Witam, wszystkich.

Jak zwykle moja grafomania wzięła górę nad rozsądkiem i tak oto przedstawiam wam pierwszy rozdział całkiem nowego potterowego ficzka. Rozgrywa się on dwadzieścia lat po wojnie z Voldemortem, a głównym bohaterem jest Scorpius Malfoy. Od razu zaznaczam, że nie będzie tu żadnego slashu, a parringi jeśli się jakieś wyklują, to raczej w dalszych rozdziałach.

Koncept tego opowiadania powstał na bazie mojej wcześniejszej miniaturki „Bez znaczenia".

Można ją przeczytać, bo są tam zarysowane realia świata czarodziejów, w którym rozgrywa się akcja, ale myślę, że nie jest to konieczne, by cieszyć się poniższym tekstem.

Ostrzeżenia: przemoc, krew i flaki (nie no, żartuję, flaków nie będzie ;) ), nieliczne wulgaryzmy.


I

Hogsmeade było jedyną wioską w Anglii zamieszkałą wyłącznie przez czarodziejów. O tej porze roku, niedługo przed świętami Bożego Narodzenia, kiedy ozdabiały je śnieg i różnokolorowe światła, w pełni zasługiwało na tytuł najbardziej zaczarowanego miejsca w kraju. Uczniowie Hogwartu tłumnie odwiedzali Miodowe Królestwo i różne sklepy, by kupić upominki, tak dla rodziny, jak i przyjaciół. Ogólnie radosna atmosfera wydawała się niczym niezmącona. A jednak Scorpius bardziej był zirytowany niż rozbawiony wszystkim, co działo się wokół. Siedział na niewielkim murku, nieopodal sklepu Zonka i obserwował wychodzących stamtąd uczniów, który ekscytowali się nowo nabytymi gadżetami.

Powinien iść do księgarni, kupić nowy podręcznik do eliksirów. Poprzedni egzemplarz był w stanie godnym pożałowania i nawet po dokładnym wysuszeniu, wciąż śmierdział ściekami, więc jego miejscem ostatecznego spoczynku stał się kosz na śmieci. Cóż, sam był sobie winny, jakby go bezmyślnie nie zostawił w sali, to teraz nie byłoby sprawy. Bez książki raczej nie ma zbyt wielkich szans na zaliczenie przedmiotu, choć przypuszczał, że pan Smilthon i tak przepchnąłby go na kolejny rok, tylko po to, by jak najszybciej pozbyć się Malfoya ze szkoły.

Nie zamierzał jednak aż tak testować swojego szczęścia. Zeskoczył z murku i ruszył w stronę księgarni. Aż się wzdrygnął, kiedy tuż pod jego nogami wybuchła kolorowa petarda. Towarzyszył temu śmiech trójki Ślizgonów.

- Hej, Scorpio! Kupiliśmy kilka fajnych rzeczy, może chcesz z nami je wypróbować? – zawołał jeden z nich, Josh.

To był już trzeci wypad do Hogsmeade, ale niektórzy nadal ekscytowali się niewspółmiernie do okoliczności. Choć po prawdzie to akurat ci tutaj stale zachowywali się jak małe dzieci, czy to na zajęciach, czy w pokoju wspólnym, czy gdziekolwiek indziej. Najwyraźniej niektórzy mają po prostu pstro w głowie. Jeśli to oni stanowili przyszłość Slytherinu, to ta nie zapowiadała się najlepiej.

Świadom, że nie ma najmniejszej ochoty spędzić nawet minuty w towarzystwie tych półgłówków, obrzucił ich nieprzychylnym spojrzeniem, a potem całkowicie zignorował. Dziś nie był w nastroju na utarczki słowne, nawet jeśli niektórzy, aż się prosili, by zmieszać ich z błotem.


Księgarnia znajdowała się nie dalej jak pięć minut drogi od sklepu Zonka. Był to stary, choć całkiem zadbany budynek, w środku, którego aż po sufit piętrzyły się stosy przeróżnych woluminów. W odróżnieniu od innych miejsc, tutaj Scorpio nie spodziewał się spotkać tłumu klientów, i rzeczywiście, gdy wszedł do środka, zobaczył zaledwie cztery osoby, w tym leciwego sprzedawcę. Przy jednej z półek stał profesor Longbottom poszukujący zapewne jakiś zielarskich nowinek, nieco dalej dostrzegł starszą od niego dziewczynę, należącą chyba do Ravenclawu, natomiast w samym rogu, schowana za książką, siedziała Estera Moonbrown, Ślizgonka będąca jego rówieśniczką. Ta ostatnia była chyba najdziwniejszą przedstawicielką Slytherinu w ich roczniku. Cicha i spokojna, zawsze przygotowana, nie wchodząca z nikim w konflikty. Z takim nastawieniem i charakterem znacznie bardziej pasowałaby do Hufflepuffu. Tylko Tiara przydziału wie, co sprawiło, że trafiła gdzie indziej.

Mimo to, a może właśnie dlatego, wydawała się znacznie ciekawszym towarzystwem od większości uczniów. Wiedziony tą myślą, Scorpio podszedł bliżej i przekrzywił nieco głowę, by dostrzec tytuł trzymanej przez dziewczynę książki.

- „Bitwa o Hogwart w kontekście historii Szkoły Magii i Czarodziejstwa"? Dość ciężka lektura jak na sobotnie popołudnie – odezwał się.

Estera oderwała wzrok od tekstu i spojrzała na niego nieco zaskoczona, a potem uśmiechnęła się nieznacznie i wzruszyła ramionami.

- Pewnie z jakimś romansem w ręce wyglądałabym bardziej na miejscu, ale jakoś nie interesują mnie takie rzeczy. Zostawię wzdychanie do fikcyjnych bohaterów innym.

Scorpius prychnął cicho.

- Rozumiem, że wolisz wzdychać do tych bardziej realnych. Może tych, którzy pokonali Czarnego Pana?

- Raczej wolę wyciągać wnioski z błędów naszych przodków.

Przez moment miał na końcu języka pytanie, czy za błąd uważa przyłączenie się do Lorda Voldemorta, czy może źle przeprowadzone oblężenie szkoły, które ostatecznie doprowadziło do klęski śmierciożerców, ale w porę się powstrzymał. Podobne insynuacje nie były dobrze widziane nawet wśród Ślizgonów. Przyjętym zwyczajem było całkowite wypieranie się jakiegokolwiek, choćby najmniejszego związku z Czarnym Panem. Jednak Scorpio doskonale wiedział, że są uczniowie, którzy w rzeczywistości wciąż podzielają niesione przez niego ideały. Nie wszystkich wszak uszczęśliwiało mieszania krwi czarodziejów i mugoli. Oczywiście przyznanie się do podobnych przekonań było prostą drogą do wyrzucenia ze szkoły, jeśli nie gorzej.

Czy Estera była jedną z takich osób? Trudno powiedzieć. Mimo trzech lat wspólnej nauki, nie znał jej zbyt dobrze. Zresztą wątpił, by przed najlepszą przyjaciółką zwierzyła się z podobnych myśli, nawet gdyby je miała.

- Jeśli marzy ci się zwalczanie czarnej magii, to wyjątkowo kiepsko trafiłaś – stwierdził ostatecznie.

- Naprawdę sądzisz, że nadawałabym się na maga bojowego? – zapytała z nutą ironii w głosie.

Patrząc na jej drobną sylwetkę i niewinną minę, Scorpio roześmiał się otwarcie.

- Rzeczywiście, nie wyglądasz na wojowniczkę.

- A ty na kogoś, kogo spodziewałabym się spotkać w księgarni.

To stwierdzenie brutalnie przypomniało mu o straconym podręczniku i dobry humor opuścił go niemal natychmiast.

- Bez obaw, nie zabawię tu długo – rzucił na odchodne, po czym odwrócił się i ruszył w stronę półki poświęconej warzeniu eliksirów.


Po paru minutach, bogatszy o nowy podręcznik, wyszedł z księgarni i przystanął, by zastanowić się, gdzie chciałby pójść dalej. Inni Ślizgoni zapewne oblegali Miodowe Królestwo, ale jakoś nie miał ochoty tracić tam czasu. Ich bezsensowna paplanina była na równi irytująca, jak wygłupy po sklepem Zonka. Dlatego też po prostu ruszył przed siebie, wzdłuż zaśnieżonych ulic i przystrojonych świątecznie domów.

Po dłuższej chwili dotarł aż na sam skraj wioski i w oddali zobaczył Wrzeszczącą Chatę, niegdyś uważaną za najbardziej nawiedzone miejsce w Anglii. Dziś już wiadomo było, że ten zniszczony budynek nie stanowił schronienia dla żadnego ducha i od lat stał pusty. Nikt tam nie wchodził, zwłaszcza, że było to miejsce, w którym z rąk Czarnego Pana zginął Sewerus Snape, niegdysiejszy dyrektor Hogwartu, a to skutecznie odstraszało większość ciekawskich oczu.

Scorpio przez dłuższą chwilę wpatrywał się w budynek i coraz silniej rosła w nim pokusa, by zajrzeć do środka. Miał jeszcze przynajmniej godzinę, nim wszyscy zaczną wracać do szkoły, a Wrzeszcząca Chata wydawała się miejscem znacznie ciekawszym niż wszystkie inne okoliczne sklepy i restauracje.

Nie zastanawiał się długo, spojrzał dookoła, ale w najbliższej okolicy nie było nikogo, kto mógłby zainteresować się jego działaniami, po czym ruszył szybkim krokiem w stronę budynku.

Nie uszedł nawet stu metrów, kiedy z okolic chaty dobiegły go jakieś dziwne dźwięki, ni to piski, ni to krzyki, a towarzyszył temu gardłowy śmiech. Gdyby Scorpio był bardziej strachliwy, zapewne naraz uwierzyłby w te wszystkie historie o duchach i uciekł w popłochu. Jednak zawsze obiecywał sobie, że nie będzie tchórzem jak ojciec, więc wyciągnął jedynie różdżkę z kieszeni i ruszył dalej, tym razem już znacznie wolniej i z zachowaniem wzmożonej czujności.

Szybko jednak zrozumiał, że to z pewnością nie były duchy, bo pośród krzyków i płaczu coraz wyraźniej słyszał konkretne słowa. A kiedy dotarł do chaty, zobaczył przy bocznym wyjściu, niewidocznym od strony Hogsmeade, dwójkę Krukonów, którzy próbowali wepchnąć do środka zapłakaną Puchonkę. Dziewczyna szamotała się i krzyczała, walcząc z całej siły, by nie wpaść do przeklętego budynku, ale nie miała większych szans z dwójką starszych, postawnie zbudowanych chłopaków.

- No dalej, duch Snape'a domaga się ofiary z dziewicy – zawołał jeden z nich, ciągnąć jednocześnie dziewczynę za długie, czarne włosy.

Scorpio znał tę dwójkę. To byli Timothy Nash i James Backsing z piątego roku, pałkarze w krukońskiej drużynie quidditcha. Kto by przypuszczał, że te osiłki gustują w podobnych rozrywkach.

Nie powinien się w to mieszać. Dla własnego spokoju najlepiej, żeby odwrócił się na pięcie i poszedł w swoją stronę. Cokolwiek zrobi i tak koniec końców wina spadnie na niego. Jakoś szczerze wątpił, że gdyby o całym zajściu dowiedział się któryś z nauczycieli, to Puchonka wstawiłaby się za nim. Nawet gdyby nie był Ślizgonem, to nie zrobi tego w strachu przed swymi oprawcami.

Scorpius wzruszył ramionami i schował różdżkę. Miał przeczucie, że będzie tego żałował.

- Naprawdę? Dwóch wielkich gości nie może sobie poradzić z jedną dziewczynką? – zawołał, wychodząc zza załomu budynku.

Cała trójka spojrzała w jego stronę. Krukoni puścili Puchonkę, która wciąż płacząc, wylądowała na śniegu.

- A tobie co do tego, wężu?

- W sumie to nic, ale jej wrzaski słychać aż w Hogsmeade. Więc przyszedłem zobaczyć, co ciekawego tutaj robicie.

Krukoni najpierw spojrzeli po sobie, a potem roześmiali się z nieco złowieszczą nutą.

- Czyżbyś chciał się przyłączyć?

Usta Scorpiusa wykrzywił równie nieprzyjemny uśmiech.

- Najwyraźniej potrzebna wam drobna pomoc.

Mówiąc to, wyciągnął różdżkę i skierował ją w stronę dziewczyny.

- Zaraz nie będziesz się tak rzucać – mruknął, ku rozbawieniu chłopaków.

- Accio! – zawołał, jednocześnie przesuwając nieco koniec różdżki.

W jednej chwili spory konar leżący kilkanaście metrów za chatą, uniósł się w powietrze i poleciał w ich stronę. Scorpio zdążył się uchylić, w odróżnień od stojących przed nim Krukonów. Obaj zostali dosłownie zwaleni z nóg, przez przelatujący pień, który ostatecznie ze sporym impetem wbił się w pobliską śnieżną zaspę.

- Wiej!

Dwa razy nie trzeba było tego powtarzać przerażonej dziewczynie. Poderwała się z ziemi i nie spoglądając za siebie, pobiegła w stronę wioski. Scorpio też nie zamierzał czekać aż Krukoni otrząsną się z szoku i sam również ruszył w kierunku odległych zabudowań. Towarzyszyły temu siarczyste przekleństwa i złorzeczenie jego osobie. Z każdym kolejnym krokiem rosło w nim jednak przeczucie, że jest za daleko od wioski, by starczyło mu czasu na skrycie się między budynkami.

- Drętwota!

W jednej chwili poczuł oszałamiający ból w plecach i ugięły się pod nim kolana. Mimo wysiłku nie zdołał utrzymać równowagi i upadł twarzą w śmieg. Gdyby złapanie oddechu nie kosztowało go tyle wysiłku, to zapewne teraz przeklinałby własną empatię. Powinien być bardziej zimnokrwisty.

Niemal żałował, że nie stracił przytomności, bo po chwili poczuł jak Nash kopie go w bok, przewracając jednocześnie na plecy. Teraz doskonale widział wściekłe twarze Krukonów nad sobą, choć odrętwiałe ciało, nie dawało mu nawet najmniejszych szans na obronę.

- Pożałujesz tego, gadzie! – warknął Backsing, po czym nachyli się, chwycił połę jego szaty, a potem wymierzył mu kilka ciosów pięścią w twarz.

Scorpio zamknął oczy i zacisnął zęby. Nie mógł się bronić, ale też nie zamierzał dać im satysfakcji. Przy ostatnim ciosie usłyszał nieprzyjemny trzask, a potem gardło zalała mu ciepła krew. Łzy bólu napłynęły mu do oczu, a zdławiony oddech przyprawiał o coraz silniejsze ataki paniki.

Kiedy pierwszy Krukon rzucił go z powrotem na ziemię, drugi wymierzył mu jeszcze trzy kopniaki w brzuch, po czym obaj zadowoleni z siebie zostawili go na pastwę losu i sami spokojnie ruszyli w stronę Hogsmeade.


Scorpio przez niemal pół godziny leżał w śniegu walcząc o kolejne oddechy. Zaklęcie sparaliżowało mu mięśnie, krew zatykała gardło, a ściśnięta po ostatnich ciosach przepona, nie chciała współpracować.

W końcu jednak zdołał odwrócić się na bok i wykrztusić zalegającą w gardle krew. Dzięki temu przynajmniej odzyskał oddech, choć z drugiej strony każdy głębszy wdech okupiony był bólem w trzewiach. Poleżał tak jeszcze chwilę, a potem zagryzł zęby i zdołał podnieść się do pozycji siedzącej, a następnie z wielkim wysiłkiem stanął na nogach. Wciąż miał zawroty głowy i czuł, że jego kończyny z pewnym oporem poddają się jego woli, ale mimo wszystko powoli ruszył w stronę wioski.

Końcówkę szalika złożył kilkukrotnie i przycisnął do całkowicie rozkwaszonego nosa, próbując w ten sposób powstrzymać krwawienie. Z każdą minutą oddychało mu się lżej, a i kolejne kroki nie kosztowały go już tyle wysiłku. Ostatecznie więc, kiedy znalazł się między zabudowaniami, mógł już iść w miarę wyprostowany.

- Co ci się stało, Malfoy? – Usłyszał za sobą pytanie zadane ostrym, zdecydowanym tonem.

Gdy się odwrócił, zobaczył panią Hooch, która mierzyła go badawczym spojrzeniem. Ich nauczycielka latania z pierwszego roku, była jedną z tych, której pytania nie mógł po prostu zignorować.

- Nie zauważyłem drzewa – mruknął zza szalika.

Był przekonany, że kobieta nie uwierzyła mu za grosz, ale najwyraźniej nie zamierzała interweniować. Domyślała się, że został pobity, jednak był Ślizgonem, więc pewnie sobie na to zasłużył.

- Jak wrócimy do szkoły, udaj się do skrzydła szpitalnego – rzuciła na odchodne.

Scorpio nic nie odpowiedział. Zamiast tego ruszył dalej przed siebie. Oczywiście, że się tam uda, a kiedy już jego nos wróci do właściwego kształtu i funkcji, przystąpi do realizacji swojej zemsty. A miał długie minuty, które spędził porzucony na śniegu, żeby ją dobrze zaplanować.


P.S.

Poszukuję osoby do betowania tego tekstu, więc jeśli ktoś miałby na to ochotę, to proszę o PM.