Oglądałam ostatnio jakąś komedię romantyczną, gdzie dziewczyna i chłopak poznali się... wpadając na siebie. Pomyślałam wtedy: "rany, jakie to stereotypowe!", po czym przypomniałam sobie, że Erica i Damien poznali się właśnie w taki sposób. Cóż, lubimy "modne" chwyty, prawda?^^'

Zapraszam do czytania! I dziękuję z całego serca za wszystkie reviewy i miłe słowa;).

RATUNEK

Przeczytałam długiego meila od Ćmy. Pisała, że chodzi z Ryanem. Nie, „chodzi" to złe słowo, bo mój tata po prostu kuśtykał o kulach z nogą w gipsie. Trochę minie, zanim będzie biegał z mamą po dachach, ale byłam szczęśliwa, że są razem.

Timur się wyprowadził i nie udało mi się jeszcze ustalić gdzie.

Tymczasem zaczęłam uważniej obserwować Cameron. Terminatorka niemal od razu to zauważyła.

Grzebałam w częściach, których nie spaliła, kiedy stanęła obok mnie.

- Co robisz?

- Oglądam twoją kolekcję – mruknęłam.

- Jesteś teraz dziewczyną Johna?

- Jestem.

- On nie powinien mieć dziewczyny.

Spojrzałam na nią, marszcząc brwi.

- Dlaczego?

- To go rozprasza. – Padła odpowiedź. – Wy go rozpraszacie.

- My?...

- Gdyby był sam, byłby bezpieczniejszy. Przez was naraża swoje życie.

Nie mogłam zaprzeczyć, ale wiedziałam, że John nie chciałby zostać sam.

Pomogłam spalić Sarze części terminatorów i wzięłam prysznic. W kuchni zastałam Johna; posłał mi uśmiech. Odkąd wróciliśmy od Eddie'go miałam wrażenie, że patrzy na mnie jakoś inaczej. Wzięłam jabłko i usiadłam na blacie obok chłopaka.

- Co chcesz dzisiaj robić? – zapytałam, przegryzając soczysty owoc.

- A ty?

- Ja chcę się kochać.

Uśmiechnął się, kręcąc z powątpiewaniem głową. Położyłam mu gołą stopę na udzie, nadal jedząc jabłko. Też się uśmiechnęłam.

- Nie, to nie – rzuciłam. – Możemy wybrać się przecież do kina.

- Na randkę?

- Na randkę – przytaknęłam.

Do jej pory do kina chodziłam tylko z Alex i był to niemal nasz co piątkowy rytuał. Teraz siedziałam za kierownicą, czekając na mojego chłopaka. Pomyślałam o Matcie; czekała mnie z nim poważna rozmowa.

- Chce jechać z nami – mruknął John, siadając obok mnie. Cameron usadowiła się z tyłu.

- Nigdy nie byłam w kinie – powiedziała, uśmiechając się.

Obejrzeliśmy Strzelca. Jako snajper jakoś wczułam się w sytuację głównego bohatera. Zostałam na noc u Connorów, ale spałam w salonie. Rano zrobiłam kawę i poszłam do Johna. Zapukałam i otworzyłam drzwi; siedział z laptopem na kolanach. Nagle przed Okiem pojawił się migający licznik. Upuściłam kubek.

- Erica? – Usłyszałam.

- Matt Adams zginie za dwadzieścia trzy minuty i osiemnaście sekund – powiedziałam słabo.

Jak mogłam zapomnieć, że to dzisiaj?!

Jadąc samochodem dwa razy szybciej niż inne auta, czułam rosnący niepokój. Wreszcie wyskoczyłam z dodge'a i pobiegłam do ciężarówki S.W.A.T.

- Połącz mnie z Mattem! – krzyknęłam do Lisy.

- Straciliśmy z nimi kontakt. Jakieś zakłócenia.

- Cholera! – syknęłam, narzucając na siebie kamizelkę kuloodporną. Rana zabolała. Pobiegłam między policjantami i wpadłam do budynku, skanując go Okiem.

SIEDEM MINUT DWADZIEŚCIA TRZY SEKUNDY.

Ruszyłam biegiem po schodach, przeskakując po kilka stopni. Mój oddech przyśpieszył; modliłam się, żeby rana znowu nie zaczęła krwawić.

TRZY MINUTY DWANAŚCIE SEKUND.

Wreszcie wbiegłam na ósme piętro.

- Matt! – krzyknęłam. Wychylił się zza ściany w całym stroju S.W.A.T.-ciarza i wtedy zobaczyłam, jak spomiędzy jego stóp wytoczył się granat. A miała być kula!

TRZYDZIEŚCI SZEŚĆ SEKUND.

Błyskawicznie znalazłam się obok mężczyzny. Bez wahania kopnęłam granat z całej siły przed siebie. Odbił się od ściany i wpadł na schody. Chwyciłam Matta za ramię. Zrozumiał; biegliśmy korytarzem najszybciej, jak mogliśmy. Wybuch wstrząsnął całym piętrem. Upadliśmy na podłogę w deszczu odłamków szkła z rozbitych szyb. Przed Okiem pojawił się rząd zer. 00:00:00. Piknięcie i licznik zniknął. Spojrzałam na Adamsa; usiadł na ziemi, ściągając hełm. Oddychał ciężko. Rzuciłam mu się na szyję.

- Erica? Co ty tutaj robisz?

- Stęskniłam się. – Roześmiałam się przez łzy. Żył.

Zadanie zostało zakończone sukcesem. Nikt nie zginął. S.W.A.T. świętował na całego. Matt siedział obok mnie, popijając piwo.

- Serio? – zapytał; kiwnęłam głową. – Życzę więc szczęścia.

- Dzięki.

- Jesteś zbyt zwariowana jak dla mnie. – Uśmiechnął się.

Upiłam swoje wino.

- Myślałem ostatnio o tym, co mi powiedziałaś. O przyszłości. Znałaś Alex, Eddie'go, Keirę... A mnie?

- Zginąłeś, zanim się urodziłam. – Odsunęłam od siebie pusty kieliszek.

- Jak zginąłem?

- Napisali, że od kuli.

- Kiedy mnie zabili? Zabiją?...

- Dzisiaj.

Niemal zakrztusił się piwem.

- Słucham? – Już otworzyłam usta, ale uciszył mnie szybkim gestem ręki. – Zaraz. Dlatego dziś tam byłaś? Żeby uratować mi życie?

- Tak.

- Wiedziałaś, że dzisiaj zginę?...

- Tak.

- Dlaczego mi nie powiedziałaś?

- I co byś zrobił? Został w domu? – Sięgnęłam po jego dłoń, ale cofnął rękę.

- Na przykład. – Odsunął od siebie kufel. – A gdybyś nie zdążyła?

- Zdążyłam. I bez „gdybania", proszę. Uratowałeś dziś wiele osób.

- Jasne – syknął; wstał i wyszedł, nic więcej nie mówiąc.

Następnego dnia zostałam wezwana do sztabu. Dowiedziałam się, że Matt złożył podanie o przeniesienie do stolicy, a ja byłam kandydatem na jego zastępcę. Zgodziłam się, myśląc o tym ile czasu minie zanim Ruda i John Henry staną się bardziej niebezpieczni. Na razie jednak awansowałam. Reszta mojej ekipy ucieszyła się, że to je będę teraz „nad nimi". Nowym członkiem zespołu została młodziutka Ruby Park.

- To zaszczyt pod panią służyć, kapitan Williams. – Usłyszałam na powitanie.

Kiedy stałam się drugą generał Lightwood?

Nie miałam za złe Mattowi, że ode mnie uciekł. Może lepiej będzie, jak znowu zamieszka z mamą i Jamesem. Tymczasem treningi wypełniały mi niemal całe dnie. Wszyscy chcieli, żeby zespół w nieco odmienionym składzie znowu zgrał się idealnie. Na szczęście nowa uczyła się szybko.

Byłam z Ruby na strzelnicy; uległam pokusie i pokazałam jej moją stuprocentową celność.

Wtedy zjawiła się Natalie Gordon.

- Ma pani chwilę? – W odpowiedzi kiwnęłam głową; wyszłyśmy na korytarz przy dźwiękach wystrzałów. Policjantka podała mi złożoną kartkę. Rozłożyłam ją. Ksero dowodu osobistego Jesse. – Zna ją pani?

- Wolałabym nie. – Oddałam jej kopię. Podała mi kolejną kartkę. Wydruk z hotelowej kamery. Niosłam Jesse na rękach korytarzem. Zmarszczyłam brwi, kiedy wspomnienia wróciły.

- Nie mogę wszystkim wciąż powtarzać, że nie wolno tyle pić – mruknęłam.

- Panna Carter nie pojawiła się w hotelu od tego czasu. Ktoś zabrał jednak jej rzeczy. Sprzątaczki kilka dni wcześniej słyszały waszą kłótnię, dlatego pomyślałam, że pani może wiedzieć, gdzie jest.

- Dlaczego jej szukacie?

- Nie mogę powiedzieć.

- Więc ja ci powiem, Natalie. – Oddałam jej zdjęcie. – Przeze mnie straciłaś awans, bardzo mi przykro. Teraz chcesz znaleźć na mnie cokolwiek. Nie trafię papierkiem do kosza i ty tam będziesz, co?

- Uważam, że... – Urwała, marszcząc brwi. – Będę miała cię nadal na oku.

- Jestem czysta jak łza.

Ruszyła w stronę drzwi, ale zatrzymała się po kilku krokach.

- Gratuluję awansu – powiedziała i wyszła.

Gabe siedział obok mnie; nasze głowy łączył kabel.

- Gotowy – rzucił, odłączając się. Ściągnął z siebie koszulkę i znowu usiadł na kanapie.

- Dawaj.

Uśmiechnął się i po chwili jego rysy zaczęły się zmieniać. Zmarszczyłam brwi, kiedy pojawiła się przede mną Jesse. Kobieta zamrugała kilkakrotnie oczami.

- Idealnie – mruknęłam, wstając. – Teraz udasz się do hotelu. Każą ci zadzwonić do Natalie, ale ty pojedziesz się z nią spotkać, okej?

- Jasne. – Drgnęłam, kiedy usłyszałam prawdziwy głos Jesse.

Odprowadziłam go do drzwi.

- Chodź jak kobieta – ofuknęłam go, widząc jak długie i sprężyste stawia kroki.

- Postaram się, Malcolm.

Warknęłam. Gabe-Jesse sięgnął dłonią po klamkę. Ale drzwi otwarły się same. W progu stanął Derek.

Jego zdumienie chyba równało się z moim własnym; byłam pewna, że cały dzień spędzi w magazynie!

- Jesse? – zapytał, po czym spojrzał na mnie. – Co...

- To nie Jesse – powiedziałam szybko. – To Gabe.

- Gabriel? Chwila, ja chyba czegoś nie łapię. – Derek wpatrywał się teraz w terminatora.

- Jesse gdzieś wcięło – mruknęłam. – A że ktoś widział ją ostatnio ze mną...

- Z tobą?

- Aha. Nie chcę mieć problemów, więc Gabe spotka się z taką jedną policjantką i po sprawie.

Gabe-Jesse minął Dereka, ale ten chwycił go za ramię.

- Gdzie jest prawdziwa Jesse?

- A skąd mam wiedzieć? – Wywróciłam oczami.

- Williams – syknął.

- Gabriel ma zadanie – mruknęłam; puścił rękę „Jesse". Gabe wyszedł na zewnątrz.

Derek zmarszczył brwi. Już chciał coś powiedzieć, kiedy na schodach zjawił się John.

- Erica, potrzebuję cię – powiedział.

- Idę.

Reese chwycił mnie za łokieć.

- Jeśli coś się jej stało – zaczął.

- To co? – Wyszarpnęłam rękę z jego uścisku; nie odpowiedział.

W połowie schodów usłyszałam głośny trzask drzwi. Cholera. Poszłam za Johnem do jego pokoju.

- Jesse nie żyje – rzucił, siadając na skraju łóżka. – Prawda?

- Skąd wiesz?

- Wiedziałem o niej i Riley. Zabiłaś ją?

- Nie ja. – Usiadłam obok niego. Milczeliśmy.

- Derek ją kochał?

- Chyba tak. – Westchnęłam ciężko, a potem powtórzyłam mu jej historię.

***

Helen zrobiła mi zastrzyk. Założyłam bluzę.

- Jaki on jest? – zapytała kobieta, siadając naprzeciw mnie.

Uśmiechnęłam się blado.

- Szybki – mruknęłam krótko.

- Jest ci z nim dobrze?

Podniosłam na nią oczy.

- Dobrze?

Spojrzała na mnie łagodnie, a potem zaczęła mówić. Słuchałam jej z uwagą. Czułam, jakby właśnie powierzyła mi ważną tajemnicę.

Damiena zastałam z książką. Położyłam się obok niego na łóżku. Czytał Christine.

- Opowiesz mi zakończenie – poprosiłam, przytulając się do jego ramienia. Kiwnął głową.

- O czym myślisz? – zapytał po chwili.

- O seksie.

Zaśmiał się krótko, odkładając książkę.

- Dlaczego? – spytał.

- Tak jakoś. Rozmawiałam z Helen. Powiedziała mi.

- Co ci powiedziała?

- Chyba wszystko.

- Wszystko? – Uniósł brwi.

- To jest fascynujące – rzuciłam cicho, czekając, aż chłopak wybuchnie śmiechem.

- Co? – Jego głos nie zdradzał jednak cienia wesołości.

- No, seks.

- Dobra, ja już się nie odzywam. – Uśmiechnął się. Położył się twarzą do mnie; czułam na sobie jego spojrzenie. Zamknęłam oczy, też kładąc się przodem do chłopaka.

- Mnie nikt nigdy nie powiedział wprost, jak to jest. Dziewczyny czasem przynosiły różne historie i pikantne plotki. A potem godzinami zastanawiałyśmy się, jak to w ogóle możliwe. I wszystkie wstydziłyśmy się przyznać do tego, że tak naprawdę nic nie wiemy.

- A teraz już wiesz? – Jego głos zabrzmiał jakoś dziwnie.

- Wiem – przyznałam. – Powiedzieć ci?

- Nie, dzięki.

- Ludzie chcą być blisko siebie – zaczęłam, ignorując jego sprzeciw. – Każdy potrzebuje drugiego człowieka. Każdy potrzebuje bliskości. Niektórzy myślą, że seks to jej najwyższy stopień. Inni, że jedyny i tylko tak potrafią być blisko.

- Mój brat jest właśnie taki?

- Tak. Ale ty jesteś inny. – Otworzyłam oczy i nasze spojrzenia spotkały się; dotknęłam jego ramienia. – Jesteś tutaj. Blisko mnie. Bez seksu.

- A więc można, co? – Zamknął powieki, uśmiechając się łagodnie. Przysunęłam się bliżej, aż nasze czoła dotknęły się. Uśmiechnęłam się. Zostałam z nim tak do rana. Obudziłam się w jego ramionach. To było coś nowego. Nigdy nie budziłam się obok Johna; kiedy wstawałam, jego już w łóżku nie było. Miałam więc już dwie definicje bliskości. Z Johnem blisko byłam te kilkanaście minut niemal każdego wieczoru, kiedy rozbierał mnie i kochaliśmy się na jego biurku zawsze tak samo, szybko, jakby z poczuciem winy i w ciszy wypełnionej tylko naszymi oddechami. Z Damienem byłam blisko chyba cały czas. Rozmawiając, spacerując po bazie, wygłupiając się, trenując i robiąc wiele różnych rzeczy.

***