*Dom Potterów [1985]*
/James/
Siedziałem w salonie patrząc na moją cudowną żonę i wspaniałego synka, którzy bawili się w koncie, gdy nagle ktoś zapukał do drzwi. Westchnąłem cierpiętniczo, wstając z kanapy. Otworzyłem drzwi.
- Co cię sprowadza Albusie? Dalej zamierzasz nas przekonywać, że nasz Harry jest tym Wybrańcem?
- James pomyśl. Ty i Lily oparliście się Voldemortowi trzykrotnie, Harry urodził się ostatniego dnia lipca, a Voldemort obrał sobie go za cel. Musimy rozpocząć jego szkolenie natychmiast.
- No nie wiem Albusie… to jeszcze dziecko.
- Mój drogi, a czy Voldemort cackał się z Harrym, gdy porwał go rok temu. Przecież wtedy też był dzieckiem.
Skinąłem więc głową wyrażając zgodę na trening syna.
Od tamtej pory przez nasz dom przewijali się różni ludzie. Niektórzy uczyli go kontrolowania magii, inni zaklęć związanych transmutacją, czy obroną przed czarną magią, znaleźli się w wśród nich także Mistrzowie Magii Umysłu. Różnili się wyglądem i sposobem nauczania jednak mieli ze sobą coś wspólnego. Wszyscy ubóstwiali naszego syna, skakali jak im zagrał. Sami z Lily w pewnym momencie zaczęliśmy się tak zachowywać. Nie widzieliśmy świata poza Harry'm.
*Sylwester 1994*
Na trzecim roku Harry'ego, 2 stycznia przyszedł na świat mój drugi syn. Nie mieliśmy go w planach. Po prostu tak wyszło.
Często jak siedziałem sam w salonie wręcz wyrywałem sobie włosy myśląc co też najlepszego zrobiłem. Nie mamy czasu na drugie dziecko! Myślałem mimo, że podświadomie czułem, że tak nie może być. Wmawiałem sobie tyle razy, że dziecko samo sobie poradzi, aż sam w to uwierzyłem. Tak samo było z Lily, która przez jakiś czas nie mogła znieść myśli o wykształceniu najstarszego kosztem najmłodszego. Jako, że zawsze byłem dość przekonujący udało mi się w niecałe pół roku od wyjścia ze szpitala przekonać ją co do słuszności mojego zdania. Od tamtego czasu, gdy Harry przyjeżdżał na niektóre weekendy, święta i wakacje zamykała Nathana na kilka godzin w wyciszonym pokoju, by nie przeszkadzał bratu. Z czasem zamiast zamykać dorastające dziecko po prostu dawała mu kilka zajęć, które dotyczyły pracy w zupełnie innej części domu niż znajdował się Harry, ja i ona sama.
*Święta Bożego Narodzenia 1996*
/Harry/
Tego dnia wstałem jak zwykle koło dziesiątej. Spojrzałem w kalendarz i spostrzegłem, że dziś jest ten dzień. Święta. Uśmiechnąłem się słodko i zbiegłem jeszcze w piżamie na dół. Po drodze minąłem biegnącego ze szmatką, jednocześnie potykającego się o własne nogi Nathaniela. Przystanąłem ze zdumieniem i odwróciłem głowę. Nikogo tam nie było. Musiało mi się tylko przewidzieć. Przecież dwu i pół letnie dziecko nie robiłoby takich absurdalnych rzeczy w święta! Pomyślałem i wbiegłem do kuchni. Usiadłem przy stole i pierwsze co zrobiłem, to spytałem rodziców o prezenty.
- Leżą pod choinką. Jednak nie wypada jeszcze ich otwierać.
- Tato!
Miałem szesnaście lat jednak nie potrafiłem się pohamować, gdy chodziło o prezenty.
- No dobrze idź.
Pobiegłem i zobaczyłem stos pudełek w różnej wielkości. Od Hermiony dostałem książkę o zaawansowanych klątwach, od Rona najnowszą książkę o Quidditchu. Od jednego z kolegów taty otrzymałem ochronny medalion.
- Woo… Błyskawica Doskonała! Nowy zestaw do Quidditcha! Oooo! Peleryna niewidka!
- Bardzo się z tatusiem cieszymy, że prezenty przypadły ci do gustu.
- Są ekstra!
- No skarbie teraz chodź zjeść śniadanie, bo zaraz masz trening.
Skinąłem głową zadowolony i poszedłem za nią do jadalni, gdzie nawet nie zwróciłem uwagi na brak najmłodszego członka rodziny.
~W tym czasie mały Potter znów siedział zamknięty w pustym, wyciszonym pokoju. A tego dnia chciał tylko zobaczyć brata i się z nim pobawić. Nie chciał wykonywać tych głupich i męczących czynności jakie wykonywał prawie codziennie od miesiąca.
