-Pst!

Lok obrócił gwałtownie głową. Ktoś wołał do niego zza krzaków. Rozejrzawszy się, czy nikt go nie widzi, podbiegł do roślin, z których wyłoniła się szczupła dłoń. Chwycił ją, pozwalając wciągnąć się między liście.

-Znowu gonisz się z chłopakami ze szkoły?- spytał, potrząsając swoją blond czupryną.

-To raczej oni gonią mnie, braciszku.

-Cathy, gdybyś nie naśmiewała się z włosów Artura, nic by się nie stało- zauważył, na co jego niewiele starsza siostra zaśmiała się.

-Ej, to nie ja byłam wobec niego natrętna. Pomożesz mi czy nie?

Nie był przekonany, czy powinien. Jeśli się nie uda, wina najpewniej spadnie na niego.

-Pójdziemy na lody- obiecała. Westchnął.

-Prawdopodobnie nie dotrzymasz słowa, siostruś, ale niech ci będzie. Przeprowadzę cię do Scarlett i zmylę twoich kolegów.

-Dzięki! Zaraz...- Cathy zmarszczyła brwi, gdy wyczołgiwali się spod gałęzi. -Czy nazwałeś mnie znowu 'siostruś'?!- udał, że tego nie usłyszał.

Po jakimś czasie w oddali zamajaczył ich dom. Porośnięte wysoką trawą pole zapewniało doskonały kamufłaż wprawionym osobom. Lok usłyszał marudzenie Cathy, narzekającej na jaskrawą barwę jej koszulki.

-Dlaczego zawsze, gdy jest wolne, musisz nakładać te w neonowych kolorach?

-To nie moja wina! Same się...

-Cicho!- syknął.

Z pomiędzy drzew wybiegło kilku chłopców. Rozglądali wokoło.

-Wyłaź Cathy! Wiemy że tu jesteś!- krzyczał największy z nich, Artur. Jego ognistoruda e włosy powiewały na wietrze.

Nagle Lok wpadł na pomysł.

-Biegnij do domu, cały czas prosto. Ja odciągnę ich uwagę.

-Co chcesz zrobić?- spytała Cathy.

-Po prostu mi zaufaj- szepnął, po czym wyskoczył do przodu. Pomachał do starszych chłopców, jak gdyby byli jego dobrymi znajomymi.

Ich głowy zwróciły się w jego stronę.

-No proszę! Brat Cathy! Czekaj... Mógłbyś mi przypomnieć, jak masz na imię?

Lok nie znosił, gdy nie rozpoznawano go. Dla wszystkich był właśnie bratem swojej starszej siostry, nikim więcej. Pobiegł do przodu. Zirytowani jego zachowaniem nastolatkowie ruszyli za nim. Chociaż na początku mieli trudności ze znalezieniem go w zaroślach, w krótkim czasie dogonili go. Blondyn nie miał najmniejszych szans na ucieczkę z uformowanego przez nich kręgu.

-A teraz zaprowadzisz nas do swojej wrednej siostry.

Młody Lambert uśmiechnął się pod nosem, sięgając do kieszeni lnianych spodni. Wyciągnął z niej niewielką konsolę z kilkoma przyciskami. Wcisnął czerwony, jednakże nic się nie stało.

-Haha! Nic z tego nie- urwał Artur, a jego twarz nagle straciła kolor.

Ziemia pod ich stopami zatrzęsła się, w następnym momencie wyłoniło się kilkanaście armatek. Idealnie zsynchronizowane ze sobą, wystrzeliły wodę.

Starsi chłopcy krzyknęli, gdy zimna woda oblała ich. Nieważne, dokąd starali się uciec, lodowata ciecz i tak ich dosięgała, gdyż wciąż pojawiały się nowe zraszacze. Po kilku minutach wszyscy podbiegli do Loka, na kolanach błagając, by wyłączył urządzenie.

-Nie będziecie denerwować mojej siostry?

-Obiecujemy, tylko to wyłącz!

Nacisnął niebieski guzik. Gdy tylko woda przestała lecieć nad ich głowami, chłopcy z piskiem rozpoczęli odwrót taktyczny.

-Aha, jestem Lok Lambert. Zapamiętajcie to.


-Wciąż nie mogę uwierzyć, że sobie z nimi poradziłeś- powiedziała Cathy.

-A ja nie mogę uwierzyć, że jednak kupiłaś mi całe pudło lodów na własność.

Rzuciła w niego poduszką.

-Wiesz co? Ranisz mnie! Ale tak na serio... Dziękuję, bracie.

Lok uśmiechnął się.

-Nie ma za co. Od tego jest w końcu rodzeństwo.