Tak, kolejny fanfic o tym, co się działo z ulubioną parą wszystkich fanek Dragon Balla przez te trzy lata przed przybyciem Androidów. A właściwie jeszcze wcześniej, bo od powrotu z Namek. Wiem, że temat był już niejednokrotnie eksploatowany, ale co tu się dziwić. Toriama zostawił nam tak piękną lukę w fabule, że ciężko nie snuć przypuszczeń jak mogło dojść do tego, że ta dwójka wylądowała razem. Nie wiedziałam, czy oznaczyć tę historię jako Romance/Humor, czy Romance/Drama, bo nie jestem pewna jeszcze w którą stronę się to rozwinie. Staram się z całej siły zachować osobowości bohaterów i myślę, że póki co dobrze mi to idzie. Fanfic osadzony jest w mangowym uniwersum, jako że jest tam jeszcze więcej niedopowiedzeń, co daje większe pole do popisu. W razie wątpliwości co do nazw własnych, odwoływałam się do polskiego tłumaczenia mangi. Miłego czytania!


– Tutaj będzie twój pokój. Masz własną łazienkę, więc nawet nie próbuj wchodzić do mojej! – To chyba miało być ostrzeżenie, bo kobieta dźgnęła paznokciem jego twardą jak skała pierś. – Wiem, że nie jest łatwo oprzeć się tak zgrabnej laseczce jak ja, ale jeśli choćby raz złapię cię na podglądaniu…! – Rzuciła mu coś, co prawdopodobnie miało być groźnym spojrzeniem i weszła do łazienki zostawiając niewypowiedzianą groźbę wiszącą w powietrzu.

– Nie jestem zainteresowany – wysyczał przez zaciśnięte zęby podążając za nią. Bezczelna, wulgarna, słaba, arogancka…

– Myślę, że zdążysz wziąć prysznic przed kolacją – powiedziała pokazując mu jak odkręcać kurki z ciepłą i zimną wodą. – Mama już zaczęła coś szykować, ale myślę, że trochę jej się zejdzie. Pewnie potrafisz zjeść tyle co Goku, co?

Vegeta miał ochotę powiedzieć, że potrafi zjeść sto razy tyle co ten cholerny Kakarotto, ale wydało mu się to dziecinne, więc jedynie zacisnął mocniej pięści i milczał.

– Zejdź za jakąś godzinkę jedzenie powinno być już gotowe. Mój pokój jest naprzeciwko twojego, jeśli będziesz czegoś potrzebował, ale nie waż się wchodzić bez pukania! – dodała na odchodne.

Kurwa. Vegeta potrzebował chwili, żeby się uspokoić. Gdyby został w towarzystwie tej Ziemianki choćby dziesięć sekund dłużej, prawdopodobnie nie byłby w stanie okiełznać swoich nerwów. Irytowało go w niej dosłownie wszystko. Oddychając głęboko próbował przypomnieć sobie dlaczego zgodził się na ten układ i co powstrzymuje go przed natychmiastowym opuszczeniem posiadłości – najlepiej przyprawiając dach o nowy świetlik. Nocleg. Jedzenie. Obiecane miejsce do treningów. I najważniejsze: Bieżące źródło informacji dotyczących poczynań Kakarotto. Ten ostatni powód, co prawda, niewiele przyczynił się do złagodzenia nerwów Saiyanina, gdyż samo wspomnienie złotowłosego wojownika sprawiało, że w żyłach Vegety wrzała krew pulsując stłumionym bólem w jego skroniach. Jednak siła argumentów oraz chłodna logika tym razem zwyciężyły i pozwoliły mu wreszcie trzeźwo spojrzeć na sytuację, w której – chcąc nie chcąc – się znalazł.

Vegeta skierował się w stronę łazienki rozbierając się po drodze i nie przestając rozmyślać o niedawnych wydarzeniach. Kakarotto pokonał Frizera, a to słodkie zwycięstwo przypłacił życiem. Los potrafi być okrutny. Nie, nie myślał o Kakarotto – to Vegeta był tutaj pokrzywdzonym. Zarówno Frizer jak i ta niedorobiona podróbka Saiyanina powinni byli zginąć z jego ręki. Tymczasem to on został zwyciężony. Kurwa.

Wszedł pod prysznic, odkręcił kurki tak, jak pokazała mu kobieta i skierował strumień na swoją twarz. Gorąca woda spływała po jego spiętych mięśniach spłukując z nich warstwę nameczańskiego kurzu i saiyańskiej krwi. Nic dziwnego, że był aż tak brudny – przecież został zabity i pochowany na Namek. Już sama ta myśl wydawała się czystą abstrakcją. Byłby nawet skłonny uznać ją z twór swojej wyobraźni, gdyby nie to, że ciągle pamiętał rozdzierający ból w klatce piersiowej. To wspomnienie było tak realne, jak ciepło wody łaskoczącej strumyczkami jego ciało, jak powiew chłodu, który czuł na kostkach i jak ciężkie od pary powietrze wypełniające jego płuca. Był martwy, a jednak żył.

Im dłużej o tym myślał, tym bardziej coś ściskało go w żołądku i kręciło mu się w głowie. Postanowił więc zostawić te rozważania na potem – albo na nigdy – i doszorować to, z czym nie poradziła sobie woda. Wziął jedną z buteleczek stojących na półce, odkorkował ją i powąchał. Kwiaty. To musi należeć do tej kobiety. Wziął kolejną buteleczkę i uznał, że ten zapach się nadaje – choć nie był w stanie go zidentyfikować. Płyn śmiesznie pienił się na jego skórze, ale brud zdawał się w nim rozpuszczać, więc Saiyanin uznał, że chyba tak ma być.

Jeszcze zanim w ogóle wszedł pod prysznic, odczuwał potężny głód. Właściwie to był głodny odkąd znalazł się na Ziemi, a nawet wcześniej – odkąd obudził się (a właściwie ożył) na Namek. Teraz, stojąc mokry na środku pokoju i wycierając włosy ręcznikiem, wyraźnie czuł aromat zbliżającej się uczty. Jego żołądek skręcał się konwulsyjnie, pomrukami domagając się strawy, a w ustach zaczęła się zbierać ślina próbując strawić posiłek, którego tam nie było. Vegeta nie mógł dłużej czekać. Zaczął pośpiesznie wkładać ubrania, które kobieta zostawiła na jego łóżku, na jeszcze wilgotne ciało. Wyszedł z pokoju i zaczął schodzić po schodach kierując się wonią czegoś, co na pewno było ziemskim jedzeniem. Do jego uszu dochodziły odgłosy jakiejś konwersacji i, choć podążał za zapachem, a nie głosem, dotarł w końcu do jej źródła.

– Dziękuję, panie Picollo! Nie mam tu żadnych ubrań na zmianę, a te są… – dzieciak przerwał gdy tylko zobaczył Vegetę w drzwiach.

W przestronnej kuchni były trzy osoby. Bachor Kakarotto, Nameczanin, który walczył razem z nimi z Frizerem i matka tej Bulmy – czy jak jej tam było. Kobieta w ogóle nie przejęła się jego przybyciem i dalej gotowała jakieś egzotyczne potrawy, które zapachem doprowadzały wygłodzonego Saiyanina do szaleństwa. Gohan i Picollo przyglądali mu się uważnie, obaj ubrani w te błazeńskie, nameczańskie stroje. Vegeta prawie zapomniał, że nie był jedynym gościem w tym domu. Kobieta zaprosiła także całe stado Nameczan, a dzieciak wprosił się na jedną noc przed powrotem do matki. Saiyanin zajął miejsce za stołem cały czas mierząc ich wzrokiem.

– Gohan, idę zobaczyć, czy Dende nie potrzebuje pomocy. Przyjdź do nas, kiedy się posilisz – powiedział Picollo kładąc rękę na ramieniu dzieciaka i nie spuszczając oczu z Vegety.

– Och, a pan nie będzie jadł? – matka Bulmy zapytała zbolałym głosem.

– Nameczanie nie jedzą. Wystarczy nam woda – odpowiedział obojętnym głosem. – Dziękuję – dodał po chwili nieco niepewnie i wyszedł rzucając ostatnie spojrzenie Vegecie.

– Ojej, ale ja przygotowałam kolację dla wszystkich, tyle się nagotowałam! – jeszcze bardziej zmartwiła się kobieta.

– Spokojnie mamo, w tych dwóch płynie Saiyańska krew. Obiecuję ci, że nic się nie zmarnuje – oczy Vegety rozszerzyły się w wyrazie szoku na widok wchodzącej do kuchni Bulmy. Wiedział, że jest wyuzdana i rozwiązła, jednak stopień jej wulgarności zdołał go zaskoczyć. Niebieskowłosa kobieta uznała za stosowne pojawić się zawinięta jedynie w biały ręcznik ledwo zakrywający jej tyłek. Spory biust był tak ściśnięty tym skrawkiem materiału, że mało brakowało aby zaczął wylewać się górą. Vegeta poczuł, że jego spodnie robią się za ciasne w kroku. Kurwa.

– Pani Bulma tak zawsze… Jak lecieliśmy na Namek to też… - wyszeptał bachor usadawiając się koło niego.

– Nie spoufalaj się – odwarknął Vegeta, bardziej zirytowany reakcją swojego ciała niż dzieciakiem.

Bulma, na prośbę mamy, schyliła się by wyjąć coś z lodówki. Przynajmniej ma majtki. Wpatrywał się w nią nie do końca świadomie. Zanim zorientował się, co robi, było już za późno – kobieta zauważyła, że jego wzrok spoczywał na jej pośladkach. Kurwa.

– Co ty sobie wyobrażasz?! – odwróciła się do niego i stanęła podpierając zaciśnięte pięści na biodrach. Kurwa. – Jak ci nie wstyd napastować wzrokiem tak czyste i niewinne dziewczę jak ja?! Nie wiem, czy masz tego świadomość, ale jestem już zajęta, więc nawet nie rób sobie nadziei!

– Więc może nie powinnaś się pokazywać obcym ludziom prawie naga – warknął Vegeta czując, że musi się bronić.

Oburzona kobieta nabrała powietrza w płuca, lecz nic nie powiedziała. Zamiast tego obróciła się na pięcie i zabrała jeden z talerzy, które zdążyła przyszykować już jej matka.

– Zjem u siebie. Wątpię, żeby cokolwiek mogło mi smakować w takim towarzystwie – prychnęła i zadzierając wysoko głowę wymaszerowała z kuchni.


Ostatnie na co Vegeta miał ochotę to ponowne przebywanie w towarzystwie tej kobiety. Była zbyt głośna, ciągle krzyczała bez powodu i używała zbyt wielu słów. Ale najgorszy był kompletny brak szacunku z jakim się do niego odnosiła. Jestem przecież Księciem Saiyan, do kurwy nędzy! Jeśli ktoś na tej planecie zasługiwał na respekt, to właśnie on. Tymczasem Bulma nie dość, że mu go nie okazywała, to jeszcze śmiała sugerować, iż pragnął wejść w bliższe relacje z kimś jej pokroju. Sam pomysł był uwłaczający. W dodatku odkąd podsunął im sposób na wskrzeszenie Kakarotto i tego łysego, zupełnie przestała się go bać. Jakby to miało oznaczać, że zrezygnował z planu unicestwienia wszelkiego życia na tej planecie. Może po prostu ją zabiję. Ta myśl przyniosła Vegecie pewne ukojenie i na chwilę szelmowski uśmieszek zagościł na jego wargach. Przecież to byłoby takie proste. Mała wiązka energii, a nawet jeden zwykły cios załatwiłyby sprawę.

Choć ten plan wydawał mu się nadzwyczaj kuszący, wiedział, że nie mógł go zrealizować. To znaczy mógł - przecież mógł robić wszystko, na co miał ochotę – ale nie powinien. Ta mała kurewka i jej ojciec obiecali wybudować mu pokój grawitacyjny. Przynajmniej w tym mu się nie sprzeciwili. Poza tym, najwidoczniej, ostatnim razem gdy Kakarotto trafił do Zaświatów, odbywał jakiś specjalny trening, więc pewnie teraz było podobnie. Vegeta liczył, że dowie się na ten temat czegoś więcej, a jeśli nie, to przynajmniej będzie na miejscu, gdy go wskrzeszą. Zabicie Bulmy tylko by wszystko skomplikowało.

Nawet teraz była mu potrzebna. Jego strój bojowy i zbroja były w fatalnym stanie, a ubrania w które go zaopatrzyli nie nadawały się do treningu. Kurwa. Niechętnie, ale nie widząc innej opcji, wziął kupkę brudnych i porwanych szmat i skierował się w stronę pokoju kobiety. W ostatniej chwili przypomniał sobie, że mówiła coś o pukaniu, więc zastukał trzy razy w drzwi (tak lekko jak tylko potrafił) i wszedł nie czekając na odpowiedź.

– Kobieto, trzeba to uprać i jakoś zacerować. Najlepiej na jutro, bo muszę wznowić trening – powiedział stanowczo i bezceremonialnie rzucił trzymaną w rękach stertę na łóżko, na którym leżała i czytała jakiś magazyn.

– Uch! Jesteś bezczelny! – znowu zaczęła krzyczeć, ale nie spodziewał się niczego innego. – Myślisz, że jestem twoją służącą? Że będę ci prać i po tobie sprzątać? Chyba ci się coś pomyliło! – Bulma stanęła na łóżku, przez co była od niego znacznie wyższa, i znowu przybrała swoją bojową pozę opierając zaciśnięte pięści na biodrach. Tym razem jest przynajmniej ubrana. – A poza tym mój pokój to nie chlew, nie zaśmiecaj go swoimi szmatami.

Vegeta zauważył, że tego pomieszczenia bardziej zaśmiecić się nie da, ale zachował to dla siebie. Na podłodze leżały sterty ciuchów i stosy butów, obok łóżka stały dwie nierówne kupki jakichś babskich czasopism, łóżko zaścielane było papierkami po cukierkach, a na biurku znajdowało się coś, co wyglądało na rozebrany do połowy silnik. Zastanawiał się, czy zostawiła swój pokój w tym stanie zanim wyjechała, czy zdążyła zrobić tu taki burdel w ciągu paru godzin od powrotu.

– Słuchaj – zaczął Vegeta powoli tracąc cierpliwość i rozcierając palcami bolącą skroń – zarówno strój jak i zbroja wykonane są z niesamowitej jakości materiałów. Są elastyczne, lekkie, wytrzymałe i idealne do walki. Potrzebuję ich.

Kobieta chyba zorientowała się, że nic bardziej zbliżonego do prośby nie był w stanie z siebie wykrzesać. Zresztą podobno była naukowcem, więc chyba nic dziwnego, że zainteresował ją ten wytwór wyższej technologii. Usiadła z powrotem na łóżku i przez chwilę w milczeniu obracała w dłoniach jego strój, stukała palcem w skorupę pancerza i przyglądała się włóknom.

– W porządku – powiedziała o wiele spokojniej, choć wyraz zacięcia pozostawał na jej twarzy – ale to zajmie trochę czasu. Te surowce nie występują na Ziemi, więc będę musiała je odtworzyć.

Vegeta był już zbyt zmęczony, żeby wykłócać się o to na kiedy strój ma być gotowy, więc tylko skinął głową gotowy do opuszczenia pokoju. Ledwie zdążył pomyśleć, że poszło mu zaskakująco dobrze, gdy usłyszał za sobą oskarżycielski ton.

– A tak w ogóle, kto pozwolił ci wejść do mojego pokoju bez zaproszenia? – Odwrócił się, by spojrzeć na nią raz jeszcze – tym razem stała ze skrzyżowanymi na piersi rękoma, dokładnie kopiując jego postawę.

– Przecież mówiłaś żeby pukać. Więc zapukałem – irytacja zaczynała brać górę nad zmęczeniem.

– Nie nauczyli cię żadnych manier na tej twojej planecie? – Zadrwiła. – Po pierwsze, nie pukałeś, tylko waliłeś w drzwi. Po drugie, trzeba zaczekać na ODPOWIEDŹ, zanim się wejdzie. To takie trudne?

– Skończ to, kobieto, bo nie ręczę za siebie – wycedził powoli przez zęby zaciskając pięści.

– A gdybym na przykład się przebierała, pomyślałeś o tym? – kontynuowała zupełnie go ignorując. – Albo mógłbyś mnie zastać w jeszcze innej, bardziej intymnej sytuacji. Yamcha zamieszka ze mną w tym pokoju, kiedy już go wskrzesimy, więc…

– Czekaj – przerwał jej. To go zainteresowało – „wskrzesimy"? Chcesz powiedzieć, że twoim partnerem jest jednym z tych, którzy stanęli przeciw mnie i Nappie?

– Tak. Yamcha.

– Och, proszę cię. Nie trudziłem się z zapamiętywaniem ich imion. I tak nie pożyli długo – na samo wspomnienie uśmiechnął się złowieszczo. – Chwilę, niech sobie przypomnę. Był tam Kakarotto i jego bękart. Nameczanin – ale on już został wskrzeszony – i ten łysol, ale on zginął dopiero na Namek…

Wcale nie próbował się z nią drażnić. Gdyby miał pamiętać każdą osobę, którą zabił, albo która zginęła przez niego, jego mózg nie byłby w stanie przyjąć ani grama więcej informacji. Tych kilku Ziemian, którzy ośmielili mu się przeciwstawić, nie dostarczyło mu nawet odrobiny rozrywki. Szczerze starał sobie przypomnieć, kto jeszcze brał udział w tej walce. To, że wyprowadzało ją to z równowagi, było jedynie dodatkową, niezamierzoną korzyścią. Bulma stała nadal w tej samej pozie potupując nerwowo nóżką. Spojrzenie, które rzucała mu spode łba zdawało się ciskać iskry. W jakiś pokrętny sposób jej duma została urażona tym, że nie zapamiętał jej partnera.

– Był jeszcze ten mały, który się wysadził, ale to chyba nie ten? – kontynuował nie czekając na odpowiedź. – Yamcha to ten drugi łysy, ale ten wysoki? Ten pajac z trzecim okiem?

– To Tenshinhan – wycedziła. Teraz Vegeta był naprawdę zakłopotany. Był tam ktoś jeszcze…? Zaraz…

– Zaraz, zaraz… chyba nie chcesz mi powiedzieć, że twoim „wybrankiem" jest ta pchełka, która zginęła na samym początku? Ten cieć z długimi włosami zabity przez Uprawniaka? – Vegeta wybuchnął gromkim śmiechem, choć ciężko stwierdzić czy był bardziej rozbawiony, czy zdziwiony. – Jeśli miałem choć krztę dobrego mniemania o tobie, kobieto, to właśnie ją straciłem. Z tych wszystkich ziemskich płotek związałaś się z tą najsłabszą, żałosne.

– Palant! – czerwona ze złości Bulma rzuciła w niego jego własnym butem – Dupek! – Saiyanin złapał buta bez najmniejszego problemu i odłożył go na stolik. Przestał się już śmiać, ale chłodny uśmiech nadal wykrzywiał mu usta

– Spokojnie, i tak już wychodzę. Męczy mnie twoje towarzystwo. Pamiętaj o stroju – dodał zamykając za sobą drzwi.

Łóżko w jego pokoju okazało się niespotykanie miękkie. Dopiero gdy się na nim położył dotarło do niego jak bardzo był wykończony. Postanowił ten jeden raz spać do oporu – należało mu się. W końcu, jakby nie było, nie umiera się codziennie.