„ZAPRZEDAĆ DUSZĘ DIABŁU – TRINITY"
„TAM GDZIE KOŃCZY SIĘ PRAWDA, A ZACZYNA SIĘ FIKCJAJEST ŚWIAT MARZEŃ NIESPEŁNIONYCH I TYCH NIEREALNYCH"
PROLOGSerce biło mu jak młot, adrenalina podskoczyła i osiągnęła poziom krytyczny. Zacisnął nerwowo zęby i przez nie łapał łapczywe hausty powietrza. Przymrużył przekrwione oczy, piekły go. Przetarł je dłonią.
Przebiegł kolejne dwadzieścia jardów i przywarł do osłony. Lekko się wychylił i spojrzał na tylne drzwi prowadzące do sklepu jubilerskiego. Jego zadanie, dostać się do środka, aby nikt go nie dostrzegł, a przede wszystkim ci ze środka, wszystko właśnie od tego zależało. Kolejny raz mu się udało. Nienawidził tak biegać od osłony do osłony.
Odwrócił się do tyłu, za nim podążała jego partnerka i czterech członków oddziału antyterrorystycznego. No cóż, czas na nich jak byli już w komplecie. Ta robota coraz mniej mu się podobała, może to już czas wycofać się i pomyśleć o jakieś miłej emeryturze, na Hawajach. Półki jest się jeszcze młody, a co najważniejsze żywym.
Dziś jeszcze był w robocie. Przeładował swoje MP-5 i coś jakby go trafiło. Nie była to pora na żadnego typu zwątpienia, chwile słabości. Pamiętaj, skarcił siebie samego, jeden fałszywy krok, zły ruch i wszyscy będą martwi, a jako, że jesteś na pierwszej linii ty również zostaniesz zaliczony do poległych w pierwszej kolejności. A trup, to głupi fiut, który pozwolił, aby ktoś go zastrzelił z jakieś zardzewiałej pukawki. Zwątpienia dosięgały go zawsze kiedy szedł na tego typu akcje, kiedy miało dojść do starcia z uzbrojonym i niebezpiecznym przestępcą, a tylko z takimi miał styczność. Dręczyło go to już od jakiś dwóch lat i przez ten cały czas próbował zachować pozory normalnego trybu życia i pracy, aby jego przełożonego niczego nie zaczęli podejrzewać. W przeciwnym wypadku pójdzie na wieczną i zieloną trawkę stukając do Niebieskich Bram Wiecznej Emerytury. Zdecydowanie za wcześnie na tego rodzaj odpoczynek, oficjalne wakacje będą w sam raz dla niego, jeśli tylko do nich dożyje.
Poczuł jak ktoś kładzie mu rękę na ramieniu. Za nim stała jego partnerka, nie musiał nawet się odwracać, aby o tym wiedzieć, miała go osłaniać i robiła to jak nikt inny. Kiedy się robi w takim fachu milo jest wiedzieć, że jest za tobą ktoś, kto wyciągnie twoje dupsko z płomieni, lub w wsadzi swoje dla ratowania twojego.
Wszystko w porządku? spytała go.
Jak najbardziej.
Nic nie było w porządku, nie mógł jednak jej powiedzieć, jeśli tylko chciał dożyć kolejnych urodzin. Pracowali ze sobą dosyć długo, od samego początku. Ale nadal w pewnych sprawach jej nie ufał, co było przejawem jego samotnego trybu działania. W tej branży trzeba komuś ufać, ale bez przesady, zbytnia ufność nie jednego zgubiła.
Wchodzimy do środka.
Zapomniał, komu zawdzięcza tą wycieczkę na pierwszą linie do odstrzału, na pewne nie był to jego pomysł, nie miał takich samobójczych pomysłów. Byli tylko przejazdem, załatwiali sprawy dla swego przełożonego i byli prawie spakowani na obiecany urlop, kiedy zadzwonił telefon, był to sam szef. Okazało się, że lokalny element przestępczy postanowił się wzbogacić kosztem uczciwie pracujących. No i lokalny oddział SWAT utknął w korku, jakaś ciężarówka zatarasował drogę, żadna droga objazdowa nie wchodziła w rachubę, stanęli w środku gigantycznego korka. Jak się okazało Departament Sprawiedliwości miała tu swoją grupę operacyjną, jeden telefon i już ich mieli chętnych do zastąpienia antyterrosrystów. Nie tak to sobie planował.
Burza, macie zielone światło. dostali zgodę na rozpoczęcie akcji od dowodzącego oficera siedzącego sobie bezpiecznie w furgonetce. Powadzenia chłopaki.
Nie wierzył w szczęście. Wierzył w siebie samego, swoją partnerkę do pewnego momentu, która była tuż za nim oraz w broń, z którą prawie w ogóle się nie rozstawał. Szczęście to czynnik losowy, którym nadrabiało się braki w umiejętnościach.
Jeszcze kilka sekund i był przy drzwiach, były otwarte. Widać było, że mieli do czynienia z amatorami, co nie pocieszało go w ogóle. Oni byli skłoni robić wiele głupich rzeczy, a wtedy ktoś gnie, przeważnie ktoś z postronnych. Oby wystawili kogoś na tyłach, przejaw zdrowego myślenia z ich strony ucieszyłby go chociaż trochę.
Wiedzieli ilu jest napastników dzięki kamerom bezpieczeństwa, które cały czas pracowały, a oni podłączyli się pod nie. Pięciu gówniarzy liczących na łatwy zysk, grubo się przeliczyli. Zapewne nie tak to wyglądało w ich planach, łatwy zysk diabli wzięli, jak trudno. Zamiast czystego zysku mieli policje na głowie, a w środku prawie dwudziestu zakładników i żadnego mądrego planu działania. Żądali transportu do Kanady. Nie mógł zapomnieć, że zabili już ochroniarza, przypadkowo i tylko na własne jego życzenie. Bez zawziętej walki nie złożą broni. Jemu było to obojętnie, mniej roboty będzie miał, zwłaszcza papierkowej.
Dla osłony tyłów zostawili jednego ze swoich, nie był zbyt ogarnięty. Siedział na zapleczu i bardziej interesowało go, co się działo w środku, niż to, aby pilnować tego co się dzieje na jego podwórku.
Nawet nie usłyszał kiedy podkradł się do niego od tyłu. Zamachnął się i uderzył go kolbą karabinu w tył głowy. Puścił broń, która swobodnie zawisła mu na ramieniu. Złapał lecące do tyłu ciało byłego napastnika. Podał je do tyłu, gdzie fachowo się nim już zajęto. Jednego mniej na głowie, całkiem dobry początek, oby tylko tak dalej.
Jednego mniej. ni to powiedział do niej, ni to do siebie. Zostało czterech, miodzio.
Ostrożnie spojrzał, co się działo w środku. Zakładnicy w zbici w jedno ciało siedzieli pod jedną ze ścian. Napastnicy rozstawieni po całym sklepie pilnowali, aby sytuacja nie przerosła ich bardziej, niż do tej pory. Byli trochę zbyt nerwowi jak na jego gust, trzeba ich jakoś ostudzić w przeciwnym wypadku wybiją zakładników, a z rozpędu zastrzel siebie nawzajem.
Pora na drugi akt.
Podstawiamy autobus! głos z megafonu był trochę zniekształcony, ale rozpoznał go, należał do szefa prowadzącego całą akcję. Wy w środku podstawiamy autobus!
Spełnienie warunku napastników było sygnałem dla nich, aby zaczynali całe przedstawienie. Miało również odwrócić od nich uwagę, którą skupią na tym podstawionym autobusie. Udało im się jak zwykle. Nie lubił tej części roboty, gdyż zazwyczaj ktoś ginął i jak do tej pory byli to tylko napastnicy. Nie chciał, aby poległ ktoś od niego, jeśli ktoś miał już ginąć to niech będą to oni, ale miał dość wysyłania ludzi hurtem do Świętego Piotra.
Głęboki oddech i do dzieła. W pamięci przywołał obraz jak stali napastnicy i weszli do środka.
Policja! wrzasnął agent. Wszyscy na ziemie! Rzucić broń!
Zakładnicy i tak leżeli na podłodze, więc jeszcze bardziej do niej przywarli tuląc się do siebie w dzikim krzyku przerażenia.
Napastnicy nie byli tacy mądrzy i nie posłuchali wezwania do poddania się i złożenia broni, choć powtórzono je specjalnie dla tych, co mieli kłopoty ze słuchem. Nic to jednak nie pomogło, nie mieli ochoty poddać się policji. Za daleko się posunęli zabijając ochroniarza, nie chcieli iść do więzienia za morderstwo tego durnia.
Jeden z młodych łowców przygód miał w garści dosyć pokaźną strzelbę, której lufa niebezpiecznie zaczęła się obracać. Jedyne, co zdołał zrobić to przeładować broń nim przecięła go krótka seria z automatu. Siłą uderzenia była na tyle duża, że rzuciła go do tyłu. Wpadł na sklepową witrynę tłukąc i niszcząc całą dekorację. Zatrzymał się dopiero na po drugiej stronie na chodniku.
Nikt z tej czwórki nie przeżył zostali zlikwidowani, leżeli na podłodze, podziurawieni od kul wystrzelonych przez szturmujący pomieszczenie oddział specjalny. Tylko jednemu udało się wystrzelić w kierunku funkcjonariuszy, ale na szczęście nie był strzelcem wyborowym i spudłował.
Krzyki zakładników rozległy się w jego uszach, strach o życie był wręcz wyczuwalny, namacalny. Mieli za sobą kilka ciężkich chwil. Choć tak naprawdę nic nie zagrażało ich życiu, przecież nie grozili, że zaczną zabijać ich, to jednak swoje przeżyli. Będzie co opowiadać wnukom przy kominku w mroźne wieczory śmiejąc się z tego.
To był koniec, dla tych dzieciaków, definitywny, bo wieczny.
Martwą czwórkę otoczył kordon mundurowych gotowych dodać trochę ołowiu od siebie. To nie było potrzebne byli zabici na amen, bardziej martwi jak byli nie mogli już być. Byli nieszkodliwymi trupami.
Trinity obniżył lufę dymiącej broni, aż ta została wycelowana w ziemie. Przelotnie spojrzał na wciąż przerażonych zakładników wyprowadzanych przez sanitariuszy i policjantów. W ogóle nie spojrzał na tych, co leżeli martwi. Zginęli tylko i wyłącznie na własną prośbę. Nikt nie kazał im napadać na ten sklep. Pokręcił głową i ruszył do wyjścia, kątem oka dostrzegł wybitą witrynę sklepową, szkło na chodniku, krew. Mundurowi krzątali się obok kolejnego trupa, ten zginą z jego ręki. Nawet nie wiedział, który to był z rządu trup na jego liście zabitych, nie chciał wiedzieć, lepiej nie. Miał w sobie dziesięć dziur, ktoś inny musiał jeszcze do niego strzelać. Chłopakowi nie robiło to zbyt wielkiej różnicy, gdyż był martwy. Cholerny gówniarz! Ile miałeś lat szczylu? Piętnaście, szesnaście? I tak głupio przerwać swoje życie, przesrałeś sprawę stary.
Nie chciał wiedzieć, co nim kierowało, gdy zgodził się na udział w tym szaleństwie. To już nie było takie ważne, już nie, bo był trupem, stygnącym ze skończonym życiorysem. Ruszył do zaparkowanego wśród innych policyjnych wozów ich samochodu. Terenowy Chevrolet Tahoe.
Trinity, co u diabła się z tobą dzieje? spytała go Pretorian.
Zatrzymała partnera przed samochodem. Znali się dłużej, niż razem pracowali i wiedziała doskonale, kiedy coś nie grało, jak obecnie. Jakaś sprawa go gryzła i nie miał zamiaru powiedzieć, co to było. Wyciągnięcie czegokolwiek z niego graniczyło wręcz z cudem, sam nigdy nie chciał powiedzieć. Twardziel.
Spojrzał na zamykanych w plastikowe worki zabite dzieciaki. Matki będą płakać po ich stracie, wiedział o tym doskonale, gdyż wielokrotnie był na takich pogrzebach, po cywilnemu, gdyż obawiał się ich reakcji, gdyby go rozpoznały. Dla nich winna była tylko jedna osoba, ta która zastrzeliła ich niewinnych dzieci. Miał dość takich widoków, scen. Wiele z takich synów poległo, gdyż kulą, która zabiła on wystrzelił. Nie mógł tak odejść, nie chciał podzielić losu tych dzieciaków, nie chciał zginąć i samemu przy tym polec śmiercią głupca.
Odwrócił się, nie było, na co patrzeć. Automat wsadził pod fotel obok kierowcy i sam na nim usiadł zatrzaskując drzwi. Nie miał tu już nic do roboty, cztery trupy jednego dnia starczą mu zupełnie. Kolejny udany dzień, jak sama cholera.
Pretorian pokręciła głową, były takie dni, że w ogóle nie potrafiła go zrozumieć, w takie dni chciała mu skopać dupę. Problem polegał na tym, że on był lepszy w tych klockach od niej. Nie miałaby szans w walce z nim.
Siadła obok niego za kierownicą, uruchomiła silnik samochodu i powoli ruszyła powoli z miejsca.
Te dzieciaki nie był starsze od mojej siostry. powiedział po chwili spoglądając pustym wzrokiem gdzieś przed siebie. Mam dość zabijania w imię prawa. Jestem tym wszystkim cholernie zmęczony. Rozumiesz mnie? Mam dość zabijania gówniarzy takich jak dziś. Mam dość.
Koś to musi robić! Wolę, aby do piachu poszedł taki jak on, niż ktoś od nas, czy ty. Nikt im nie kazał napadać tego sklepu. Po to zostaliśmy wyszkoleni. Ale masz racje, przerwa nam się przyda. Pogadam z szefem, aby przyznał na urlop.
Piasek powoli przesypywał się z ręki do ręki, w końcu reszta opuściła dłoń trafiając na wciąż ciepłą plażę. Dłoń zaczęła zgarniać pasek na dwie kupki. Powoli, z małym uporem budowniczego powstał dwie kupki prawie podobne do siebie, kiedy uznał, że urosły do odpowiednich rozmiarów przestał dosypywać do nich piasek. Spojrzał to na jedną, to na drugą. Zamknął oczy, wziął głęboki oddech i ze świstem wypuścił powietrze z płuc. Obie kupki rozpadły się w jednym i tym samym momencie, gdy uderzyły w nie kanty silnych i wielkich dłoni. Piasek jak fontanna wody rozsypał się na boki, część trafiła na jego spodnie.
Otworzył oczy i bez wyrazu przyglądał się swemu dziełu, nim podniósł głowę do góry. Słońce powoli kryło się za horyzontem, krwawe promienie przechodziły przez białe obłoczki na niebie.
W twarz dmuchał mu chłodny wiatr znad oceanu przesiąknięte wilgocią wróżąc nadejście załamania pogody. Tłumaczyło to brak turystów na plaży, co jemu było jak najbardziej na rękę, cenił sobie spokój.
Rozejrzał się dokoła poszukując kogoś, nie był sam, wraz z nim przyszła z nim koleżanka, znikneła mu z oczu kilkanaście minut temu, miała iść potaplać się w wodzie. Lekki uśmiech zagościł na jego twarzy. Dostrzegł jej głowę wśród pieniącej się fal uderzających o plaże.
Otrzepał się z piasku, wziął w ręce buty, które leżały obok niego. Wolnym krokiem ruszył w jej kierunku. Widać, że miała całkiem dobrą zabawę, zdecydowanie lepszą ode niego.
Leżała podparta na łokciach bosymi stopami w kierunku oceanu. Miała zamknięte oczy, głowę odchyloną do tyłu. Poddawała się przechodzącym po niej falom, zakrywały ją tak do piersi. Na twarzy malował się słodki uśmiech rozkoszy i zadowolenia.
Ubrana była w mokre od morskiej wody dżinsy. Granatowy biustonosz od bikini oraz nie zapiętą białą kamizelkę bez rękawów, która niewiele zakrywała. Obecnie luźno wisiała po bokach również mokra jak cała reszta.
Przypominała mu syrenę, która wyskoczyła na brzeg, aby kusić swym pięknym ciałem młodych mężczyzn i sprowadzać na nich kłopoty, czy złapać ostatni cieplny promień słońca nim te skryje się za łukowatym horyzontem, gdzieś za oceanem.
Stanął za nią i spoglądał na nią z góry, westchnął ciężko. Każdy malarz patrząc na nią dostał by takiego natchnienia, że powstałe pod nim dzieło nie miałoby sobie równych. Przelany na płótno cudny widok zostałby następnie ukryty przed całym światem, aby nikt nie mógł zakochać się w nim jak on w tej pięknej Wenus z Milos. Jego własnej bogini miłości.
Otworzyła prowokująco oczy, które jarzyły się w ostatnich promieniach tego dnia, płonące szmaragdy. Jak diamenty lśniły krople wody na jej równo opalonym ciele. Nie znał faceta, który nie dostałby ataku serca na jej widok.
Odpowiedział lekkim uśmiechem, który nie kosztował go zbyt wiele wysiłku. Kucnął obok niej, podniósł wyrzucony przez fale na plaże kamyk. Podrzucił go kilka razy nim cisnął nim w nadchodzącą fale jakby miał zatrzymać ją przed wdarciem się spienionej wody na piaszczystą plażę. Przeszył fale i poleciał dalej, aby zniknąć w kolejnej nadchodzącej.
Kolejna fala przeszła po jej ciele przynosząc ze sobą ukojenie i spokój.
Kiedy mówiłaś, że idziesz do wody, nie wiedziałem, że masz na myśli coś takiego.
Powiedział nie przyglądając się pięknemu widokowi, jaki prezentowała boska piękność morskich otchłani. Jakby nie robiło na nim żadnego wrażenia malujący się przed nim obraz, a przecież nie był wykuty z kamienia. Też miał serce, tylko gdzieś głęboko ukryte.
Kolejny kamyk wystrzelił w kierunku nadchodzącej fali, przeszył ją i poleciał dalej.
Położyła się na brzuchu i podciągnęła się w jego kierunku. Fale zalewały ją już tylko do pasa. Dłonie podparły brodę. Figlarny uśmiech błysnął w jego kierunku, a zielone oczy nie spuszczały z niego wzroku.
Powinieneś się bardziej wyluzować.
Wyluzuję się za rok. Kiedy dostanę kolejny urlop. odparł prostując się, uśmiech zniknął mu z ust, pojawiło się ponure oblicze zmęczenia, tak jakby w ogóle nie odpoczął przez ten dwutygodniowy urlop. Wyglądał zdecydowanie starzej, niż miał lat. Jakby tego było mało…
Przerwał i nie miał zamiaru dokańczać, ale wiedziała, o co mu chodzi. Znała całą jego historie, tylko mu współczuła. Miał totalnego pecha, co do dziewczyn i życia w ogóle, nie miało w zwyczaju go rozpieszczać. Ostatnią, którą poznała później sam aresztował. Wcześniejsza zaczęła z nim chodzić, aby zrobić na złość swemu byłemu chłopakowi. Został zmuszony do obrony koniecznej, złamał mu szczękę w dwóch miejscach. Jeszcze wcześniejsza rzuciła go dla innego. Miał pecha, co do dziewczyn, nie potrafił znaleźć sobie tej jedynej. Fakt kobiety to nie wszystko, ale jakoś życie bez nich było totalnie puste.
Zwinnym ruchem zrobiła przewrót do tyłu. Pchnęła go, upadła na piasek. Ta z figlarnym uśmiechem na twarzy usiadła na nim okrakiem mocząc go.
Rozchmurz się! rozkazała mu. Zawsze zostaję ci ja. Nie jestem byle, jaką rozpieszczoną gówniarą, która nie wie, czego chce od życia, a przede wszystkim od faceta.
Tak ty jesteś dorosłą kobietą, która wie, czego chce od życia i od mężczyzn i wie jak dostać właśnie to.
Prawie roześmiał się.
Nie kpij ze mnie!
Ani mi to w głowie.
Nadal znajdowała się na nim, ręce zarzuciła mu na szyje. Jej usta lekko go musnęły, prowokując go do jakiegokolwiek ruchu. Jego odpowiedź nie była tą, którą się spodziewała.
To jest molestowanie seksualne.
Ja ci dam molestowanie! Kto pierwszy w motelu Denver molestował?
Ja miałem wtedy stłuczone trzy żebra, lekki wstrząs mózgu, wybity bark, dwie rany od noża! To był cud, że wyszedłem z tego w jednym kawałku.
Nawet gdybyś był jedną nogą w grobie, to by ci nie przeszkodziło w dokonaniu tego, co w tedy zrobiłeś! Nie mów mi takich głodnych kawałków.
Zrzucił ją bez większej trudności i wstał, ta spojrzała na niego z lekkim grymasem nie zadowolenia na twarzy. Widziała jak się oddala w kierunku małego domku, który zajmowali oboje, oddalonego o jakieś sześćset jardów od plaży na małym wzgórzu otoczonym przez zagajnik palm.
Hej, stój! krzyknęła i ruszyła za nim biegiem.
Dogoniła go dopiero na schodach prowadzących do domku i to dla tego, że poczekał na nią. Nie była to może willa, ale im odpowiadał. Jedno piętrowy, skośny dach, weranda, duża wanna, sauna, sypialnia dosyć spora z łożem, które spodobało się jemu odraz jej.
Jutro wracamy, lecz coś mi mówi, że ta noc będzie nie do zapomnienia. powiedział pełen wiary.
Jasne, bo tej nocy śpisz sam w swoim pokoju i nie licz na drapane! O kolacji również zapomnij. mówiła poważnie jak zwykle machając mu przed nosem palcem. nie ma litości dla zwierząt.
Zobaczymy, zobaczymy.
Jego słowa nie zrobiły na niej żadnego wrażenia. Była pewna, że nim minie północ przyjdzie, a raczej przyczołga się do niej błagając o łaskę i przebaczenie. A wtedy zostanie odprawiony z kwitkiem.
Siedział w wannie i czytał ciekawą lekturę, jaką było „Bractwo Kamienia" Dawida Morrella. Nie znalazł do tej pory zbyt wiele czasu, aby wziąć się za nią porządnie i z tego powodu miał małe zaległości w czytaniu. Wykorzystywał do tej pory każdą nadarzającą się okazje, a nie było ich zbyt wiele. Kąpiel była tak samo dobrą chwilą jak każda inna, jeśli tylko miał w niej spokój.
Z wielką łapczywością pochłaniał kolejne strony za stroną, rozdział za rozdziałem. Lubił czytać książki o szpiegach, tajnych organizacjach rządowych, poza, obcych, tajnych agentach. Szanował ich, gdyż metody, jakimi się posługiwali były czyste i jasne, każdy wiedział, kim był czyj wróg, darzyli się specyficznym szacunkiem, nie potrafił tego dokładnie określić. Nie to, co w jego fachu, gdzie każdy strzelał do każdego jak do tarczy. Traktowali się jak zwierzęta, a nawet i gorzej. Ale było z drugiej strony bliskie życiu, bliższe okrutnej prawdy o współczesnym mu świecie.
Odłożył książkę w momencie, gdy drzwi do łazienki otworzyły się, a do środka weszła we własnej i nie powtarzalnej osobie jego koleżanka. Ubrana była w długie do podłogi kimono z wyhaftowanym tygrysem na plecach, był to jego ciuszek. Kupił go tydzień temu.
Co, koniec obrazy? spytał ironicznie.
Nie koniec, przyszłam pertraktować warunki zawieszenia broni.
Rozwiązała związany w pasie pas obi i pozwoliła, aby okrywające jej ciało kimono spadło na podłogę obok jej stóp. Stała obecnie przed nim zupełnie naga.
Znał każdy milimetr tego ciała, wielokrotnie jego dłonie i usta błądziły po nim szukając drogi do raju. Nie miała przed nim żadnych tajemnic, sekretów, nie wstydziła się, że pożera ją wzrokiem, dotyku tego delikatnego i tego bardziej silniejszego.
Jędrne piersi były kształtne i mieściły mu się z trudem pod dłonią. Płaski brzuch, twardy od ciągłych ćwiczeń i pracy, z lekkim zarysem mięśni. Jego wzrok zjeżdżał w dół do intymnej części kobiecego ciała równo wygolonego, został tylko mały pasek włosów na wzgórzu.
Wstał, woda ciurkiem spływała po nim. Jaśniało jakby natarł je jakimś oliwką, a skóra przesiąknięta była zapachem drzewa sandałowego. Wyciągnął ku niej rękę i pomógł wejść jej do wanny.
Zanurzyli się obejmując się, a ich usta połączyły się długim i namiętnym pocałunku.
Nie byli razem, nie byli kochankami, każde żyło własnym życiem. Seks sprawiał im przyjemność i to decydowało, że spędzali tyle czasu ze sobą, tylko to, oprócz roboty ich łączyło. Firma, jej regulamin, zabraniała na wykroczenie poza strefę służbową w stosunkach między pracownikami. Drugi powód, który stawał im na drodze był osobisty, za dobrze się znali, za bardzo cenili swoją przyjaźń, nie chcieli jej tracić. Większe uczucia mogły spowodować śmierć jednego z nich w trakcie działań operacyjnych.
Moje warunki będą ciężkie. oznajmiła mu
Ale do przyjęcia.
