Pamiętał dobrze, jak odbierała go ze szkoły, gdy był jeszcze zbyt mały, by wracać samodzielnie, a strasznie nie lubił, gdy odbierali go nieznajomi agenci lub ochroniarze. Zawsze lubił, gdy przychodziła po niego ciocia, mógł wtedy straszyć inne dzieciaki ze szkoły, że jeśli będą się z niego śmiać, to Peggy ich załatwi. Nie wyglądała na straszną, ale sama atmosfera, która zmieniała się, gdy tylko była niezadowolona, robiła swoje. Wszyscy czuli przed nią respekt, a Tony najbardziej.
Lubił, gdy przyjeżdżała w lecie, dzięki temu mógł wymknąć się z nią na lody, które oboje kochali chyba najbardziej na świecie, a ciocia miała dla niego w takich chwilach zawsze fajne opowieści z zupełnie innych krańców świata. Tony uwielbiał słuchać o misjach, na których była, choć wszystkie te informacje były ponoć ściśle tajne, to ciocia też lubiła mu o nich opowiadać. Mama mu zawsze powtarzała, żeby nie wierzył we wszystko, co mówiła Peggy, ale jak on mógł jej nie wierzyć, kiedy opowiadała z takim zaangażowaniem i wypiekami na twarzy. Wyglądała wtedy pięknie...
Pamiętał jej spojrzenie, pełne dumy i zachwytu, a jednak z niewielkim ziarenkiem wstydu, gdy po ukończeniu MIT gratulowała mu najlepszego wyniku i jednocześnie przepraszała za nieobecność rodziców. Pamiętał też, jak wyściskała go za wszystkie czasy, kiedy oznajmiła, że udało jej się uciec zaledwie na kilka godzin, więc niestety muszą odłożyć wypad na lody, do następnej wizyty.
Nadal czuł jej ramiona, które objęły go, w dniu śmierci jego rodziców. To ona przekazała mu wiadomość o wypadku. To ona była przy nim przez następne kilka dni, pomagając mu poskładać się do kupy po stracie matki. Peggy była tak do niej podobna. To jednocześnie pomagało mu i jeszcze bardziej raniło. Robił jednak wszytko, by być również wsparciem dla niej. Wiedział w końcu, że tak Maria, jak i Howard byli jej przyjaciółmi...
Nigdy nie zapomniał jej prezentu urodzinowego, który wręczyła mu, gdy tylko udało mu się osiągnąć pełnoletność. Jeden z najnowocześniejszych pistoletów, których nie sprzedawali w żadnym ze sklepów, a były produkowane jedynie na potrzeby wojska. Dała mu go, ponieważ wiedziała, że w chwili śmierci Howarda to on stał się celem, dla wszystkich, którzy chcieli szantażować firmę...
Bał się, za każdym razem, gdy ją odwiedzał, z każdym mijającym dniem, widział na jej twarzy więcej zmarszczek. Widział, że jej czas się zbliżał i chociaż robił wszystko, co był w stanie, by je pomóc, nie był w stanie cofnąć czasu, choć naprawdę tego pragnął. Nie był gotowy na pożegnanie z nią, dlatego nie żegnał się. Gdy podczas ostatniej wizyty kobieta nie oddała jego uścisku, nie otworzyła oczu, by śledzić jego zbliżającą się do drzwi sylwetkę, ani nie posłała mu ostatniego uśmiechu, gdy odwrócił się do niej stojąc w drzwiach, udał przed samym sobą, że Peggy po prostu usnęła. Znał prawdę. Wiedział, że już nigdy nie otworzy swoich radosnych oczu, jednak kłamał, oszukiwał samego siebie, tylko po to, by odsunąć od siebie cierpienie...
Gdy następnego dnia natknął się na Rogersa w czarnym garniturze, z wyrazem szczerego bólu na twarzy miał ochotę przywalić mu w twarz. On nie miał prawa cierpieć po jej śmierci. On nie miał prawa jej opłakiwać, nie kiedy ona cierpiała przez jego śmierć przez całe dziesięciolecia, nie kiedy to Tony obserwował ją płaczącą pod pomnikiem poległych bohaterów wojny. To Tony miał prawo do łez, to on miał prawo do żałoby... nie ten...
Uciekł. Schował się w swoim warsztacie na kilka dni, nie wyszedł nawet na pogrzeb Peggy, choć wiedział, że był jej to winien, nie potrafił się zmusić, by po raz ostatni spojrzeć na jej spokojną, śpiącą, już na zawsze, twarz. Niszczył wszystko, co mu się nawinęło pod ręce, nie oszczędzał niczego...
Wyszedł z warsztatu dopiero dwa dni po pogrzebie, cały umazany w smarze, brudny od stup po włosy ruszył prosto pod prysznic, ale nawet zwykłe przejście po jego własnym mieszkaniu przyprawiało go o dreszcze. Na każdym kroku widział karcące spojrzenia ludzi. Natascha, która siedziała w salonie, czyszcząc swoje ostrza, chyba zupełnie przypadkiem przejechała jednym z nich po swojej szyi, gdy koło niej przechodził.
Gdy czysty i pachnący natknął się na Rogersa, nadal w czerni, ze smutnym wyrazem twarzy nie wytrzymał.
- Peg nigdy nie chciała czerni na swoim pogrzebie, mówiła, że woli żółty, bo przypomina jej o ciepłych promieniach słońca i okazjach do zjedzenia lodów.
Powiedział, sięgając po jedno z jabłek leżących w misie, na blacie w kuchni. Wgryzł się w nie, niepamiętając, kiedy ostatni raz miał w ustach coś innego niż alkohol. Zmierzył Stive'a spojrzeniem, zauważając na jego twarzy szczere zdziwienie.
- Skąd ty...
Nie dokończył, bo Tony mu przerwał.
- Była mi bliska przez całe życie, a tu wraca jakiś frajer, który uważa, że była miłością jego życia, a nic o niej nie wie... żałosne...
Skończył, sięgając po opakowanie lodów pistacjowych do zamrażarki. "Jej ulubione..." pomyślał, wracając do swojej samotni, by w ciszy i spokoju upamiętnić Peggy opakowaniem lodów. Nic innego nie mogłoby jej zadowolić. Przecież zawsze wolała być sobą niż zadowalać innych.
Na jego usta wpłynął maleńki uśmiech, gdy przypominał sobie, jak dobrze się razem bawili, przez te wszystkie lata oraz jak wiele nauczyła go Peggy Carter...
