Kilka słów wprowadzenia: Tłumaczenie, jakie za chwilę przeczytacie jest owocem wspólnej pracy trzech osób - mojej, Arcanum Felis1990 i otempory. To lekkie AU osadzone w dosyć ponurej rzeczywistości. Występujące w nim parringi to HG/TMR, HP/GW, RW/LB i Draco jako wolna karta. Zaczyna się nieco beztrosko, ale z czasem nabiera powagi. Jeśli nigdy nie lubiliście Toma Riddle'a i nie jesteście w stanie widzieć w nim kogokolwiek innego niż potwora, dajcie sobie spokój, ta historia zniszczy waszą opinię.
Pomysł na tłumaczenie powstał we wrześniu, pierwsze pięć rozdziałów przetłumaczyłam do połowy listopada, najpierw poszły do ArcanumFelis1990, a od grudnia zajmuje się nimi otempora. Zaznaczam, że będą dodawane w nieregularnych odstępach czasu.
Bety: ArcanumFelis1990 (interpunkcja, ortografia, stylistyka) i otempora (zgodność z oryginałem)
Zgoda: mam
I. Na skraju klęski
Czwartek, 28 maja 1998
22:57
Łzy szczypały ciepłe, zazwyczaj pełne radości oczy Hermiony Granger. Zwykle komfortowa atmosfera przytulnego gabinetu dyrektora ulotniła się już dawno temu, a Hermiona zdała sobie sprawę, że siedzi dokładnie na wprost samego Albusa Dumbledore'a, czując się bardzo samotnie. Jaskrawa czerwono-złota szpiczasta tiara absolwenta Hogwartu, która początkowo zachwyciła ją ponad wszelką miarę, wraz ze srebrną odznaką Prefekta Naczelnego, leżała teraz zmięta w kulkę w jej bezwładnych rękach.
Nie mogła uwierzyć w to, co się stało. Nie w dniu, w którym miała ukończyć Hogwart. Siły Ciemności miały się wycofać. Wojna miała się skończyć.
Ta noc nie może być prawdą!
− Hermiono − przemówił z powagą starzec. − Wiesz sama, bardziej niż mogę to wyrazić, jak bardzo ty, Harry i Ron staliście się częścią naszej rodziny, naszej hogwardzkiej rodziny przez siedem wspaniałych, koszmarnych lat.
Wspaniałych, koszmarnych. Te dwa słowa nigdy nie były bardziej odpowiednie. Umysł Hermiony po raz kolejny przywołał przygody, jakie dzieliła ze swoimi dwoma najlepszymi przyjaciółmi: wycieczki do Hogsmeade, kawały robione Ślizgonom (pomimo jej ciągłych protestów, chyba że naprawdę na nie zasługiwali), to, że mogła po prostu usiąść z nimi, cieszyć się ich obecnością i czuć się jak w domu.
Wtedy zaczęła się wojna.
Skupiwszy się na całości wypowiedzi dyrektora, Hermiona zmarszczyła brwi i wyprostowała się na krześle, jej kręgosłup był tak wyprężony, że dopasował się elegancko do drewnianego oparcia siedziska. Dlaczego Dumbledore wezwał ją do swojego gabinetu o tej porze i ze wszystkich innych właśnie tego dnia, bez jej zwykłych towarzyszy?
Uśmiechnęła się do siebie, rozjaśniając się, gdy wyobraziła sobie, co mogą teraz robić Harry i Ron. Czy będzie to ich trzynasta, czy czternasta butelka kremowego? W końcu była to ostatnia noc na złamanie pozostałych szkolnych zakazów, zanim pożegnają się ze sobą na jakiś czas i z Hogwartem już na zawsze...
Tak, teraz, kiedy o tym pomyślała, może najlepszym wyjściem było to, że Dumbledore wyłączył ich z tego, co musiał z nią przedyskutować tej nocy.
Niejako wyczuwając to, że odpłynęła myślami, Dumbledore odchrząknął, a Hermiona szybko dała sobie spokój z rozmyślaniem o mającej trwać do rana imprezie Rona i Harry'ego.
Znacznie bardziej niepokoił ją fakt, że założyciel i przywódca Zakonu Feniksa właśnie jej wyjaśnił, dlaczego niemal każdy strzępek informacji zdobyty przez Zakon, a traktowany przez jego członków jako klucz do zakończenia wojny, był tak straszliwe błędny, a zamiast wycofać swoje siły, Voldemort jedynie je przegrupował i je zwiększył, przemierzając Wielką Brytanię z znaczniejszym okrucieństwem i potęgą, której zdziesiątkowani wojownicy Jasnej Strony nie byli w stanie się przeciwstawić.
− Panie profesorze − powiedziała powoli, dobierając zarówno ton jak i słowa tak ostrożnie, jak to tylko było możliwe. − Nie chcę brzmieć zarozumiale, ale... Dlaczego to właśnie mnie pan o tym mówi? Mnie, a nie Harry'emu? − Co jeszcze mogę... moglibyśmy... zrobić?
Bez słowa Dumbledore porzucił swoje wytworne drewniane siedzenie i zaczął powoli kroczyć po pomieszczeniu, uważnie przyglądając się pochodzącym z różnorodnym obrazom wiszącym na ścianach, jego ręce były splecione z tyłu, a koniec jego długiej szarej brody dotykał bordowego paska i pasującej szaty.
Milczący Dumbledore nigdy nie wróżył niczego dobrego i Hermiona, choć starała się tak bardzo, jak mogła, nie była w stanie zapomnieć wyrazu, jaki widziała za każdym razem, gdy patrzyła na jego twarz: wesoły błysk, który zawsze rozjaśniał jego figlarne niebieskie oczy, był nieobecny w jego spojrzeniu już od miesięcy. Obawiała się, że został na trwale zastąpiony pustym, pokonanym grymasem, a dzisiejsza noc nie miała być w tym wyjątkiem.
Twarz Dumbledora przyprawiała nerwy Hermiony o dreszcze czystej trwogi bardziej niż stawienie czoła Śmierciożercom, bardziej niż walka różdżka przeciwko różdżce o własne życie w samym środku bitwy, bardziej niż przygotowywanie się do przeciwstawienie się Lordowi Voldemortowi wraz z Harrym podczas nieuniknionej i nadciągającej Ostatecznej Bitwy.
Przegramy tę wojnę.
Ta myśl, choć makabryczna, była jedynym logicznym wnioskiem, jaki Hermiona mogła wyciągnąć, opierając się na tym, co widziała. Skoro jedyny czarodziej, którego Voldemort prawdopodobnie się obawiał, lękał się nie o siebie samego, ale o los otaczających go ludzi, czego innego Hermiona mogłaby się spodziewać?
− Obawiam się, że wynikiem następnego uderzenia Lorda Voldemorta może być koniec świata, jakiego znamy − stwierdził w końcu Dumbledore, a jego oczy spoczęły na portrecie roześmianych dzieci ubranych w stroje z epoki. Mały chłopiec z obrazu obecnie pokazał mu język i zachichotał. To tylko zdawało się pogłębiać ponury wyraz twarzy dyrektora, który z trudem się odwrócił, przeszedł kilka kroków i z powrotem zasiadł na swoim krześle za ogromnym biurkiem. − Jak możesz się domyślać, nie podzieliłem się moimi opiniami z uczniami, ponieważ w tym przypadku, to, o czym nie wiedzą, z pewnością nie wyrządzi im krzywdy. Przynajmniej na razie...
Cóż za radosna myśl. Jak gdyby inne rzeczy, o których nie wiedzieliśmy, nie zraniły nas przez te wszystkie lata.
Hermiona zignorowała boleśnie zaciśnięty żołądek i obawę nieznośnie narastającą w zakątku jej umysłu, by uśmiechnąć się pogodnie do Dumbledore'a.
− Więc... Jakie błyskotliwe rozwiązanie uszło naszej uwadze? – zapytała tak zachęcająco, jak tylko mogła. Nieoczekiwanie coś tak złego, jak to tylko było możliwe, przyszło jej do głowy. − A co z przepowiednią? Harry wciąż ma szansę zabić Voldemorta, prawda?
− Tak, albo na odwrót. − Dumbledore skinął głową potakująco z cichym westchnieniem. − Ale niech się pani zastanowi, panno Granger. Za jaką cenę? Lord Voldemort zgromadził armię znacznie większą, niż my kiedykolwiek będziemy w stanie zebrać. Olbrzymy, gobliny, dementorzy, mroczne stworzenia z transylwańskich lasów... Widziała je pani, panno Granger. Dobrze pani zna ich śmiertelną skuteczność i zamiłowanie do zabijania. Naprawdę pani wierzy, że przerwą bitwę, nawet jeśli i/albo kiedy Harry pokona Lorda Voldemorta?
Straszliwa prawda w jego słowach sprawiła, że Hermiona po prostu nie wiedziała, co powiedzieć, szczególnie z uwagi na to, że sam Albus Dumbledore wydawał się być bliski przyznania się do porażki. Głośne, nieprzyjemne TIK TAK TIK TAK pochodzące z należącego niegdyś do jego mugolskiego dziadka zegara niemal doprowadzało ją do szaleństwa i przez chwilę rozważała, czy nie wyciągnąć różdżki i wysadzić go w powietrze na drugi koniec zamku razem z jego właścicielem.
Koniec końców dzisiaj zakończyła naukę w Hogwarcie, a i tak wkrótce zginie. Jeśli Dumbledore sądzi, że wszystko stracone, to trzeba się z tym pogodzić. Dlaczego miałaby sobie nie pofolgować i nie skorzystać z niedozwolonego zaklęcia? W sumie po co się go uczyli, skoro mają go nigdy nie wykorzystać?
Raptem głos Dumbledore'a zamarł, a następnie stał się nieco głośniejszy, jak to często miało miejsce, gdy był blisko udowodnienia czegoś bardzo ważnego.
− Chyba, że... − przerwał z namysłem.
Z chwilą wypowiedzenia tych dwóch krótkich słów Hermiona odczuła, że zmniejszyło się napięcie panujące w gabinecie. Chyba, że. To znaczyło, że była jeszcze jakaś szansa, tak wątła, jak to tylko mogło być możliwe. Chyba, że, chyba, że, chyba, że. Mamy jakąś nadzieję!
− Chyba, że...? − powtórzyła z niecierpliwością, praktycznie pochylając się na krześle.
− Chyba, że... − Dumbledore sięgnął do niewidocznej z jej miejsca szuflady i wyjął niezwykle starą, zakurzoną i oprawioną w skórę księgę, umieszczając ją na swoim biurku z głośnym trzaskiem. Wyświechtana wyblakła okładka wyglądała tak, jakby za chwilę mogła się rozpaść, a kilka wystających rogów pożółkłego pergaminu było tak zamazane czarnym atramentem, że nie mogła sobie wyobrazić, co miałyby przedstawiać. − ...rozwiążemy problem u jego źródła.
Hermiona aż zadrżała z ciekawości, cały lęk przed nieuniknioną klęską na chwilę stracił znaczenie. Pożądliwie pochyliła się nad biurkiem, pozwalając tiarze i odznace upaść na wyściełaną miękkim dywanem podłogę. Przechyliwszy lekko głowę w prawo, niecierpliwie spróbowała odczytać wyblakły napis wytłoczony na przedniej okładce.
Tak też zrobiła i fala włosów opadła lekko na jej policzek, częściowo zasłaniając lewe oko, ale nie miała nic przeciwko temu. Przez ostatnie dwa lata jej burzliwe kręcone włosy powoli zaczęły się zmieniać w miękkie, znacznie mniej gęste, godne pozazdroszczenia ciemnobrązowe loki, więc Hermiona nie musiała już toczyć bitwy ze swoją głową tak samo zażarcie jak z Mrocznymi Siłami. Zamiast tego jej włosy schły wkrótce po wyjściu spod prysznica, każdy pukiel wciąż zachował swoją wilgotną miękkość, co czyniło go w sumie łatwiejszym do ułożenia, i tylko to miało znaczenie dla Hermiony... Chociaż Lavender Brown zaczęła narzekać na to, że chciała by mieć nieco bardziej kręcone włosy.
„Takie ładne jak twoje, Hermiono."
Uśmiechając się do siebie, raz jeszcze skupiła się na tytule księgi, marszcząc brwi, kiedy składała litery do kupy. P-O-D-R-Ó-Ż-E W C-Z-A-S-I-E I I-N-N-E J-U-Ż N-I-E N-I-E-M-O-Ż-L-I-W-E O-S-I-Ą-G-N-I-Ę-C-I-A S-T-A-R-E-J M-A-G-I-I.
Podróże w czasie? jej umysł powtórzył w oniemieniu. Czy Dumbledore w końcu oszalał? Każdy poważany uczony wiedział, że podróże w czasie nie są możliwe.
Niemniej jednak Hermiona z szacunkiem dotykała wiekowych wiązań na grzbiecie książki.
− Ta księga musi mieć setki lat... − wyszeptała. Niechętnie porzucając przeglądanie książki, spojrzała na Dumbledore'a przenikliwymi oczami Jej rozsądny umysł zaczął dodawać dwa do dwóch i, niezależnie od tego, jaki plan mógł teraz opracowywać, nie czuła się całkowicie uspokojona. − Co pan ma dokładnie na myśli, dyrektorze?
Pogrążony w gorzkich rozmyślaniach Dumbledore przyglądał się pilnie przez swoje okulary-połówki drobnej, dociekliwej twarzy Hermiony. Była pewna, że nawet najlżejszy szelest dokumentów leżących w gabinecie dyrektora już dawno ucichł, za wyjątkiem tego cholernego zegara.
TIK TAK TIK TAK TIK TAK...
W powietrzu zaczynał się tworzyć ładunek elektryczny, Hermiona była w stanie to wyczuć i czuła, jak przyśpiesza jej tętno w oczekiwaniu na jakikolwiek niesamowity sposób działania, jaki Albus Dumbledore mógł planować... a musiało to być niesamowite, ponieważ użycie Starej Magii zostało zakazane przez Akt Magicznej Skrajności i Niestabilności z 1781 roku.
Mimo tego nie miała pojęcia, jak bardzo mrożące krew w żyłach mogą być jego słowa.
− Chodzi o to, że może już pani nigdy nie wrócić, panno Granger.
