1.

Gdy tylko się przebudziłam zrozumiałam, że coś jest nie tak. Po pierwsze- byłam mokra. Po drugie- było mi zimno. Po trzecie- coś ciężkiego leżało na moim brzuchu. Bałam się otworzyć oczy, nie powiem, że nie. Ostatnią rzeczą jaką pamiętałam był widok Harry'ego, który strzelił złocistym promieniem w Voldemorta. Gdzieś z boku mignęła mi ruda czupryna Rona, a gdy tylko rozbłysło wielkie światło ktoś złapał mnie za rękę i pociągnął na ziemię. Tak, to była ostatnia rzecz, jaką pamiętam. Umarłam? Nie no, chyba nie- w moim wyśnionym raju nigdy nie było zimno. W końcu otworzyłam oczy i przez chwilę miałam wrażenie, że oślepłam, bo dookoła było ciemno. Dopiero po chwili mój wzrok przyzwyczaił się do mroku i mogłam wyszczególnić sylwetki drzew, a tuż nade mną, na niebie, jasno płonęły gwiazdy. Czemu jednak nie mogłam rozpoznać większości konstelacji? Widocznie mój umysł wciąż jeszcze był zamroczony- a przynajmniej w to chciałam wierzyć. Próbowałam się podnieść (leżałam na ziemi), ale to ciężkie coś na moim brzuchu jęknęło w proteście i mocniej mnie przygwoździło. Facet. Leżałam w jakimś lesie z obcym mi facetem. Zaczęłam panicznie szukać różdżki, ale nigdzie nie mogłam jej znaleźć. To nie był Zakazany Las w Hogwarcie- tego byłam pewna. Gdyby był, to coś by już mnie zżarło. Poza tym było tu zbyt cicho- żadnego wycia, klekotania, krzyków… Voldemort zginął czy nie? Jeśli tak, to czemu nikt mnie nie szukał? Dlaczego nie słyszałam nawoływania czy w ogóle jakichś dźwięków zdradzających, że w promieniu kilometra był ktoś prócz mnie i gościa, który robił sobie z mojego brzucha poduszkę? I jakim cudem znalazłam się nagle w ciemnym lesie, skoro z moich wspomnień wynika, że powinnam znajdować się na szkolnych błoniach w okolicach godziny czternastej?! Chyba, że… Chyba, że przegraliśmy i zostałam znokautowana i jestem teraz w niewoli. Stąd brak różdżki. Rozmyślania przerwał mi mój towarzysz, który postanowił wreszcie się obudzić i przestać gnieść mój żołądek. W ekspresowym tempie odczołgałam się daleko od niego i- mocnym, tak, mocnym, na pewno nie piszczącym!- głosem spytałam:

- Kim jesteś?

- Bardziej odpowiednim pytaniem byłoby: gdzie jesteśmy?

Pięknie. Ze wszystkich ludzi na świecie musiałam ugrzęznąć w lesie z Severusem Snape'em, moim byłym Mistrzem Eliksirów.

- W lesie.

- Serio? Nie wpadłbym na to. Wielkie dzięki za odpowiedź.

Tak… Właśnie. Nawet gdybym nie poznała go po głosie (który wcale nie był jednym z elementów pojawiających się w moich niektórych erotycznych snach!), to te słowa na pewno by go zdradziły. Tak złośliwy, sarkastyczny i drwiący ton miała tylko jedna znana mi osoba. Dokładnie ta sama, która znajdowała się jakieś trzy metry przede mną.

- W takim razie może masz lepsze pojęcie o tym gdzie jesteśmy, co?

- Profesorze. Zwracaj się do mnie z odpowiednim szacunkiem.

- Z tego co pamiętam szkołę ukończyłam dwa lata temu, Snape. Nie mam powodu, by nazywać cię profesorem. Jestem za to członkiem Zakonu Feniksa, tak samo, jak ty, więc mam prawo zwracać się do ciebie, jak do równego.

Ile razy mu to już tłumaczyłam? Od dwóch lat średnio raz w tygodniu- na spotkaniu Zakonu. Snape był szpiegiem, ale rok wcześniej on i Draco Malfoy zostali odkryci przez Śmierciożerców, przez co stali się zwykłymi członkami Zakonu. Nie powiem, że przyjęłam to bez satysfakcji, bo bym skłamała. Malfoy uwielbiał wynosić się ponad nas swoimi tekstami w stylu: „ja tu narażam życie chodząc na zebrania Śmierciożerców, a wy w spokoju popijacie herbatkę", więc gdy stracił tę możliwość łatwiej można było znieść jego obecność. Ze Snape'em niestety tak nie było- szpieg, czy też nie, był takim samym dupkiem, jak zawsze. Zeszłe lato, w czasie którego musiał mieszkać na Grimmauld Place 12, było torturą dla nas wszystkich. Pierwszą rzeczą, jaka budziła nas rano był jego wrzask i był to też dźwięk, który tulił nas do snu. Okazyjnie jego wrzaski budziły nas również w środku nocy- to jednak było mu wybaczane. Nie każdy mógł wpisać sobie w CV dwadzieścia lat służby Voldemortowi, które na pewno skutkowały mnóstwem paskudnych snów.

- Jeśli się nie mylę, to jesteśmy na południu Rosji.

- A co my, do jasnej cholery, robimy na południu Rosji?!

- Nie widziałaś tego światła, które wybuchło po ataku Pottera?

- Widziałam, ale co to ma…

- To była potężna, starożytna magia. Najwidoczniej efektem ubocznym było przeniesienie nas tutaj. Można się domyślić, że innych również spotkał ten sam los i, jeśli się nie mylę, również są pozbawieni różdżek.

- Zgubiłeś swoją różdżkę?!

- A ty może swoją masz?

Nie odpowiedziałam i mogłabym przysiąc, że uśmiechnął się paskudnie- swoją drogą jedyny rodzaj uśmiechu, jaki kiedykolwiek u niego widziałam.

- To co teraz robimy? Musimy jakoś wrócić do Hogwartu i dowiedzieć się kto wygrał.

- My.

- Hę?

- My wygraliśmy. Nie mam Mrocznego Znaku. Zniknął.

Przez chwilę nie byłam pewna, czy aby na pewno usłyszałam to, co usłyszałam, ale po chwili ogarnęło mnie takie szczęście, że podskoczyłam, podbiegłam do Snape'a i z radości ucałowałam go w oba policzki, a następnie zaczęłam skakać wkoło.

- Czyś ty zwariowała?!- syknął wściekle, ale równie dobrze mógł mi teraz grozić śmiercią. Nie ma go! Nie ma Voldemorta! Nie żyje! Ostatecznie! Czekałam na tę chwilę od dziewięciu lat- od kiedy podczas pierwszego roku miałam pecha stanąć naprzeciwko niego (chociaż wcale wtedy nie wiedziałam, że to on- niemniej jednak przysporzył mnie i innym naprawdę wielkich problemów)- Uspokój się!

- Ale dlaczego? Jego nie ma! Rozumiesz? NIE MA!

- Ale my wciąż jesteśmy w środku lasu, na obcej ziemi. Wypadałoby wymyślić jakiś plan powrotu do Anglii, nie sądzisz?

Nie wiem czy to sens jego słów czy też chłodny ton sprowadziły mnie na ziemię, ale opanowałam się (tak, jak się dało) i usiadłam grzecznie na ziemi.

- Plan jest prosty. Wychodzimy z lasu, znajdujemy transport do Moskwy, tam znajdujemy oddział Gringotta, bierzemy kasę, zmieniamy na mugolskie pieniądze, łapiemy samolot do Anglii, znajdujemy jakiś kominek podłączony do sieci Fiuu i przenosimy się do Trzech Mioteł. Stamtąd blisko do Hogwartu.

- Faktycznie, prosty- drwina w jego głosie wcale mi się nie spodobała. Czyżbym nie pomyślała o czymś?- A jak zamierzasz wydostać się z lasu i dostać się do Moskwy? Nie wiem, jak ty, ale ja nie znam rosyjskiego.

Och. To… Cóż… To był problem. Nie wiem czemu założyłam, że dostać się do Moskwy będzie równie łatwo, co załapać się na Błędnego Rycerza. Po długiej ciszy Snape w końcu westchnął ciężko i odezwał się, tym razem bez sarkazmu.

- Będziemy iść po prostu w jednym kierunku. Kiedyś musimy dojść do jakiejś drogi. Potem może uda się znaleźć kogoś, kto zna angielski. Na razie jednak proponuję przespać się trochę. Będziemy potrzebowali dużo sił, żeby się stąd wydostać.

- Um… Nie masz może peleryny do pożyczenia?

Wspominałam, że byłam mokra (leżałam w kałuży, jak się okazało) i miałam na sobie bardzo cienką szatę? Snape warknął bliżej nieokreślone przekleństwo i po chwili miałam na sobie ciężki, gruby materiał. Ułożyłam się w miarę wygodnie na ziemi (czytaj: w miarę równa ziemia, brak kamieni i patyków) i spojrzałam na siedzącego obok mnie mężczyznę.

- Nie kładziesz się?

- Ktoś musi stać na czatach. Nie, żeby bez różdżki udało coś mi się zrobić, ale w razie czego zawsze zdążę wdrapać się na drzewo.

- A ja?!

- Będę się modlił, by ewentualny drapieżca zadowolił się tobą i nie rozglądał za deserem. Śpij.

To się nazywa pociecha, nie ma co.