Disclaimer: Wszystkie postaci należą do Stephenie Meyer.

„Nie jesteś kimś dla mnie odpowiednim, Bello."

Te słowa krążyły w mojej głowie i rozbrzmiewały pustym echem. Oczywiście. Edward był przecież piękny, silny, szybki, praktycznie nie było rzeczy, której by nie potrafił. A ja? Chciałam coś powiedzieć, znaleźć jakieś argumenty, przekonać go, żeby został. Ale musiałam spojrzeć prawdzie w oczy – nie mam w sobie niczego, co mogłoby go przy mnie zatrzymać. Moja niezdarność i skłonność do pakowania się w tarapaty były dodatkowym czynnikiem, który go ode mnie odpychał. Jedyne, co potrafiłam zrobić dobrze, to skutecznie utrudniać mu życie.

Zostawił mnie. Nie winiłam go za to, rozumiałam go. Mógł mieć każdą, naprawdę każdą dziewczynę, jaką by chciał. Zapewne już niedługo znajdzie sobie jakąś wampirzycę, która będzie tak samo piękna i silna jak on. Na myśl o tym, poczułam się tak, jakby moje i tak już zranione serce, przeszyło tysiąc zimnych ostrzy. Edward, mój Edward z kimś innym u jego boku. Jak to możliwe? W ciągu minuty straciłam sens mojego życia.

Minęło wiele godzin odkąd przewróciłam się i upadłam w lesie. Leżałam tak całą noc, robiło się już coraz widniej. Jednak nawet nie myślałam o tym, by choć spróbować znaleźć drogę do domu. Nie chciałam wracać. Nie miałam po co. Mogłabym już zawsze tak leżeć na wilgotnym mchu, wiedząc, że zaraz umrę. Niczego tak bardzo nie pragnęłam jak zamknąć oczy i zasnąć wiecznym snem. Nie czuć już nic. Żadnej pustki po odejściu mojej jedynej miłości, żadnego bólu rozstania z ukochanym, żadnych wspomnień. Niestety, mimo iż leżałam tak jeszcze długi czas, nie umarłam. Zasnęłam w końcu, wyczerpana wydarzeniami, o których wolałabym nie pamiętać. Nie miałam żadnych snów. Tylko pustka.

Gdy się obudziłam, w lesie panowały egipskie ciemności. Nie wiedziałam ile czasu spałam, ile już godzin, czy raczej dni, spędziłam w tym lesie. Oprócz bólu po stracie ukochanego Edwarda, czułam także jakieś sanie w żołądku. Ach tak, to głód. Nie jadłam nic od czasu lunchu w szkole. Ostatniego lunchu z Edwardem...

Zostawił mnie. Jestem sama. Nie mam powodu, by żyć.

Po jakimś czasie malutka cząstka mojego umysłu, która nie myślała o tym, co straciłam, zaczęła się buntować. Cichy głosik w mojej głowie podpowiadał mi:

- Musisz wstać i żyć dalej.

Niestety, zdecydowanie nikł w natłoku wspomnień. Miałam w myślach jedynie obraz Edwarda. Jego bladą twarz, jego śmiech, aksamitny głos. Nie byłam w stanie wykonać jakiegokolwiek ruchu bez niego. Wszystko kim byłam i co robiłam w przeszłości zdawało się nie mieć najmniejszego znaczenia. Zostawił mnie.

Po kilku minutach, a może godzinach, liście paproci, w które wpatrywałam się od jakiegoś czasu niewidzącymi oczyma, zaczęły zmieniać barwę z czarnej na coraz jaśniejszy odcień zieleni. Głosik w mojej głowie, którego wcześniej tak skutecznie uciszyłam wspomnieniami o Edwardzie, znowu przybrał na sile:

- Wstań, wyjdź z tego lasu, wróć do ojca.

Racja. Przecież gdzieś za tymi drzewami czeka na mnie Charlie. Pewnie odchodzi od zmysłów ze zmartwienia. Muszę się podnieść. Muszę iść dalej.

Nie sądziłam, żeby kiedykolwiek udało mi się zapomnieć o Edwardzie, ale musiałam zrobić krok naprzód i postarać się żyć bez niego.

Spróbowałam wstać. Udało mi się to dopiero za czwartym razem, kiedy włożyłam w to całą swoją siłę. Oparłam się o drzewo, oddychając ciężko. Wtedy zauważyłam jakiś ruch około pięć metrów ode mnie. Podniosłam wzrok. Tam, również oparta o drzewo stała…

- Victoria – wyszeptałam.

- Bella – skinęła na mnie głową. – Nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię widzę.

Uśmiechnęła się złowrogo. Jej oczy połyskiwały szkarłatem.