Niebo było oszałamiająco niebieskie, a trawa falowała, gdy Słomiany Kapelusz szedł przed siebie. Uważnie rozglądał się wokół, jakby szukając osoby, z którą miał się spotkać, jednocześnie trzymając za nakrycie głowy, by nie porwał go wiatr. Oddychał głęboko i spokojnie, wciągając w płuca zapach świeżych kwiatów. Miejsce to było ciche, wypełnione jedynie odgłosami natury i tupotem stóp Luffy'ego.

Wreszcie udało mu się ujrzeć tego, z kim chciał się spotkać i rzucił się z uśmiechem przed siebie.

-Jo! – Wykrzyknął i zatrzymał się. –Dawno się nie widzieliśmy, ale sporo się u mnie działo. Chyba nie będziesz na mnie zły, co? – Wywalił jęzor na wierzch, a następnie przysiadł na trawie i odchylił się do tyłu. Odetchnął głęboko, rozkoszując się świeżym powietrzem. –Macie tutaj dobrą pogodę. Ogólnie to ładne miejsce, tylko trochę zbyt spokojne, prawda? Obaj nie lubimy, gdy jest zbyt spokojnie, bo to zwykle nie zwiastuje nic dobrego.

-O, popatrz, jaka fajna chmura! Wygląda jak kawałek mięsa. Swoją drogą, to zgłodniałem, ale Sanji zapakował mi kilka śniadanek na drogę. Może chcesz?

-Rayleigh pokrył nam statek. Niedługo wyruszymy z Sunny na wyspę Ryboludzi! Nawet nie wiesz, jak Sanji jest podekscytowany na myśl o syrenach. Dziwne, że wścieka się, kiedy przypominamy mu, iż już raz widział syrenę – babcię Kokoro. Ale, co tam! Myślisz, że mają tam mięso?

-Nie lubię, gdy milczysz, ale tak jest okej, prawda? Jest dobrze.

Luffy wstał, położył kwiat i odszedł, zostawiając za sobą grób Portgasa D. Ace'a.