Sherlock i Dzień Prania
- Sherlocku musisz oddać swój płaszcz do pralni – Stwierdziłem nie bez satysfakcji.
- Zupełnie nie rozumiem o co ci chodzi – Sherlock nawet nie podniósł wzroku z nad mikroskopu – mój płaszcz jest w idealnym stanie. Poza tym nie lubię kiedy ktoś dotyka moich ubrań.
- Sherlock. Nie jestem wybitnym detektywem, nie posiadam nawet jednej setnej twoich umiejętności, ale po stanie twojego płaszcza mogę bez trudu stwierdzić, że spędziłeś ostatnio trochę czasu szukając dowodów w śmietniku, że biegałeś po jakimś lesie i z całą pewnością jadłeś pączki z nadzieniem różanym – Powąchałem porzucone na fotelu okrycie – no i mój drogi jestem bez trudu wstanie powiedzieć, że mimo twoich zapewnień coś paliłeś. I bynajmniej nie były to papierosy ziołowe.
Sherlock wstał bez słowa od mikroskopu i wyrwał mi płaszcz z ręki. Na jego twarzy dostrzegłem cień irytacji. Doskonale znałem tą minę. Pojawiała się na twarzy mojego genialnego przyjaciela ilekroć przypominałem mu o drobnych koniecznych czynnościach. Pranie, wyrzucanie śmieci, porządki – wszystko to zdaniem Sherlocka było jedynie sposobem mniej genialnych umysłów na wypełnienie dziennych godzin. Pod tym względem przypominał leniwe nastolatki, które wychodzą z założenia, że lodówki zapełniają się same, śmierci wynoszone są przez służbę, a świeże pranie po prostu ląduje w szafie. Nigdy nie pytałem go jak radził sobie z tymi czynnościami zanim pojawiłem się w jego życiu. Podejrzewałem, że jego niechęć wobec Mycrofta wynikała poniekąd z faktu, że to właśnie starszy brat zmuszał go do tych czynności. Tym razem jednak widziałem że oprócz irytacji Sherlock jest naprawdę zdenerwowany. Mogło oznaczać to jedno - Sherlock wiedział, że miałem zdecydowanie rację. Płaszcz pachniał dziwną mieszaniną tytoniu, krwi i płynu do dezynfekcji. Na rękawach widać było ślady po eksperymencie mojego przyjaciela z różnymi odcieniami czerwonej farby, zaś dół miał ubrudzony błotem. Niegdyś miękki materiał zrobił się nieprzyjemny w dotyku, zszarzały nawet czerwone obszycia wokół dziurek na guziki. Płaszcz musiał trafić do pralni jak najszybciej.
- Nie wyślę mojego płaszcza do byle jakiej pralni. - Sherlock rzucił okrycie na fotel – musimy znaleźć zaufane miejsce. Żadna z tych sieciowych pralni gdzie ludzie czekają w kolejkach, odpadają też chińskie pralnie, no i z całą pewnością odpadają wszystkie samoobsługowe. Potrzebna nam jest pralnia, dla której ubrania są ważne. Bardzo ważne, niemal wagi państwowej. John musimy iść do biblioteki!
- Biblioteki?- miałem popołudniu spotkać się ze znajomymi z wojska i wcale nie miałem ochoty siedzieć godzinami w bibliotece, patrząc jak Sherlock bada historię pralnictwa w cywilizacji zachodu – Nie możesz po prostu zadzwonić do Mycrofta i zapytać gdzie on oddaje płaszcze do prania. Na pewno jego pralnia jest najlepsza w mieście.
Sherlock obrzucił mnie tym pogardliwym spojrzeniem, kolejnym które dobrze znałem. Spojrzenie to wyrażało bezbrzeżną pogardę dla mojego braku podstawowej wiedzy na temat funkcjonowania jego świata. Sherlock nie zadzwoniłby do Mycrofta nawet gdyby chodziło o życie, a nie o coś tak banalnego jak adres pralni. Z niechęcią wziąłem telefon i wybrałem numer. Przez te kilka miesięcy nauczyłem się na pamięć czterech numerów. Nadal starałem się nie myśleć o tym, że jeden z nich łączył mnie prosto ze Scotland Yardem, zaś drugi z kostnicą. Trzy sygnały. Mycroft nigdy nie odbierał wcześniej niż po trzech sygnałach. Moim zdaniem przez te kilkanaście sekund obmyślał wszystkie możliwe strategie działania. Albo po prostu należałem do tych osób, które miały czekać. Mycroft lubił kiedy ludzie znali swoje miejsce w hierachii.
- Tak John? Sherlock żyje? – Mycroft zawsze zadawał mi to pytanie równie spokojnym tonem jakby sugerując, że mogę mu zawracać głowę wyłącznie jeśli trzymam na rękach konającego Sherlocka. W innym przypadku telefony z mojej strony były impertynencją.
- Tak. Niestety. Chodzi o jego płaszcz…
- Prześlę ci adres mojej pralni kurierem. – Mycroft rozłączył się zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć. Podobnie jak jego brat, miał nie miły zwyczaj skracania konwersacji do minimum co oznaczało, że nie tylko omijał wszelkie formy grzecznościowe ale nie dopuszczał rozmówcy do głosu.
I? – Zirytowany Sherlock krążył po pokoju – ile będziemy czekać na kuriera?
- Skąd wiesz że Mycroft prześle adres kurierem ?
- To jasne – Sherlock westchnął i podszedł do okna wypatrując kuriera. Mój przyjaciel spędzał wiele godzin wypatrując ludzi przez okno. Jedna z tych cech, które łączyły go z szalonymi starszymi paniami- po pierwsze wasza rozmowa trwała zbyt krótko by Mycroft podał ci adres, nie podniosłeś notatnika ani długopisu, a obaj dobrze wiemy, że nie potrafiłbyś go zapamiętać. Mógłby ci go przesłać smsem, ale po pierwsze Mycroft nie lubi pisać smsów, po drugie wtedy spoglądałbyś na telefon, a odłożyłeś go z powrotem do kieszeni. Po co wkładać telefon do kieszeni skoro zaraz ma zadzwonić. Poza tym Mycroft najprawdopodobniej wie, że twój telefon jest na podsłuchu. Pewnie sam zadbał by twój telefon był na podsłuchu. Informacje mógłby przekazać sam, no ale przecież się tu nie pofatyguje. Prawie nie korzysta z komputera więc mail też odpada, z resztą nie przekaże tego adresu zwykłej sekretarce, która pisze jego mniej ważne maile. Najszybciej będzie przesłać wiadomość kurierem. A biorąc pod uwagę, że nie powiedział ci ile będziemy czekać to mogę założyć, że wyśle go od razu. Przy założeniu, że Mycroft nie jest u królowej bo by nie odebrał tylko w klubie Diogenesa bo odebrał telefon, a właściwie w biurze oznacza, że kurier będzie za 15 minut. A i jeszcze jedno John.
- Tak?
- Pączek był z nadzieniem wiśniowym.
Chciałem coś powiedzieć, ale doszedłem do wniosku, że i tak nie miałoby to sensu. Rzuciłem sponiewierany płaszcz Sherlocka na drugi fotel i zacząłem czytać artykuł o rodzicach dzieci z autyzmem. Lektura, która z każdym zdaniem wydawała mi się co raz bardziej pouczająca.
