Sorki, że tak szybko. Po prostu dziś z taką przyjemnością dorwałam klawiaturę, że hej;). Poczułam się jak prawdziwy piszarz, bo wreszcie pracuję z planem, heheheXD. Przed Wami przedostatnia prosta. Będzie trochę odpowiedzi, a Wielki Finał niedługo. Już się cieszę. A na razie zapraszam do czytania.
Yeah, Anika, 'coz John Connor is such a badassXD. You're right. That is what I wanted John Connor to be^^. Hope, Bale's Connor IS the same or very similar to mine.
Z dedykacją dla =).
WYBÓR
Drżałam na całym ciele. Musiałam wstać i się ubrać, a potem po prostu usiadłam na skraju łóżka, obejmując ramionami kolana. Jeszcze raz przeczytałam wiadomość. Chciałam iść po komputer i sprawdzić te współrzędne, a potem wziąć samochód i tam pojechać. I co z tego, że dopiero dochodziła druga w nocy? Że za oknem przetaczała się burza, grzmiąc i błyskając? Że Damien leżał obok mnie, kompletnie nagi i śpiący, bezbronny? Że nigdy, przenigdy nie potrafiłam wybrać między nim a Johnem?
Pozwoliłam wspomnieniom wrócić. Pamiętałam dobrze, kiedy zobaczyłam starszego Connora po raz pierwszy: przed niesławną misją na Pustynię. Pamiętałam, co wtedy pomyślałam. Że on mnie przed wszystkim obroni. A potem kiedy mnie uratował, utwierdziłam się w tym przekonaniu. To było na długo zanim Damien powiedział mi całą prawdę. Na długo zanim zdałam sobie sprawę, że kocham ich obu. Młodszy Connor miał rację. O wszystkim zadecydowało te kilka minut, które spędziłam z Johnem na jego stole. Wcześniej szukałam Damiena. Nie mogłam spać; chciałam z nim posiedzieć i porozmawiać jak zwykle. Chciałam z nim po prostu pobyć. Nie znalazłam go; uznałam, że poszedł do Keiry. A potem przechodząc obok pracowni Johna, zobaczyłam światło pod drzwiami. Wymyśliłam jakiś pretekst i weszłam.
Miałam wrażenie, że mężczyzna mnie nie lubi i pamiętam, że się wtedy zawahałam, ale jednak poszłam do niego. Samotność dawała mi się we znaki. W bazie tylko kilka osób wiedziało, kim naprawdę jestem. Byłam z daleka od przyjaciół, od Alex. Tutaj miałam tylko Damiena. Ale nie zawsze. Właśnie tamtej nocy go zabrakło, a ja go potrzebowałam. Był jednak John. Jego zimne, błyszczące oczy i silne ręce. I to uczucie, że robimy coś złego. Że on robi coś złego mnie. Żałowałam, że z nim byłam; że zmusił mnie do tego siłą. Siłą, którą w nim od zawsze podziwiałam. A potem to, co zrobiliśmy, połączyło nas. Szybko odkryłam to uczucie spełnienia i bezpieczeństwa, które czułam w jego ramionach. To cudowne, uzależniające uczucie. Nadal je pamiętałam.
Nadal pamiętałam Johna. Tamtego Johna. Nie chłopaka z tego czasu, zagubionego, niepewnego, a teraz zdanego na łaskę i niełaskę Jane. Próbowałam z nim być, ale wtedy zjawił się Damien. Zupełnie jak wtedy, kilka dni po tym, jak spędziłam pierwszą z wielu nocy z Johnem w przyszłości. Obudził mnie z uśmiechem i powiedział, że jak nie pójdę z nim powkurzać starego Dextera do centrum nasłuchu, będzie naprawdę zły. Teraz wiedziałam, ile go to kosztowało. Że nadal żałuje swojej nieobecności w bazie tamtej nocy. Ale gdybym wtedy była z nim, naprawdę byłabym jego, wybrałabym jego? Gdybanie, cholera.
- Erica, coś się stało? – Usłyszałam.
Damien przysunął się bliżej, całując mnie w plecy. Jego dotyk był czymś realnym, czymś prawdziwym. Poczułam wzruszenie.
- Nie mogę spać – skłamałam.
- Chodź do mnie.
Przesunął się i położyłam się obok niego, przytulając policzek do jego piersi. Słyszałam bicie jego serca. Miałam wyrzuty sumienia, bo leżąc w jego ramionach, myślałam o Johnie. O tym, jak wyznał mi miłość. Tamtego ranka na dzień przed moim przeniesieniem w czasie. Na dzień przed tym, jak zrobił to Damien. Wtedy jeszcze nie zdążyłam przeczytać w Cosmo, że kiedy facet wyznaje miłość w łóżku, to się nie liczy. A potem Damien powiedział mi, że to zawsze był on. Od dnia kolczyka. I to mnie jakoś z nim związało. Zabawne, jak przeznaczenie splata ludzkie losy. I daje nauczki do zapamiętania na całe życie. Młodszy Connor miał rację. Zostaliśmy ukarani.
Ubierając się rano, myślałam tylko o Johnie. Obu Johnach. Miałam już siłę, żeby stawić czoła Jane. Najwyższy więc czas jej poszukać. Na razie jednak musiałam dotrzeć we wskazane w SMSie miejsce.
- Gdzie idziesz? – zapytał Derek, kiedy złapałam z kuchni butelkę mineralnej i jabłko.
- Mam zadanie – rzuciłam ze złośliwym uśmiechem i wybiegłam z mieszkania.
Ukradzione auto – które to już?! – miało niemal pusty bak, więc musiałam zatankować. Na siedzeniu obok położyłam GPS, stale sprawdzając swoje położenie. Włączyłam radio; dochodziła ósma, a przed sobą miałam jakąś godzinę drogi. Będę na czas. Myślałam o tym, że przydałoby się znowu wygrać w totka. Jechałam dosyć szybko, ale zwalniałam przy wszystkich radarach. Czułam podniecenie. Wjechałam w las, który ciągnął się i ciągnął po obu stronach drogi. Byłam blisko.
Nagle od zieleni odcięła się ludzka sylwetka. Kobietę zobaczyłam już z daleka; wiatr rozwiewał jej długie, kręcone, ciemne – znajome? – włosy i czarną bluzę. Zwolniłam, wpatrując się w nią uważnie. Odwróciła głowę w moją stronę i uśmiechnęła się. To byłam ja! Młodsza ja! Taka sama, jak wtedy w Zeira Corp. Zahamowałam. Otworzyła drzwi i usiadła na fotelu obok, kładąc GPS na deskę rozdzielczą.
- Jedź – powiedziała.
- Za dwa metry już nie będę wiedziała gdzie.
- Na razie jedź prosto. Poprowadzę cię.
Kiwnęłam głową. W słuchaniu samej siebie było coś upiornego.
- Teraz tutaj w lewo. – Posłusznie skręciłam w zarośniętą leśną drogę. – I trzymaj się jej.
- Ty jesteś Tess, prawda?
- Tak. To ładne, krótkie imię. Lepsze od mojej dwunastocyfrowej nazwy.
- Wierzę. – Spojrzałam na nią, na siebie. Tak wyglądałam, jak Chris zabrał mi kolczyk. Nieźle. – Jest z tobą John?
- Jest. I nie może się ciebie doczekać. – Uśmiechnęła się.
Serce zaczęło bić mi szybciej. Jechałyśmy długo w milczeniu i wiedziałam, że Tess mi się przygląda.
- Dalej nie pojedziemy. Padało – wyjaśniła moja towarzyszka.
Zatrzymałam auto i wysiadłyśmy. Na dziurawej, nierównej drodze przed nami rozlewała się ogromna, mętna kałuża. Wciągnęłam powietrze w płuca. Pachniało wilgocią i lasem. Zupełnie jak u Eddiego.
Tess znalazła się obok mnie.
- Mogę? – zapytała, unosząc rękę w kierunku mojej twarzy.
- Co?
- Pokażę ci.
- No dobrze – zgodziłam się niechętnie. Jej palec zbliżył się do kącika mojego oka, a kiedy cofnęła dłoń poczułam coś boleśnie pod powieką. Potarłam oko, czując nieprzyjemne ukłucie. Po chwili ustało; zamrugałam kilka razy. – Co to było?
- Sonda. Powie mi o tobie wszystko. – Tess wbiła ręce w kieszenie spodni – bardzo ludzkim gestem – i ruszyła drogą, omijając kałużę. Poszłam za nią, znowu dotykając oka. – Przecież już cię nie boli.
- Nie, ale poczucie dyskomfortu jest wkurzające.
Szłyśmy jakieś półgodziny. Moje buty były całe w błocie, a nogawki spodni wilgotne od mokrych roślin. Tess raz po raz zerkała na mnie; udawałam, że wcale mi to nie przeszkadza. Wreszcie między drzewami zamajaczył drewniany dom. Wiatr przyniósł zapach wody. Stałej, nie deszczu. Zrównałam krok z Tess. Ta nagle chwyciła mnie za rękaw.
- Zabiorę – powiedziała.
- Co? – W odpowiedzi jej palec powędrował znowu do mojego oka. Ukłucie, a potem już normalnie. – Ostrzegaj ludzi przed takimi rzeczami – mruknęłam, pocierając powiekę. – Taka rada na przyszłość.
- Którą przyszłość? – zapytała.
- Tą dobrą oczywiście – odparłam szybko. Uśmiechnęła się. Uśmiechnęłam się. – Tą, którą zmienimy.
Poprowadziła mnie na tył domu, a potem schodami na taras. U jego stóp rozlewało się jezioro. Przytrzymałam się balustrady, kiedy drewno złowrogo zatrzeszczało pod moim ciężarem. I wtedy zobaczyłam Johna.
Siedział na ławie pod ścianą domu. Na mój widok wstał. Tess minęła go bez słowa i weszła do środka.
Nie poruszyłam się.
Zmienił się, postarzał przez te cztery lata. Ale nadal był przystojny i sprawiał wrażenie silnego, odważnego i nieustraszonego. Wpatrywał się we mnie uważnie. Zrobiłam krok w jego stronę. Kiedy byłam jakiś metr od niego, chwycił mnie za skraj kurtki i niecierpliwie przyciągnął do siebie. Znalazłam się w niego ramionach. Jego dłoń wplotła się w moje włosy. Rozpłakałam się. Głaskał mnie po plecach, aż się uspokoiłam. Moje ciało pamiętało ten gest, ten dotyk. Bałam się, że stracę nad sobą kontrolę. Na szczęście John mnie puścił.
Na szczęście?! Puścił mnie tylko po to, żeby ująć moją twarz w dłonie i pocałować mnie prosto w usta. Moje ręce zacisnęły się na materiale jego kurtki. Przylgnęłam do niego całym ciałem, czując, jak zaczyna brakować mi tchu. Co ja najlepszego robię?! Co robi on?!
Co by się stało, gdyby zobaczył nas teraz Damien?!
- Erica – powiedział po chwili, nadal trzymając moją twarz w dłoniach. Brzmiał normalnie. Jak zawsze.
- John – wyszeptałam. Moje serce szalało. – Dlaczego to zrobiłeś?
- Tych to było tak dużo, że nie wiem, o co ci konkretnie chodzi. Przepraszam.
- Tych przepraszam powinno być tak dużo, że teraz nie mam pojęcia, za co mnie przepraszasz.
- Za wszystko. – Pocałował mnie znowu. Tym razem szybko i krótko. Cofnął ramiona.
- Tęskniłeś?
- Nie widać? – zapytał, przesuwając dłonią po moich włosach.
- Podobam ci się?
- Nie widać? – Uśmiechnął się, dotykając moich ramion, a potem rąk i dłoni. Pokazałam mu, że prawa jest srebrna. Przez chwilę wpatrywał się w nią uważnie, a potem musnął ją ustami.
- Co tutaj robisz? – zapytałam, ale moja prawdziwa natura dała o sobie znać. – Chcesz mnie zobaczyć całą? – Nawet się nie zarumieniłam.
- Wiesz jak bardzo – odparł ostrożnie – ale musisz mnie teraz uważnie wysłuchać.
Pokiwałam głową. Wziął mnie za rękę i pociągnął w stronę schodów.
- Nie masz nic przeciwko temu, żebyśmy pochodzili? To... inny krajobraz niż zwykle.
Zgodziłam się i weszliśmy do lasu. Miałam wrażenie, że John zmienił się nie tylko zewnętrznie.
Wbił ręce w kieszenie spodni. Uśmiechnęłam się.
- Czyli tego nauczyła się od ciebie Tess – powiedziałam.
- Tess jest tak samo inteligentna, jak niebezpieczna – odparł. – Lepiej mieć ją przy sobie.
- Skąd się tak właściwie wzięła? Kim jest? Zmiennokształtną?
- Nie wiem, ile powiedział ci Damien.
- Niewiele – mruknęłam.
- Bo nie dałaś mu dojść do słowa? – zakpił. Posłałam mu obrażone spojrzenie. – Tess jest z przyszłości. Bardzo odległej. Wyludnionej zupełnie. Podróżowała w czasie i poznała Johna Connora z innej wersji przyszłości. – Umilkł. – Pokazała mi to. Potrafi dostać się do ludzkiego mózgu. Zobaczyłem straszny świat, pusty. Świat, który przegraliśmy. Świat, w którym zginęliście. – Pozwoliłam mu się nieco wyprzedzić. – Zginęli niemal wszyscy, których tamten John kochał. I w końcu został on i Erica. Po śmierci Damiena stała się cieniem człowieka. Była jak żywy trup. Nie chciała żyć. On się ją opiekował. Byli ze sobą i tamta Erica zaszła w ciążę.
Zatrzymałam się. Nie zauważył tego. Przez chwilę wpatrywał się w pień pobliskiego drzewa.
- To ją przywróciło do życia i normalnego funkcjonowania. Byli szczęśliwi, ale bardzo krótko. Nazwali córkę Tess. Kiedy miała trzy lata, Erica zginęła w starciu z terminatorem. Broniła dziewczynkę. Mała została tylko z Johnem. Znowu zgromadził wokół siebie ludzi. Żeby ochraniali Tess. Nikt nie mógł jednak nic zrobić, jak dziewczynka zachorowała. Miała wtedy jedenaście lat. Tess, którą poznałaś, zjawiła się, kiedy córka Johna była bliska śmierci. Zmarła w jego ramionach. Wtedy Tess, ta Tess, zajrzała do jego wspomnień. I zaskoczyła ją własna niewiedza. Postanowiła mnie odnaleźć i zapytać o to wszystko. Zrobiła tak. Zjawiła się w noc, kiedy wrócił Damien, prawdziwy Damien. Przyszła pod twoją postacią. Najpierw do mnie, potem do niego. Pokazała mi to wszystko. Przyszłość.
Zawarłem z nią pakt. Ona... podoba się jej, że jest od nas silniejsza. Do końca jej nie rozumiem, ale czuję, że lubi tą władzę. Lubi stać z boku i czekać, aż poprosi się ją o pomoc. Chce być Bogiem. – Uśmiechnął się gorzko; ja stałam nieruchomo. – Damien powiedział jej kiedyś: Bogiem? Proszę bardzo, bądź sobie Bogiem, ale musisz coś stworzyć. Nie umiała nic stworzyć. To ją zdenerwowało. Powiedziałem, że na razie może być aniołem stróżem, a jak zdobędzie większą wiedzę, może zostać Bogiem. Nie rozumiem jej. Ty też nie próbuj. To dziwna istota. Bardzo mądra i silna. Dopóki ma wątpliwości i nie zna wszystkich odpowiedzi, jest z nami. Jest czymś więcej niż maszyną.
Umilkł i dopiero wtedy obejrzał się na mnie. Nasze spojrzenia spotkały się.
- Tamta Erica załamała się po śmierci Damiena – zaczął cicho – i John nic nie mógł zrobić. A potem po prostu zaciągnął ją do łóżka. W tym zawsze był najlepszy. Dziecko stało się dla niej sensem życia, ale pustki po ukochanej osobie nikt i nic nie zapełni. Wiem, że nie umiałaś wybrać i jeśli nie umiesz nadal, wiedz, że to Damien zobaczył cię jako pierwszy i to on pokochał cię, zanim ja to zrobiłem. Tą pierwszą, najsilniejszą, szczeniacką miłością. Powinnaś być jego.
- A mnie nie zapytasz, co czuję?... – wyszeptałam z trudem.
- Nie muszę. Wiem, co czujesz. Przecież cię znam, Erico.
- Czyżby?
Podszedł do mnie i dotknął moich włosów, a potem przyłożył dłoń do mojego policzka.
- Ty myślisz, że dlaczego cię pocałowałem? Żeby się upewnić. Żeby upewnić ciebie. Pomyślałaś o nim. Czułaś, że robisz źle, ale zaskoczyłem cię i dlatego mnie nie odepchnęłaś.
Najpierw chciałam zaprzeczyć, ale on pokręcił przecząco głową. Nachylił się i pocałował mnie w czoło.
Pomyślałam o Damienie. Tak, pomyślałam o Damienie.
Objęłam Johna, zaczynając płakać.
- Po prostu masz do mnie sentyment, bo cię rozdziewiczyłem. – Usłyszałam. – To wszystko.
Uśmiechnęłam się przez łzy.
- Zabrzmiałeś jak Alex.
- Generał Lightwood?
- Nie, jak Alex – moja współlokatorka i zwariowana nimfomanka, którą akurat gdzieś wcięło.
- Alex jest pewnie z Samem.
- Jakim Samem?
- Gillesem.
- A co tutaj robi brat Roxy? – zdziwiłam się.
- Pilnuje Eddiego i Jane Meyer. I spłaca stary dług. – Ruszyliśmy w stronę domu. – Ale nie o tym. – Wyjął z kieszeni pendrive'a na smyczy do kluczy. – Tu masz wszystko, co musicie wiedzieć, żeby zniszczyć Johna Henry'ego aka SKYNET. – Schowałam urządzenie do kieszeni. Uderzyło mnie, jak jest śmiesznie małe. – Sam Gilles ma coś, co wam pomoże. Drugi pendrive powinniście dostać od Catherine Weaver.
- A ty? – zapytałam.
- Tess i ja musimy wracać. Jesteśmy tam potrzebni. Zwłaszcza teraz.
- Zwłaszcza teraz?
- Tak, bo wygrywamy. – Posłał mi uśmiech. – Wreszcie wygrywamy.
Weszliśmy na taras.
- Powiesz mi tylko tyle? – zapytałam nieco rozgniewana.
- Aż tyle – poprawił mnie. – Damien wie całą resztę. Powie ci. Nie zgub pendrive'a.
- Zaraz. A ten dom?
Tess wyszła nam na spotkanie.
- Jest dla Eddiego. Poprzedni mu spłonął, widziałem w wiadomościach. Kupiłem go. Razem z kilkoma hektarami lasu. Nie tylko ty masz szczęście na loterii.
- John! – prychnęłam. – Powiedz mi!
- Sarah ci powie. – Spojrzał na Tess; ta kiwnęła głową. – Musisz się cofnąć, Erico.
- Nie! – zawołałam słabo.
- Wrócę po was niedługo – zapewnił mnie. – Po ciebie i mojego brata. Jak wygracie. Nie mogę zostać w tym czasie i wam pomóc, chociaż bardzo bym chciał. Zajmij się moją rodziną. Poradzisz sobie, Smith. – Posłał mi uśmiech. Cofnęłam się posłusznie. Tess dotknęła jego boku i wyładowanie elektryczne trzasnęło w powietrzu. Uśmiechała się.
- Zamknij oczy! – rozkazała, a ja posłuchałam. Jasność błysnęła nawet przez powieki, na chwilę mnie oślepiając. Kiedy wreszcie otworzyłam oczy, byłam na balkonie zupełnie sama. Usiadłam na ławie. W głowie miałam chaos.
- Erica? – Usłyszałam. Obok mnie stała Sarah. Zerwałam się i od razu ją objęłam.
- Jesteś – powiedziałam cicho. Czułam wzruszenie.
- Tak. Nie sama. Orlando jest na górze; Damien też tutaj jest.
- Przyjechał? – zapytałam zdumiona, żeby dopiero po chwili zrozumieć, co miała na myśli. – Jest... tutaj.
Kobieta kiwnęła głową.
- Wiem, jakie mamy zadanie – powiedziała, kiedy wreszcie ją puściłam. – Zadzwoń po resztę.
Zadzwoniłam, a potem usiadłyśmy na ganku domu i czekałyśmy. Orlando usiadł z nami. Dostali SMSem dokładne współrzędne i radę, żeby ostatni odcinek przejść na piechotę.
Kiedy zobaczyłam Damiena, miałam uczucie, że coś raz na zawsze przestawiło się w moim sercu na niego. Pomyślałam o Tess, mojej córce. Nie, nie było moja. I moja nie będzie.
Wybrałam Damiena. Wybrałam go już na zawsze i zdania nie zmienię. Nie zawaham się nigdy więcej. To z nim będę miała dzieci. Oczywiście jeśli dojrzeję do bycia matką. Ale teraz miałam coś innego do zrobienia.
W mojej kieszeni zawibrował telefon. Odebrałam.
- Wiem, gdzie jest John. – Głos Cameron poznałam od razu. – I Meyer – dodała.
- Cała zamieniam się w słuch. – Uśmiechnęłam się szeroko. Czas, żeby Ruch Oporu dla ubogich znowu się zjednoczył. Czekała nas przecież ostateczna rozgrywka. Bitwa decydująca o przyszłej wojnie.
Ja byłam gotowa.
