To był prawdopodobnie najbardziej deszczowy dzień w Waszyngtonie, jaki zdarzył się od kilku lat. Nie przestawało padać ani na chwilę, czasem tylko krople spadały rzadziej, ale deszcz nie ustawał. Nad miastem zawisły ciemne chmury i niewiele osób decydowało się wychodzić z domu w taką pogodę. Wyjątkami było pójście do pracy, albo inna konieczność, toteż Jethro wielce się zdziwił, gdy usłyszał pukanie do drzwi. Po tym jak dostał kilka dni wolnego, miał nadzieje na miły wieczór w swoim własnym towarzystwie. Ktokolwiek więc był pod drzwiami, na pewno zamierzał tu zostać i przeczekać najgorsze. Po cóż innego przychodziłby do niego w taką pogodę i o tej porze?

Poszedł otworzyć, ale tego, co znalazł pod drzwiami, nigdy by się nie spodziewał. Niemowlę, najwyżej sześciomiesięczne. Pierwsza myśl jaka przyszła mu do głowy, to kiedy przespał się z jakąś kobietą bez zabezpieczenia. Nie przypominał sobie jednak takiej sytuacji. Kto zresztą pamiętałby seks sprzed 15 miesięcy. Co najmniej 15.

Choć dalej był w szoku i nic nie rozumiał, Jethro podniósł kołyskę i zabrał dziecko do domu, uprzednio rozglądając się na zewnątrz, czy nikt nie stoi w pobliżu. Ulica była jednak pusta. Nie sądził, że ktoś byłby w stanie tak po prostu zostawić dziecko na chwilę pod czyimiś drzwiami, najwyraźniej ktoś pozbył się tego maleństwa, które patrzyło na niego dużymi, zielonymi oczami. To właśnie one przyciągały wzrok Jethro, zanim nie zauważył kartki schowanej pod kocykiem dziecka. Sytuacja stawała się coraz dziwniejsza, zwłaszcza po tym, jak zaczął czytać list.

Drogi Jethro

Przepraszam, że nie mogę Ci wyjaśnić wszystkiego osobiście, ale nie mam czasu. Moja choroba postępuje i przeżyję najwyżej kilka tygodni, a mam jeszcze coś do zrobienia, odciągnięcie Anthony'ego jak najdalej. Ostatnio stał się jeszcze gorszy niż dawniej. W firmie nic mu nie idzie, możliwe, że zbankrutuje. Dopóki swoją frustracje wyładowywał na mnie, wytrzymywałam to, ale niedawno skupił się na Tonym. Wiem, że nie zrobiłby mu krzywdy, ale nie chcę, by mój syn dorastał z takim człowiekiem i stał się taki sam. Musiałam coś zrobić.

Ty i Shannon byliście dla mnie dobrymi przyjaciółmi. Dlatego gdy postanowiłam zabrać Tony'ego w bezpieczne miejsce, pomyślałam o Tobie. Wiem, że zrobisz wszystko, by go ochronić i dobrze wychować. Proszę Cię o wiele, ale nie mogę prosić nikogo innego. Tylko Tobie ufam na tyle, by powierzyć Ci mojego synka. Opiekuj się nim i powiedz mu o wszystkim, gdy tylko uznasz, że jest na to gotowy.

W bocznej kieszeni kołyski masz trochę pokarmu, dopóki sam czegoś nie kupisz. Wszystkie potrzebne dokumenty też tam są. Tony jest prawnie twoim synem. Nie dociekaj, gdzie to załatwiłam. Wszelkie potrzebne dla dziecka rzeczy zostawiłam w niewielkiej kawalerce, którą wynajęłam na tę okazję. Na odwrocie listu masz adres.

Jeszcze raz przepraszam.

Grace DiNozzo

Teraz wszystko stało się dla niego jasne. Grace DiNozzo znała Shannon od wielu lat. Z biegiem czasu także Jethro stał się jej przyjacielem, jednak już od dawna nie rozmawiali ze sobą. Nie wiedział nawet, że ona i Anthony zostali rodzicami. A teraz, zupełnie niespodziewanie, to on musiał przejąć opiekę nad małym Tonym, który właśnie bawił się swoimi własnymi rączkami, cały czas jednak czujnie mu się przyglądając.

Jethro westchnął i wziął malca na ręce, na co ten zagruchał wesoło. Nawet nie zdawał sobie sprawy, co swoim przybyciem zrobił ze światem nowego taty.

Jethro trzymał dziecko na rękach przez jakiś czas. Myślał nad tym, co teraz zrobi, jak pogodzi pracę i wychowywanie malucha. Bo zamierzał go wychować. Grace mu ufała, powierzyła mu swoje własne dziecko. Chciał spełnić jej prośbę, ale przede wszystkim, chciał po prostu znowu być rodzicem. Odkąd stracił Kelly, nie myślał o ponownym zostaniu ojcem, ale teraz, patrząc na bezbronnego Tony'ego, który z ufnością przytulał się do jego ciała, robiło mu się ciepło na sercu. Nie mógł go oddać, nawet gdyby chciał.

Pozostało mu jeszcze jedno do zrobienia.

Jedną ręką wciąż trzymając dziecko, drugą sięgnął po telefon, by zadzwonić. Musiał się upewnić, że Tony jest zdrowy, a jedyną osobą, która w taką ulewę przyjechałaby do niego na wizytę, był Ducky.

- Jethro, co mogę dla ciebie zrobić?

- Potrzebuję, żebyś kogoś zbadał. – powiedział. Uśmiechnął się, gdy Tony złapał go za policzek, starając się dosięgnąć do telefonu.

- Teraz, w taką pogodę?

- To bardzo ważne.

- W porządku, przyjadę, będę za 10 minut.

- Zrobię ci herbaty. – obiecał rozłączając się. Gdy odkładał telefon, Tony podążył za nim wzrokiem i wyciągnął ręce w jego stronę. – Wybacz Tony, ale telefon będzie mi jeszcze potrzebny. – powiedział dając dziecku w zamian zakładkę od książki, by się czymś zajął do czasu przyjazdu Ducky'ego.

Nie czekali długo i wkrótce mężczyzna był już na miejscu. Jethro pomógł mu zdjąć przemoczony płaszcz, a potem zaprowadził do salonu, gdzie mógł wreszcie zobaczyć, o jakiego pacjenta chodzi.

- Jethro, masz mi coś do powiedzenia? – zapytał siadając obok malca i od razu przystępując do badań.

- To nie tak jak myślisz.

Wytłumaczył przyjacielowi wszystko po kolei i choć nie było tego wiele, Ducky skończył w tym czasie badać chłopca, który znalazł sobie nową zabawkę w postaci stetoskopu patologa.

Gdy Jethro skończył opowiadać, Ducky milczał przez chwile, obserwując Tony'ego i pilnując, by nic sobie nie zrobił.

- Zamierzasz go zatrzymać, tak? – zapytał.

- Grace mnie o to prosiła. Zamierzam spełnić jej prośbę. – odpowiedział biorąc dziecko na ręce. Robił to niedługo, ale już to kochał.

- Jeśli taka jest twoja decyzja, to życzę powodzenia. I gratulacje, to naprawdę słodkie dziecko. Ma szczęście, że trafił do ciebie.

- Dzięki, Ducky.

Patolog wyszedł, jak tylko wypił swoją herbatę, zostawiając Jethro z chłopcem, który powoli usypiał.

- Czas cię położyć, co mały? Chodź, wyciągnę stare łóżeczko Kelly, jutro pojadę po twoje rzeczy, co ty na to?

Tony wydał z siebie jedynie kilka nic nie znaczących dźwięków. Zmęczony oparł główkę o ramię Jethro, który wciąż nie mógł uwierzyć własnemu szczęściu. Znowu był ojcem, ale tym razem, nie zamierz dopuścić, by coś się stało jego dziecku.