Sherlock nie pozwalał włączać TV ani radia. Jej laptopa zagarnął jak tylko odzyskał przytomność, więc nie miała kontaktu ze światem.

Pierwszego dnia, kiedy po prostu siedział opierając nogi o stół (nie Molly, nie krzycz na niego, nieważne, że to stół który jej Ś.P. Ojciec robił własnymi rękoma...), nieopatrznie włączyła telewizor. Nie było stacji, która nie zmieszała Holmesa z błotem. Kiedy na niego zerknęła zobaczyła, że zacisnął szczęki a jego dłonie fruwają po klawiaturze jej laptopa z niewyobrażalną szybkością.

Poczuła się jakby ktoś uderzył ją młotem, kiedy zrozumiała, że... Sherlockowi jest po prostu przykro. Zlitowała się nad nim i latała na każde jego skinienie (tak Molly, wmawiaj sobie, że wcześniej wcale tego nie robiłaś...).

Ale po miesiącu wiecznej depresji nawet ona, królowa cierpliwości (tytuł w pełni zasłużony, w końcu od ilu lat czekała na jakiś znak od niego?) miała dość. Skoczył z dachu, owszem. Poświęcił się dla przyjaciół, prawda. Pozwolił zrobić z siebie marionetkę w dłoniach mediów, byle tylko nikomu się nic nie stało, tak. Ba, nawet starał się (co nie oznacza, że mu to wychodziło), być dla niej miły i zbytnio się nie narzucać (w jego wykonaniu – porażka). Pomogła mu przefarbować włosy, na ciemny blond (nadal był sexy), utrzymywała go (choć tylko fakt, że mało jadł pozawalał jej jakoś uratować budżet), ale miała dość, jego ciągłych narzekań (choć w zasadzie siedział cicho, zasmucony).

Pewnego dnia kiedy znów popadł w letarg, stanowczo podeszła i pociągnęła go za ramię.

-Sherlock, wychodzimy.

Spojrzał na nią jakby spadła co najmniej z Marsa.

-Gdzie?

Ach ten jego aksamitny baryton... (nie Molly, nie jesteś Bellą, a on nie jest Twoim Edwardem. Choć to w zasadzie dobrze, że mu się tyłek nie świeci).

-Na spacer, przyda ci się.

Zmusiła go do założenia przetartych jeansów i szarej bluzy. Wyglądał zupełnie inaczej, choć Molly była pewna, że jeśli spotkają Johna, to nawet z daleka nie będzie miał wątpliwości (miała tylko nadzieję, że nie stwierdzi, że to zombie i nie sięgnie za broń).

Kiedy tylko wyszli przed dom odwróciła się do niego i położyła mu obie dłonie na ramionach (co musiało wyglądać komicznie przy ich różnicy wzrostu).

-Sherlock, wiem że myślisz, że ludzie mają cię za nic nie wartego śmiecia. Właśnie dlatego ci coś pokażę. Chodź. - Powiedziała łagodnie.

Londyn wieczorem jest naprawdę uroczy. Przez chwilę czuła jego magię i wszystko stało się podejrzliwie romantyczne, ale szybko się otrząsnęła. Pociągnęła go pod pierwszą lepszą latarnię (nie, nie w tym celu) i kazała mu czytać. Kiedy tylko zerknął, jego oczy zamieniły się w spodki.

Cała latarnia była obklejona plakatami – nie byle jakimi, należałoby dodać. Napisy „I believe in Sherlock" i „Moriarty was real" wprost dawały po oczach. Chwila, chwila... czy oczy Sherlocka nie zaczęły przypadkiem podejrzanie lśnić?

Nic nie powiedział, jedynie uśmiechnął się zagadkowo i objął ją ramieniem (nie Molly, to nie jest dobra chwila na zawał).

Chwilę tak stali, po czym Sherlock zerwał jeden z plakatów i starannie włożył do kieszeni bluzy.

-Chodźmy do domu, Molly. - Mruknął cicho.

Uśmiechnęła się do siebie – od dziś wszystko będzie wyglądać inaczej, czuła to.