Oddział zwiadowców pod wodzą kaprala Levi'ego zajmował się właśnie tytanem, biegnącym między drzewami, podczas gdy główne siły Zwiadowców przemieszczały się wydeptanym traktem na północ od lasu. Okolica, w której się znajdowali była bezpieczna - tytan, który właśnie padł martwy na ziemię był wyjątkiem. Levi z gracją wylądował na gałęzi jednego z drzew i spojrzał na długi konwój, składający się z wozów zaopatrzeniowych i eskortujących je żołnierzy. Erd podniósł srebrny rewolwer i wystrzelił zieloną racę, sygnalizując, że niebezpieczeństwo zostało zażegnane.
Aż do znajdujących się przed nimi ruin miasta, nie spotkało ich już nic nieoczekiwanego. Ruiny te, opuszczone przez ludzkość całe wieki temu, miały być ich bazą wypadową. W dobrze zabezpieczonych stalowych hangarach, wzniesionych podczas ostatniej ekspedycji, znajdowały się ich zapasy zboża, gazu i leków, czyli tego co było najbardziej potrzebne do przetrwania poza murem. Ponadto ruiny wysokich budynków dawały Zwiadowcom wspaniałe warunki do korzystania z trójwymiarowego manewru, w razie pojawienia się tytanów. Poprzednio w hangarach nie pozostał żaden człowiek - było to uznane za zbyt niebezpieczne, ponadto ludzka obecność mogła dodatkowo przyciągać potwory do cennych zapasów i skłaniać je do prób dostania się do środka hangarów. Tym razem cztery osoby, które zgłosiły się na ochotnika, miały zostać tam i podjąć próbę przetrwania przez miesiąc poza murem. Eskorta miała za zadanie bezpiecznie je tam umieścić i dostarczyć wszystkiego co może im być potrzebne do przetrwania.
Główny trzon eskorty zwolnił po wjeździe do ruin. Teren dawał możliwość używania manewru, ale także wiele potencjalnych kryjówek dla wroga. Tytani mogli czaić się za każdym zakrętem. Konie parskały nerwowo a stukot ich kopyt po wybrukowanej nawierzchni rozlegał się głośnym echem.
- Nie lubię kiedy jest tak cich... - Levi, który dołączył już do czoła ze swoim oddziałem nie zdążył dokończyć. Jakieś małe, ofutrzone zwierzę wyskoczyło z dziury w budynku po jednej stronie ulicy, przemknęło tuż przed kopytami ich koni i skierowało się do ulicy prostopadłej. Spłoszony ogier Levi'ego stanął dęba, a klacz Erwina zacaplowała w miejscu. " Co do...? " pomyślał niezbyt wylewnie ciemnowłosy mężczyzna, zaś Dowódca wydał szybki rozkaz.
- Levi, cokolwiek to było, złap to. - polecił. Kapralowi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Spiął konia i puścił się w pogoń za dziwną istotą, która biegła zygzakami ulicą poprzeczną do tej, którą poruszał się oddział. Stworzenie miało ogromny garb z jasnego futra na grzbiecie i poruszało się na dwóch cienkich łapach. Było nadzwyczaj szybkie i zwinne, przez co gdyby mężczyzna poruszał się pieszo, miałby spore problemy z dogonieniem stwora.
Kiedy znalazł się obok niego, sięgnął ręką w dół, złapał mocno futro i uniósł je do góry. Przez chwilę całym swoim ciężarem stwór zawisnął w ręce kapitana, a potem coś od niego odpadło i na swych wąskich nóżkach zaczęło dalej uciekać przed siebie. "Co do?" pomyślał po raz drugi tego dnia kapral. Ponieważ stwór znajdował się w cieniu budynku po prawej stronie ulicy, Levi nie był w stanie dostrzec co to za istota, choć w głowie wykiełkowała mu pewna szalona myśl.
Spiął konia i zmniejszył szybko dystans, zbliżając się do muru tak, że prawie dotykał go ramieniem. Miał już złapać stwora, kiedy ten zupełnie nieoczekiwanie zniknął. Jak gdyby rozpłynął się w jednym z ciemniejszych miejsc pod murem. Levi zsiadł z konia i podbiegł do tego miejsca. "Dziura. Pewnie legowisko tej szkarady." pomyślał, przechodząc przez dziurę do ciemnego i parnego wnętrza.
Uderzenie, które spadło na jego głowę w następnej sekundzie, bardziej usłyszał niż poczuł. Było to tak, jakby ktoś uderzył z całej siły łopatą w wiaderko, które Lebi miał na głowie. Dźwięk był jękliwy, ogłuszający i rozchodził się falami po całej jego czaszce, przynosząc ze sobą ból i otępienie. Kapral był jednak Zwiadowcą, członkiem elitarnej jednostki, która opuszczała mury aby walczyć z tytanami. Miewał o wiele gorsze obrażenia niż uderzenie stalą w głowę, dlatego jego odruchowa reakcja kazała mu złapać za rękę trzymającą koniec trzonka prowizorycznej łopaty. Nie widział nic w nieprzeniknionej ciemności, a tamta istota najwidoczniej znała tu każdy kąt bo wyrywając się z jego uścisku ani razu o nic nie uderzyła. Za to piszczała i jazgotała naprawdę przeraźliwie. I ten pisk, bardziej niż sposób poruszania się czy chwytne dłonie istoty, powiedział kapralowi, że ma do czynienia z człowiekiem. Poruszając po omacku złapał drugą rękę tego małego ludzika, żeby uniknąć oberwania kolejnym potencjalnie śmiercionośnym przedmiotem. Krzyki nasiliły się i już po chwili mężczyzna poczuł na swojej ręce uścisk małych, ale zdumiewająco silnych szczęk.
"Zdecydowanie człowiek, żadne zwierzę nie ma takiego rozstawu zębów." - uznał Rivaille, znosząc ból z pozornie stoickim spokojem. Jednak nie zamierzał pozwolić na takie traktowanie swojej osoby. Puścił jedną rękę przeciwnika i uderzył go w głowę obuchem rączki miecza. Rozległ się pojedynczy krzyk i dziecko zwiotczało w jego objęciach.
"No. Przynajmniej jest cicho." pomyślał, przekładając sobie ciało przez ramię.
Odwrócił się, żeby opuścić tą dziurę i dołączyć do reszty i stanął twarzą w twarz z ogromnym paznokciem. Przez wejście do zrujnowanego domu jakiś tytan wcisnął dwa palce, usiłując ich dosięgnąć. Nie namyślając się wiele, Rivaille ciął mieczem palce. Dłoń natychmiast się cofnęła, a on, korzystając z tego, wystrzelił z dziury w pełnym biegu. Jego ogier gdzieś się zawieruszył - prawdopodobnie po pojawieniu się tytana, wrócił do swoich towarzyszy w oddziale. Kapral przeszedł więc na trójwymiarowy manewr, choć używanie go przysparzało sporo problemów z bezwładnym ciałem zwisającym z ramienia. Nie mógł przed to odpowiednio balansować ciałem, więc kiedy sięgnęła po nich pozbawiona dwóch palców ręka, wykonał dobrze wyuczony manewr uniku, jednocześnie pozwalając przez nieuwagę nieprzytomnemu dziecku spaść. Levi wiedział, że dziecko nie sięgnie bruku - druga ręka tytana już sięgała w ich stronę - a mimo to przez ułamek sekundy widział je, leżące w kałuży własnej krwi na jasnym podłożu. Nie wziął pod uwagę zmiennej, jaką był ciężar na jednej stronie jego ciała i wykonał manewr nie wprowadzając modyfikacji. Przez to naraził życie niewinnej osoby, którą przecież sam pozbawił jakiejkolwiek możliwości obrony. Wypuścił linkę, zaczepiając ją o bruk i zwinął ją, lecąc w kierunku ziemi. Złapał ją zaledwie metr nad ziemią, natychmiast wypuścił linkę i zamortyzował upadek dużą dawką gazu. Przebiegł pod nogami tytana, zyskując trochę czasu, znów wypuścił linkę i wystrzelił w stronę dachu budynku. Lecąc w powietrzu, napędzany siłą wciągającej się linki i popychającego go gazu, zobaczył na budynku swój cień i cień dłoni tytana tuż za nim. Zbliżała się coraz bardziej, a on nie mógł się teraz odwrócić by walczyć - nie z dodatkowym ciężarem.
Uratowała go Petra, odcinając tytanowi palce, podczas gdy Erd precyzyjnym cięciem pozbawił go życia. Levi wylądował na dachu bezpiecznie, kucnął i położył na nim dziecko. Otworzyło ono lekko soczyście zielone oczy i wpatrzyło się w niego z krańcowym przerażeniem.
- Jak ci na imię? - zapytał, lecz w uzyskaniu odpowiedzi przeszkodziło mu lądowanie na dachu dwójki członków Oddziału do Zadań Specjalnych.
- Co tak długo? - zapytał, wstając i wsuwając zakrwawione ostrze do pojemnika przy nodze.
- Przepraszamy kapitanie, myśleliśmy, że sam sobie...
- Wy w ogóle za dużo myślicie. - uciął Levi, nawet nie planując w żaden sposób im podziękować. Podniósł nieprzytomną znów dziewczynkę i zeskoczył z dachu, zwalniając upadek poprzez wypuszczenie porcji gazu. Czekający na dole Gunter przekazał mu jego konia, na którego mężczyzna wsiadł. Cały oddział podążył w stronę głównego konwoju, który właśnie borykał się z dwoma innymi tytanami - siedmio i piętnastometrowcem.
Posłaniec z Shiganshiny wszystkich zaskoczył, tak samo jak wieści, które przynosił. Dowódca Erwin bez namysłu wybrał pomoc w ochronie cywili, nad dokończeniem celu, na którego osiągnięcie poświęcono tak wiele istnień i czasu.
Kiedy ich oczom ukazał się mur i ściągający do niego ze wszystkich stron tytani, Erwin przywołał do siebie kapitanów oddziałów.
- Każcie porzucić wozy niedaleko muru, na nic nam się zdadzą w walce. Musimy jakoś przedostać się do miasta. Potem natychmiast przejdźcie na trójwymiarowy manewr i zabijajcie wszystkie tytany jakie wam się nawiną. Nawiążcie współpracę z Oddziałami Stacjonarnymi. Przede wszystkim nie dopuście do strat wśród cywili. - wszyscy kiwnęli głowami i odjechali w bok, aby przekazać rozkazy reszcie konwoju. Tylko Levi, z małą przed sobą w siodle, nadal jechał obok Dowódcy.
- Co z nią? Nie mogę walczyć z bachorem na ramieniu. - oznajmił.
- Daj mi ją, zabiorę ją ze sobą do dowództwa. - odparł wyższy z jeźdźców. Na chwilę, bezwładne ciało zawisło nad ziemią w pełnym galopie, a potem przygarnęła je pewna ręka Dowódcy.
Wyrąbanie sobie drogi przez wyrwę do miasta zajęło im prawie 15 minut, w czasie których zginęło kilkunastu żołnierzy. Konie zostały wyprzężone w tym czasie z wozów i puszczone wolno, zaś wszyscy ci, którzy weszli do miasta, natychmiast wystrzelali w stronę najbliższych tytanów. Tylko Dowódca i jego odział pozostali na koniach. Pędzili tymi ulicami, które ocalały, starając się unikać starcia i jak najszybciej dostać do bramy w murze. Kiedy dziewczynka ocknęła się i zobaczyła to wszystko co działo się wokół zaczęła krzyczeć.
- Zamknij oczy! - warknął Erwin tak władczym głosem, że dziecko odruchowo go posłuchało. Pod jej powiekami przewijały się obrazy, prawie już zapomniane, które teraz odżyły i nabrały nowych barw. Wielka twarz tytana, przesłaniająca niebo, kwik koni, krzyki ludzi i wrzask.
"Charlotte!"
