Autor: Lampira
Beta: Hebi22
Ostrzeżenia: Raczej słodkie snarry, skupiające się na relacjach rodzinnych. Kanon już dawno uciekł i się już nie pojawi.

Rozdział 1

Skończył się kolejny okres dla czarodziejskiego świata. Ten, Którego Imienia Nie Wymawiano, Czarny Pan vel Voldemort, został zgładzony podczas ostatniej bitwy przez wychudzonego, rozczochranego nastolatka w zbyt dużych ubraniach. Kto by się spodziewał, że mroczny czarodziej umrze przez dekapitację, gdy Harry zaślepiony gniewem machnie na oślep mieczem Godryka. Zarówno śmierciożercy jak i jasna strona byli zaskoczeni takim obrotem sytuacji, jednakże szybko szok zamienił się w panikę.

Niektórzy zwolennicy Voldemorta od razu się poddali, a inni aportowali, chcąc uniknąć aresztowania. Aurorzy wiwatowali, gdy członkowie Zakonu Feniksa rozbrajali ostatnich przeciwników. Wojna jednak nie skończyła się bez ofiar.

Podczas jednego z ataków na mugolskie miasta zginęła rodzina Hermiony. Po tym zdarzeniu zaopiekowali się nią Weasleyowie. Podczas walk zginęli również: Moody, Percy, Tonks i wielu innych czarodziei i mugoli. Większą część stanowiły niewinne ofiary. Ludzie, którzy nie chcieli mieć do czynienia z wojną. Zginęli starcy, młodzi i dzieci. Czarodziejski świat nigdy nie był tak mało liczny. Najbardziej ucierpiały czysto krwiste rodziny, które popierały Voldemorta. Członkowie szlachetnych rodów albo zginęli podczas ostatecznej bitwy, albo zostali skazani na dożywocie w Azkabanie, czy pocałunek dementora. Zadziwiające było to, że rodzinna Malfoyów niezbyt ucierpiała przez wojnę.
Jedynie Lucjusz trafił do więzienia, zaś jego żonę uznano za ofiarę małżonka i została skazana na areszt domowy. Ich syn nie poniósł żadnych konsekwencji. Zawdzięczał to przede wszystkim Potterowi, który stawił się za nim podczas sprawy sądowej.

Snape, do końca uznawany za lojalnego śmierciożercę, oczyszczony został przez list Dumbledore'a, który został tak zaczarowany, by pojawił się dopiero po pokonaniu Czarnego Pana. Okazało się, że mistrz eliksirów od samego początku był szpiegiem i dostarczał wyznaczonemu pracownikowi w Ministerstwie informacje o planach Voldemorta. Kobieta pod Veritaserum potwierdziła autentyczność listu i pokazała swoje wspomnienie, w którym Snape przekazuje jej istotne informacje. Mężczyzna został oczyszczony ze wszystkich zarzutów i dostał order Merlina. Powrócił do Hogwartu, gdzie zaczął uczyć obrony przed czarną magią. Nie zgodził się przyjąć swojego starego stanowiska stwierdziwszy, że eliksiry są jego pasją, a nie czymś, co musi wbić w głowy niewdzięcznym bachorom.

Uczniowie, którzy przeżyli wojnę, wrócili do Hogwartu, by kontynuować naukę. Wielu z nich musiało powtórzyć rok, ponieważ podczas tego burzliwego okresu woleli być razem z rodziną lub aktywnie uczestniczyli w wojnie. Złota Trójca również wróciła do szkoły i wydawało się, że wszystko jest tak jak dawniej. Wciąż odczuwało się smutek i stratę z powodu brakujących osób, ale obowiązki i szkolna rutyna, powodowały pewną apatię. Uczniowie coraz bardziej się rozluźniali, a w korytarzach i na błoniach zaczął rozbrzmiewać śmiech. Na początku nieśmiało, ale z czasem młodzież zaczęła oddawać się tej czynności znacznie częściej i odważniej. Ponownie zdarzały się wycieczki na Wieżę Astronomiczną oraz próby przekroczenia linii Zakazanego Lasu. Woźny wrzeszczał na uczniów, którzy przemycili na teren placówki nielegalne przedmioty, by teraz używać ich do woli. Wszystko wracało do normy i nie można było mieć im tego za złe. Po prostu chcieli odreagować. Ludzie potrafią otrząsnąć się z każdej, nawet największej tragedii. Harry, którego niemal całe życie kręciło się wokół wojny, zaczął z niego korzystać.

Nie musiał już mieszkać u krewnych. Był pełnoletni, a żaden szaleniec z wężową twarzą nie czekał na niego w ciemnym zaułku. Po raz pierwszy nikt nie kierował jego życiem. Mógł robić to, na co tylko miał ochotę. Wreszcie wynajął sobie małe mieszkanie w pobliżu Hogwartu i kupił własne ubrania. Nie był już zabiedzonym nastolatkiem w znoszonej koszulce kuzyna. Co prawda wciąż był chudy i drobny, co rzucał na karb głodzenia w dzieciństwie przez Dursleyów. Nabrał również trochę ciała i nawet urósł kilka cali. Co z tego, że Ron się śmiał, że ma tylko metr sześćdziesiąt siedem. Nie każdy musi mieć ponad dwa metry, nawet, jeśli część dziewczyn była od niego wyższa. Cieszył się wolnością i czasem spędzonym z przyjaciółmi. Nie spodziewał się, że pewnego słonecznego dnia, jego życie ponownie wywróci się do góry nogami.

OoO

— Tato, tato! Mogę iść z tobą?! — krzyczała mała dziewczynka, podskakując na jednej nodze, gdy próbowała założyć na drugą trzewiczek. Szarpnęła mocniej, chcąc włożyć stopę do buta bez rozsznurowywania i straciła równowagę. Przed upadkiem uchronił ją mocny chwyt mężczyzny, który objął ją w pasie.

— Elizabeth, jesteś młodą damą, więc zachowuj się tak, jak na nią przystało. — Pomógł jej stanąć prosto i uklęknął, luzując wiązanie, by mogła go założyć.

Dziewczynka spokojnie czekała, patrząc na swojego tatę. Lubiła, gdy klękał, ponieważ wtedy mogła ujrzeć z bliska jego twarz. Dopiero niedawno go spotkała i chciała zapamiętać jak wygląda, gdyby chciał ponownie ją opuścić. Często mu mówiła, że ma piękne oczy, jednak on zawsze zaprzeczał i dotykał jej nosa, mówiąc, że to ona jest ładna. Elizabeth jednak wiedziała, że to nieprawda. Jej matka i krewni zawsze mówili, że jest paskudna, a jej oczy są najgorsze.

— Mogę iść z tobą? — zapytała ponownie, gdy ojciec chwycił jej nogę i pomógł założyć but.

— Elizabeth. — powiedział surowo. Znała ten ton, ale się go nie bała. Tata często go używał, ale nigdy jej nie uderzył. — Mam obowiązki. Nie możesz iść ze mną.

— A później? Jest taka ładna pogoda. — jęknęła.

Mężczyzna spojrzał na magiczne okno, które ukazywało błonia. Dziewczynka miała rację. Słońce świeciło jasno mimo wczesnej pory i było w miarę ciepło. Idealna wręcz pogoda na spacer, zwłaszcza dla dziecka, które rzadko wychodziło na zewnątrz. Nie mógł jednak wyrazić na to zgody, nawet jeśli czuł się przez to jak ostatni drań.

— Nie.

— Nie lubisz mnie? — W jej oczach pojawiły się pierwsze łzy.

— Nie. — powiedział ostro. Nie wiedział jak radzić sobie z tak małymi dziećmi. — Po prostu nikt nie może się dowiedzieć, że tu jesteś. Znajdę jakiś sposób, byś mogła wychodzić swobodnie. Dobrze? — Położył dłoń na jej ramieniu. — Poczekasz jeszcze trochę.

— Spróbuję. — Pociągnęła nosem, ale starała się być dzielna. Wiedziała, że nie może płakać. Dorośli nigdy tego nie pochwalali.

— Postaram się wrócić jak najszybciej. — Szybko przeanalizował, swoje obowiązki. Warknął w myślach, gdy przypomniał sobie o czymś. — Nie będzie mnie dzisiaj na obiedzie.

— Dobrze. — Wiedział, że jest zawiedziona, ale nic nie mógł na to poradzić. Musiał, co jakiś czas pojawić się na posiłku w Wielkiej Sali, by nie zaczęto wokół nich węszyć.

— Wychodzę.

Dotknął jej włosów, nie wiedząc jak inaczej ma pokazać, że jest mu przykro z tego powodu, ale dziewczynka nie zareagowała, a on nie mógł dłużej czekać. Wyszedł, zostawiając ją samą. Upewnił się wcześniej, by miała najróżniejsze zabawki, ale zauważył, że Elizabeth zamiast się bawić, siada na parapecie i obserwuje błonia. Będzie musiał szybko coś wymyślić, by mogła niezauważalnie wychodzić na zewnątrz.

OoO

Kiedy wyszedł, Elizabeth wspięła się na parapet. Jedynym oknem na świat było te, które wyczarował jej ojciec. Czasami miała wrażenie, że z powrotem jest u swojej matki i siedzi zamknięta w pokoju, by nikt nie zobaczył jak wygląda. Tak bardzo pragnęła poczuć wiatr i słońce na twarzy. Nagle, tuż przy jej twarzy mignął złoty punkcik, a w ślad za nim poleciał chłopak na miotle. Był tak blisko, że widziała jego wzrok, skupiony na maleńkiej piłce. Wstrzymując oddech, patrzyła jak nastolatek leci z oszałamiającą prędkością, goniąc swój cel. Przytknęła pięść do ust, kiedy zauważyła jak pikuje w dół. Kilka metrów dzieliło go od ziemi, wstrzymała oddech, gdy w ostatnim momencie poderwał trzonek miotły, nie pozwalając na zderzenie. Zaciśniętą pięść trzymał w górze i Elizabeth wiedziała, że osiągnął swój cel.

Cieszyła się, że nieznajomemu nic się nie stało. Po chwili uśmiechnęła się, widząc, że ten sam nastolatek o włos minął piłkę rzuconą przez innego chłopaka. Odwrócił się i musiał coś powiedzieć, ale winowajca tylko wzruszył ramionami i poleciał dalej. Młodzieniec wzruszył potrząsnął głową, chowając swoją zdobycz do kieszeni i rozsiadł się wygodnie na swojej miotle, by kontrolować innych zawodników.

Elizabeth oparła się o okno, policzkiem dotykając chłodnej szyby. Najbardziej lubiła, gdy właśnie ten zawodnik grał. Zawsze był taki skupiony, że ledwie zauważał innych. Często miała wrażenie, że wpadnie na któregoś z pozostałych graczy, jednak nie tracił kontroli nad grą nawet wtedy, gdy gonił złoty punkcik. Zawsze mijał ich w ostatniej chwili. Kiedyś, gdy zauważył, że jedna z dziewczyn ma problem ze swoją miotłą, od razu porzucił pościg i podleciał do niej, by jej pomóc. Kiedy nastolatek łapał swój cel, chował go i obserwował drużynę, udzielając wskazówek. Wiedziała to, ponieważ zwracała szczególną uwagę na jego gesty i to, jak inni kiwali głowami w potwierdzeniu, że zrozumieli. Nie mogła dostrzec ich twarzy, widziała jedynie kolor ich włosów. Jednakże dzięki niechlubnej fryzurze ich kapitana, udawało jej się zlokalizować chłopaka. Kiedyś chciała zobaczyć jak będzie wyglądała z takimi włosami, ale kiedy tata ją zobaczył, zaczął krzyczeć, więc porzuciła próby, upodobnienia się do swojego idola. Zadowalała się obserwowaniem uczniów, zwłaszcza tego. Czasami w myślach nazywała go swoim.

Chciałaby wyjść na zewnątrz i zobaczyć tę grę z bliska. Była drobna, a w ukrywaniu się nabrała wprawy przez te wszystkie lata. Potrafiła nawet przemknąć z jednego pokoju do drugiego tak, by nie obudzić taty. Dlaczego więc by nie spróbować…

Spojrzała na drzwi, zastanawiając się, czy warto ryzykować gniew ojca, a później znowu na okno i z powrotem na drzwi. Nikt by się nie dowiedział, gdyby wymknęła się na chwilę. Obejrzałaby tylko z blisko błonie i szybko udała się do pokoju. Tata wróci dopiero wieczorem, więc nawet nie zauważy jej zniknięcia, a ona miała już dosyć przebywania w zamkniętych pomieszczeniach. Pozostawał jeden, znaczący problem. Nie wiedziała, czy zdoła wydostać się z komnat.

Zeskoczyła z parapetu i poprawiając sukienkę podeszła do drzwi. Spojrzała na węża wyrytego w drewnie. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się nad słowem, którym tata zwracał się do gada, gdy chciał wyjść. Nazwa rośliny, tylko jakiej? Przygryzła wargę jak zawsze, gdy się nad czymś zastanawiała. Kiedy już pojawiały się pierwsze ślady krwi, przypomniała sobie wreszcie tę nazwę.

— Sasanka! — wykrzyknęła uradowana.

Wyrzeźbiony wąż otworzył oko i spojrzał na nią. Wysyczał coś, czego nie zrozumiała, ale zamek kliknął. Wystarczyło, że pociągnęła za klamkę i już była w zimnym korytarzu. Zadrżała, temperatura była całkiem inna, niż ta w komnatach. Już się odwracała, aby wrócić po płaszcz, ale zamiast przed drzwiami, stanęła przed kamienną ścianą.

— Sasanka! — krzyknęła hasło, ale nic się nie stało.

Przełknęła nerwowo ślinę. Tego nie przewidziała. Zostało jej jedynie odnalezienie taty i narażenie się na jego gniew. Nie chciała go gniewać, ale nie wiedziała nawet jak go znaleźć, a nie smak jej było również siedzenie tutaj do wieczora. Równie dobrze mogła iść tam, gdzie zaplanowała. Może przynajmniej na dworze będzie cieplej niż tutaj.

Z tym postanowieniem ruszała przed siebie. Szybko przebiegała przez ciemne korytarze, by zwolnić przy zapalonych pochodniach. Próbowała sobie przypomnieć, którędy szła, gdy tata zabrał ją do siebie. Pamiętała, że kierowali się w dół, wiec teraz powinna iść w górę, ale wszystko wydawało się takie same. Każdy korytarz był taki sam, ale ona się nie poddawała. Zakasała sukienkę i zaczęła biec jak najszybciej; mogła jedynie cieszyć się, że nie spotkała nikogo na korytarzu. Oczywiście istniało ryzyko, że na kogoś wpadnie, ale jak najszybciej chciała się wynieść z tego mroku. Wreszcie zauważyła mocniejsze światło. Pobiegła ile sił w nogach i wypadła do oświetlonego korytarza. Wyglądał całkowicie inaczej niż te, którymi szła. Był jaśniejszy, posiadał duże okna, na podłodze był miękki dywan, a na ścianach wisiały gobeliny i obrazy.

Uspokoiwszy oddech, zaczęła iść przed siebie rozglądając się z ciekawością. Ostatnim razem nie miała okazji do tego, teraz każdy szczegół ją zachwycał.

— Co ty tu robisz? — Podskoczyła na to niespodziewane pytanie. Spojrzała na obraz przedstawiający siedzącego na pieńku, starego rycerza. Opierał się na swoim mieczu i spoglądał na nią podejrzliwie. — Jesteś zbyt mała jak na ucznia tej szkoły. Jak się tutaj dostałaś?

— Przepraszam. — Stanęła przed obrazem i dygnęła wdzięcznie. — Nazywam się Elizabeth Swan. — Rycerz uniósł brew na takie powitanie. — Przyjechałam razem z tatusiem.

— Twierdzisz, że przyprowadził cię tu ojciec. — Zakręcił wąs na palcu. — Przybliż się, Elizabeth. Chcę ci się przyjrzeć z bliska. — Dziewczynka bez wahania wykonała polecenie. Stanęła na palcach, by znaleźć się jak najbliżej płótna. — Widzę pewne podobieństwo między tobą, a tym mężczyzną. Nie masz jego oczu, ale są równie niesamowite. — Słysząc tę uwagę, spuściła wzrok. — Jeśli cię uraziłem, racz przyjąć me najszczersze przeprosiny. — Wstał i ukłonił się dworsko. — Jestem Sir Deladis. — Usiadł z powrotem. — Powiesz mi, dokąd zmierzasz, młoda damo?

— Chciałam wydostać się na zewnątrz, ale chyba się zgubiłam. — powiedziała speszona.

— Nie musisz się tego wstydzić. Wiele pierwszoroczniaków gubi się tu przez pierwsze tygodnie. Zdarza się, że nawet starsze roczniki nie mogą sobie poradzić.

— To naprawdę jest szkoła? — zapytała zaciekawiona.

— Tak, największa szkoła magii, ale teraz nie spotkasz zbyt wiele uczniów na korytarzach. Większa część z nich ma właśnie lekcje, a jeśli chcesz wyjść na błonie to mogę ci wskazać najprostszą drogę.

— Byłabym bardzo wdzięczna, sir Deladis.

— Dobrze. — Kiwnął głową, będąc wciąż zdziwionym jej dobrymi manierami. — Idź wzdłuż tego korytarza, a później skręć w czwarty z kolei po prawej stronie. Dojdziesz do wielkich drzwi, które prowadzą na zewnątrz. Jest jakieś konkretne miejsce, gdzie chcesz się udać?

— Tam, gdzie latają na miotłach! — Jej oczy zabłysły, a ona sama klasnęła ze szczęścia, jednak, gdy zdała sobie sprawę z tego co zrobiła, szybko się wyprostowała. — Przepraszam.

— Nie przepraszaj za okazywanie swojej radości. Jeśli chcesz udać się na boisko Qudditcha, skieruj się w stronę jeziora. Zobaczysz jego blask zaraz po wyjściu z zamku, a później, gdy spojrzysz w lewo, powinnaś dostrzeż boisko. Jeśli dobrze pamiętam, któraś z drużyn ma właśnie trening.

— Dziękuję bardzo. – Dygnęła jeszcze raz. – Do widzenia.

– Żegnaj młoda damo, przyjdź czasem ze mną porozmawiać.

– Dobrze. – Pobiegła we wskazanym kierunku machając dłonią na pożegnanie.

– Omijaj schody! Nigdy nie wiadomo, dokąd cię zaprowadzą! – Obserwował jej niknącą sylwetkę. – Tak podobna do tego ponurego dzieciaka, a równocześnie taka inna. Hmmm…. Trzeba uprzedzić inne obrazy, by na nią uważały. – Zniknął ze swego płótna, by poprosić innych mieszkańców zamku, by mieli na uwadze tą małą damę.

OoO

Gdy tylko Elizabeth znalazła wyjście na zewnątrz, otworzyła jedno ze skrzydeł masywnych drzwi i wyskoczyła na świeże powietrze. Przymknęła oczy, gdy poczuła, pierwszy od dwóch miesięcy, powiew wiatru na twarzy. Byłoby idealnie gdyby nie niska temperatura. Zadrżała, obejmując swoje nagie ramiona. Jeśli nie chce się przeziębić to powinna jak najbardziej wrócić.

Obróciła się dookoła, chcąc znaleźć jezioro. Już po chwili ujrzała światło odbijające się od tafli wody. Szybkim krokiem podążyła według wskazówek rycerza. Na szczęście nie została przez nikogo zauważona. Wystarczyło, że któryś z uczniów lub pracowników szkoły wyjrzałby teraz przez okno, a ujrzałby małą dziewczynkę, która ubrana w błękitną sukienkę, drżała z zimna. Sama Elizabeth była tak zachwycona swoim wyjściem na zewnątrz, że na nic konkretnego nie zwracała uwagi, będąc skoncentrowana na słońcu i świeżym powietrzu, dlatego dopiero, gdy stanęła pośrodku boiska zorientowała się, że jest na miejscu.

Uniosła głowę, obserwując nastolatków w kolorowych szatach wykonujących najróżniejsze manewry. Nie dostrzegła swojego, więc skupiła się na pewnym rudzielcu, który wisiał w powietrzu tuż przy trzech obręczach i starał się nie dopuścić, by piłka rzucona przez innych graczy trafiła celu. Tak się na niego zapatrzyła, że nawet po cichu zaczęła mu kibicować. Nie było to tak zachwycające, jak obserwowanie pościgu za małą piłeczką, ale mogło być, zwłaszcza, że teraz widziała to z bliska, będąc po tej samej stronie szyby, co grający.

– Uważaj! – Zaskoczona popatrzyła w prawo, skąd dobiegł okrzyk, jednak jedyną rzeczą, którą zdążyła zauważyć, była zbliżająca się do niej z niesamowitą prędkością piłka. Zamarła niczym sarna w świetle reflektorów.

– Schyl głowę! – Automatycznie posłuchała rozkazu.

Sekundę później coś w nią uderzyło.