Na środku jeziora płonęło ognisko. Nie chodziłam po nocy, ale widziałam, naprawdę. Złoty cień kładł się rozdygotaną ścieżką na wodzie. Po miękkim piasku na brzegu w krąg tańczyły szepty. Ich ruchy były pewne, odblaskowe białka oczu migały już z oddali. Widziałam to, tą muzykę, płynęła śpiewem wiatru i trzaskiem gałęzi omijała szklarnie i schodami kamiennymi w górę się wspinała, nie milkła. Inne dziewczęta też to widziały, ale jakoś nie chcą o tym mówić. Zamknęły się w swoich dormitoriach na klucz i zasuwają mięsiste firany drżącymi od prawdy zębami.
Bo to prawda tańczyła po kostki w wodzie i boso i prawda iskrami strzelała w granat nieba złociście.
A ja wiem, ja tam byłam, choć nie ruszyłam się z łóżka.
To ta stara kobieta co na skraju lasu mieszkała... umarła.
Była tam całkiem sama i nikt jej nie odwiedzał. Ale była na pewno. Nie miała ciała kobiety, dlatego każdy omijał ją szerokim łukiem strachu, ale nie ja.
Ona była krukiem i skrzydła miała białe od starej mądrości i mądrej starości.
Ale na środku jeziora zapłonęły jej pióra i w niebo strzeliły uszczęśliwione iskry.
Płonęła kobieta.
Dawni bogowie mruczeli z zadowoleniem. Uśmiechali się z góry.
A potem góra rozpękła się na pół.
I nie było już wody, tylko toń bezdenna echem odbijała się od skał. I nie było już ognia, tylko słońce spadło i przycisnęło do piersi tęsknotę tej ziemi. Tylko iskry jeszcze strzelały spod kopyt szeptów na brzegu.
Tańców szmer na piasku śpiewał jeszcze długo w noc.
Widziałam.
- Rowena Ravenclaw nie żyje, Harry, ale jej diadem powinien być w szkole. Mogę pomóc ci go szukać.
- Ten diadem jest zaginiony od wieków, Luna.
- Rowena nie żyje od wieków. A jednak widziałam.
Postanowił nie pytać, nauczony przykładem testrali. Błękitne oczy dziewczyny płonęły jakimś dziwnym blaskiem. Ale to nie było nic nowego. Widocznie w tym szaleństwie była metoda.
