Tadam!

Oto jest kolejny fik, ten który obiecałam i ten, którego dotyczyła ankieta. Tak więc skoro już ustaliliśmy, że jestem niespełna rozumu, na moje konto leci opowiadanie numer pięć.

Piąty dzień, piątego miesiąca, piąte z kolei opowiadanie (które pojawi się pewnie koło piątej rano lol).

Mam nadzieję, że będzie się podobać :v


- Zacznijmy od początku. Jakie jest zadanie każdego, kto przeszedł szkolenie i dostąpił zaszczytu posiadania tytułu Łowcy?

- Zadaniem każdego Łowcy jest tropienie i eliminowanie potworów oraz zapewnianie ludziom bezpieczeństwa, aby mogli się bez obaw rozwijać i prosperować.

- Dokładnie. A teraz powiedz mi, dlaczego liczba potworów zlikwidowanych przez ciebie w ciągu ostatnich dwóch miesięcy wynosi okrągłe zero?

- Eee… ten…

- Zadałem ci pytanie, Toris.

- Ja to mogę wyjaśnić!

- W takim razie czekam na te twoje wyjaśnienia i lepiej, żeby były zadowalające.

Toris podrapał się po karku z zakłopotaną miną. Wytłumaczenie niby miał, ale coś mu podpowiadało, że jego szefowi się raczej nie spodoba. Uniósł lekko głowę, żeby spojrzeć w oczy wysokiego, postawnego mężczyzny o krótkich popielatoblond włosach. Spojrzenie fioletowych oczu było dla niego zbyt intensywne, więc niemal natychmiast opuścił wzrok.

- Słuchaj, Ivan, ja wiem jak to wygląda…

- Banda centaurów pustosząca uprawy winorośli na południu…

- Ładnie przeprosili za kłopoty i naprawili większość tego, co zepsuli… mówili, że trochę przesadzili z winem.

- … sfinks utrudniający podróżnym dostęp do osad górniczych na zachodzie, zmuszający ich do nadkładania wielu mil drogi...

- Nikogo nie zaatakował i poszedł sobie, jak tylko dostał odpowiedź na swoją zagadkę! Przy okazji ponarzekał, że ludzie nie znają się na zabawie…

- … lewiatan zatapiający łodzie rybackie na północnych morzach…

- To dlatego, że rybacy zaczęli łowić zbyt blisko jego leża. Ja też bym się wściekł, gdyby ktoś mi łaził po podwórku i przy okazji podkradał jedzenie.

- … oraz skolopendromorfy z wschodnich bagien.

- Tutaj przyznaję, że trochę spaprałem sprawę. Tak jakby zapomniałem, że używanie ognia w miejscu ulatniania się łatwopalnego gazu to kiepski pomysł.

- Czekałem na wyjaśnienia, a nie na marne wymówki - powiedział Ivan ostrym tonem. Tak jak Toris się spodziewał, nie wyglądał na zbyt zadowolonego. - Jesteś Łowcą, miałeś zabijać zagrażające ludziom potwory, a nie rozwiązywać zagadki, gadać z centaurami i prowadzić wykłady dla rybaków, dlaczego nie powinni łowić w tamtym miejscu!

- Skolopendromorfy zabiłem…

- I przy okazji puściłeś z dymem trzy odkrywki smoły i wszelkie trofea, jakie mogłeś przywieźć do Loży.

- Ale dlaczego miałem zabijać, skoro większość przypadków dało się załatwić szybko i bez narażania na niebezpieczeństwo siebie i innych? - zapytał Toris, wpatrując się w swoje buty. Zdecydowanie potrzebował załatwić sobie nowe, bo te po wyprawie na bagna były w opłakanym stanie.

- Bo tym się zajmują Łowcy! Zabijaniem potworów! Szkoliłeś się w tym fachu przez lata i jeszcze to do ciebie nie dotarło?!

- Wiem, czym zajmują się Łowcy, ale myślę, że zabijanie nie zawsze jest konieczne…

- Nie obchodzi mnie co myślisz, obchodzi mnie za to, że jeden z moich najlepszych ludzi się opierdala! - Ivan mówił cicho. Nie musiał podnosić głosu, by Toris poczuł jak ciarki przechodzą mu po plecach. - Podczas gdy ty masz na koncie wywołanie pożaru na bagnach i zero trofeów, inni muszą nadrabiać za ciebie! Gilbert ma w tym miesiącu więcej osiągnięć, niż ty przez cały rok!

- Gilbert jest dupkiem, możemy nie brać go jako przykład?

- W przeciwieństwie do ciebie, jest z czego brać przykład. Wykonał każdy kontrakt którego się podjął, i to w sposób godny Łowcy.

- I przy okazji zamordował kilka zupełnie niewinnych stworzeń. Driady, wróżki, nawet jednorożec?! To już nawet nie jest bycie dupkiem, to można z powodzeniem nazwać byciem rzeźnikiem!

- Zrobił to, co było ustalone w kontrakcie.

- Kontrakty, w których ktoś każe zabić niegroźne istoty, bo potrzebuje składników, albo jest zazdrosny o urodę jakiejś driady, w ogóle nie powinny istnieć – stwierdził Toris, nie potrafiąc ukryć obrzydzenia w głosie.

- Naszym zadaniem nie jest podważanie czyichś powodów, tylko wykonywanie roboty, za którą nam płacą.

- Chce zobaczyć jak Gilbert tłumaczy się z tego Elizabecie. O ile się nie mylę, ona ma w sobie domieszkę krwi driady.

- Radziłbym ci się skupić na własnych kłopotach.

- Jakoś nie widzę, jak to się ma do zapewniania ludzkości bezpieczeństwa…

- Dosyć! - Ivan powoli zaczął tracić cierpliwość. - Nie wezwałem cię tutaj, żeby dyskutować o podstawach moralnych tego, czym się zajmujemy!

- Okej. Rozumiem kazanie, mam zacząć wykonywać swoją robotę jak Łowca...

- Bo inaczej pożegnasz się z tą robotą i będziesz musiał poszukać sobie innej.

- Że co?! Nie możesz tego zrobić! Nie możesz mnie wywalić!

- Mogę i zrobię to, jeśli nie będzie z ciebie pożytku. Podejrzewam, że Ludwig zgodzi się ze mną w tej sprawie. - Ivan założył ręce za siebie i zaczął przechadzać się tam i z powrotem. - Wiem, że masz potencjał, dlatego dam ci jeszcze jedną ostatnią szansę. Mam akurat pod ręką jeden kontrakt, który wydaje mi się idealny dla sprawdzenia twojej wartości. Jeśli chcesz zachować swoją pozycję w Loży, masz go wykonać jak na Łowcę przystało i przynieść mi trofeum z potwora, którego zabijesz. Czy to jest jasne?

- Jak słońce… - westchnął Toris z rezygnacją. - To co mam ubić? Jednorożca? Czy wyrżnąć w pień grupę driad?

- Masz zabić smoka – oświadczył Ivan, wyciągając z kieszeni kopertę.

Toris zamrugał.

- Przepraszam? Chyba mi się przesłyszało, wydawało mi się, że powiedziałeś "smoka"…

- Nie przesłyszało ci się, masz zabić smoka. Bestia uwiła sobie legowisko w pobliżu jednej z wsi u podnóża Gór Zębatych, a ściślej rzecz ujmując - w lesie, na skraju którego owa osada się znajduje. Masz wyśledzić i zabić tę kreaturę oraz przynieść mi dowód, że to zrobiłeś. Potwór ma na koncie już kilku mieszkańców i przypadkowych podróżnych, więc nie powinieneś mieć problemów z moralnością.

- No nie… skoro giną ludzie… ale poważnie, smok? Mam sam ubić smoka?

- Jeśli chcesz zachować swoją pracę, to tak, powtórzę to po raz trzeci, masz zabić smoka. A teraz radziłbym ci zabrać dupę w troki i ruszać na miejsce.

- Eee… jasne, już idę – mruknął Toris, podnosząc się z krzesła na którym siedział. Miał zabić smoka… sam. Coś mówiło mu, że z tego zadania może nie wrócić żywy. Pożegnał się z Ivanem i opuścił jego gabinet. Musiał skompletować odpowiedni ekwipunek i ruszać w drogę.


- Okej… a teraz powoli… po cichutku, zanim ktoś się skapnie, że…

- Feliks! Gdzie cię znowu posiało?! Znowu próbujesz gdzieś się wymknąć?!

- I cały misterny plan w pizdu, pozostaje więc opcja awaryjna… w nogi!

- Na skorupę pierwszego jaja! Zatrzymaj się natychmiast!

- Ani mi się śni – mruknął Feliks pod nosem. Miał już dość siedzenia w jednym miejscu i słuchania, że to dla jego bezpieczeństwa. Poza górami był przecież cały wielki świat do odkrycia, tyle nowych rzeczy do zbadania! Krążyły pogłoski, że ich szczep nie był jedynym, to też warto było sprawdzić. Starsi mówili, że to zbyt niebezpieczne, że świat został opanowany przez krwiożercze, nienasycone bestie, zabijające każde stworzenie, które różniło się od nich. Potwory, które posiadając niezliczone bogactwa, wciąż chciały więcej i więcej, których chciwość powoli i nieubłaganie odmieniały oblicze ziemi, wody, powietrza i ognia.

Świat był zdominowany przez ludzi.

„Więc dlaczego po prostu ich nie wyplenimy? Czy ludzie są aż tak potężni, że szpony i łuski nie dadzą im rady? Dlaczego się ukrywamy, zamiast przywrócić światu harmonię? Przywrócić go do stanu, który zapamiętały tylko najstarsze księgi?" pytał czasami podczas lekcji.
„Nie. Ludzie oprócz chciwości i bezwzględności są też słabi i tchórzliwi, ale nie będziemy zniżać się do ich poziomu. Nie mamy prawa na siłę zmieniać rzeczywistości" - taką odpowiedź najczęściej dostawał i zaczynało go to powoli drażnić. Chciał się dowiedzieć czegoś nowego, a nie polegać tylko i wyłącznie na tym, co pisklakom takim jak on przekazywały starsze pokolenia. A może starsi nie mieli racji? Kiedy ostatnio ktoś ze szczepu opuścił górskie leże na dłużej niż pobieżny zwiad, żeby przekonać się, czy świat nadal jest taki sam? A może ci cali ludzie się zmienili? Przede wszystkim musiał się przekonać, czy naprawdę byli tacy straszni, jak to opisywali inni. Pora, kiedy większość jego ziomków siedziała w swoich legowiskach i zapewne drzemała, była idealna, żeby zrobić sobie krótką wycieczkę.

Wybiegł z głównej jaskini i skierował swoje kroki w kierunku urwiska, które służyło za najlepszy punkt startowy w pobliżu. Nie zwalniając kroku przyszykował skrzydła, odgłosy pogoni były aż nadto dobrze słyszalne.

Ciekawe, czy byliby tak samo zdesperowani, żeby mnie zatrzymać, gdyby moje łuski były innego koloru? - Feliks zadał sobie w myślach to pytanie. Podejrzewał że nie, i to była kolejna rzecz, która go denerwowała. Wszyscy obchodzili się z nim jak z jajkiem tylko dlatego, że wykluł się z łuskami w bardzo rzadkim kolorze... królewskim kolorze. Zaczynało go mdlić od tego określenia. Pewnie gdyby był bardziej pospolitej barwy, uznaliby go za wariata i pozostawili kwestię powstrzymania go jego matce. Gdyby jeszcze żyła, tak na marginesie. Doceniał troskę, ale przez jej nadmiar nie mógł się nawet swobodnie pobawić ze swoimi rówieśnikami. Nawet oni traktowali go jak… jak nie wiadomo co.

A przecież był zwyczajnym smokiem, tak jak wszyscy mieszkańcy górskiej doliny, w której się wychował.

Feliks prychnął cicho. Na razie musiał odłożyć myślenie na bok i umknąć, zanim go złapią. Bo gdyby został schwytany, mógłby się pożegnać z jakąkolwiek szansą na opuszczenie doliny na najbliższe tysiąc lat, jeśli nie dłużej. Skoczył w powietrze, kiedy tylko znalazł się na krawędzi urwiska, nie miał czasu sprawdzać, czy wiatr mu sprzyja. W sumie nie musiał. O tym, że wiatr nie sprzyjał, dowiedział się zaraz po starcie. Prawie rozbił się na jednej ze skał, kiedy nagły powiew miotnął nim na bok, i musiał się sporo wysilić, żeby ustabilizować lot. Kiedy już mniej więcej osiągnął równowagę, zanurkował, by znaleźć się jak najbliżej ziemi. Chciał wylądować przy najbliższej nadarzającej się okazji, w jakimś lesie czy gdzieś. W powietrzu nie miał szans zgubić większych i bardziej doświadczonych smoków. Kątem oka spojrzał w niebo. Przynajmniej pogoda trzymała jego stronę - zanosiło się na deszcz, idealne warunki, żeby ukryć swój zapach. Mimo że wolał, kiedy świeciło słońce, to teraz modlił się, żeby przez najbliższych kilka godzin się nie pokazywało.

Ciężko gubiło się pościg, jeśli kolor twoich łusek sprawiał, że przy dobrym oświetleniu mogłeś iść ze słońcem w konkury o to, kto błyszczy mocniej.


Toris zmierzał w kierunku wsi, w pobliżu której osiedlił się smok, którego miał zabić. Minę miał raczej mało wesołą. Wciąż nie miał pomysłu, jak samodzielnie zabić bestię. Jednym z problemów było to, że smoki były raczej rzadko spotykaną zdobyczą, nawet w archiwach łowców mało było informacji, jak na nie polować. To był również powód, dla którego wziął ze sobą sporo sprzętu. Po prostu nie miał pojęcia, co mu będzie potrzebne. Miał nadzieję, że w osadzie uzyska nieco więcej informacji, niż było opisane w kontrakcie, to by mu znacznie pomogło w polowaniu. Ponure rozmyślania Torisa przerwał nagły świst i złoty błysk przecinający niebo. Brunet zadarł głowę zaskoczony, zastanawiając się, co to może być.

- Czyżby spadająca gwiazda? - Toris zatrzymał swojego wierzchowca, żeby dokładniej przyjrzeć się zjawisku. Spadająca gwiazda była chyba najbardziej prawdopodobnym wytłumaczeniem. - Czyli pewnie zaraz zleci się tu cała banda chcących zarobić… chwila…

W sumie dlaczego sam nie miałby na tym skorzystać? Gdyby jednak stracił posadę Łowcy, a nie miał zbytnio ochoty dać się zabić smokowi, to na gwiezdnym metalu mógł całkiem przyzwoicie zarobić. Wszystko zależało od wielkości gwiazdy, a wyglądało na to, że ta jest całkiem spora. Skręcił w stronę lasu i popędził konia, śledząc przez cały czas tor lotu meteoru. Miał tylko małą nadzieję, że nie natknie się na tego smoka i wielką nadzieję, że to właśnie gad oberwie tą gwiazdą, oszczędzając mu trudu.


- Jest źle, bardzo, bardzo, bardzo źle!

Feliks uznał, że mógł się bardziej przykładać do lekcji latania, zwłaszcza tych o lądowaniu w trudnych warunkach. Trochę nie docenił siły wiatru w górach, a to, że w którymś momencie słońce uznało, że jednak się na chwilę pokaże i sypnie mu w oczy sporą dawkę światła, wcale sprawy nie poprawiło. Przynajmniej dał radę zgubić pościg. Udało mu się zmienić tor lotu na tyle, żeby nie rozbić się w samym środku ludzkiej osady. Nie od tego planował rozpocząć swoje małe badania.

Przy lądowaniu narobił sporo huku, więc mimo tego że najchętniej trochę by poleżał i odpoczął, musiał się jak najszybciej ukryć. Najpierw wylazł z krateru, który powstał z jego uderzenia o ziemię, a następnie wczołgał się do najbliższej gęstej kępki krzaków.

- Dobra, teraz mocno się skup, Feliks, na lekcjach trochę marnie ci szło, ale teraz to sprawa życia i śmierci…


- To powinno być gdzieś tutaj… - mruknął Toris, zsiadając z wierzchowca i przywiązując go do drzewa. Huk był konkretny, aż się drzewa zatrzęsły, a on prawie spadł z konia. Kilka połamanych drzew upewniło go, że jest na dobrym tropie. A głosy, które usłyszał chwilę później, upewniły go, że nie tylko on udał się na poszukiwanie gwiazdy.

- To jest niewiarygodne… czy oni się teleportują czy jak? - Brunet uznał, że lepiej będzie, jeśli ogarnie sytuację z ukrycia. Ludzie zajmujący się poszukiwaniem i sprzedawaniem takich rzeczy bardzo często bywali agresywni i rzadko kłopotali się zadawaniem pytań przed pozbyciem się konkurencji. Może dlatego, że było to ich jedyne zajęcie i głównie za to brali pieniądze. A może raczej dlatego, że dziwnym trafem tym procederem zajmowali się prawie sami bandyci.

- Nie rozumiem tego... krater jest, gwiazdy nie ma, ktoś ją już zawinął czy jak?

Toris podszedł ostrożnie do kępy krzaków i wyjrzał spomiędzy gałązek. Nad sporym kraterem stała grupka bardzo niesympatycznie wyglądających mężczyzn. Z ich dyskusji wynikało, że cokolwiek zrobiło tą dziurę w ziemi, w owej dziurze już się nie znajdowało.

- Ktoś był szybszy od nas? Nie wierzę w to.

- To lepiej uwierz, a jeśli nadal masz problemy z wiarą, to spójrz jeszcze raz do krateru... jest pusty.

- No ale kurwa jak?! Nikogo po drodze nie widzieliśmy ani nie słyszeliśmy! A ta dziura jest tak wielka, że to, co tu wylądowało, na pewno musi być ogromne!

- Ogromne? Ci ludzie chyba nie widzieli dorosłego smoka, jeśli ja jestem dla nich ogromny…

Toris drgnął zaskoczony, słysząc tuż obok czyjś głos, wypowiadający niezrozumiałe słowa. Powoli obrócił głowę, modląc się w duchu, żeby jej zaraz nie stracić. W tej samej kępie krzaków, w której się ukrył, ledwie parę metrów od niego, znajdowała się jeszcze jedna osoba. Młody chłopak, który ze zmarszczonymi brwiami obserwował sytuację przy kraterze, sprawiał wrażenie nieco młodszego od niego samego. Miał krótkie włosy o złocistym kolorze i szmaragdowe oczy o tak intensywnym odcieniu, jaki widział po raz pierwszy w swoim życiu. Jednak chyba najbardziej uwagę zwracało jego ubranie. Toris rzadko widywał ludzi ubranych w długie, jednoczęściowe szaty, w tym konkretnym przypadku koloru szarozielonego. Zazwyczaj takie osoby należały do jakichś dziwacznych kultów, od których lepiej było trzymać się z daleka. Może i tym razem było to najlepsze rozwiązanie, zwłaszcza, że chłopak posługiwał się językiem, którego Łowca nigdy wcześniej nie słyszał.

- Eee… przepraszam? - Toris wbrew temu, co podpowiadał mu zdrowy rozsądek, postanowił przemówić do chłopaka. Blondyn wzdrygnął się zaskoczony, odwracając się w jego kierunku z paniką wypisaną na twarzy. W chwili kiedy to zrobił, brunet przeżył kolejną niespodziankę. Nie dość, że oczy chłopaka miały niespotykanie intensywną barwę, to jeszcze jego źrenice przypominały pionowe szparki jak u kota.

- Wybacz, nie chciałem cię wystraszyć… eee… czy ty mnie w ogóle rozumiesz?

Blondyn skinął głową, nie spuszczając z niego wzroku. Miejsce paniki zastąpił wyraz, który Toris uznał za podejrzliwość.

- Dobrze, w takim razie chciałbym prosić, żebyś poszedł ze mną. Tu nie jest bezpiecznie. - Brunet spojrzał ze zdenerwowaniem na bandytów, którzy zabrali się za przeczesywanie terenu. - Z tego co widzę, ci goście są niebezpieczni.

Chłopak spojrzał nerwowo na jednego z mężczyzn, który zbliżał się powoli w stronę ich kryjówki. Nie wahał się zbyt długo, po chwili ponownie skinął głową i ostrożnie ruszył w jego stronę. Powoli udało im się wycofać do drzewa, przy którym Łowca zostawił konia.

- Słuchaj… nie znamy się, ale nie wyglądasz zbyt groźnie, więc jeśli chcesz, mogę cię podrzucić do najbliższej osady. - Toris uniósł brew, kiedy blondyn posłał mu rozbawione spojrzenie. Nie miał pojęcia, co go tak rozśmieszyło. Po kolejnym skinięciu głową uznał, że chłopak zgadza się na jego propozycję, więc pomógł mu zająć miejsce na grzbiecie wierzchowca. Było z tym kilka problemów, jako że blondyn wydawał się nie mieć zielonego pojęcia do czego służy siodło oraz jak w nim właściwie siedzieć. W końcu, kiedy już zajął miejsce przed swoim pasażerem, udało im się powoli ruszyć w drogę. Toris skierował konia w stronę, z której wcześniej przybył, i popędził go odrobinę, żeby jak najszybciej oddalić się od krateru i przeszukujących jego okolice bandytów.

- Dlaczego mi pomagasz?

Brunet o mały włos nie spadł z konia, zaskoczony nagłymi słowami swojego świeżo upieczonego, towarzysza podróży. W sumie bardziej niż to, że się odezwał, zdziwił go fakt, że chłopak użył normalnego języka. Wcześniej użył innego dialektu.

- Ty umiesz mówić?!

- Oczywiście, że umiem, tak jak większość rozumnych stworzeń na tym świecie.

- Znaczy… wiem, że umiesz, ale wcześniej mówiłeś jakoś inaczej… eee… - Toris nie był pewny, jak ma się zwracać do blondyna. Chłopak chyba domyślił się, nad czym się zastanawia, bo z jego ust wydobył się obco brzmiący, śpiewny wyraz… chyba w tym języku, którym posłużył się wcześniej przy kraterze.

- Eee… mógłbyś powtórzyć? Nie wiem czy dobrze zrozumiałem...

- W waszym języku to słowo brzmi: Feliks. To moje imię.

- Aha… ja mam na imię Toris – przedstawił się brunet, zachodząc w głowę, co miało oznaczać wyrażenie "w waszym języku". Czyżby ten chłopak pochodził z jakichś odległych stron?

- Toris… zabawne imię. Więc? Dlaczego mi pomagasz, Toris?

- Cóż… jak mówiłem, nie wyglądasz groźnie. Nie chciałem zostawiać cię tam samego, bo gdyby tamte typy cię znalazły, pewnie przerobiliby cię na krwawą miazgę.

Feliks zaśmiał się cicho, przytrzymując się Torisa, żeby nie zlecieć z tego całego siodła. Ten człowiek był taki zabawny. Ewidentnie nie miał pojęcia, z kim miał do czynienia, co go cieszyło, bo to znaczyło, że zmiana postaci mu się udała. Ludzkie ciało było… dziwne. Poruszanie się na dwóch łapach, brak skrzydeł i ogona nieco go dezorientowały, a bez szponów i kłów czuł się raczej bezbronny, ale z kilkoma ludźmi na pewno by sobie poradził. W ostateczności zawsze mógł wrócić do oryginalnej postaci, ale wolałby tego uniknąć, bo zmienianie kształtu było niezwykle męczące.

- Co cię tak bawi? - zapytał Toris, zerkając do tyłu kątem oka.

- Zawsze się tak troszczysz o los osób, których nawet nie znasz? A gdybym ci powiedział, że dałbym sobie z nimi radę?

- Przy twoim wyglądzie ciężko byłoby mi w to uwierzyć – mruknął lekko zażenowany brunet. - A skoro już jedziemy razem, to przecież cię nie wyrzucę…

- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.

- Cóż… niezbyt często, chociaż to niby część mojej pracy…

- Co tam w ogóle robiłeś? Czemu twój jednorożec nie ma rogu? I jak go przekonałeś, żeby cię woził na grzbiecie?

- Jak mam odpowiadać na twoje pytania, skoro zadajesz ich aż tyle… Poza tym to nie jest jednorożec, tylko zwykły koń. - Toris był mocno zdziwiony pytaniem o jednorożca, w ogóle Feliks wydawał mu się jakiś dziwny. - Nie jesteś stąd? - zapytał ostrożnie.

- Eee… no nie jestem, aż tak to widać? - Feliks sklął się w duchu za swoją bezmyślność. Zmiana postaci może mu się udała, ale musiał być ostrożniejszy z tym co mówił i o co pytał. Miał perfekcyjną okazję, żeby zebrać nieco więcej informacji o ludziach, skoro ten tak chętnie odpowiadał na jego pytania, trzeba tylko to dobrze rozegrać...

- Mówisz w języku, którego nigdy w życiu nie słyszałem, ubierasz się jak jakiś fanatyk religijny i zadajesz takie pytania, jakbyś niektóre rzeczy pierwszy raz na oczy widział…

- Fanatyk religijny?

- Takie różne oszołomy. Niektórzy wierzą, że potwory są posłańcami bogów i z radością dają się im zeżreć. Inni oddają boską cześć żywiołom i składają ofiary ze zwierząt, żeby nie było deszczu… kompletny idiotyzm.

Akurat oddawanie czci żywiołom Feliks rozumiał… no, może nie boskiej, ale każdy smok odnosił się z szacunkiem do elementów, które stworzyły i nadal tworzą świat. Zgadzał się natomiast odnośnie składania ofiar, to był totalny idiotyzm.

- To tak wracając do innych tematów… dlaczego byłeś w tym lesie? I czego tamci goście tam szukali?

- W sumie chciałem tego samego co oni, miałem nadzieję znaleźć gwiazdę, która spadła na ziemię. Z meteorytowej stali wykuwa się bardzo dobrą broń, więc można dostać za nią dużo pieniędzy.

Smok był wdzięczny za to, że Toris nie mógł teraz zobaczyć wyrazu jego twarzy. Gwiazda? Pieniądze? Broń z meteorytowej stali? Ludzie uznali go za meteoryt? Nie miał pojęcia, co to są pieniądze, o meteorytach wiedział tyle, że są dobrymi przekąskami, ale żeby wykuwać z nich broń?

Ludzki świat miał w sobie więcej niespodzianek, niż się spodziewał.

Podczas rozmowy zdążyli już opuścić las i wyjechać na drogę, więc blondyn kręcił głową na boki, z zaciekawieniem obserwując nowe otoczenie

- Jestem ciekaw, kto zabrał tę gwiazdę, byłem tam może parę minut po tym jak spadła. Ci goście byli tam nawet wcześniej, a z tego co mówili znaleźli krater pusty – mruknął zamyślony brunet. - A może ty widziałeś, kto to był? No i co w ogóle robiłeś sam w środku lasu?

- Ja, eeemmm… zgubiłem się… i nie, nie widziałem kto zabrał tę… gwiazdę… - Feliks uznał, że lepiej zmienić temat. - Wspominałeś wcześniej, że troszczenie się o innych to część twojej pracy… czym konkretnie się zajmujesz? - Był ciekaw, czym mogą zajmować się ludzie… w ogóle chciał się dowiedzieć jak najwięcej, po to właśnie opuścił swój dom w górach.

- Jestem Łowcą, poluję na niebezpieczne potwory, żeby inni mogli żyć w spokoju – westchnął Toris, chcąc nie chcąc wracając myślami do swojego obecnego kontraktu. - Na przykład osada, do której teraz jedziemy, jest ostatnio nękana przez smoka, a moim zadaniem jest zabić bestię. - O tym, że miał raczej marne szanse w pojedynkę, nie musiał wspominać.

No to trafiłem idealnie, gadam z gościem który poluje na smoki, pomyślał Feliks, sztywniejąc na całym ciele. W jego głowie pojawiło się teraz tyle pytań, że nie miał pojęcia na czym się skupić. Wiedział na pewno, że powinien jak najszybciej oddalić się od tego człowieka. Jeśli mordował jego pobratymców, musiał być naprawdę silny. Ogólnie wyglądało na to, że ludzie są znacznie groźniejsi, niż to opisywali starsi. Ale musieli być też potwornie głupi, skoro ten cały Łowca nie miał zielonego pojęcia, że "uratował" i rozmawia z przedstawicielem gatunku, który tępił. Przez głowę przemknęło mu kilka pomysłów na to, co teraz zrobić. Mógł zabić nie spodziewającego się niczego Torisa, ocalić siebie i tego drugiego smoka, który był jego celem. Ale tę opcję odrzucił. Zapewne na jego miejsce zjawiłby się kolejny zabójca. Inną możliwością była natychmiastowa ucieczka, zanim brunet zorientuje się, że nie ma do czynienia z drugim człowiekiem. Nie chciał jednak wzbudzać podejrzeń takim nagłym zrywem. Nie miał też pojęcia, czy to nie doprowadziłoby do jego zguby, nie znał możliwości Torisa, ale skoro był zdolny zabić przedstawiciela jego rasy… A skoro już był przy tym temacie, to martwił go los tego drugiego smoka. Nie potrafił wyobrazić sobie powodu, dla którego któryś z jego pobratymców miałby nękać ludzkie leże, ale mimo wszystko chciał pomóc temu osobnikowi, ocalić go od nieszczęścia.

Toris spojrzał przez ramię na swojego pasażera. Zdziwiło go nieco, że tak nagle umilkł, przecież jeszcze chwilę temu zadawał tyle pytań. Sam nie wiedział, dlaczego odpowiada na pytania zupełnie obcej osoby, ale chyba nie było w tym chyba nic złego. Przynajmniej rozmowa umilała podróż. Właściwie lubił mieć towarzystwo. Lubił też wykonywać misje w grupie… no, może poza wyprawami z Gilbertem, jego gadatliwość i ględzenie w kółko o tym, jaki to jest wspaniały i odlotowy, doprowadzało go do szału. Feliks był… dziwny… ale wydawał się dość sympatyczny. Zastanawiało go, skąd dokładnie pochodzi. Miał pewne podejrzenia, że to mógł być przypadek podobny jak Elizabeta, czyli że blondyn ma w swoich żyłach domieszkę krwi jakiegoś magicznego stworzenia. Nie chciał jednak o to pytać. To był bardzo osobisty temat, w dodatku dość drażliwy, bo wielu ludzi bardzo niechętnie odnosiło się do "mieszańców".

Feliks milczał przez całą resztę drogi do osady. Dopiero zgiełk panujący na ulicach małego miasteczka wyrwał go z rozmyślań.

- No to jesteśmy na miejscu – powiedział Toris, zsiadając z konia i pomagając zejść na ziemię blondynowi. - Tak jak obiecałem, dowiozłem cię do najbliższej osady… no i cóż… - mruknął, skrobiąc się po karku. - Wychodzi na to, że pora się rozstać. Muszę popytać o więcej szczegółów odnośnie tego smoka, więc nie będę cię dłużej zatrzymywał. Miło było cię poznać, Feliks.

- Mhm… miło było – odparł Feliks, rozglądając się nerwowo wokół siebie. Ci wszyscy ludzie kłębiący się dookoła go niepokoili, byli tacy liczni i głośni… - To ten, miłego dnia.

- Dzięki, wzajemnie – pożegnał się brunet, po czym odszedł wraz ze swoim wierzchowcem w kierunku, w którym spodziewał się znaleźć stajnie do wynajęcia.

Blondyn odczekał chwilę w miejscu, nie spuszczając wzroku z Torisa. Dopiero po chwili ruszył za nim, starając nie dać mu się przy tym zauważyć. Miał zamiar śledzić bruneta aż do spotkania z tym smokiem, o którym opowiadał, a potem pomóc swojemu pobratymcowi w potrzebie.


Ludzie z Jowisza jak zawsze niezawodni, Europa jest druga w wyświetleniach po Polsce XD

A teraz powtarzajcie za mną: Nie zrobisz z tego romansu, nie zrobisz z tego romansu...

Nie będzie tak jak z "Fantastycznymi..." i nie będziesz musiała, w którymś momencie, zmienić kategorii tego fika na M...

Taaa jasne, biorąc pod uwagę ilość osób wybierających się ze mną do piekła, to podejrzewam, że powtarzać będą, ale bez partykuły przeczącej XD

A teraz niecodzienna prośba, póki co fik ten będzie posiadał roboczy tytuł (bo nie dałam rady nic sensownego wymyślić XD), więc z miłą chęcią przyjmę wszelkie wasze pomysły na to jak je nazwać.
Nie wiem jak wam, ale mi to zabrzmiało jak ogłoszenie konkursu na spot reklamowy XD