Blondyn ukrył twarz w dłoniach. Twarz zmęczoną, noszącą na sobie ślady nieprzespanych nocy. Miał dość ciągłych pytań, na które nie znał odpowiedzi. Skąd miał wiedzieć? To nie jego wina, nie przypuszczał, że... że TO jest w stanie zajść aż tak daleko. Że...
- Towarzyszu Ludwig, tu jesteście! - drgnął na dźwięk wysokiego, ociekającego nienachalną słodyczą głosu. Głosu, który samą swoją obecnością zagłuszał jego instynkty samozachowawcze.
- Coś nowego w sprawie... - nie rozumiał, jakim cudem znowu myślał rzeczowo, beznamiętnym tonem mówił o rzeczach, o których najchętniej zapomniałby. Nie kontrolował politycznego bełkotu, który dyktował mu zdrowy rozsądek.
Drażniła go ta sytuacja. Czemu musiał spędzać z nim tak dużo czasu, zwłaszcza teraz, kiedy wszystko wskazuje na rychły początek wojny? Inni udawali, że nie widzą, ale jak długo można pozwalać Hitlerowi rozsmakowywać się we władzy? Z całym szacunkiem do Führera, ale miał prawo myśleć o nim, co chce.
Coraz częściej zastanawiał się, dlaczego akurat Polacy (czy, jak to zwykli mawiać obcokrajowcy, Polaki), jakby nie mogli uwziąć się, no, chociażby na Francuzów. Żabojady miały zupełnie inną mentalność niż Słowianie. Ale, ha, wiedział, że Adolf ma po prostu inne priorytety. Najbardziej nienawidził wschodu, wszystkiego niegermańskiego, brudnego, żydowskiego czy w jakiś inny sposób odbiegającego od jego utopijnej wizji świata.
Iwan był słowiański. W każdym znaczeniu tego słowa.
Czemu chciał zniszczyć swojego pobratymcę? Dla zysku? Oczywiście, decydowały względy polityczne, Stalin wyraźnie przejawiał zapędy ekspansyjne, a Polska to przecież słaby kraj, który zrobi każdą głupotę, żeby wyzwolić się spod cudzego jarzma...
Przypomniał mu się Anschluss Austrii i westchnął ciężko. Hipokryzja dotknęła i jego... Swoją drogą, dawno u Rodericha nie był. Może lepiej nie iść. Jeszcze nie...
- Towarzysz słucha! - najwyraźniej ominęła go większa część ich konwersacji, zapewne niezwykle interesującej.
- Hm?
- My nie chcemy kłopotów, da? Towarzysz podpisze, wszyscy będą zadowoleni, może nawet wpiszą towarzysza imię na...
- Co to jest? - jasnooki podejrzliwie spojrzał na lekko sfatygowany już zwitek papieru. Rosjanin uśmiechnął się szeroko, a Niemca przeszedł zimny dreszcz. Spojrzał w jego oczy, tylko na moment, wystarczyło by zanurzyć się w głębi tego dziwnego koloru, w szaleństwie, tak głęboko ukrywanym, które na ten jeden moment postanowiło się ujawnić... Ten człowiek, on przecież wydawał się taki prosty, i tak było, nie prostacki, prostoduszny, linijny, nie, prosty, więc jego żądze tkwiły w nim w czystej formie, trawiąc resztki ludzkiego pojmowania.
Ale nie. To był Iwan. Ten Iwan. Przytrzymywał go teraz; chyba za bardzo dotknęła go myśl, że może... że on jest taki sam.
- Towarzyszu... Wszystko w porządku? - poczuł własny, niespokojny oddech; czemu tak go to przerażało...?
- Co to jest? - ponowił pytanie, odsuwając go od siebie, nie mogąc po raz kolejny znieść jego bliskości. Niemal słyszał, jak kąciki ust Bragińskiego wykrzywiają twarz tego spokojnego człowieka w groteskowym uśmiechu.
Nie potrafił spojrzeć. Nie chciał pozbawiać się złudzeń. Nie teraz.
- Umowa...
