A/N: Jak zapowiadałam niedawno, od Bożego Narodzenia pracowałam nad nowym projektem, który właśnie ukończyłam. Liczę, że „Smaki miłości" spodobają się równie mocno, co poprzednie opowiadania.
Dedykuję tę opowieść Pati (Zoja) w ramach niedawnego prezentu urodzinowego. Jeszcze raz: 100 lat, Patuś!^^
Miłego czytania!
Wasza fanuś
Disclaimer: Sue Thomas and all characters from the show belong to Pebblehut Productions & Paxson Entertainment. This story is written for pleasure and I'll be receiving no monetary gain from its publication. No copyright infringement is intended. All original characters and situations belong to me and their resemblance to real people is entirely coincidental and unintentional. This story may not be posted elsewhere without the consent of the author. Copyright ©2016 fanka77
I
Sue Thomas zawsze kochała Boże Narodzenie. Od najmłodszych lat był to dla niej najpiękniejszy czas w roku, czas magiczny, czas kiedy mogą się spełnić najskrytsze życzenia. Nie, żeby któreś z jej ukrytych pragnień urzeczywistniło się podczas jednej z minionych Gwiazdek. Jak dotąd miała ich za sobą prawie trzydzieści jeden i nie przyniosły one ze sobą nic oprócz standardowych sweterków, kolczyków, perfum, czy innych kupowanych corocznie przez jej rodzinę bibelotów. Och, była wdzięczna za każdy z nich i zawsze rewanżowała się tym samym, ale pewnych marzeń nie zastąpi nawet najdroższa broszka czy kaszmirowy sweter.
Jakie to marzenia, zapytałby ktoś? Ano dla niektórych całkiem prozaiczne, skoro spełniają się nawet w środku roku. Dla niej jednak nigdy prozaicznymi nie były, ponieważ Sue nie była jak przeciętni ludzie. Jej życie dalekie było od egzystencji zwykłej Pani lub Pana X, a każdy nowy dzień stawiał przed tą uroczą, ciepłą i pełną wiary blondynką nowe wyzwania. Codziennie musiała udowadniać sobie i innym, że może robić to samo, co każdy X, ale nie zawsze jej się to udawało, bo dla niektórych na zawsze już miała pozostać „tą głuchą od Thomasów".
Tak, była głucha. Straciła słuch w wieku lat dwóch i dotąd nie znaleziono przyczyny takiego stanu rzeczy. Od dawna już nie pamiętała jak to jest słyszeć. Cisza była jej codziennością, jej chlebem powszednim i Sue zasadniczo nie tęskniła z światem dźwięków, skoro nie miała żadnych wspomnień o nim. Poza tym, nauczyła się żyć ze swoim „defektem" i można powiedzieć, że była całkiem szczęśliwa, zwłaszcza, iż w przeciwieństwie do niektórych niesłyszących, nauczyła się komunikować ze słyszącymi nader efektywnie. Dzięki uporowi matki nie tylko używała języka migowego, lecz potrafiła również czytać z ruchu warg, co dało jej większe szanse na lepszy start w życiu i możliwość ukończenia „normalnej" szkoły.
Jeśli ktoś myśli, że było to dla niej łatwe zadanie, niech zastanowi się dwa razy. Chyba nikt nie musiał pracować tam równie ciężko, co ona, by zaliczyć kolejne zajęcia i lata nauki. Nikt też nie znosił tam równie wiele upokorzeń, co Sue, a jednak dziewczyna zawsze starała się iść przed siebie z podniesionym czołem, bez względu na wszystkie uszczypliwości i zaczepki jej „zdrowych" kolegów. Była dumna z siebie i z wyników, jakie uzyskała po latach wyrzeczeń, i gdzieś tam, w środku, czuła maleńką satysfakcję, że to właśnie ona, a nie jej kolega czy koleżanka z roku, wygłaszała mowę końcową.
Och, nie była zawistna! Ojciec w Niebie dał jej aż nazbyt łagodną naturę. Sue nie potrafiła się odwrócić widząc cudze cierpienie. Nie umiała też iść przez życie rozpychając się brutalnie rękoma i nogami, tratując po drodze innych, jak to czynili niektórzy. Była na to zbyt spokojna, zbyt uczciwa i wrażliwa. Chyba, a może właśnie dlatego, tak wielu ludzi próbowało wykorzystywać jej dobre serce, tak wielu je złamało…
Mówiliśmy jednak o marzeniach, o skrytych życzeniach dziewczyny takiej jak ona. Sue nie pragnęła rzeczy materialnych. Tych miała wystarczająco dużo jak na swoje potrzeby, bo rodzice dbali o nią równie dobrze, co o jej trzech w pełni słyszących braci. Ba! Zapewnili jej nie tylko wikt i opierunek, ale możliwość rozwijania pasji dziewczynki, jaką była jazda figurowa na lodzie. Sue i w tej dziedzinie odniosła niemały sukces, i gdyby nie straszliwy wypadek jej jedynej wówczas i najlepszej przyjaciółki, dziś byłaby zapewne łyżwiarką zawodową, a może nawet olimpijką. Przeznaczenie chciało jednak inaczej. Kiedy Judy zginęła, Sue przepełniło poczucie winy. Powtarzała sobie, że to ona powinna być wtedy na jej miejscu, że gdyby nie jeden zepsuty program, to ona znalazłaby się w autobusie, który tamtego dnia wiózł dzieci na zawody i nigdy nie dotarł na miejsce. W tamtym autobusie Judy znalazła śmierć i dla Sue nic już nie było takie samo. Zdjęła łyżwy i nie założyła ich nigdy więcej. Zanim to jednak się wydarzyło, kochała ten sport, a podczas jednej z imprez sportowych poznała jedynego chłopca, który nie spojrzał na nią jak na ułomną.
Miała wtedy około jedenastu lat i już była wschodzącą gwiazdą swojej drużyny. Niezbyt popularna wśród rówieśnic (no dobrze, tylko Judy ją akceptowała, a reszta zazdrościła jej talentu), na lodzie potrafiła zwrócić uwagę każdego. Jednakowoż większość ludzi, w tym chłopców, traciła zainteresowanie jak tylko dowiadywała się o jej „problemie". Wyjątkiem był ON, super słodki, posiadający najładniejsze oczy jakie widziała, hokeista, z którym zderzyła się przypadkowo podczas treningu. Jego drużyna zjeżdżała z tafli, podczas gdy jej ekipa wychodziła na lód. Pchnięta przez zawistną koleżankę, Sue potknęła się i upadła wprost pod nogi pewnego czternastoletniego sportowca. Nie zdążył jej złapać, ale pomógł jej wstać, a kiedy ich spojrzenia się spotkały, jej serce zabiło mocniej po raz pierwszy w życiu. Zapytał ją wtedy, czy wszystko w porządku, a ona, spłoniona spuściła oczy i nie odpowiedziała. Jej tak zwane koleżanki z drużyny wyjaśniły kpiąco, że nie ma sensu z nią rozmawiać, bo i tak nie usłyszy, skoro jest głucha jak pień. Zamiast go jednak zniechęcić, zainteresowały go mocniej śliczną blondyneczką. Ona sama, zawstydzona, po chwili mignęła tylko, wymruczała ciche „dziękuję," i uciekła, lecz tamtego wieczora ujrzała go jeszcze na trybunach, gdy oglądał jej trening. Mrugnął do niej i pomachał, kiedy napotkała ponownie jego ciemne, łagodne oczy skierowane w jej stronę. Zarumieniona niczym piwonia, jakimś cudem dokończyła układ bez wywrotki.
Niestety, nigdy nie dowiedziała się, kim był. Jedyne, co jej po nim zostało, to wspomnienie pierwszego zauroczenia, zrobiony ze spinacza do papieru oraz bibułki fiołek leśny i maleńki breloczek z krzyżowcem, symbol jego drużyny, „Crusaders", które przesłał jej jakimś cudem przez Judy. Zachowała je niczym najdroższy skarb, modląc się, by kiedyś spotkali się raz jeszcze i aby mogła mu podziękować za jego dobroć. Nawet teraz, po dwudziestu latach, nadal trzymała te podarki w swojej szkatułce wspomnień. Gdy było jej źle, gdy ktoś ją zranił, zaglądała do drewnianego pudełka, które własnymi rękami zrobił dla niej ojciec i przypominała sobie, że nie wszyscy ludzie, nie wszyscy chłopcy są źli. Wtedy odżywała w niej nadzieja na to, że może kiedyś spotka kogoś takiego jak ON i zazna szczęścia.
Czasem zastanawiała się, kim był, co robił po tylu latach? Czy nadal grał? A może znalazł sobie inne zajęcie? Pewnie miał też dziewczynę albo nawet żonę i jak szczęśliwa musiała być ta kobieta, stojąc u boku takiego mężczyzny.
Mówi się, że czas zmienia ludzi. Być może to prawda. Sue była jednak przekonana i nic nie mogło podważyć jej wiary w to, że ON był wyjątkiem od tej reguły, że czas nie mógł odmienić dobra, jakie w nim wtedy dostrzegła.
- Gdziekolwiek jesteś, kimkolwiek się stałeś, mam nadzieję, że Pan Bóg czuwa nad tobą i dał ci szczęście na jakie zasługujesz.- powiedziała cicho, ściskając w dłoni breloczek i patrząc w rozgwieżdżone niebo.- Wesołych Świąt…
tbc
