A jednak żyłam.

Zatrzęsło.

Byłam martwa. Martwa przez duże M. Nawet nie do końca pamiętam, jak umierałam - wiem, że eksperymenty na inhumans się nie powiodły, a mnie zabiła moja własna moc. Nie potrafiłam nad nią panować. Była zbyt trudna do okiełznania, a niektóre cechy mojej osobowości zrobiły swoje.

Leżałam na leżance w miejscu, które wyglądało jak szpitał. Oprócz mnie w salce było jeszcze wiele osób. Kobiety, mężczyźni, starsi młodsi. Nawet dzieci. Wszyscy mięli wpięte do żył jakieś rury.

Ktoś jęknął.

I znów zatrzęsło.

Tak nie miało być.

- Czy ktoś...może mi pomóc? - głos kobiecy, lekko drżący, wypowiadany z trudnem.

Czerwone dłonie, paznokcie, na wpół powyrywane, na wpół połamane. Spadłam z leżanki, boleśnie odbiłam się od podłogi. Bok zapiekł żywym ogniem. Podłoga drżała. Trzęsienie ziemii? Słuch nie działał jak należy, miałam też zawroty głowy. Mdłości uderzyły z taką siłą, że zwymiotowałam, tworząc pod sobą kałużę żygowin z wody i soków żołądkowych. Leżałam w nich twarzą, zastanawiając się, czy jakikolwiek krok naprzód jest w ogóle możliwy. Mięśnie drgały, palce powykręcało mi, czułam też dziwne rwanie w łokciach. Krwi było coraz więcej. Była... moja?

- Błagam...

Kobiecy głos spowodował, że zaczęłam się czołgać. Źródło trudno było wykryć. Słyszałam tak, jakbym znajdowała się w sali pełnej waty. Oczy bolały od nadmiaru ostrego światła z jarzeniówek, które brzeczały cicho.

W tedy znów usłyszałam kolejną falę. Krzyki...? Gdzieś za ścianą ktoś krzyczał przeraźliwie. Głos oddalał się, więc i osoba również. Wrzask był tak potworny, że odruchowo zatrzymałam się i skuliłam. Kolejne ślizgnięcie się na lodowatych taflach. Kobieta zaczynała jęczeć. Dźwięki coraz wyraźniejsze. Uczucie nierealności powoli zniknęło. Uniosłam głowę, łapiąc oddech. Tyle malutkich kroczków, a czułam się, jakbym przebiegła wielokilometrowy maraton. Dłonie ślizgają się w ciemnej, szybko krzepnącej mazi. Stłumiłam krzyk. Odruchowo cofnęłam się do tyłu, natrafiając na ścianę. Ci ludzie na leżankach... Byli martwi. Powykręcane członki, krew kapiąca po ciele. Kap, kap, kap, powoli miałam wrażenie, że wariuję. Kap, kap. Coraz głośniej.

- Proszę, niech ktoś mi pomoże... - charkot. Zacisnęłam zęby.

Carla, weź się w garść. Komuś dzieje się krzywda, możesz pomóc. Ale czy na pewno? Byłam słaba. Ciało drżało, czułam jak siły coraz szybciej opuszczają moją osobą. To wszystko nie ma sensu. To wszystko... Przecież i tak powinnam być martwa.

- Nie chcę być sama! - Kobieta zawyła. Kolejny krok. Udało mi się odbić od ściany i wstać. Nie wiedziałam, czy nogi utrzymają ciężar ciała. Byłam okrągła jak księżyc w pełni, a ciężar ciała wcale nie pomagał. Krok za krokiem, ciężki oddech.

Chcę, żyć!

Leżała na leżance, ubrana w krótką, medyczną koszulkę. Zielonkawy materiał opinał krągłe, ale atletyczne ciało koloru hebanu. Włosy ścięte przy samej głowie i opruszone siwizną dodawały uroku... A przynajmniej dodawałyby, gdyby nie pręt z sufitu, wystający jej z brzucha. Obrzydliwy zapach krwi i fekalii który panował wokół kobiety uderzył w nozdrza. Znów poczułam mdłości, ale to nie smród był tego powodem.

- Nic nie można zrobić - odwróciłam się szybciej, niż mogłam bym się po sobie tego spodziewać. O jedną z leżanek opierał się, chociaż bardziej powinnam powiedzieć leżał na niej młody mężczyzna o wąskiej twarzy. Białe włosy opadały w nieładzie na bladą twarz, wielkie oczy miały w sobie odrobinę współczucia ale i dużo złości.

- Ale...

Coś znów zatrzęsło wokół.

- Nie... Nie zostawiajcie mnie...

Mężczyzna zlazł do końca z leżanki, po czym wyciągnął rękę, chwytając mnie mocno za nadgarstek.

- Cokolwiek... Cokolwiek się tu dzieje, musimy się stąd wydostać. Chodź.

Boże, to się nie działo naprawdę. Kobieta zaczęła wyć. To cud, że z całym tym żelastwem jeszcze nie umarła. Zamiast tego...

- Ale... - powtórzyłam. Szarpnął mnie za rękę zdecydowanie.

- Nie możemy nic zrobić. Ratujmy się, póki możemy - rzucił. Oczy nieruchome. Decyzja podjęta, ale skutki nie tylko dotkną jego ramion. Zakręciło mi się w głowie.

Poszłam za nim, a wrzaski kobiety spowodowały, że żadna noc nie będzie teraz ulgą po zmęczeniu. Ledwo pamiętam widok zimnych, białych kafli, chropowatej ściany. Próbowaliśmy się zatrzymywać. Korytarze, wstrętne, zniszczone i zakrwawione były nieskończone.

- Nie wiemy gdzie idziemy - zauważyłam między oddechami. Świstało mi w płucach, pył i pozostałości dymu powodowały, że co chwilę głośno kaszlałam. On o dziwo nie miał problemów z oddychaniem.

- A masz lepszy pomysł? - zapytał gniewnie. Uniósł brwi. Miałam wrażenie, że był dumny, ale trudno powiedzieć coś więcej o osobie, którą poznało się kilka kwadransów temu. Cały czas trzęsło, miałam wrażenie, że wstrząsy są delikatniejsze, ale wciąż dość mocno odczuwalne.

- Tędy - rozkazał w końcu. Otworzyliśmy z trudem duże drzwi i oboje przystanęliśmy. Otworzyłam szeroko usta i spojrzałam na mężczyznę, mając nadzieję, że zobaczę u niego na twarzy coś, co da mi pocieszenie.

Tak się nie stało.

W sali były zbiorniki. Wszędzie było mnóstwo szkła, a zielonkawa, chemicznie cuchnąca woda leżała w rozległych kałużach tam, gdzie wstrząsy i coś jeszcze spowodowały, że wielkie słoje pękły lub całkowicie się zniszczyły. Usłyszałam stukanie i już po chwili tkwiłam przed wielkim akwenem, w którym pływała najdziwniejsza istota, jaką widziałam.

Żyliśmy w dobie różnych dziwactw. Avengers, wielkie monstra, superbohaterowie... A nawet bogowie. Nie powinno mnie to dziwić. A jednak.

Kobieta była skrzyżowaniem człowieka i ryby, o ile można to tak nazwać. Wielkie oczy, prawie całkowicie pozbawiona nosa twarz w kształcie serca i włosy, przypominające bardziej wodorosty, niż prawdziwe sploty nie były aż tak zapierające dech w piersi. Za to skóra... Była całkowicie pokryta zielonymi i żółtymi łuskami. Palce u rąk i nóg były posklepiane błoną, a zęby w wąskich, bezwargich ustach trójkątne. Miała także wąsy jakie widziałam u suma.

Otrząsnęłam się, kiedy pięściami uderzyła w szło swojego... Więzienia. Niewiedziałam skąd to wiedziałam, zwłaszcza, że twarz istoty ani trochę się nie zmieniała tak, jakby nie miała mimiki. Naciągnięta skóra wciąż tkwiła w jednym miejscu.

Zmarszczyłam brwi.

- Odsuń się - zarządał, popychając mnie stanowczo w bok - Nie gap się tak, jakbym ci krzywdę chciał zrobić. To szkło. Chcesz być cała w odłamkach?

Nie czekając na odpowiedź przyłożył dłonie do szyby, a ja znów oniemiałam. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że tylko trzyma płasko dłonie na szybie. Jednak kiedy się skupiłam, zauważyłam, że jego dłonie poruszają się i to z olbrzymią prędkością.

W następnej chwili krzyknęłam, zasłaniając twarz. Woda i szkło poleciało prosto na białowłosego i już chciałam krzyczeć, by uciekał, kiedy coś mnie chwyciło w pasie, a ja poczułam chłód.

O w mordę. On również nie był normalnym człowiekiem.

Spojrzał na mnie badawczo, a ja rozumiałam dlaczego. Byliśmy przy drzwiach. Teleporter? Szlag. Nie, nie możliwe. Dłonie poruszały się jak szalone. Szybkość?

Potem odwrócił się i zerknął w kierunku istoty, która leżała, krztusząc się w akompaniamencie wody i odłamków szkła. Teraz dopiero pomyślałam, że wydostanie jej ze zbiornika nie było dobrym pomysłem. Nie wiedziałam przecież, czym było to... coś.

Podparła się na łokciach. Kaszlnęła jeszcze parę razy, po czym wychrypiała normalnym, ludźkim głosem.

- Dzięki - Z gracją wstała, przeciągając się. Nie dało się nie zauważyć, że mężczyzna nie omieszkał się i gapił się na ten gest ze sporym zainteresowaniem. Nie dziwiłam się. Mimo dość dziwnego wyglądu, była całkiem atrakcyjnie zbudowana. Co kto lubi, widocznie może nie miał nic przeciw łuskom.

Odchrząknęłam chociaż nieco zakłopotana.

- Jesteś w stanie...eee... iść? - zapytałam.

Kobieta zerknęła na mnie z uwagą. I skinęła głową.

- Owszem, jestem. Jesteś w stanie nadążać? - zapytała przymilnie. Otworzyłam szerzej oczy. Może jestem przeważliwiona, ale zabrzmiało to... Niezbyt przyjemnie. Jeśli istnieje coś, co jest nienawiścią od pierwzego spojrzenia, rybopodobna istota mogła na to liczyć.

Zmarszczyłam nos, nie odpowiadając. Rzuciła mi pełne zadowolenia spojrzenie i mrugnęła na mężczyznę.

- Mówcie mi Scarlett. A teraz... Co się dokładnie dzieje?

Co za rybia idiotka. Czy te strzały, krzyki i wybuchy w tle nie były wystarczająco dużo mówiące? Zmarszczyła brwi, wciąż patrząc to na niego, to na nią.

- Możemy zająć się tym później? - spróbowałam. Miałam wrażenie, że właśnie siłą zostałam wciągnięta w jakąś bezsensowną grę - Bo potem nie będzie już "później".

Mężczyzna skinął głową. Scarlett znów posłała mi dość zagadkowe spojrzenie rybich oczu. Poczułam się jak idiotka. Groziło mi niebezpieczeństwo, a ja myślałam nad tym, że już jestem na dobrej drodze, by kogoś znienawidzić.

- Później - zdecydował białowłosy.

Ruszyliśmy w dalszą, mozolną drogę, mając nadzieję, że nie trafimy na kłopoty. Prawdę mówiąc było coraz gorzej. Miałam wrażenie, że coś wysysa ze mnie siły. Przestraszyłam się, że to moja moc znów się uaktywniła, ale przecież... Nie działała w ten sposób. Chociaż kto wie...

Pietro, bo jak okazało się tak się zwał nasz towarzysz, prowadził. Co jakiś czas miałam wrażenie, że wyczuwam od niego próby użycia mocy, jednak coś... blokowało go. Wpadłam prawie w panikę, zastanawiając się, czy to przypadkiem nie o mnie chodzi, ale szybko pomysł przerzuciłam. Nie wyobraziłam sobie tego. Nie powinno tak więc być.

Scarlett szła pewnie, nosząc się iście po królewsku, co było zadziwiające.

A jeszcze bardziej zadziwiające było to, że wśród ruin nic nie znaleźliśmy. W takim miejscu powinny być trupy. Krew. Zniszczenia. Póki co korytarze od pewnego mementu stały się kompletnie czyste, wręcz nienaruszone.

Pietro w końcu wślizgnął się do jednej z sali, chcąc sprawdzić, co jest w środku. I fakt, że cholernie długo nie wychodził spowodował, że oderwałam się od miejsca przy ścianie i skierowałam kroki do drzwi.

- Kazał nam tu poczekać - odezwała się Scarlett, mróżąc oczy i poruszając dziwnie ustami tak, jakby tak naprawdę wcale nie była przyzwyczajona do używania ust do mówienia.

Rzuciłam jej pełne awersji spojrzenie, po czym popchnęłam drzwi.

I oniemiałam.