Najgorsze są noce. Wtedy dopadają mnie wspomnienia. Tak realistyczne, jakby to działo tuż obok mnie. Wszystko wraca. Chłód, bezbarwne oczy, drzewa za ślepiami. I ta cisza, która aż dzwoni w uszach.

Dziś pada śnieg.

Strzepuję histerycznie białe płatki ze swetra i włosów i czuję jak wściekłość rozrywa każdą komórkę mojego ciała, wprawia ją w ruch, rozgrzewa do czerwoności. Dyszę ciężko i drżę, drżę wariacko łkając.

To tylko śnieg, Sakura.

Czuję jak łzy spływają po mojej twarzy, zostawiając za sobą wytyczoną drogę. Nie umiem rozróżnić wspomnień od jawy, kiedy tak dobrze znane mi ślady pojawiają się na chodniku. Zamykam oczy i słyszę, jak śnieg ubija się pod ciężkimi stopami.

Ale potem wszystko znika.

Ocieram szybko twarz, biorę głęboki wdech i odwracam się z szerokim uśmiechem.

- Co tam, kochanie?

Nie poznaję swojego głosu. Brzmi obco; słodko jak miód, delikatnie. Spoglądam na małą istotkę wychylającą się zza drzwi balkonowych i ciepło ogarnia moje serce, niwelując złość. Patrzę na nią i nic innego nie ma dla mnie znaczenia. Nawet on. Szczególnie on. Przeszłość nie istnieje, wmawiam sobie. Jest tylko w mojej głowie.

Nanami wbiega wprost w moje rozpostarte ramiona i zawiesza mi się na szyi.

- Mamo - szepcze - bo Abi mówi - łka w moje ramię, łamiąc mi serce - że choinka zemdlała. A ja nie chcę, mamo…

- Nie płacz, maleńka. - Głaszczę ją po głowie. Mija chwila, zanim łapę sens jej słów. - Moment. - Oddalam ją od siebie na wyciągnięcie ramion i spoglądam wprost w czarne, nieziemskie oczy. - Jak to zemdlała?

Nana gestykuluje rączkami, zmieszana. W ułamku sekundy pokonuję odległość między balkonem, a obszernym salonem; i sama zamieram. Zielone drzewko, jeszcze godzinę wstecz pełne kolorowych bombek, leży odłogiem na ziemi, otoczone odłamkami barwnych szkieł.

- Oh.

Słyszę, jak gdzieś za mną kot wygina grzbiet, Nana bezsilnie próbuje zamknąć balkonowe drzwi, wiatr przebiega między potłuczonymi resztkami tego, co kiedyś było drzewkiem świątecznym; te dźwięki dopadają mnie nagle, topiąc mnie w sobie jak w odmętach wodnych głębin.

- Oh.

Abihito łapie mnie za dłoń, sprowadzając na ziemię.

- Mamo? - szepcze.

Patrzę na niego i widzę w nim ojca; ma tę samą czarną czuprynę, którą miał Sasuke przed wieloma laty. Oczy błyszczą niczym gwiazdy, ciepłem i dobrocią; po tym rozpoznaję, że to wciąż mój syn.

- Kochanie. - Uśmiecham się szeroko, tuszując czarne myśli. - Znowu napsociliście.

Mój wcale nie taki mały syn wzdryga się i odskakuje, wystrzeliwując palec wskazujący na kupę śmieci.

- Kiedy to nie ja! - rzuca oskarżąco. - To ten mały, różowy diabeł!

Otrzepuję ręce, pogwizdując. To dla tych dwóch istot wciąż trwam.

- Tylko winny się tłumaczy! - odparowuję.

- Dziękuję, Naruto - mówię delikatnie, wpatrując się wprost w niebieskie, bezdenne oczy.

- To nic, Sakurcia - odpowiada lekko, choć ja i tak znajduję w jego głosie skazę. - To dla mnie przyjemność. Sama wiesz, od kiedy jej nie ma… No, rozumiesz.

Kiwam głową. Uzumaki jest dobrym człowiekiem. Jest najsympatyczniejszym, najbardziej bezinteresownym człowiekiem, którego spotkałam na Ziemi. Jestem zła na los - ba, mam go ochotę rozszarpać - za to, że wciąż wystawia go na próby. Strata rodziców i późniejsze walki o własny honor wystarczająco go wyniszczyły, zaś choroba Hinaty rozbiła go doszczętnie. Tymczasowo.

Zazdroszczę mu tego.

Potrafi się pozbierać, kiedy los rzuca mu kłody pod nogi. Ja nie wyobrażałam sobie życia bez moich rodziców kilka lat wstecz, bez partnera nie musiałam - i tak go nigdy nie było, co wprawia mnie w podły nastrój w białe dni. Czasem nie tylko.

- Cieszę się, że nie muszę być sam.

- Nigdy nie będziesz sam.

Zamykam go w uścisku moich, w porównaniu do jego, kruchych ramion i szepczę treści obietnic, których i tak nie wykonam, ale samo wypowiadanie ich sprawia mi dużą przyjemność. I jemu też. Czuję, jak jego klatka piersiowa roznosi się cichym chichotem, gdy składam błazeńskie życzenia.

- Wrócę niebawem.

- Wiem, że wrócisz, Sakurcia. - Uśmiecha się szeroko. - Zawsze wracasz.

Cicho śmieję się i dopowiadam:

- Jak bumerang.

Kiwa głową i zatapia się we wspomnieniach. To nasza mała tradycja. Zawsze w wigilię wracać myślami do okresu dzieciństwa - mimo problemów, które teraz wydają się błahe, był to najbardziej beztroski czas w moim życiu.

- Spóźnię się do pracy. - Przeciągam się jak kocica. - Nana - wołam córkę, rozglądając się za nią pośpiesznie. - Abi?

Odpowiada mi cisza.

Naruto posyła mi pytające spojrzenie i odwraca się, szukając małej Any. Słupieję na moment. Co mogło stać się przez krótką chwilę składania życzeń?
Przeklętą chwilę składania życzeń?

Wtem rozbrzmiewa cichy dźwięk dzwoneczków i czuję, jak krew odpływa mi z twarzy, adrenalina zaczyna buzować w żyłach, popędzając rzeczywistość.

- Nanami, Abihito! - wrzeszczę na całe gardło, porywając się z miejsca.

Świat przyśpiesza, ale moje myśli zwalniają, czekając na nieuniknione. Nie. Wreszcie doczekując się nieuniknionego.

Zapomniałam wspomnieć, że świat trochę zmienił się od Czwartej Wielkiej Wojny Shinobi. A może znacznie.

Shinobi, którzy przeżyli, w większości oszaleli. Koniec bitew niósł za sobą szczęście, ale i problemy. Nie dało się dłużej unikać rzeczywistości: trzeba było stanąć jej twarzą w twarz. Większość ludzi złapała trauma, choć to może zbyt lekko powiedziane. Dostali furii. Płakali, wreszczeli, ranili się. Inni zapominali. Albo zatapiali się w odmętach trunków. Dla mnie, lekarza z dłuższym stażem, było to oczywiste. Już wcześniej miałam z tym styczność; wiedziałam, że większość wojen niesie ze sobą nie tylko uszczerbki na zdrowiu fizycznym, które moje magiczne ręce mogły wyleczyć, ale w szczególności psychiczne.

Z którymi trzeba było sobie radzić samemu.

Ludzie, z rozpaczy, zaczęli wywoływać duchy.

Najczęściej swoich bliskich. W większości dało się je kontrolować. Zamknąć w ograniczonej przestrzeni, rzadziej porozmawiać. Dusze nie stanowią zagrożenia, jeżeli wywołujący jest bezpieczny.

Z tym było już ciężej. Wywołującymi najczęściej są osoby zrozpaczone. Zdaję sobie sprawę, że większość z nas straciła rodziny. Niektórzy całe, niektórzy część.

Nie wiedziałam, że legendarna rodzina Hyuuga zatraciła zmysły.

Hinata zawsze była aniołem. Nawet w obliczu śmierci potrafiła zachować spokojne oblicze, nie tracąc przy tym bezdennej miłości wymalowanej w oczach. Na dużą odległość było widać, że kocha Naruto na zabój. Gdy kostucha zawisnęła nad jej łożem, jedyne, o czym potrafiła smęcić, to miłość. Dla tej kobiety strach nie istniał.

Tymczasem zmizerniała, blada Hinata, od której chłód bije na odległość trzech ścian, stoi przede mną. I wpatruje się we mnie ogromnymi, bolejącymi oczyma, szukając litości.

Nawet bestie znają litość. Ja litości nie znam, więc nie jestem bestią.

- Ana - mówię głośno. - Abi, Nana - dodaję stanowczo, wędrując dłonią po tyle uda. Jestem pewna, że powinien tam być mój myśliwski scyzoryk.

- Ana, Nasta, Anastazja. - Tymczasem Hyuuga powtarza jak mantrę, nie odrywając ode mnie wzroku.

Naruto wyskakuje zza rogu. Zamiera, zawisa, hibernuje - nie ważne. Odpływa.

Ile mam szans z materialnym upiorem?

Wyskakuję do tyłu, napierając na przyjaciela tylną częścią ciała. Wiem, że odrzuca go na odległość dwóch, może trzech metrów - jeżeli nie na ścianę - co spotyka się z furią jego martwej żony. Martwej na zawsze. Martwej na niby.

- WIAĆ! - wrzeszczę, czując na sobie napór Hinaty.

Abihito łapie gdzieś tam siostrę w pasie, rzuca się ku wyjściu, ciagnąc za sobą Anę. Mijają rozentuzjazmowanego Neji'ego, brnąc w ciemność, w miasto; w nieznane. W miejsce, gdzie nie będę mogła ich ochronić.

Granatowowłosa rzuca mną o ścianę w przedpokoju. Furię widać nie tylko na jej twarzy; buźce, którą zapamiętałam jako zawsze ciepłą; widać ją w jej ruchach, w jej ciosach. Odbiera mi dech i chwilę zbyt długo próbuję dojść do siebie; zniwelować zawroty głowy. Siada na mnie okrakiem, wymierzając ciosy pięściami. Przyjmuję je na barki, tak, jak nauczył mnie tego Sasuke.

Sasuke.

Och.

Na jednej warstwie siniaków pojawiają się kolejne. Wtem Hinata wymierza mi siarczysty policzek; taki, od którego moja głowa odlatuje z brzękiem przeskakujących kości. Ciepła ciecz wydobywa się już nie tylko z zadrapań na plecach, ale i nosa; spływa ku ziemi, jako początek kolejnej plamy.

Nie daję się znokautować. Oplatam ją nogami, sprowadzając na ziemię. Teraz ja jestem na górze. Wierci się, wrzeszczy; obejmuje rękami moje kostki i próbuje odciągnąć je od gardła. Ma jeszcze jakieś dziesięć sekund, zanim zaćmi jej umysł.

- Dlaczego? - szepczę.

Poluźniam uścisk, wpatrując się w nią z szeroko otwartymi oczami. Długie włosy Hinaty rozsypały się wokół nas na ziemi, tworząc piękną kaskadę. Jej szpitalny strój zakwitł w parę szkarłatnych plam, rozpruć.

Kątem oka widzę, jak Naruto unieruchamia Neji'ego. Tymczasem Hinata daje za wygraną. Uwalniam ją z kleszczy i od razu napieram na nią rękoma, siadając wygodniej, okrakiem.

- Żegnaj.

Odskakuję, gdy Hinata dostaje ataku dreszczy. Jej kończyny zmieniają kształt, kolor; barwę głosu, którą dosadnie słychać poprzez krzyk. Ostatecznie przybiera swoją właściwą postać i znika, zostawiając za sobą dzwoneczek.

Wsłuchuję się w swój wyrównany rytm bicia serca i staram się dopasować do niego oddech; w końcu działają jak jeden mąż, równomiernie, w harmonii. Ścieram pot z czoła i podchodzę do Naruto; z daleka widzę, że trzęsie się ze złości, a jego dłoń jest zaciśnięta na ramieniu brata Hinaty z taką siłą, że miażdży mu kości.

- Nie każdy umie uciec od przeszłości.

Wyciągam Neji'ego spod żelaznego uścisku rąk Uzumakiego i kieruję się na zewnątrz; nie wyczuwam zimna tak bardzo, jak powinnam, z powodu adrenaliny, która wciąż buzuje w moich żyłach.

Brnę w przeciwną stronę niż odciśnięte ślady maleńkich stóp. Szarpię Hyuugę wprost na śnieg, gdy dom Uzumakich znika mi z pola widzenia. Pojękuje cicho, kuli się, ale nie wydaje się agresywny. Mimo to widzę urazę w jego oczach, gdy otwiera je na moment i poczucie winy gryzie mnie w skrawek serca. Nie chcę zostawiać go samego, ale moja dusza już dawno opuściła ciało i wyruszyła na poszukiwanie dzieci. Wiatr smaga mnie chłodnymi biczami po policzkach, gdy biegnę nie oglądając się za siebie.

Błądzę, nie wiem jak długo. Nogi już dawno zdążyły mi zdrętwieć; zęby szczękają o siebie, wydając okropne dźwięki. Chodzę i wrzeszczę, choć gardło mam zdarte do bólu. Przeklęty Neji. Cholerna Hinata. I ta nieznośna zima, która przychodzi zawsze, kiedy najbardziej tego nie chcę.

Abihito.

Nanami.

Anastazja.

Nawoływanie tych imion ryje w moim umyśle piętno; będę pamiętać je już do końca życia, codziennie budząc się z nimi na ustach. W niemym krzyku.

Liczę gwiazdy przed sobą, przemierzając kolejne odległości; przeszukuję miejsca, w których byłam już tysiąc razy w obawie, że mogłam ich przeoczyć.

Wiem, że byłam wyrodną matką, ale, do cholery, oddajcie mi moje dzieci!

W końcu upadam na kolana, zanosząc się łzami. Zamykam oczy i wsłuchuję się w huczenie sów, uspokajając bicie serca. Przecież wiem, że ich znajdę. To, że będą martwi nawet nie wchodzi w grę.

Mocniejszy podmuch wiatru zaczyna szaleć moimi włosami, wprowadzając je w dziki taniec. Zlewają się ze spadającymi płatkami śniegu; tylko przy odpowiedniej perspektywie widać, że na wierzch przebija się róż. Moje kłaki straciły swoją barwę już dawno. Przekwitły. Sakura Haruno przestała mieć sens. Od tamtego czasu było to już tylko imię.

Dzwoneczki budzą mnie z letargu.

Zrywam się do góry, w pośpiechu plącząc nogi; potykam się i zaliczam zjawiskowy upadek wprost na cztery litery. Oddech ugrzęzł mi w gardle; nie spodziewałam się, że kiedykolwiek go znów zobaczę. Dzieci rzucają się na mnie, oplatając mnie dłońmi w pasie, w szyi; przytulają nawet moją głowę. Nie widząc do końca co wyczyniają moje ręce, obejmuję całą zgraję ramionami i zatapiam w uścisku; czuję, że trwamy tak dłuższą chwilę, wszyscy roztrzęsieni, zmarznięci.

Gdy sharingan błyska mi w polu widzenia, wyplatam się z uścisku i spycham dzieci za siebie, wręczając im swój płaszcz. Dochodzi do mnie niepewny szept Abi'ego. Posyłam mu uśmiech z serii "nie martw się, młody, starszyzna wie co robić", jednak sama mam kompletny mętlik w głowie.

Wysuwam się na przód i prostuję dumnie; chcę mu pokazać, że jego lekcje czegoś mnie nauczyły. Łapię jego nieobecne spojrzenie i staram się nie zatopić w przeszłości.

Bo ona nie istnieje. Jest tylko w mojej głowie.

Sasuke kiwa głową z uznaniem i przez moment mam wrażenie, że po jego twarzy błąka się uśmiech. Nana wtula się w moją nogę, choć słyszę cichuteńki sprzeciw Abiego; Ana czyni to samo tuż obok.

- Kopę lat - rzuca beztrosko.

Mrożę go spojrzeniem równie chłodnym jak temperatura wokół i milczę; gardło mam zaciśnięte.

- Może zaprosisz mnie na herbatę - Odchyla głowę do tyłu, dając wichrowi zmierzwić swoją czuprynę. - żono?