Przed wami moje nowe opowiadanie - Światło Elfów. Ten tekst stanowi swoistą mieszankę dwóch światów stworzonych przez znanych większości z was pisarzy. Akcja opiera się na realiach zaciągniętych ze świata Harry'ego Pottera oraz świata wykreowanego przez Tolkiena. Akcja umiejscowiona jest pomiędzy Silmarillionem- a Hobbitem. Powinna wylądować gdzieś w okolicach niedokończonych opowieści, jednak nie ma tu takiego działu. Poza tym nie ukrywam, że wpisanie słówka crossover bardzo ogranicza wyszukiwarkę portalu FanFiction...
Jak zaznaczyłam w opisie para jest dosyć zaskakująca - Harry/Thranduil - jednak myślę, że to przełkniecie. Ach i żeby nie było, że nie uprzedzałam jest to historia z wątkiem miłości pomiędzy dwoma mężczyznami ( jeśli ktoś jeszcze nie zaskoczył po imionach )
Zapraszam na rozdział pierwszy
/ \/ \/\/\
Rozdział I
To tak bardzo boli
/ \/ \/\/\
Rhovanion - Mroczna Puszcza, noc
Przewracał się z boku na bok. Czas upływał, jednak sen nie nadchodził. Westchnął i usiadł, odrzucając pościel. To nie miało już dłużej sensu. Wiedział, że i tak nie zaśnie. Nie tej nocy. Sięgnął po pozostawione na krześle szaty, ubrał się i opuścił komnatę. Mijał jeden korytarz po drugim, nie zatrzymywany przez nikogo. Jedynym dźwiękiem mącącym panującą ciszę, był szelest jego szat. Gdy wreszcie znalazł się na zewnątrz i owiało go chłodne powietrze, odetchnął. Powoli ruszył w dół zbocza, pozwalając na to, żeby na tę krótką chwilę, myśli pochłonęły go całkowicie.
Las był cichy o tej godzinie. Świergot ptaków umilkł dawno temu, a zwierzęta pochowały się w swoich norach. Do świtu nie pozostało już wiele czasu. Nie była to pora na spacery, lecz nie bardzo się tym przejmował. Spoglądając w górę na powoli szarzejące niebo, tak naprawdę myślami był już daleko od tego miejsca.
Jeden rok upływał za drugim, ale dla niego czas zatrzymał się w miejscu. Nie potrafił zapomnieć. Chociaż minęło już tak wiele lat, jego obraz wciąż nawiedzał go w snach. Nie tylko nocą. Zdarzały się dni, gdy widział go stojącego tuż obok siebie. Wielokrotnie łapał się na tym, że słyszy za sobą jego melodyjny śmiech. Niestety, za każdym razem gdy się odwracał, okazywało się to jedynie złudzeniem... To bolało. Bolało tak bardzo, że czasem musiał walczyć z samym sobą, aby powstrzymać łzy. Zwykle udawało mu się ukryć to przed innymi, jednak przed samym sobą nie potrafił. Nie umiał odciąć się od tych uczuć i chyba nawet nie chciał. Elenion był jedynym który kiedykolwiek zruszył jego serce i wspomnienia o nim, były najcenniejszym co mu teraz pozostało.
Brakowało mu go. Brakowało tak bardzo, że miał ochotę krzyczeć. Tej nocy brakowało mu go bardziej niż jakiegokolwiek innego dnia. Nie potrafił spać, jeść ani pozostać w miejscu dłużej niż kilka minut. Sto pięćdziesiąt siedem lat temu, dokładnie co do dnia, Elenion zniknął. Został wezwany do nagłego przypadku i słuch o nim zaginął. Szukali go wszyscy. On sam szukał go bez wytchnienia całymi tygodniami... niestety, przepadł bez wieści. Plotkarze zastanawiali się czy nie uciekł, ale on wiedział, że to niemożliwe. Elenion nigdy by nie uciekł. - Nie miał ku temu powodu... - westchnął, wychodząc na niewielką polankę.
Rozejrzał się, czując bolesne ukłucie w piersi. Nie kierował się tutaj, jednak po raz kolejny nogi same go tu przyniosły. W miejsce od którego wszystko się zaczęło. - To tutaj spotkaliśmy się po raz pierwszy... - szepnął, czekając, aż Elenion wyjdzie spomiędzy drzew. Wiedział, że to złudne nadzieje. Wiedział, ale i tak czekał. Każdego roku, od czasu jego zaginięcia czekał tu do rana. Czekał, nie potrafiąc wyzbyć się nadziei, że pewnego dnia Elenion się pojawi. Chociaż było to absurdalne, nie umiał zaakceptować jego śmierci. Wszystko zdawało się temu przeczyć, a i tak czuł, że on żyje.
Oficjalnie po upłynięciu roku od zaginięcia, zaakceptował uznanie Eleniona za zmarłego. Jako władca zgodził się na zawarcie nowego związku i dał Mrocznej Puszczy dziedzica. Przez lata robił to, czego od niego oczekiwano. Stał się przykładnym ojcem i mężem. Dbał o to, aby żadnemu z nich niczego nie brakowało. Mieli wszystko co można było otrzymać, wszystko poza jego sercem. Nie umiał ich do niego dopuścić.
Tragedia mająca miejsce siedemdziesiąt lat temu, także niczego nie zmieniła. Nie potrafił okazać miłości własnemu dziecku, choć wiedział, że po śmierci matki, ten rozpaczliwie go potrzebował. Bał się go pokochać. Obawiał się, że wtedy także i jego straci. Straci syna i będzie cierpiał jeszcze dotkliwiej.
Tego już bym nie zniósł... - Po raz kolejny spojrzał w czyste niebo, przybierające teraz pomarańczową barwę i zawrócił w stronę Pałacu. Gdy szedł, pod jego stopami nie trzasnęła ani jedna gałązka.
/ \/ \/\/\
Szkocja, Hogwart, noc
Blade światło księżyca rzucało cienie na wzburzoną taflę Czarnego Jeziora. Coraz silniejsze podmuchy wiatru wyginały gałęzie drzew które w mroku zdawały się niemal żywe. Nie padało, ale temperatura spadła do dziesięciu stopni. Wszystko wskazywało na to, że pierwszy lipca nie przywita ich wakacyjną pogodą.
Odwrócił się w stronę pogrążonego w mroku zamku. Dawno minęła północ i jego obecnie nieliczni mieszkańcy pogrążeni byli we śnie. Sam również powinien do nich wkrótce dołączyć, ale nie mógł zebrać się w sobie i wrócić do pustego pokoju. Nie chciał zostać ponownie zamknięty w czterech ścianach.
Nie daję już rady...
Po Ostatniej Bitwie która rozegrała się dwa miesiące temu, wciąż nie potrafił się odnaleźć. Wspomnienia walki w której nie tak dawno brał udział, powracały do niego, gdy zostawał sam. Nie pomagało to, że w tym roku uczniowie nieco wcześniej wyjechali do domów i zamek ział pustkami. Został sam. Był jedynym uczniem który pozostał na wakacje w szkole. Nawet Ron z Hermioną powrócili do domów. Chcieli zostać, ale po namowach rodziców, zdecydowali się na powrót. Tak. Po bitwie rodziny pragnęły być razem. Wszyscy musieli otrząsnąć się po koszmarze który przeżyli.
Dobrze o tym wiedział. Zdawał sobie sprawę, że nie jest w tym wszystkim najważniejszy, ale... czuł się porzucony. Owszem, nie był w zamku całkiem sam. Poza nim w Hogwarcie przebywał teraz Dumbledore, Sprout i McGonagall. Niestety rozmowy z profesorami, to nie było to samo. Były rzeczy, o jakich nie mógł i nie chciał im mówić. Brakowało mu tych chwil jakie mógłby spędzić z przyjaciółmi. Potrzebował ich. Zwłaszcza teraz gdy tak wiele spraw zaczynało go powoli przerastać.
Być może powinien cieszyć się z tego, że wreszcie ma szansę spędzić wakacje z dala od dusznego Privet Drive. Niestety wcale nie odczuwał radości. Wręcz przeciwnie, coraz częściej żałował, że jednak nie wyjechał do wujostwa. - Tam przynajmniej nie miałbym wystarczająco dużo czasu na myślenie... może wtedy to wszystko byłoby łatwiejsze do zniesienia? - potarł dłonie, czując przenikliwe zimno w kościach i otulił się szczelniej peleryną. Niestety nie na wiele się to zdało, ból z przemarzniętych stawów stawał się coraz dotkliwszy. Siedział nad wodą jeszcze przez moment, w końcu jednak podniósł się, poddając.
- Nawet po śmierci, nie dasz o sobie zapomnieć, Voldemort. - wyszeptał i naciągając kaptur na głowę, skierował się w stronę zamku. Miał nadzieję, że nie spotka nikogo po drodze. Nie chciał, żeby ktokolwiek zauważył, że wciąż nie śpi. Zbyt wiele osób już się o niego martwiło i nie zamierzał dokładać im kolejnych trosk.
/ \/ \/\/\
Droga powrotna do komnat które teraz zajmował, nie zajęła mu wiele czasu. Tuż po zakończeniu roku szkolnego, otrzymał własne kwatery mieszczące się niedaleko głównego wejścia do zamku. Nie było sensu, aby sam przebywał w wieży Gryffindoru i dyrektor wybrał dla niego to lokum. Kwatery nie były duże, ale spokojnie wystarczały na jego niewielkie potrzeby. Zresztą po tylu latach mieszkania w komórce pod schodami, wcale nie wydawały mu się takie maleńkie. Miał do własnej dyspozycji łazienkę, sypialnię i nieduży salonik z kominkiem przed którym mógłby siedzieć godzinami. Kolejną zaletą, była sama lokalizacja, która umożliwiała mu swobodne opuszczanie zamku, bez niepokojenia postronnych osób.
Nie, nikt nie straszył go już dłużej ciszą nocną, ale czasami odnosił wrażenie, że tak dla odmiany, zbyt wiele uwagi przykładają do jego zdrowia i dobrego samopoczucia. Powoli zaczynało go to męczyć.
- Wiem, że po prostu troszczą się o mnie. Zdaję sobie sprawę, że robią wszystko, żeby mi pomóc, ale... - westchnął i dodał już w myślach: - Mam już dosyć tej ich ciągłej obserwacji... I tak nie są w stanie mi pomóc. Nie mogą cofnąć tego co zrobił mi Voldemort. Nie potrafią również dojść do tego, co obecnie mi dolega. Ich nadmierna troska sprawia jedynie, że czuję się jeszcze słabszy. - zatrzymał się przed obrazem przedstawiającym lisa skradającego się pomiędzy drzewami. Gdy Dumbledore pozwolił mu wybrać jeden z magicznych obrazów, który będzie strzegł wejścia do jego kwater, ten od razu przyciągnął jego uwagę.
- Gaer Dae - jak tylko wypowiedział hasło, obraz odsunął się bezszelestnie, ukazując ciemne wejście. Gdy zaś skrył się wewnątrz pokoju, rama równie cicho powróciła na swoje miejsce.
/ \/ \/\/\
Opadając na ustawiony przed kominkiem fotel, wyciągnął zmarznięte palce w stronę wesoło trzaskającego ognia. Czując, jak ciepło powoli przenika jego ciało, uśmiechnął się, wdzięczny skrzatom za pamięć. Tak, ostatnimi czasy chłód stał się jego najgorszym wrogiem. Szybko robiło mu się zimno nawet w dni, gdy inni chodzili w krótkim rękawku. Kiedyś tak nie było. Przeważnie to Ron marzł jako pierwszy. Tak szczerze, to po dzieciństwie spędzonym z wujostwem był przyzwyczajony do zimna i rzadko kiedy zwracał na nie uwagę. Jednak teraz wszystko się zmieniło. Był to jeden ze skutków ubocznych bitwy. - Prezent pożegnalny od Voldemorta - szepnął sam do siebie, pocierając skostniałe palce. - Gdybym tylko lepiej uchylił się przed tym zaklęciem to... - urwał myśl, wpatrując się w ogień który teraz całymi dniami płonął w jego komnatach. Tak, od czasu tamtej potyczki, nawet w pogodne dni miał rozpalony kominek, który przyjemnym ciepłem zalewał całe pomieszczenie. Zawsze też, gdy opuszczał komnaty, narzucał na ramiona pelerynę. Czasem niestety, tak jak tej nocy, to nie wystarczało.
Pomfrey uznała, że i tak miał wiele szczęścia, bowiem był to jedynie rykoszet. - Podobno pełna siła zaklęcia zabiłaby mnie.. jakbym w ogóle zakładał, że Voldemort rzuca we mnie coś co nie jest kolejną śmiertelną klątwą. - westchnął i dodał sam do siebie:
- Szkoda tylko, że ten czar tak bardzo mnie ogranicza. - ponownie spojrzał na własne dłonie, ostrożnie poruszając palcami. Nawet w cieple ręce wciąż były sztywne, a ich ruchy mocno ograniczone. Postronna osoba pewnie powiedziałaby, że nie jest tak źle. Być może nawet nie zauważyłaby różnicy, on sam jednak dobrze ją czuł. To prawda, że gdy jadł, czy robił cokolwiek innego, działały bez zarzutu. Nie miał w nich już tyle siły co dawniej i czasem wykonywał coś nieco wolniej, ale nie rzucało się to w oczy. Nie, najbardziej bolał go fakt, że nie może już dłużej latać. Sterowanie miotłą wymagało ogromnej precyzji i siły w rękach, a tego mu niestety brakowało.
Nie zagram więcej w quiditcha... - zapatrzył się w ogień i ziewnął. Zegar na ścianie uderzył dwukrotnie, wybijając drugą. Zmęczenie dawało o sobie znać, ale nie było mu śpieszno do kładzenia się spać. Nie chciał śnić. Koszmar który od kilku miesięcy nawiedzał go niemal każdej nocy, skutecznie odpędzał senność. Zresztą pamiętał o tym, że już jutro będzie mógł pozwolić sobie na kolejną dawkę eliksiru Słodkich Snów. - Wtedy przynajmniej trochę odpocznę - pomyślał, nawet nie próbując zmusić się do położenia.
Zapatrzony w migotliwy blask płomieni pozwolił myślom swobodnie płynąć. Nawet nie zauważył kiedy ponownie powróciły one do wydarzeń sprzed dwóch miesięcy:
vvv
Przedzierał się przez Zakazany Las nie zważając na gałęzie rwące mu ubranie i raniące do krwi odsłoniętą skórę. Spieszył się. Voldemort był tuż za nim. Wiedział, że musi uciec mu tak daleko jak to tylko możliwe, nim ten go dopadnie. Wciąż byli zbyt blisko Hogwartu pełnego przerażonych dzieci. Nie mógł pozwolić, żeby zostały wmieszane w tą bezsensowną wojnę.
- Powinni żyć nieświadomi tego co niesie ze sobą walka... - zadrżał, na wspomnienie ciała pierwszorocznego krukona, o które potknął się wybiegając z zamku. - Dlaczego nawet dzieci muszą ginąć? Dlaczego nie możesz po prostu zgnić, Voldemort? Cholera. - zaklął, potykając się niespodziewanie o wystający korzeń. Udało mu się odzyskać równowagę, ale odległość między nim a Voldemortem drastycznie zmalała.
Odgłos kroków Voldemorta był coraz głośniejszy. Nie musiał się odwracać, by mieć pewność, że za chwilę znajdzie się w zasięgu jego zaklęć. Cichy szept który ułamki sekund później przyniósł ze sobą wiatr, zmusił go do rzucenia się na ziemię. Świsnęło i tuż nad nim przeleciał jasnozielony promień avady.
W ostatniej chwili przeturlał się na bok, zaciskając palce na własnej różdżce.
- Tylko na tyle cię stać? - zawołał, posyłając jednocześnie niewerbalny Ignis - nie zamierzał bawić się w zaklęcia rozbrajające. Nie był to na to, ani czas, ani miejsce. - Hermiona pewnie dostałaby zawału, widząc z jakich zaklęć korzystam - przebiegło mu przez myśl, zaraz jednak odrzucił rozmyślania na bok, uchylając się przed fioletowym promieniem, niestety tym razem o sekundę za późno... jęknął czując paraliżujący ból w lewym ramieniu. Zacisnął jednak zęby i odpowiedział urokiem na urok - Venenum - nawet nie wiedział skąd mu się ten czar wziął, jednak syk który wydobył się z ust Voldemorta upewnił go, że dosięgnął celu. Wykorzystując chwilę rozproszenia Voldemorta, posłał w niego ponownie ten sam czar, po czym poderwał się z ziemi i ruszył biegiem przed siebie.
Nadal jesteśmy zbyt blisko zamku...
vvv
Potrząsnął głową, chcąc odegnać nachalne myśli. Przeciągnął się, rozprostowując zdrętwiałe mięśnie. - Może powinienem napisać do Rona i Hermiony? Od ponad tygodnia nie otrzymałem od nich żadnej informacji. - uznając, że to niezły pomysł, podniósł się z nadzieją, że pisanie przynajmniej na moment pozwoli mu oderwać się od ponurych rozmyślań.
Wciąż było ciemno, a płonący w kominku ogień nie dawał wystarczająco wiele światła, dlatego zapalił dodatkowo stojącą na biurku świeczkę. Wyciągnął z szuflady pergaminy, pióro i atrament, po czym usiadł zastanawiając się od czego zacząć. Pewien, że list do Rona będzie łatwiejszy, uznał, że najlepiej najpierw zabrać się za niego:
vvv
Cześć Ron,
Czy udało ci się zobaczyć ten mecz o którym ostatnio pisałeś? Mam nadzieję, że tak. Wierzę, że to było niezapomniane widowisko. Może następnym razem zdołamy wybrać się we dwójkę? Reporterzy powoli tracą zapał i myślę, że jest nadzieja. Jeszcze z miesiąc i w końcu się znudzą. Zresztą jak długo mogą pisać w kółko o tym samym? Mdli mnie jak tylko słyszę to ich "Chłopiec-który-po-raz-kolejny-pokonał-tego-którego-imienia-nie-wolno-wymawiać."
Skoro już muszą wymyślać jakieś nienormalne przezwiska, nie mogliby wpaść na coś ciekawszego? Po prawie siedemnastu latach wypadałoby wykazać nieco więcej inwencji, nie uważasz? Czy ja naprawdę wymagam zbyt wiele? Nie, lepiej na to nie odpowiadaj...
U mnie wszystko w porządku, choć piekielnie się tutaj nudzę. Chciałbym wyjść przynajmniej do Hogsmeade, ale jak na razie Dumbledore jest nieugięty. Zdaję sobie sprawę, że chodzi mu wyłącznie o moje bezpieczeństwo, ale powoli zaczynam dusić się w tym zamknięciu.
Mam nadzieję, że twoje wakacje są pełne wrażeń i nie musisz męczyć się tak jak ja. Napisz mi co u ciebie i jak się ma twoje rodzeństwo. Ach i wiesz może co u Hermiony? Mój ostatni list chyba do niej nie dotarł...
Twój przyjaciel
Harry
vvv
Dmuchnął na pergamin i odłożył go na bok, żeby atrament wysechł. Poruszył nadgarstkiem by rozluźnić obolałą rękę i sięgnął po czysty pergamin. - Nawet jeśli Hermiona nie odpowiedziała na ostatni list, nic nie stoi na przeszkodzie żeby napisać do niej kolejny. - Zamoczył pióro w kałamarzu i przykładając je do papieru, zaczął:
vvv
Droga Hermiono,
Wiem, że ostatni list nie dotarł do Ciebie i mam nadzieję, że tym razem uda mi się Ciebie złapać zanim ponownie wyruszysz. Jak przebiega podróż? Wyprawa do okoła świata musi być niesamowitym przeżyciem. Czy dotarłaś już do Egiptu? Jak wyglądają piramidy? Naprawdę są aż tak ogromne? A i jak się mają twoi rodzice? Czy wszystko u nich w porządku? Jak się ma twoja mama i maluszek? Wspominałaś, że rozwiązanie będzie w październiku...
U mnie wszystko po staremu. W dalszym ciągu spędzam wakacje pod skrzydłami Dumbledore'a i zapewne posiedzę tutaj przynajmniej do początku kolejnego roku szkolnego. Niestety dyrektor czasami jest trochę nadopiekuńczy i nie mam zbyt wiele okazji na spacery poza terenami zamku. Liczę jednak, że wraz z...
/ \/ \/\/\
Aghh - jęknął, wypuszczając pióro z ręki. Atrament rozlał się tworząc kleksa na pergaminie. Nie zwrócił na to uwagi. Przeraźliwy pisk zmusił go do przyciśnięcia dłoni do uszu. Kątem oka spojrzał na zegarek i zaraz potem zacisnął powieki gdy blask świecy stał się zbyt dokuczliwy. Ból był potworny. Rozpaczliwie próbował skupić się na równym oddychaniu i błagał żeby szybko przeminął.
Minęło kilkanaście minut, nim pisk ustał, pozwalając mu odetchnąć. Drżącą ręką otarł pot z czoła i odchylił się na krześle czekając aż bicie serca zwolni do normalnego rytmu. Gdy w końcu mógł pozwolić sobie na jakikolwiek gwałtowniejszy ruch, schylił się i wysunął najniższą szufladę. W środku leżał nieduży zeszyt oprawiony w granatową skórę. Otworzył go i po ponownym spojrzeniu na zegar, umoczył pióro w atramencie i zapisał:
vvv
1 lipca 1998 roku
Dzisiaj o trzeciej w nocy, nastąpił kolejny atak. Pisk staje się coraz bardziej przeszywający. Tym razem unieruchomił mnie na blisko siedemnaście minut. Jest coraz gorzej. Boję się... co będzie jeśli naprawdę ogłuchnę nim Pomfrey odnajdzie przyczynę tych ataków?
vvv
Odłożył pióro na bok. Czekając aż atrament wyschnie, przytrzymał stronę i cofnął się o kilka kartek, wybiórczo odczytując kolejne wpisy:
vvv
9 maj 1998
To się znowu stało. Tym razem ten potwory pisk wydawał mi się jeszcze głośniejszy niż poprzednio. Sam atak także się wydłużył... trwał niemal przez pięć minut. Nie wiem co się ze mną dzieje i jak mogę to powstrzymać. Za każdym razem jest to coraz dłuższe i bardziej bolesne. Czemu Pomfrey nie potrafi odnaleźć przyczyny? Chcę żeby to się wreszcie skończyło.
vvv
28 maj 1998
Atak trwał dziesięć minut. Znów był dłuższy od poprzedniego. Byłem po południu u Pomfrey, ale ta nie mogła zrobić nic więcej poza kolejnym przebadaniem mnie i zakropieniem uszu następnym eksperymentalnym eliksirem...
vvv
1 czerwca 1998
Zaczyna mnie to wszystko przerażać. Pomfrey jakiś czas temu konsultowała się z Uzdrowicielem Rafaelem z Munga. Ten przybył dzisiaj przed południem i przebadał mnie. Niestety także on nie zna przyczyny... Nie zna jej, ale coś mi powiedział... powiedział, że każdy kolejny atak powoduje maleńkie uszkodzenia gdzieś wewnątrz moich uszu . Orzekł, że jeśli te ataki wkrótce nie ustaną, może nadejść dzień w którym całkowicie utracę słuch. Nie chcę...
Tak bardzo się boję...
vvv
10 czerwca 1998
Czemu te ataki są coraz dłuższe i dłuższe? To tak bardzo boli... Dlaczego to zawsze muszę być ja? Czym zawiniłem? Atak trwał 12 minut.
vvv
27 czerwca 1998
Chciałbym napisać, że jest lepiej, ale to niemożliwe. Nawet sam siebie nie umiem okłamać. Dzisiaj atak nastąpił dwukrotnie. Drugi z nich trwał piętnaście minut. Głowa po nim bolała mnie jeszcze przez godzinę...
Byłem dzisiaj na kolejnej kontroli. Ponownie zjawił się Uzdrowiciel Rafael. Niestety badanie które wykonał potwierdziło moje najgorsze obawy. Rafael powiedział, że mój słuch osłabił się o jeden procent w porównaniu do ostatniego badania. Dodał też że jeśli to będzie dalej postępować, to za jakiś czas zacznę zauważać różnicę przy cichych dźwiękach.
Dlaczego? Czemu to dzieje się tak szybko? Nie minął jeszcze nawet miesiąc od czasu gdy badał mnie ostatni raz.
Nie chcę zostać kaleką.
Nie chcę...
/ \/ \/\/\
Z trzaskiem zamknął okładkę, nie chcą dłużej na to patrzeć. Wrzucił zeszyt z powrotem do szuflady i zasunął ją kopniakiem. Wziął uspokajający oddech, potem kolejny i jeszcze jeden. Bardzo tego chciał ale nie było mu łatwo odsunąć od siebie tych myśli. To co się z nim działo, było dla niego dużo gorsze niż skutki rykoszetu którym dostał od Voldemorta. Tak, tam przynajmniej znał przyczynę, a tu... nie wiedział dlaczego głuchnie. Nikt nie wiedział. Przerażało go to. Dni mijały jeden za drugim, a rozwiązanie problemu wciąż pozostawało tajemnicą. Jedyną rzeczą jakiej był w tej sprawie pewien, to to, że zaczęło się to jakoś na początku wiosny. Wtedy pojawiły sie pierwsze symptomy, chociaż w tamtym czasie, nie zwrócił na nie uwagi. Zresztą, były to tak sporadyczne sytuacje, że złożył je na karby przemęczenia i braku snu który był luksusem w trakcie ostatnich przygotowań do walki.
Czy jeśli zauważyłbym wcześniej, że coś jest nie tak to... - po raz kolejny nawiedziła go ta myśl, chociaż wiedział, że to i tak nic by nie zmieniło. Przetarł oczy, ścierając zdradzieckie łzy spod powiek i przyciągnął z powrotem do siebie zaczęty list. Atrament rozmazał się na nim i ten nie nadawał się dłużej do wysłania. Uznając, że to zajęcie wystarczająco zajmie jego myśli, wyciągnął z szuflady czysty pergamin i zabrał się za przepisywanie. Gdy dotarł do fragmentu na którym uprzednio skończył, dopisał jeszcze kilka zdań na zakończenie. W końcu przyjrzał się swojej pracy, stwierdzając, że wyszło całkiem nieźle:
vvv
Droga Hermiono,
Wiem, że ostatni list nie dotarł do Ciebie i mam nadzieję, że tym razem uda mi się Ciebie złapać zanim ponownie wyruszysz. Jak przebiega podróż? Wyprawa do okoła świata musi być niesamowitym przeżyciem. Czy dotarłaś już do Egiptu? Jak wyglądają piramidy? Naprawdę są aż tak ogromne? A i jak się mają twoi rodzice? Czy wszystko u nich w porządku? Jak twoja mama i maluszek? Wspominałaś, że rozwiązanie będzie w październiku...
U mnie wszystko po staremu. W dalszym ciągu spędzam wakacje pod skrzydłami Dumbledore'a i zapewne posiedzę tutaj przynajmniej do początku kolejnego roku szkolnego. Niestety dyrektor czasami jest trochę nadopiekuńczy i nie mam zbyt wiele okazji na spacery poza terenami zamku. Liczę jednak, że wraz z końcem miesiąca, sytuacja się zmieni. Reporterzy powoli wydają się znużeni ciągłym czatowaniem pod bramami zamku.
Gdy sobie wreszcie pójdą, może uda mi się w końcu wybrać do Hogsmeade i na Pokątną? Wiem, że Dumbledore sprowadzi mi wszystko o co poproszę, ale to nie to samo. Marzę o tym żeby po prostu pochodzić po ulicy, obejrzeć sklepowe wystawy i nakupować wszystkiego co mi wpadnie w oko...
Baw się dobrze i wypoczywaj. Nie zapomnij też napisać mi jaki kraj masz następny w kolejce do spenetrowania. Ach i dziękuję za książkę, bardzo mi się podobała.
Baw się dobrze,
Harry
/ \/ \/\/\
Nim zapakował ostatni z listów do koperty, niebo za oknem zdążyło się rozjaśnić. Zerknął na zegarek. Orientując się, że do śniadania pozostała mu niecała godzina, pochował wszystkie przybory i skierował się do łazienki. Czuł że gorąca kąpiel jest tym co mu się teraz najbardziej przyda.
W kilka minut później już siedział w wannie zanurzony niemal po szyję. Spięte od długiego siedzenia w jednej pozycji mięśnie, powoli się rozluźniały. Wczoraj zaoferował się do pomocy w szklarni, dlatego dzisiaj miał iść pomóc profesor Sprout. Z tego też powodu śniadanie które zwykle było o godzinie ósmej, miało już na niego czekać.
Może po południu zajrzę do biblioteki po jakąś nową książkę? - zamyślił się i zaraz parsknął żałując, że Ron nie może tego usłyszeć. - Pewnie padł by, gdyby dowiedział się, że niemal codziennie przesiaduję po kilka godzin w bibliotece. - Szkoda tylko, że siedzę tam dlatego, że mam niewiele alternatyw... Nie mogę wyjść do Hogsmeade, ani nawet polatać na własnej miotle.
- Chciałbym znów móc na nią wsiąść i poczuć we włosach wiatr.
/ \/ \/\/\
Stając przed lustrem, po raz kolejny przyjrzał się sobie krytycznie. W czasie przerwy świątecznej w końcu udało mu się zaopatrzyć w nową garderobę, ale teraz zarówno koszulka jak i spodnie były lekko przykrótkie.
- Jeszcze tydzień temu wydawało mi się, że są dobre, ale to przecież niemożliwe bym tyle urósł w tak krótkim czasie... Pewnie po prostu nie zwróciłem na to uwagi. - Po raz ostatni spojrzał na własne odbicie i wzruszając ramionami, opuścił pokój.
Spodziewał się, że jadalnia będzie o tej porze pusta, ale w Wielkiej Sali siedział już Dumbledore.
- Witaj Harry. Dobrze spałeś?
- Tak. - odparł, odsuwając krzesło i siadając po prawej stronie, tuż obok dyrektora. W wakacje nie było sensu nakrywanie więcej niż jednego stołu.
- Nie musisz przede mną kłamać mój chłopcze. Twierdzisz, że dobrze spałeś, ale sińce pod twoimi oczami, mówią co innego.
- Przejrzał mnie pan, profesorze Dumbledore. Nie spałem. Nie chciało mi się spać i... - urwał, nie będąc pewnym czy martwić dodatkowo dyrektora. W końcu jednak dodał: - W nocy miałem kolejny atak. Dłuższy od jakiegokolwiek z poprzednich. Po nim sen był ostatnią rzeczą którą miałem w głowie.
- Ile trwał?
- Siedemnaście minut. - szepnął i dodał, zanim zdołał się powstrzymać: - Już nie wiem co mam robić. Madame Pomfrey wciąż daje mi nowe eliksiry do wypróbowania, ale jak dotąd żaden z nich nie zadziałał. Co będzie jeśli naprawdę pewnego dnia przestanę cokolwiek słyszeć? Jak mam wtedy dalej żyć? Powinienem zacząć myśleć o przyszłym zawodzie, ale jak mam cokolwiek wybrać skoro nie wiem kiedy nastąpi kolejny atak? Nie wiem nawet czy ktokolwiek znajdzie remedium. Gdzie mnie zechcą gdy zostanę kaleką? Czy nie wystarczy, że Voldemort umilił mi życie swoją klątwą?
- Harry, spokojnie mój chłopcze. Nie patrz na to w tak mrocznych barwach. Jestem pewien, że nie dojdzie do najgorszego. Znajdziemy rozwiązanie.
- Chciałbym w to wierzyć profesorze, ale obawiam się, że... - urwał, dostrzegając wchodzącą McGonagall.
- Dzień dobry pani profesor.
- Harry, wspominałam ci już, że nie jesteś dłużej uczniem. Możesz mi mówić Minerwo.
- Prawda. Najwyższa pora by skończyć z tym profesorowaniem, Harry. - dostrzegając uśmiech na twarzy dyrektora, odpowiedział mu tym samym i przytaknął na zgodę.
- Dobrze. Spróbuje.
/ \/ \/\/\
Przez kilka kolejnych minut jedli w milczeniu. Wreszcie jednak profesor McGonagall przerwała ciszę która zapanowała przy stole:
- Harry, Owutemy są już w połowie lipca, czy jesteś na nie przygotowany? Wiem, że przesunięcie ich na wakacje może rozleniwić, ale pamiętaj, że musisz podejść do nich poważnie.
- Uczyłem się, pro... Minerwo. Myślę, że jestem wystarczająco przygotowany.
- Cieszy mnie to. Czy w dalszym ciągu planujesz pójść po szkole do Akademii Aurorów?
- Coś w spojrzeniu profesor McGonagall mówiło mu, że ta wcale nie byłaby z takiego rozwiązania zadowolona. Rozumiał ją. Zresztą sam już dawno przestał myśleć o tych dziecięcych marzeniach.
- Nie. Nie sądzę, żebym nadawał się na Aurora. Wydaje mi się, że... zbyt wiele skutków wojny widziałem, żebym mógł ponownie wyciągnąć przeciw komuś różdżkę. Poza tym nie sądzę, aby przy moim obecnym stanie zdrowia, ktokolwiek przyjął mnie do Akademii Aurorów.
- Jeśli naprawdę byś tego chciał, nie sądzę, aby twój obecny stan zdrowia miał stanowić jakąkolwiek przeszkodę,. Jednak rozumiem, że masz dość spogladania na ludzkie cierpienie. To zrozumiałe. Czy wiesz, w takim razie, co innego chciałbyś robić?
- Tak. Chciałbym zająć się zaklęciami.
- Uczyć? - słysząc pytanie McGonagall zaprzeczył ruchem głowy i sprostował:
- Chciałbym je zebrać.
- Co masz na myśli, mój chłopcze? - gdy Dumbledore spojrzał na niego pytającym wzrokiem, wyjaśnił, starając się ubrać w słowa nawiedzające go od jakiegoś czasu myśli.
- Chciałbym zostać badaczem zaklęć. Ostatnio, nie miałem zbyt wielu alternatyw więc większość czasu spędziłem na przetrząsaniu biblioteki. Przypadkiem trafiłem na kilka zaklęć których nie rozpoznawałem. Po długich poszukiwaniach dotarłem do informacji, że były one używane dawniej, jednak potem zostały zastąpione przez prostsze formy. Trafiłem przykładowo na czar Lux, będący pierwotną formą dzisiejszego Lumos. Jednak gdy go wypróbowałem okazało się, że w przeciwieństwie do czaru Lumos, umożliwia on rozświetlenie nie tylko punktu ale i całego pomieszczenia. Co więcej, nie wygasa do chwili rzucenia przeciw zaklęcia. Nawet jeśli w tym czasie rzucę różdżką inny czar, ono wciąż działa.
- Lux? Przyznam, że to co mówisz jest fascynujące, Harry. Ja sam nigdy się z tym czarem nie spotkałem. Jeśli to nie będzie dla ciebie problemem, to chciałbym żebyś później mi go zademonstrował.
- Oczywiście, to żaden kłopot.
- Ile jeszcze zaklęć znalazłeś?
- Trzy, ale dopiero niedawno rozpocząłem poszukiwania. Wierzę jednak, że jest więcej temu podobnych zaklęć, nie tylko w naszym kraju. Chciałbym zebrać ich tak wiele jak to tylko jest możliwe. Zdaję sobie sprawę, że część z nich może być już dzisiaj zbędna, ale z pewnością są wśród nich i takie, które wiele rzeczy mogą nam uprościć. Dlatego właśnie myślałem o tym, żeby spróbować ponownie wprowadzić je w obieg.
- Postawiłeś przed sobą bardzo ambitne zadanie, Harry. Nie będzie to łatwe do osiągnięcia, ale jestem przekonana, że uda ci się dopiąć celu. - Uśmiechnął się, słysząc szczerą aprobatę od opiekunki swojego domu.
- Podjąłem decyzję i raczej już od niej nie odstąpię. Chcę to zrobić, chociaż wątpię, żebym mógł się z tego wyżyć. Na szczęście mam sporo złota w banku, więc nie będzie tak źle. Powinienem sobie poradzić.
- Dlaczego miałbyś się z tego nie wyżywić?
- Nie sądzę, żeby ktoś chciał zapłacić mi za moje podróże, Minerwo.
- Mylisz się Harry. W Ministerstwie istnieje Dział Prac Badawczych. Zajmują się tam eksperymentami, obserwacją i analizami. Jestem pewna, że jeśli zgłosisz się ze swoim projektem, otrzymasz niezbędne fundusze.
- Naprawdę? Nawet nie wiedziałem, że coś takiego istnieje.
- Nie jest to wydział, o którym wspomina się zbyt często. Nie bez powodu jest też nazywany Oddziałem Zamkniętym.
- Dlaczego?
- Cóż, jego pracownicy często uznawani są za dziwaków i ekscentryków, by nie powiedzieć, wariatów - iskierki migoczące w oczach dyrektora sprawiły, że otwarcie się roześmiał.
- Czyli to coś akurat dla mnie. Jestem pewien, że odnalazłbym się tam idealnie.
/ \/ \/\/\
Słońce chyliło się już ku zachodowi, gdy opuszczał szklarnię razem z profesor Sprout. Zeszło im tam znacznie dłużej niż sądzili. Nie tylko pora obiadu, ale i kolacji dawno minęła. Nie miał przy sobie zegarka, ale obstawiał, że zbliża się godzina ciszy nocnej. - Spędziliśmy tam cały dzień, a ja nawet tego nie zauważyłem...
- Dziękuję za dzisiejszą pomoc Panie Potter.
- To była dla mnie przyjemność, profesor Sprout.
- Nie zamydlaj mi tu oczu. Ale naprawdę dziękuję ci Harry. Bez ciebie nie zdołałabym uporać się z tym dzisiaj i z pewnością część roślin nadawałaby się już tylko do wyrzucenia.
- Nie musi mi pani dziękować. Ja naprawdę i tak nie miałem nic ciekawszego do roboty. Snucie się dzień w dzień po błoniach też w pewnym momencie robi się nudne. - słysząc to, Sprout jawnie się roześmiała.
- W porządku, w porządku Harry. Idź się umyć. Teraz nam obojgu przyda się porządna kąpiel i dobry sen.
- Dobranoc, profesor Sprout.
- Dobranoc Harry.
/ \/ \/\/\
- Gaer Dae - zmęczonym głosem rzucił hasło i z ulgą skrył się we własnych komnatach. Tak jak radziła mu Sprout, pierwsze swe kroki skierował do łazienki. Jeszcze w progu zrzucił z siebie zgnojone rzeczy i z ulgą wsunął się do wanny.
Kąpiel zajęła mu blisko godzinę, ale nie spieszył się. Tutaj nie miał kto go poganiać, czy straszyć szlabanem za wtłuczenie się po zamku.
Mogę tak nawet zostać do rana...
Gdy wreszcie wygramolił się z wanny i owinął grubym ręcznikiem, po raz pierwszy od kilku dni, poczuł senność. Ziewnął, wdzięczny za to, że przynajmniej dzisiaj może zażyć eliksir i nie śnić o niczym. Tak, marzył już tylko o tym by się położyć. Brak kolacji dawał o sobie znać donośnym burczeniem, ale wędrówka do kuchni była na szarym końcu jego planów na tę noc.
Wrócił do pokoju z zamiarem rzucenia się na łóżko. Na szczęście zdołał powstrzymać się w ostatniej chwili, dostrzegając ustawioną na kołdrze tacę. Zapach gorących bułeczek, ponownie wywołał burczenie w jego brzuchu. Sięgnął po pierwszą z nich, momentalnie zatapiając w niej zęby. Była przepyszna.
Niecałe dziesięć minut później, ostatnia z nich zniknęła z talerza. Czując się o wiele lepiej odstawił tacę. Dopiero wtedy zauważył kartkę leżącą na łóżku:
vvv
Panie Potter,
Mam nadzieję, że kolacja smakowała. Jeszcze raz dziękuję za pomoc.
Profesor Sprout.
/ \/ \/\/\
Obiecując sobie, że podziękuje jej przy śniadaniu, wsunął się pod kołdrę. Pochylił się i wyciągnął z pod łóżka flakonik. Biorąc z niego spory łyk, zaczął się zastawiać czy jego projektem nie powinno być jednak zmienienie smaku niektórych eliksirów.
Ułożył się na poduszce i przymknął oczy, czując się coraz bardziej senny. Kilka minut później, już spał.
Tej nocy nie śniło mu się nic.
/ \/ \/\/\
Elenion - imię z języka elfickiego, oznacza gwiazdę.
Gaer Dae - cień morza. Gaer - morze – skąd te słowa pochodzą, wyjaśni się z czasem. Na razie cicho szaaa ;)
Elikisr Słodkich Snów - pozwala na sen bez snów, nie można jednak go przedawkować, bowiem bardzo łatwo jest się od niego uzależnić.
Avada - Sądzę, że tego nie trzeba tłumaczyć, ale niech będzie - Avada Kedavra - zaklęcie zabijające stworzone przez Rowling.
Ignis - ogień, słowo pochodzenia łacińskiego.
Venenum - trucizna - kolejne zaklęcie również zaczerpnięte z łaciny.
Lumos - zaklęcie tworzące światło na końcu różdżki
Lux - światło - to wymyślone, przeze mnie zaklęcie. Słówko ze słownika łacińskiego.
/ \/ \/\/\
Koniec Rozdziału I
