To Drugie

I Nowy początek

Samochodem szarpnęło gwałtownie, wyrywając Will ze snu i powietrze z płuc dziewczyny.

– Uhh...! – jęknęła głucho, mrugając gwałtownie, żeby zorientować się w sytuacji. Miała wrażenie, jakby uderzyła o coś gwałtownie, nawet jeżeli naprawdę nie mogło to być prawdą. Ostrożnie wciągnęła powietrze, spodziewając się w każdej chwili ukłucia bólu, ale to nie nadeszło.

Westchnęła z ulgą i odgarnęła włosy.

– Will? Coś się stało? – Och, oczywiście. Skoro znajdowała się w samochodzie, który gwałtownie zahamował, to ktoś musiał tym samochodem kierować.

– Tak, mamo – odpowiedziała, przywołując na twarz lekki uśmiech. – Miałam tylko naprawdę paskudny sen.

– Na zewnątrz pewnie jest niewiele lepiej – skrzywiła się kobieta.

Ciężko było nie przyznać jej racji. Na zewnątrz szalała burza, a wielkie krople z furią uderzały o szyby, a drzewa wprost uginały się pod siłą wichury.

Zupełnie jak w dniu, w którym wprowadzały się do Heatherfield. Will zamrugała, po czym uśmiechnęła się krzywo. Bo to był dokładnie dzień w którym wprowadzały się do Heatherfield.

Więc udało się, dziewczyna wypuściła powietrze z ulgą i przymknęła oczy.

– Nie zasypiaj – ostrzegła ją mama. – Jesteśmy już prawie na miejscu.

– Dobrze, dobrze, daję tylko trochę odpocząć oczom – uśmiechnęła się lekko Will. Oto stała przed nią szansa na nowy start, bardzo nowy start. I tym razem wszystko się dobrze ułoży, bo była bogatsza w doświadczenie i wiedzę, i wiele innych rzeczy. Nie materialnych, co prawda, ale przynajmniej wiedziała jak zdobyć wszystko, czego potrzebowała. No, mniej więcej.

Wszystko naturalnie nie układało się jak z płatka. Kiedy dojechały na miejsce nadal lało jak z cebra. Wnoszenie kartonów z rzeczami, najpierw przez ulicę i w deszczu, a potem na drugie piętro w kamienicy wcale nie należało do najwspanialszych rzeczy w jej życiu. Szczególnie, że rozmokła tektura rozpadała się w rękach, graty wyślizgiwały się z dłoni i szybko przemokła do suchej nitki. Całe szczęście, że większość ich rzeczy – szczególnie tych ciężkich rzeczy – przyjechała wcześniej, a im pozostało wniesienie tego, co musiało zostać. Jej podręczniki i zeszyty szkolne, ubrania, kosmetyki. Było tego zadziwiająco dużo.

– Tego się można było spodziewać – mruknęła Will, wyglądając przez okno, jednocześnie wycierając włosy puchatym ręcznikiem. – Kiedy tylko skończyłyśmy wnosić wszystkie rzeczy przestało padać!

– Złośliwość losu – westchnęła jej mama. Miała dużo dłuższe włosy i w tej chwili prezentowała się znacznie gorzej od swojej na wpół suchej córki. Odrobinę desperacko przegrzebywała każdą kolejną pakę, usiłując znaleźć suszarkę, ale jak do tej pory, bez sukcesu.

Will odłożyła wilgotny ręcznik i rozejrzała się. Stały teraz w salonie, praktycznie doszczętnie zastawionym różnych rozmiarów kartonami i pakami, praktycznie tarasującymi przejście do innych pomieszczeń. Kóre wcale nie wyglądały lepiej, jej własny pokój wyglądał, jakby ktoś tam upchnął zawartość dwóch innych mieszkań, a nie jedynie jej własne graty.

– To będzie długa i trudna walka – oceniła, marszcząc brwi.

– Kiedyś trzeba zacząć – mama też nie wyglądała na szczególnie szczęśliwą z tego powodu. W dodatku makijaż jej spłynął przez tę ulewę i teraz Will mogła wcale wyraźnie dostrzec cienie pod jej oczami i inne ślady zmęczenia.

– Wiesz – zaczęła dziewczyna z namysłem. – Może dzisiaj tylko wyjmiemy to, co nam będzie potrzebne na jutro i damy sobie spokój? Walizki przecież nie uciekną.

– No nie wiem – Susan przygryzła wargę. – Jeżeli dzisiaj to odłożymy, to będziemy tak robić w nieskończoność...

– Jutro po szkole spróbuję załatwić kuchnię – obiecała Will. – To chyba najbardziej niezbędne, nie? A teraz... widziałaś gdzieś karton, w którym były moje bluzy? Na zewnątrz nadal jest dosyć chłodno...

– Chcesz wyjść na zewnątrz? – zamrugała nieco zaniepokojona kobieta.

– No wiesz, nie jest jeszcze późno – Will wzruszyła ramionami. – I wolałabym rozejrzeć się nieco po okolicy, wiesz. Kupię mapę jak znajdę jakąś księgarnię, żeby się nie zgubić.

– Jeżeli masz jeszcze siłę na cokolwiek... – mruknęła niepewnie Susan.

– Nie martw się, sprawdzę tylko, jak dojechać do mojej szkoły i z powrotem, żeby jutro nie mieć z tym problemu – uspokoiła ją Will. – I może po drodze znajdę jakieś miejsce, gdzie można wziąć jakieś jedzenie na wynos, pewnie nie chce ci się gotować kolacji, nie?

– Naprawdę chcesz wyjść, hm? – Susan założyła ręce na piersi i uśmiechnęła się krzywo. Nastolatek, który sam proponuje, że zrobi cokolwiek związanego z wypełnianiem obowiązków innych oznaczał tylko jedno. Poza tym jedzenie na wynos naprawdę brzmiało dobrze. Susan miała wrażenie, że gdyby musiała znaleźć w tym bałaganie cały sprzęt kuchenny, to umarłaby, zasypana stertą kartonów.

– Tylko nie bądź długo, niedługo się ściemni – westchnęła z rezygnacją.

– Dobrze, dobrze...tylko nie licz mi czasu, jaki zajmie ściągnięcie roweru na dół – ostrzegła Will, po czym spojrzała krytycznie na mamę. – A ty powinnaś chyba odkopać kanapę i uciąć sobie drzemkę. – stwierdziła.

– Kiedy moja córka została geniuszem?

Will ukłoniła się teatralnie, po czym przemknęła wąskim przejściem pomiędzy jedną stertą paczek a drugą w stronę swojego pokoju, wykopać cokolwiek do narzucenia sobie na grzbiet. Potem czekała ją jeszcze dłuższa chwila klęcia przez zęby podczas znoszenia roweru dwa piętra schodami. Kamienice i te ich wąskie korytarze ze stromymi stanowiły prawdziwy koszmar. Kiedy w końcu dostała się na dół, mogła jedynie oprzeć się o rower i dyszeć często.

– Zmiana ubrania była absolutnie bez sensu – jęknęła. – Cała jestem mokra. Głupie schody!

Nie miała nawet pojęcia, dlaczego ekipa najęta do przewiezienia ich rzeczy i wniesienia ich do mieszkania w ogóle fatygowała się z rowerem. Rower powinien być na parterze, przypięty do specjalnego stojaka. Po coś w końcu ta kupa złomu stała pod zadaszeniem, tuż obok wejścia do kamienicy, w której mieszkały. Pewnie uznali to za fajny dowcip, albo coś, pomyślała ponuro.

Heatherfield znała naturalnie jak własną kieszeń, z tego czasu, który nigdy nie miał nadejść, więc po prostu wsiadła na rower i pedałowała przed siebie. Wysiłek fizyczny poprawiał nastrój i pozwalał umysłowi skoncentrować się na innych rzeczach. Poza tym, zwyczajnie przyjemnie było poruszać się po znajomej okolicy, spokojnej i nie naruszonej przez nic, co miałoby nadejść w przyszłości.

Przez krótką chwilę miała ochotę zajechać do Srebrnego Smoka i spotkać się z Hay–Lin, ale nie miało to sensu. Po pierwsze, dziewczyna jeszcze nie miała okazji jej poznać, a po drugie... oznaczałoby to spotkanie z Yan–Lin i zetknięcie się z bezpośrednią obecnością Serca Kondrakaru. A tego zdecydowanie wolała uniknąć tak długo, jak tylko się da.

Skręciła więc do parku, żeby okrążyć kilka razy ulubione alejki i pomyśleć odrobinę dłużej. Wcześniej tyle się działo, że zwyczajnie nie miała na to czasu.

Liście szeleściły cicho i lśniły, zeżółknięte już i częściowo opadłe, jak przyznało na jesienną porę. Kałuże rozpływały się błotniście pomiędzy płytą chodnikową a trawnikiem. Chmury ciągle wypełniały niebo, szare i nieprzyjazne, przez co nie było szczególnie jasno, ale jej to nie przeszkadzało. Powietrze było świeże i wilgotne, przyjemnie rześkie, a okolica pusta, bo nikomu nie chciało się wychodzić w taką pogodę.

Musi postarać się odwlec kontakt z Sercem jak najdłużej się da, tak na wszelki wypadek. Oznaczało to, że albo bardzo usilnie musi unikać pozostałych dziewczyn... co sprawi, że wyjdzie na koszmarnego gbura, z którym nie będą przepadać, albo zrobi coś z problemem, który pierwotnie zmusił je do zostania Strażniczkami.

Na gbura zdecydowanie nie chciała wyjść. Prędzej czy później sytuacja zmusi ją do przyjęcia pozycji Strażniczki Serca, a nieprzyjemne relacje z pozostałymi członkiniami zespołu zdecydowanie nie będą należały do dobrych rzeczy. Za często znajdowały się w ciężkich sytuacjach, żeby ryzykować brak wzajemnego zaufania i konflikty w grupie. W każdym razie więcej konfliktów w grupie niż bez takich dodatków.

Czyli powinna pogadać z Cedrikiem. To też nie wyglądało jak najlepsza opcja. To znaczy... ostatecznie okazał się nie największym draniem, jakiego w swoim życiu spotkała, ale na tym etapie ciężko będzie powstrzymać go od odgryzienia jej głowy, jak tylko ją zobaczy. Będzie musiała mówić bardzo szybko i zainteresować go jakąś informacją na tyle, żeby trzymał zęby przy sobie. Ale jeżeli się uda... po pierwsze, zapobiegnie kompletnie niepotrzebnej śmierci i będzie miała wrażenie, że jej sumienie jest odrobinę bardziej czyste. Było nie było, poprzednim razem to przez nie zdarzyło mu się popełnić tyle błędów, że skończył na tamtym świecie. Zadziwiająco łatwo wpadał w desperację, przy całym swoim niezaprzeczalnym intelekcie.

Zatrzymała się i przeczesała oburącz włosy, na tyle rude, że wydawały się czerwone i kilka centymetrów krótsze, niż była przyzwyczajona. Nie mogła ich nawet związać w kucyk, ani powstrzymać w jakikolwiek sposób przed wpadaniem do oczu. Gdyby była dorosła, pewnie wyglądałaby jak jakiś włóczęga, który fryzjera widział jeszcze dawniej niż dach nad głową. Zdecydowanie będzie musiała coś z tym zrobić. Obciąć... ale wtedy odrosną i stanie przed tym samym problemem, albo przetrwać ten koszmarny okres, kiedy będzie wyglądała jeszcze bardziej tragicznie niż zwykle i poczekać, aż urosną na tyle, żeby dało się je utrzymać w czymkolwiek, co przypominałoby fryzurę. Dlaczego mama nigdy jej nie powiedziała, że wygląda jak skrzyżowanie stracha na wróble i studenta?

Potrząsnęła głową, wypędzając z niej głupie myśli. Jeżeli naprawdę chciała coś zrobić, musiała się skoncentrować.

Zastanawiała się przez chwilę, opierając się na kierownicy i wbijając wzrok przed siebie, po czym przewróciła oczyma i skierowała się w stronę najkrótszej drogi prowadzącej do księgarni.

Znajdowała się praktycznie w centrum miasta; jej szczęście, że Heatherfield stanowiło raczej małą miejscowość, bo mama niedługo zacznie się martwić.

Naprzeciwko znajdowała się jedna z najbardziej popularnych kawiarni (z niewiadomego powodu. Serwowali najbardziej obrzydliwą kawę, jakiej kiedykolwiek próbowała) w mieście. O tej porze roku szeroki chodnik był pusty, zastawianie go krzesłami i stolikami nie miało w końcu sensu. Kamienice ciągnęły się długim, jasnym sznurem staromodnych murów i ozdobnych fasad.

Sama księgarnia znajdowała się w budynku z szarej cegły, starannie odnowionym, a nad przeszklonymi drzwiami, za którymi wisiał dzwonek zbudowany z kilku cieniutkich metalowych rurek, został umieszczony staromodny, zielono–złoty szyld.

Okna wystawowe były częściowo zasłonięte przez spuszczone do połowy, oliwkowozielone żaluzje, a sama wystawa, mimo wyścielenia eleganckim materiałem na podwyższeniu, z zainstalowanym dyskretnym podświetleniem, była pusta.

Na drzwiach przytwierdzona była kartka mówiąca o tym, że księgarnia jest nieczynna, ale Will kompletnie ją zignorowała i pchnęła drzwi. Ustąpiły, ku jej lekkiemu zdumieniu. Będzie chyba musiała kogoś uświadomić o tym, że nie zostawia się otwartych drzwi, bo może się to skończyć źle...

– Przepraszam, ale księgarnia dzisiaj jeszcze jest nieczynna – usłyszała znajomy głos. Spokojny, bardzo grzeczny w tonie. Słowa wypowiadał wręcz z przesadną starannością, specyficznie akcentując końcówki poszczególnych wyrazów. Zabawne, za każdym razem, kiedy go spotykała, spodziewała się, że będzie syczał.

Za to z cienia wynurzył się dokładnie tak, jak się spodziewała, wysoki jak wieża i patrzący na nią z góry zza szkieł okularów jak na coś, co pies zostawił na wycieraczce.

Długie blond włosy związał za karku, a na sobie miał przydługi, granatowy sweter i dżinsy. Jak znalazł cokolwiek, co na jego tyczkowatej osobie wyglądało na przydługie, nie miała pojęcia.

– Mnie to nie przeszkadza – Will wzruszyła ramionami.

Wyglądało na to, że nie tylko ona i jej mama miały problem z kartonami. Wnętrze księgarni wyglądało, jak wyciągnięte z jej mieszkania. Kartony, wszędzie kartony, w stosach i wieżach, niektóre na wpół rozgrzebane. Przeważnie w ich okolicy znajdowały się stosy książek.

– Ja jednak prosiłbym o opuszczenie... – zaczął, nadal utrzymując grzeczny ton głosu. Brew mu tylko lekko drgnęła, będąc jedyną oznaką irytacji.

– Oh, na litość boską, rzuć tę grę – mruknęła zniecierpliwiona i przewróciła oczyma.

– Przepraszam? – tym razem zmarszczył brwi, wbijając w nią nieprzyjazne spojrzenie.

– Cedric, wiem, kim jesteś i podejrzewam, że w drugą stronę to wygląda podobnie – powiedziała spokojnie Will, patrząc mu prosto w twarz.

Reakcja była żywa, na tyle, że prawie cofnęłaby się o krok. Jego spojrzenie wyostrzyło się nagle, a źrenice momentalnie przekształciły się w cieniutkie, pionowe krewki. Przez rozchylone wargi wyraźnie mogła dostrzec rosnące z każdą chwilą ostre jak noże zęby i bardzo długie kły. Jego ręce drgnęły wyraźnie, a skóra pozieleniała. Paznokcie, na zakrzywionych kurczowo dłoniach zaczęła przekształcać się w groźnie wyglądające szpony.

– Przyszłam porozmawiać, nie bawić się w rozsmarowywanie się nawzajem po ścianach – syknęła dziewczyna, mrużąc gniewnie oczy. – Cholera, przecież gdybym chciała z tobą walczyć, to nie wparowałabym ot tak do księgarni i poczekała, aż zdecydujesz się ujawnić swoją obecność.

– Mogłem cię od razu zabić – mruknął wrogo. Ale grzecznie wrócił do ludzkiej postaci. Przynajmniej na tyle, na ile mogła stwierdzić, nie chciała nawet gdybać nad tym, co takiego mogło czaić się pod workowatym swetrem.

– Tak, tak i zwrócić tym samym uwagę Kondrakaru na to, że nie jesteś tam, gdzie powinieneś – stwierdziła sucho. – To byłoby naprawdę genialne posunięcie.

– Jeżeli masz zamiar stać tu i zachłystywać się swoją ironią... – zaczął.

– Dobrze, dobrze! – uniosła dłonie w obronnym geście. – Chcesz rozmawiać tutaj, czy zdążyłeś już urządzić odludny kącik w piwnicy?

– Druga opcja ma więcej sensu – stwierdził, spoglądając przelotnie w stronę częściowo zasłoniętego okna.

– Jak sobie życzysz – stwierdziła Will i po prostu ruszyła w odpowiednim kierunku. Kątem oka zauważyła cień zaintrygowania, który przeszedł przez twarz mężczyzny. Uznała to za dobry znak, jeżeli będzie wystarczająco interesująca, to może skubaniec nie zrobi nic głupiego i zdecyduje się nie odgryźć jej głowy. Mniejsza o to, że właśnie do niej docierało, w jakie bagno wskoczyła z radosnym okrzykiem; bez mocy, jaką gwarantowało Serce Kodrakaru, mogła najwyżej przeprowadzić dyskusję ze sprzętem elektronicznym. W starciu z gigantycznym, zmiennokształtnym potworem, który magią również się parał, zdecydowanie nie dawało to jakiejś przewagi.