Widzę śmierć. Jest wszędzie. W cudzych oczach, w moich.

Nie potrafię przed nią uciekać, zawsze mnie znajduje. Choć myślę, że wreszcie się uwolniłem. Nie, nie myślę.

Od tego nie można uciec, nie da się. Moje piętno nigdy nie zniknie. Nie potrafię mówić o nim, jak o darze. Nie mówię wcale.

Czasem dochodzę do wniosku, że może sam ją sprowadzam? Za każdym dotknięciem; przypadkowym muśnięciem, niechcianym zbliżeniem. Znajduję się tam, w przyszłości, i widzę: zakrwawione, pogrążone w rozkładzie ciała. Słyszę agoniczne wrzaski ofiar; wizje dręczą, przeżywam wszystko, jakbym to ja umierał.

I umieram. Za każdym razem od nowa.

Obarczony ciężarem sumienia.