Skrycie lubiłem te dni kiedy po powrocie do domu ktoś na mnie czekał, chociaż nie zdarzało się to często. Moje rodzeństwo mnie unikało, a reszta świata widziała jako nieczułego imperialistę sprzed lat. Nigdy nie przyznałbym się przed kimkolwiek, że pusty dom mnie dobija i powoduje zbyt duży napływ wspomnień. Nawet odwiedziny Ameryki były trochę pocieszające, czułem się wtedy lepiej, chociaż wkurzał mnie niemiłosiernie i po kilku godzinach miałem już go dość. Miałem wtedy poczucie, że ktoś o mnie pamięta, ale nie o Anglii tylko o Arthurze. Było to raczej rzadkie.

Bywały jednak dni kiedy nic z tych rzeczy nie pomagało, a pustka samotności wyżerała od środka. Nic nie mogło wtedy pomóc i zatrzymać wspomnień. Najbardziej bolały te szczęśliwe. Chwile stracone bezpowrotnie. Do złych wspomnień dało się przyzwyczaić, po setkach lat wypracowałem metodę do obrony przed nimi, ale pojawiające się fragmenty szczęścia i świadomość, że nie wrócą i to ja to zniszczyłem, bolały bardziej.

Dziś był chyba jeden z tych legendarnych dni kiedy nie padało. Wiecznie tonący w strugach deszczu Londyn był kompletnie suchy. Nawet ona nie miała ostatnio dla mnie czasu, a sądziłem, że stolica powinna jednak jakoś pocieszyć mnie na duchu. Mogłem dziś spokojnie posiedzieć w ogrodzie, albo przyciąć róże, dopóki jednak jakaś zbłąkana chmurka nie wywoła kolejnej ulewy. Ostatnio trochę zaniedbałem moje ukochane krzewy, a może bardziej niż trochę. Z tyłu domu miałem już spory gąszcz. Nawet kilka zaprzyjaźnionych wróżek narzekało mi wieczorami na nieporządek. Gdybym tylko nie oddawał temu amerykańskiemu ignorantowi mojego jednorożca. Nie musiałbym przycinać krzewów. Nie wiem dlaczego tak uwielbiał ich liście, ale kwiaty kompletnie ignorował. Nie żeby mi to przeszkadzało.

Zawsze patrząc na nie myślałem o nim. Nie powinienem czuć czegoś więcej do Francji. Setki lat wojen, sporów i rozbieżnych dróg nie powinny powodować we mnie tego ciepła. Powinienem o nim zapomnieć po pierwszej naszej wojnie, ale jakoś nie potrafiłem, a on umiał skorzystać z okazji. Nie chciałem nigdy myśleć, że mnie wykorzystuje, chociaż wiedziałem, że taka była prawda. Każdy był w jego zasięgu i on z tego korzystał. Po co miałby interesować się kimś takim jak ja na dłużej? Jak już to interesowały go moje ziemie. Chociaż pocieszałem się faktem, że skoro je reprezentuję, to może chociaż odrobinę i ja go interesuję. Pamiętam ja bardzo zazdrosny byłem o każdą, która się wokół niego kręciła. Z mężczyznami nie grał tak otwarcie, ale o nich też byłem zazdrosny. Nigdy go nie zdradziłem, no może prawie nigdy. Te kilka razy z Chinami się nie liczy, to było wtedy bardzo popularne, a Yao wyglądał jak kobieta. Ten jeden raz z Walią też się nie zalicza. On za bardzo nalegał, a widmo buntu jakoś mi nie odpowiadało, zrobiłem to dla dobra i jedności kraju. Kraje nie mają biologicznego rodzeństwa, to nie było kazirodztwo, nie w naszych oczach. Poza tym doskonale wiem jak wyglądają spotkania biznesowe Szkocji i Irlandii.

Kiedy doszedłem do miejsca, które zwałem domem, zatrzymałem się. Mieszkałem w nim od kilkunastu lat i wiedziałem, że czas na przeprowadzkę zbliżał się wielkimi krokami. Sąsiedzi może i byli mniej wścibscy i zwracający uwagę na innych niż w poprzednich dziesięcioleciach, ale chyba zauważyliby, że się nie starzeję. Dość niechętnie sięgnąłem po klucze, aby otworzyć drzwi.

Dom jak zwykle był pusty. Oczywiście, że był, co ja sobie myślałem? Przecież nikt oprócz mnie nie ma do niego klucza, a raczej nie przyciąga swym wyglądem włamywaczy. Chociaż kto wie co mogłoby przyjść do głowy Ameryce. Rozpocząłem swój mały rytuał. Zdjęcie butów, zaparzenie herbaty, czytanie gazety w ulubionym fotelu, sprawdzenie ogrodu, ścięcie kilku róż i przycięcie gałęzi, czytanie książki z włączonym radiem w tle. Jeszcze stulecie temu nie spodziewałem się takiej monotonii i opuszczenia. Wtedy miałem wciąż nadzieję, że imperium jednak przetrwa. Nie spodziewałem się, że skończę samotnie w Londynie, bez nawet chwili czasu do wyjechania do wiejskiej posiadłości.

Mój spokój został przerwany przez dzwonek. Nikogo się nie spodziewałem, ale może to coś ważnego? Może przyniesiono mi ważne papiery? I tak zawsze wypełniam je wieczorem.

Wstałem niechętnie i otworzyłem te cholerne drzwi. Osoba po drugiej stronie bardzo chciała się dostać do środka, bo dzwoniła zawzięcie bez przerwy. Otworzyłem i stanąłem jak wryty. Francis wyglądał oszałamiająco. Z resztą zawsze tak wyglądał, zawsze kiedy przychodził.

-Witaj Angleterre.

Wszedł. Po prostu wprosił się do mojego domu. Wyczułem przyjemny zapach jego wody kolońskiej, zawsze używał takiej samej, a przynajmniej jak odwiedzał mnie bez zapowiedzi. Widziałem jak rozgląda się po salonie, ocenia. Nic i tak nie zmieniło się od jego ostatniej wizyty. Odwrócił się w moją stronę z tym wkurzającym uśmieszkiem.

-Nic nie zmieniłeś, wszystko jest tak samo stare, prawie tak samo stare jak ty.- Zacisnąłem pięści, nie mogłem dać się sprowokować.- Chociaż te róże wyglądają na świeże, ściąłeś je dziś, prawda?

Skinąłem głową, a on się zaśmiał. Podszedł do mnie w zaledwie dwóch długich krokach i złapał za podbródek, uniósł go i pocałował mnie w usta, natychmiast odwzajemniłem jego ruchy. Od początku wiedziałem, że to do tego prowadzi. Zawsze kiedy był tak ubrany przychodził po to. Kiedyś też przychodził tylko po to, ale wtedy lśniła na nim stal i miecz u boku. Wtedy bałem się mu sprzeciwić, a teraz sam pcham mu się w ramiona. Oderwałem się o jego ust. Oddech miałem przyśpieszony.

-Sypialnia- wyszeptałem.

Skinął głową, złapał mnie za rękę i poprowadził na górę. Doskonale wiedział gdzie idzie, bywał tu tak wiele razy, chociaż może za krótko jak dla mnie, ale przecież mu tego nie powiem. Dziś chyba mu się śpieszyło, nie mówił za dużo, nie droczył się, przeszedł od razu do rzeczy. Rzucił mnie na łóżko. Zdjął swoją koszulę, a po chwili zaczął dobierać się do mojej. W tym wszystkim zaczęły umykać mi elementy, takie jak kiedy on zdjął buty, a ze mnie zniknęły wszystkie ubrania. Było jak zwykle, dobrze, przyjemnie, chaotycznie, zbyt szybko. Zawsze powstrzymywałem się od wyjęczenia, czy wykrzyczenia jego imienia, takiej satysfakcji mu nie dawałem. On zresztą nie był dłużny, ale i tak cisza była lepsza niż kiedy miałby mi jęczeć imię kogoś innego. Kiedyś to się zdarzyło, imię jakiejś dziewki, nigdy nie czułem się równie poniżony jak wtedy.

Leżeliśmy obok siebie i staraliśmy się uspokoić oddechy. Nie przeszkadzałoby mi jakby objął mnie ramieniem, okazał odrobinę czułości, troski, czegokolwiek. Jednak nie mogłem na to liczyć. Zasnął. Przez chwilę wpatrywałem się w niego. Sięgnąłem skopany koc i go nim przykryłem, samemu naciągając na siebie kołdrę. Wiedziałem, ze będę żałować, że nie poszedłem się umyć, rano będę musiał zmyć jego i swoje nasienie z miejsc w jakich na pewno nie powinno się ono znaleźć. Przecież to były od wieków mój wróg, królowie zawsze mnie przestrzegali przed brataniem się z nieprzyjaciółmi. Chwilę wędrowałem myślami do naszej wspólnej przeszłości, za kilka chwil zmorzył mnie sen.

Obudziłem się w pustym pokoju, zresztą cały dom był już pusty. Westchnąłem tylko. Chyba się do tego przyzwyczaiłem, zawsze uciekał. W głowie pojawiła mi się znów uporczywa myśl, że traktuje mnie jak szmatę, albo darmową dziwkę. Co jeśli zawsze przychodził taki wystrojony, bo ktoś inny go odrzucił? Co jeśli byłem nagrodą pocieszenia? Był prawie pewien, że mu nie odmówię. Zawsze dzień po dopadały mnie te myśli. Wiedziałem, ze nic nie zmienię. Za jakiś czas dłuższy, czy krótszy on znów przyjdzie i spędzimy ze sobą tych kilka chwil przyjemności, żeby uciec zanim jeszcze pokaże się słońce.