Derek ufał, że dla produktów dobrej jakości faktycznie warto przeżyć wścibstwo obsługi.

— Tym razem zdecydowaliście się na surogatkę? — spytał sprzedawca, zauważając wydruk z USG w portfelu. — No tak, własne dziecko to jednak własne…

— One wszystkie są nasze, własne — uciął krótko.

— Ach, czyli pewnie problemy z adopcją? Czemu oni tak wszystko utrudniają, hm? Żeby uczciwa rodzina nie mogła sobie spokojnie adoptować…

Derek się mylił. Świeżość nie jest warta umniejszaniu jego dzieciom. I nawet, jeśli cała wataha tutaj kupowała, to on nie zamierzał wracać.

— Śpieszę się.

— Rozumiem. Proszę, tutaj reszta.

Ciekawe czy Zombie mógłby trochę pomóc, by te cudowne mandarynki trochę podgniły...