Zapisane w sercu
Beta: Moja najukochańsza i niezastąpiona Emerald :*
Pairing: SmH
Ostrzeżenia: Biedny Harry i „odrobinę" uczuciowy Severus
Nigdy nie myślałem o tym, aby zostać ojcem. Nie chodzi tu nawet o moją mroczną przeszłość, która na pewno nie ułatwiłaby sprawy, ale o mnie samego. Po prostu nie czułem potrzeby, aby dać komuś nowe życie. Idea posiadania dzieci nigdy mi nie odpowiadała. A Harry? On jest wyjątkiem. Może nie jest normalnym dzieckiem i dla sporej części osób jest o wiele bardziej odstraszający niż normalne dzieci dla mnie, ale nigdy więcej nie pozwolę, aby cokolwiek mu się stało. Nie mam większych nadziei co do tego, że po prostu więcej by nie zniósł. Albus na całe szczęście podziela moje zdanie i chwała mu za to.
Dla Harry'ego poświęciłem, zostawiłem wszystko: pracę, karierę, szkolenia, badania, cały czas wolny i resztę swojego życia. Dlaczego? Nie wiem. Jest to okropnie frustrujące, ale nie mogę sobie przypomnieć, dlaczego zabrałem go ze sobą i postanowiłem zająć się nim tak, jak powinno zajmować się dzieckiem w jego wieku. Nie żebym miał o tym jakiekolwiek większe pojęcie, ale elementarne zasady są znane chyba wszystkim.
Dobrze, prawie wszystkim.
Pewni ludzie nie powinni mieć pod opieką nawet rybek w akwarium, a co dopiero dziecka. Nie mam pojęcia, jak Albus mógł nie zauważyć niczego przez te sześć lat. Naprawdę chciałbym się tego dowiedzieć. Przecież podobno rozmawiał z ciotką chłopca. Odwiedzał go. Widział przynajmniej raz w miesiącu, do cholery! Jak można nie zauważyć czegoś takiego?! Nawet ja nie jestem w stanie tego zrozumieć. Wiele w życiu widziałem, ale kiedy Albus wezwał mnie w tamto miejsce… Nie, nie jestem jeszcze gotowy, aby o tym napisać.
Harry chyba budzi we mnie jakieś zapomniane uczucia. Jeszcze nigdy dotąd nie przyznałem się do żadnej porażki, a teraz robię to tak łatwo… Dzięki niemu zrozumiałem wiele istotnych spraw, na które wcześniej nie zwracałem w ogóle uwagi. Ogromnie żałuję, że nie może tego zrozumieć, ale mam nadzieję, że kiedyś będziemy mogli o tym porozmawiać. Tak bardzo bym chciał usłyszeć, jak wesoło papla o jakichś konkretnie nieistotnych rzeczach. Jakie to dziwne, prawda? Jedni mają to na co dzień i tego nie doceniają, a my na tę codzienność będziemy pracować prawdopodobnie latami… Nie czeka go łatwa przyszłość, chociaż tak bardzo chciałbym, żeby było inaczej, żeby zapomniał o tym wszystkim, co go spotkało i zaczął żyć od nowa, z dala od tego całego zła, którego musiał doświadczyć zupełnie niepotrzebnie. To właśnie dzięki Harry'emu utwierdziłem się w przekonaniu, że ludzie to dzikie bestie, które nie cofną się przed niczym, aby tylko zyskać w oczach innych. Nie zawahają się ani chwili, aby udowodnić swoją wyższość kosztem każdej innej istoty.
Co dokładnie przeszedł? Jak udało mu się to przetrwać? Czy wciąż rozpamiętuje swoją przeszłość tak jak ja, czy też może stara się zapomnieć? Tak byłoby dla niego najlepiej, jednak wiem, że to nie będzie proste, o ile w ogóle będzie możliwe.
Postaram się, żeby do tego doszło. Nie mam zamiaru się poddać tylko dlatego, że usłyszałem od lekarzy… Stop! Kolejna zbyt bolesna myśl. Jestem w stanie napisać coraz więcej, ale pewne sprawy wciąż są zbyt bolesne, aby ubrać je w słowa. A potem przeczytać. Może innym razem, ale na pewno nie teraz.
S.S. ; 13 luty, 19xx
Dzisiaj znów rozmawialiśmy. To znaczy ja mówiłem, a Harry słuchał. To nasz bardzo specyficzny sposób komunikacji. Wiem, że on rozumie, co do niego mówię, ale jeszcze nie czuje się gotowy, aby mi odpowiedzieć. Wraz z chwilą, kiedy to jednak nastąpi, stanę się najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.
Dziś mija równe pół roku, od kiedy Harry ze mną zamieszkał. Oprócz tego, że wygląda o niebo lepiej, niewiele się zmieniło. Dalej nie rozpoznaje osób, ani nie wyraża jakiejkolwiek chęci, aby wyrwać się z tego apatycznego stanu. Niemniej jestem cierpliwym człowiekiem. Poczekam na ten moment tyle, ile będzie trzeba. Uzdrowiciele mówią, że mogą minąć całe miesiące, albo nawet lata, zanim chłopiec będzie w stanie normalnie się porozumiewać.
O ile będzie w stanie.
Nie tracę jednak nadziei. Nigdy nie byłem optymistą, ale wierzę, że się pozbiera. Otoczę nad nim opiekę, której nigdy nie miał okazji doznać. Do tej pory nie mogę zrozumieć czym kierowali się jego dotychczasowi opiekunowie. Jak można doprowadzić dziecko do stanu, w którym nie będzie w stanie mówić, pisać, czytać, samodzielnie się poruszać… Wiele rzeczy widziałem. O wielu incydentach słyszałem. Ale to nawet… Nie potrafię do tej pory opisać tego, co czułem, kiedy zobaczyłem Harry'ego w tym pokoju. Może to przez opowieści, jakie o nim słyszałem i przez nadzieje, jakie pokładał w nim cały magiczny świat? A może po prostu trafił na podatny okres w moim życiu, kiedy to sam byłem całkowicie zagubiony? Wiem, że wtedy, kiedy ujrzałem jego zmaltretowane, skulone w kącie, drżące ciało, wiedziałem. Teraz niestety nie mogę doszukać się tego powodu. Nie wiem również, dlaczego to akurat jego cierpienie poruszyło mnie tak mocno. Może dlatego, że był wtedy niewinnym dzieckiem, które nie miało nawet możliwości obrony? Dlatego, że nie znał żadnego innego uczucia oprócz złości, nienawiści i samotności? A może dlatego, że kiedy przytuliłem go po raz pierwszy, sam popłakałem się jak dziecko? Stwierdzam jednak, że nie ma to w tym momencie większego znaczenia. Ważne jest to, że teraz Harry'emu nic się nie stanie. Na to nie pozwolę.
Ostatnimi czasy dotarły do mnie wieści, które przyniósł sam Albus. Teraz, kiedy zacząłem zadawać mu niewygodne pytania, dotyczące mojego wychowanka, nie odwiedza mnie tak często jak kiedyś. Powiedział, że Dursley'owie chcą odzyskać chłopca.
Być może i to nastąpi, ale po moim trupie. Albo ich.
Moja reakcja była dość gwałtowna. Wtedy stało się coś, o czym nie mogę zapomnieć. Swoim wybuchem wystraszyłem Harry'ego. Bardzo. Nie potrafiąc sobie poradzić z sytuacją, zamknął oczy i zatkał uszy, kręcąc głową i wydając z siebie dźwięki, które słyszałem po raz pierwszy w życiu. Gardłowe charczenie i wysokie piski do teraz odbijają się echem w mojej głowie. Od tej pory staram się być bardziej opanowany, jednak nie na pozór, tylko tak naprawdę. Harry potrafi bezbłędnie rozpoznać, kiedy jestem niespokojny, a to udziela się również jemu, na co absolutnie nie mogę pozwolić.
Obserwuję uważnie, jak miesza kakao, w regularnych odstępach czasu przestaje i z zaciekawieniem przygląda się gęstemu, brązowemu płynowi. Czeka, aż drobinki czekolady wypłyną na wierzch, po czym ponownie porusza łyżeczką.
A ja mogę to tylko opisywać i mieć nadzieję, że kiedyś pokusi się o odpowiedni komentarz do tej czynności. Niewątpliwie go zafascynowała.
S.S. ; 4 marzec 19xx
Dzisiejszy dzień mogę zaliczyć do jednego z najlepszych. Kazałem Albusowi iść do diabła, a do kolekcji posłałem również tam tych przeklętych Dursley'ów. Niech cała trójka dotrzymuje towarzystwa Lucyferowi. Sądzę, że nawet diabłu skończy się kiedyś cierpliwość.
Poza tym, jeśli chodzi o Haryy'ego…
Dzisiaj podszedł do mnie, kiedy rozmawialiśmy; wyciągnął swoją dłoń i dotknął mojej twarzy. Urwałem w pół słowa i na chwilę przestałem nawet oddychać. Czułem się, jakbym w końcu oswoił bardzo płochliwe zwierzę. Nie ruszyłem się nawet o milimetr. Nie chciałem, aby Harry się niepotrzebnie zląkł. Kiedy w końcu odsunął się i odszedł usiąść na swoim ulubionych dywanie obok kominka. Wypuściłem wstrzymywany oddech.
Nie chciałem, aby ten dzień się skończył. To był jeden z tych nielicznych momentów, kiedy czułem się wspaniale. Właściwie, o ile można tak to określić. Jakbym otrzymał bardzo istotny znak, którego jeszcze nie rozumiem. Nie mam pojęcia, co Harry chciał przekazać tym gestem. Dziękował? A może prosił? Nie wiem. Nie potrafię zinterpretować znaczenie tego gestu. Nie ulega jednak wątpliwości, że w końcu zrobił pierwszy krok. Mam nadzieję, że uda mu się kiedyś powiedzieć to, lub przekazać otoczeniu, o czym myśli i czego chce.
Teraz jestem już absolutnie pewien, że nie oddam Harry'ego nikomu. Przywiązałem się do niego. Może brzmi to absurdalnie, ale czuję do tego chłopca coś więcej niż sympatię i współczucie.
O jego przeszłości wiem naprawdę niewiele. Raczej tyle, ile przeciętny czarodziej. Śmierć Potterów silnie wstrząsnęła czarodziejskim światem. Gdyby nie siostra Lily, Harry pewnie wylądowałby w sierocińcu, co z perspektywy czasu wydaje się o wiele lepszą opcją.
Przyglądam się temu niespełna siedmiolatkowi i stwierdzam, że bardzo chciałbym, by był już zdrowy (nie lubię określenia normalny). Teraz wygląda niemal tak, jak każde dziecko w jego wieku. Nigdy nie będzie bardzo wysoki; braki odpowiednich witamin i substancji odżywczych we właściwych proporcjach pozostawiły swoje ślady. Wciąż jest nieco zbyt blady, ponieważ nie lubi opuszczać domu. Mogę wtedy wyczuć jego niepewność. Podąża za mną, gdyż ufa mi o wiele bardziej niż innym, ale wciąż muszę nad tym pracować. Nie pozwolę mu zrobić kroku w tył.
W tej chwili wpatruje się w płomienie i zanurza rękę we włosiu dywanu. To jego ulubione miejsce. Pewnie za chwilę zacznie ziewać, ułoży się na nim wygodnie i zaśnie, a ja nie będę miał na tyle odwagi, aby go stamtąd zabrać i położyć do łóżka. Pozwolę mu spać na ziemi, żeby nie burzyć tej nici zaufania, która się między nami wytworzyła. Rano pewnie wstanę o wiele wcześniej niż on. Usiądę w fotelu ze świeżo zaparzoną kawą i nowym wydaniem Proroka. W międzyczasie, kiedy będę przeklinał w myślach kolejne genialne pomysły ministra, Harry obudzi się, przeciągnie i niemal natychmiast usiądzie, aby sprawdzić, czy już jestem przy nim. Nasze oczy się spotkają i jego delikatny i nieśmiały uśmiech będzie najlepszym początkiem dnia.
S.S. 15 marzec 19xx
Ci przeklęcie Dursley'owie wciąż nie dają mi spokoju. Ciągle myślą, że uda im się odzyskać mojego Harry'ego. Na pewno nie po tym, co mu zrobili. Mam wystarczającą ilość dowodów na to, że znęcali się nad chłopcem. Przysięgam, że jeśli odezwą się mnie jeszcze raz, to przeklnę ich jakimś specjalnym i bolesnym zaklęciem.
Harry wciąż robi postępy. Kiedy pytam, co chce zjeść, pokazuje palcem poszczególne produkty. Uśmiecham się do niego i czule mierzwię jego włosy za każdym razem, kiedy to robi. Zdarzają się jednak gorsze dni, a wtedy ciężko mi namówić go na cokolwiek. Czuję się wtedy, jakbyśmy robili dwa kroki w tył. Takie momenty zdarzają się już coraz rzadziej, ale do tej pory powodują, że ledwie utrzymuję swoje nerwy na wodzy. Po radości z postępów jednego dnia, na drugi przychodzi rozczarowanie i frustracja sytuacją. Nawet nie chodzi o to, że Harry nie chce współpracować, bo sprzeciw z jego strony oznacza jedno – czuje się na tyle bezpiecznie, aby wyrazić swoje zdanie w ten czy inny sposób. Wiem, że może próbować sprawdzić, na ile może sobie pozwolić pod moją opieką. Staram się jak mogę, żeby być spokojny i opanowany, ale jest to cholernie trudne. Takie dni są dla nas obu niezwykle trudne. Obaj cierpimy i mam wrażenie, jakbym znów miał przed sobą to biedne dziecko sprzed wielu już miesięcy. Nie potrafię się na niczym skupić, a widok płaczącego Harry'ego łamie mi serce.
Nienawidzę być bezradny, ale jedyne, co mogę wtedy zrobić, to wziąć trzy głębokie wdechy, schować złość i rozczarowanie głęboko w sobie i przytulić się do tej małej kupki nieszczęścia. Bo przecież nie jestem zły na niego, a na siebie, na cały cholerny świat. Czasami tkwimy w uścisku tylko kilka minut, czasami Harry zasypia, zmęczony płaczem. Jednak po takim oczyszczeniu atmosfery oboje czujemy się lepiej i możemy znowu podejść do działania.
Był czas, szczególnie na początku jego pobytu tutaj, że płakaliśmy razem: on z bólu i strachu w jednym końcu pokoju, a ja ze złości z bezsilności w swoim fotelu. Pamiętam, że wtedy byłem w totalnej rozsypce.
Czy chciałem oddać Harry'ego? Oczywiście. Było wiele takich momentów, kiedy miałem dość i chciałem uciec od tego problemu. Uciec i zapomnieć, że kiedykolwiek takie wydarzenie miało miejsce. Nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo pracochłonna i męcząca jest opieka nad dzieckiem z takim bagażem przeżyć. W momentach, kiedy Harry nie reagował na moje słowa i gesty, miałem ochotę wrzeszczeć.
Tak było na początku. Od tych momentów, kiedy nachodziły mnie czarne myśli, minął ponad rok. Teraz jestem o wiele spokojniejszy, a Harry robi postępy. Może wciąż są one niewielkie, ale każdy krok, który robi naprzód, jest dla mnie wielkim darem. Przecież mógł tego nie przeżyć. Mógł umrzeć w swoim domu, albo na moich rękach, kiedy go ratowałem. Do tej pory nie wierzyłem w Boga, ale ktoś albo coś musiało czuwać nad Harrym tamtego dnia. Podobnie jak i nade mną.
Wciąż pamiętam wydarzenia z tamtej wizyty bardzo wyraźnie. Wiele razy chciałem odciąć się od tych wspomnień na dobre, ale nie potrafię. Widok Harry'ego w tym ciemnym i dusznym pokoju prześladuje mnie do dzisiaj.
Wiele mnie kosztuje się cofnięcie do tamtych dni, ale skoro nie udało mi się o nich zapomnieć, może spisanie ich spowoduje ulgę. Papier mnie nie oceni, nie osądzi. Nie pocieszy. Niemo i cierpliwie przyjmie wszystko. Po raz kolejny jestem bezradny i samotny . Nie mam przyjaciół, nie mam nikogo na czyje ramiona mógłbym zrzucić karb całego cierpienia, jakie niosę wraz z Harrym. Jestem z tym sam. Zupełnie sam. Nawet fałszywe zainteresowanie Albusa nic tutaj nie da.
To nie on musi słuchać krzyków Harry'ego praktycznie co noc. Uspokajać go i usypiać. To nie on sprząta bałagan po tym biednym chłopcu, który nie wytrzymuje napięcia i nie jest w stanie wstrzymać najprostszych życiowych funkcji, kiedy się zestresuje i zachowuje jak udręczony skrzat domowy. Czasem myślę, że opieka nad Harrym to zbyt wiele jak na moje barki, że opieka nad jakimkolwiek dzieckiem to dla mnie zbyt dużo, a już szczególnie nad nim.
Staram się jednak zacisnąć zęby i dalej brnąć do przodu. Nie dla siebie, ponieważ ja jestem świadom, że przegrałem swoje życie. Ale dla tego chłopca, aby miał szansę jeszcze żyć normalnie. Nie sztuką byłoby zapomnieć o tym wszystkim i odsunąć tę kupkę nieszczęścia od siebie. Nie na tym to polega. Ja widziałem te koszmarne warunki jedynie przez krótki moment. On musiał w nich żyć wiele lat, nim go zabrałem. Nie zasługuje na to, żebym się teraz wycofał. Nie on.
S.S. 27 maj 19xx
Wciąż pamiętam zaduch tamtego pomieszczenia, jakby nigdy nie było wietrzone. Co może być prawdą, biorąc pod uwagę zabite deskami od wewnątrz okno. Harry do momentu aż wyniosłem go z tego piekła nie widział światła dziennego. Nigdy. Sześciolatek, który nie wyglądał nawet jak człowiek, ani żadna istota humanoidalna. Mówię to z ciężkim sercem, ale tak było. Długie, tłuste włosy oblepiały mu twarz, krew i pot mieszały się na nagim ciele. Zapach bijący od tego dziecka… Merlinie! Nawet stajnie Hagrida nie przygotowały mnie na takie coś. To… Nie umiem nawet ubrać w słowa tego co działo się potem.
Świeżo upieczeni aurorzy, którzy stali najbliżej drzwi w ramach mojej asysty zrobili natychmiastowy odwrót i wkrótce usłyszałem, jak wymiotowali, miotali wściekłe przekleństwa. Trudno im się dziwić. Nie widzieli wystarczająco dużo podczas swojej krótkiej służby dla Ministerstwa. Nie mam do nich o to żalu. Najbardziej zawiodłem samego siebie, ja z o wiele większym doświadczeniem w znoszeniu podobnych widoków. W oka mgnieniu zawartość mojego żołądka znalazła się w gardle. Jako Śmierciożerca widziałem wiele, ale z reguły ludzie w takim stanie byli już martwi. Nie wydawali z siebie ochrypłego oddechu, słabych, niemal zwierzęcych okrzyków i nie kulili się z przerażenia w kącie owijając brudną szmatą, żeby choć trochę się osłonić przed potencjalnym zagrożeniem.
Wtedy przez ułamek sekundy odezwała się moja mroczna część, która chciała skrócić cierpienia Harry'ego. Jedno krótkie zaklęcie i umęczone dziecko odnalazłoby spokój. Nie pierwszy raz musiałbym to zrobić. Przez chwilę naprawdę tego chciałem. Jednak teraz patrząc na lekki uśmiech tego malucha… Nie mogę sobie tej myśli wybaczyć. To kolejna z win, którą powinienem dopisać do listy swoich grzechów. Ale zostawiając rachunek mojego sumienia, na który przyjdzie czas później. Nie wiedziałem co robić. Po raz pierwszy, od kiedy pamiętam, byłem totalnie bezradny, sparaliżowany. Chyba nawet przerażony, co nie zdarzyło mi się nigdy dotąd. Zawsze byłem pewny swoich decyzji. Zdecydowany, zimny, mroczny, wyrachowany. Te cechy idealnie mnie opisywały, jednocześnie dyskwalifikując mnie jako potencjalnego opiekuna.
Jednak coś we mnie popchnęło mnie w kierunku tego nieszczęsnego dziecka. Coś, co jak sądzę od dawna we mnie było, jedynie czekając na ujawnienie się w odpowiednim momencie. I nagle w tej jednej krótkiej sekundzie wiedziałem, że nikt nie zapewni mu dobrej opieki.
Nikt oprócz mnie.
Podszedłem do niego i powoli wyciągnąłem ręce. Biedny dzieciak, gdyby tylko mógł wtopiłby się w ścianę. Charczał przeraźliwie, jakby nie mógł złapać powietrza, co potem okazało się zapaleniem oskrzeli. Bóg jeden wie w jaki sposób je załapał.
Nie wiem, ile trwałem na tej brudnej podłodze z wyciągniętymi zapraszająco ramionami. Ale kiedy w końcu udało mi się zachęcić go delikatnym głosem, aby do mnie podszedł, zalała mnie fala tak potężnych uczuć… Nie wiem, do tej pory nie umiem tego wyjaśnić. Zagarnąłem go w delikatny uścisk, którego intencji na pewno nie rozumiał. Ale wtedy nie było to ważne. Ważne było to, że ja rozumiałem, że ja wiedziałem.
Uniosłem delikatnie to kruche ciałko, chowając pod połami płaszcza i ostrożnie wyszedłem z pokoju. Kiedy tylko przekroczyłem próg tego przeklętego pomieszczenia, Harry od razu zaczął wrzeszczeć i się wyrywać. Do tej pory nie wiem, skąd znalazł na to siłę i w ogóle jakim cudem potrafił się jeszcze poruszać. A raczej pełzać, bo ciężko nazwać jego ruchy jakimkolwiek innym słowem. Przytrzymałem go siłą i powiadamiając jedynie oszołomionych aurorów, gdzie mogą mnie znaleźć, aportowałem się do mojego mieszkania.
Do momentu udzielenia pierwszej pomocy Harry'emu byłem w miarę spokojny. Później pojawiło się pytanie: Co teraz? Doskonale wiedziałem, że nie wrócę w poniedziałek na zajęcia, nie było takiej opcji. Zdawałem sobie również sprawę, że wszystkie plany, wszystkie skrupulatnie przygotowane projekty zawodowe nagle nie będą miały szans ujrzeć światła dziennego i w dosłownie kilka sekund poczułem tak silny gniew, że omal nie rozpieprzyłem najbliżej stojącej szafki.
Zachowałem się jak typowy Gryfon. Wyszły ze mnie wszystkie cechy, za które beształem uczniów i odbierałem im punkty. Pierwsze dni pobytu Harry'ego u mnie to pasmo porażek, nerwów, krzyków i wszystkich fatalnych w skutkach wydarzeń. Nie potrafiłem sobie z nim poradzić. Zresztą, co ja mówię, nie potrafiłem poradzić sobie sam ze sobą. Miotałem się jak w pułapce, nie wiedząc co robić dalej.
W związku z tym zrobiłem coś strasznego. Coś, czego chyba jako jedynej rzeczy z moich występków nie daruję sobie do końca życia. Nawet jeśli kiedykolwiek Harry zrozumie sytuację na tyle, aby mi wybaczyć, ja nie wybaczę sobie nigdy.
Nie wybaczę sobie zostawienia Harry'ego samego w mieszkaniu na cały dzień.
S.S. 30 maj 19xx
Harry był wtedy ze mną jakieś dwa tygodnie. Jego stan poprawiał się jedynie fizycznie, a i to tak w niewielkim stopniu. Ciągle nie chciał normalnie jeść, a ja nie potrafiłem go do tego zmusić. W ogóle nie umiałem znaleźć z nim jakiejkolwiek nici porozumienia. Cały czas czułem się jakby moje słowa kierowane do tego chłopca odbijały się niczym od grubej ściany, w której nie ma nawet milimetra ubytku.
Teraz wstyd mi nawet przyznać się przed samym sobą, ale wtedy myślałem, że nie ma większego znaczenia, czy jestem obok niego, czy też nie, dlatego też zdecydowałem się kontynuować karierę mistrza eliksirów. Zamykałem się na długie godziny w gabinecie lub w laboratorium, aby jak najskuteczniej odciąć się od cierpiącego chłopca. Dopiero teraz, po tylu latach zdaję sobie sprawę, że po prostu nie chciałem dać moim uczuciom dojść do głosu.
Przez te kilka dni mojej okazjonalnej obecności w jego świecie nie okazywał żadnych oznak, które miałyby dać mi do zrozumienia, że odczuwa jakikolwiek dyskomfort. Jego zachowanie nie zmieniło się nawet o jotę. Nieważne, czy jedliśmy razem, czy zostawiałem go samego w przerwie między posiłkami, dlatego podczas jednej z kolacji postanowiłem z rana udać się do ministerstwa, aby skonsultować moje nowe wyniki pracy z pozostałymi członkami zespołu.
Wtedy jeszcze w ogóle nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo moja obecność była potrzebna Harry'emu. Jak bardzo był jej świadomy, jak bardzo na niego wpływała. Dopiero wracając z Ministerstwa nieco później, niż planowałem, otwierając drzwi salonu i rozglądając się z coraz większym niedowierzaniem dotarło do mnie, co właśnie zrobiłem.
Dywanu nie było przy kominku. To pierwsza rzecz jaką dało się zauważyć. Krzesła i wszelkie drobniejsze rzeczy były porozrzucane, większość z nich strzaskana. Nawet niegroźne substancje były rozlane na podłodze. Same w sobie nie były szkodliwe, jednak w połączeniu ze sobą… Kto wie jakie mogły przynieść skutki. Wszedłem w głąb pomieszczenia z coraz większymi obawami, a poczucie winy zaczęło mnie zalewać w jednej chwili.
Gdzie teraz był Harry? Zawołałem go po imieniu, jednak nie usłyszałem ani pół dźwięku. Wsłuchałem się bardziej, chcąc usłyszeć chociaż oddech chłopca. Nagle cały dobry dzień w Ministerstwie stał się odległą przeszłością. Mój wielki projekt, który miał szansę realizacji okazał się być… totalną głupotą. Teraz liczył się tylko Harry.
W końcu zrezygnowany chwyciłem różdżkę i kazałem jej wskazać chłopca. Przez kilka długich sekund nic się nie działo, następnie jej koniec skierował się w stronę mojej sypialni. Z duszą na ramieniu wszedłem do pomieszczenia i delikatnym Lumos rozświetliłem pokój.
Przez chwilę nic się nie działo. Cisza była wręcz namacalna. Dopiero po dobrej minucie zauważyłem wystający zza komody kawałek dywanu.
Czyli wracamy do pierwszego dnia…, pomyślałem z ciężkim sercem.
Powoli zbliżyłem się do miejsca, w którym prawdopodobnie schował się Harry i delikatnie wyciągnąłem rękę w stronę szczeliny, będąc przygotowanym na godziny siedzenia w bezruchu i czekania na jego ruch.
O dziwo, stało się coś zupełnie odwrotnego. Harry w momencie znalazł się przy mnie, ściskając moją dłoń, jakby chciał powiedzieć: „Byłem taki przerażony! Ale cieszę się, że już wróciłeś!"
To było coś pięknego. Jak mogłem pomyśleć, że nie jestem mu potrzebny, że on nic nie czuje, że nie rozumie, kiedy jestem obok. Pociągnąłem go delikatnie w swoją stronę, aby go przytulić. Poddał się bez żadnych oporów, a po chwili chlipiąc głośno, zasnął zmęczony płaczem.
Do teraz nie wiem, co wywołało u niego taki napad paniki, ale od tego momentu już nigdy nie zostawiłem go samego. Wystosowałem odpowiednie pisma do wszystkich moich wspólników, zrzekłem się wszelkich praw do projektów, eksperymentów, stażów i badań. Zostawiłem pracę i kwatery w Hogwarcie, aby zamieszkać na przedmieściach Londynu. Wywróciłem całe swoje życie do góry nogami w jednej chwili tylko dlatego, żeby ten biedny chłopiec już nigdy nie musiał się bać.
S.S. 12 czerwiec 19xx
Ostatnio przyłapałem się na tym, że dużo mówię. Bardzo dużo jak na mnie i to w dodatku często do siebie. Inaczej, pozornie do siebie. Wiem, że Harry słucha i chłonie każde moje słowo. Zmiana zimnych i wilgotnych lochów na ciche mieszkanie zdecydowanie mu służy. Pierwszą chwilę dezorientacji pokonał podczas swojej pierwszej nocy we własnym łóżku. Kiedy rano zobaczyłem, że spędził w nim całą noc, o mało nie krzyknąłem ze szczęścia. Wykazał też zainteresowanie otwartym balkonem. Jeszcze nie wyszedł na zewnątrz, ale codziennie po śniadaniu pokazuje palcem na klamkę, jakby prosząc, żebym otworzył okno. Potem siada po turecku, zamyka oczy i próbując odczuć, co dzieje się tam, poza firanką.
Stymuluję jego rozwój, ale to nie znaczy, że do czegokolwiek go zmuszam. Wszystko dzieje się własnym tempem. Każdy krok w dobrą stronę to dla mnie ogromna nagroda. Jakakolwiek forma komunikacji z Harrym to dobry znak, że jesteśmy na właściwej drodze. To nic, że do tej pory nie usłyszałem żadnego jego dźwięku poza płaczem i krzykiem.
Do pierwszych słów też dojdziemy.
Zacząłem nawet czytać na głos, a Harry aktywnie okazał zainteresowanie. Ogólnie zauważyłem, że lubi, kiedy do niego mówię. A mówię naprawdę cały czas; podczas sprzątania opisuję czynności, tak samo jak podczas gotowania. Kiedy siadam razem z nim na ziemi i próbuję go przyzwyczaić do ludzkiego kontaktu. Nawet wieczorem, zanim położy się spać, nakrywam go kocem i całuję w skroń. Opisuję wszystko, najmniejszy szczegół, mając nadzieję, że taki sposób zaowocuje w przyszłości.
Póki co sprawdza się. Nawet jeśli Harry nie jest w stanie powiedzieć żadnego słowa, w większości wie, do czego służą dane rzeczy i sygnalizuje ich potrzebę. To takie nasze małe osiągnięcie, a moja wielka duma.
Uzdrowiciele oczywiście dalej twierdzą, że chłopak będzie niemową do końca swoich dni i to, co obecnie udało mi się z nim wyćwiczyć to szczyt jego możliwości. Kretyni. Tak łatwo im skreślić dziecko, zamiast dostrzec zmiany. Harry wciąż się rozwija i dogoni swój wiek. W tak krótkim czasie nauczył się w miarę pewnie chodzić. Ba, nawet zaczyna zabiegać o moją uwagę, pociągając mnie za rękę. Odkładam wtedy książkę, którą zazwyczaj czytam i w całości skupiam się na nim.
A pełny wdzięczności uśmiech jest wszystkim, czego oczekuję.
S.S. 18 czerwiec 19xx
To dziś! To właśnie dziś jest ten dzień, który zapoczątkuje lawinę zmian! Jestem tego pewny jak niczego wcześniej w życiu. Harry się zaśmiał! Nie uśmiechnął, tylko zaśmiał w głos! Najpierw sam wystraszył się własnego głosu, ale nie było mowy, żebym pomylił go z czymś innym. Wysoki, piskliwy, pełen radości dźwięk. Chwała ptakom, które postanowiły zrobić sobie imprezę w karmniku na oczach Harry'ego. Należy im się solidna porcja ziarna.
Kiedy już zaśmiał się raz, ja dołączyłem do niego. Wnet pojął, że nie robi niczego złego i roześmiał się ponownie, i znowu, i zaczął klaskać w dłonie.
Siedziałem na fotelu, śmiejąc się i płacząc jednocześnie. To było coś nie do opisania. Radość, duma, ulga! Wszystkie emocje budowane od dłuższego czasu znalazły momentalne ujście. Chciałem podejść do Harry'ego i go uścisnąć ale z drugiej strony mogłem to zrobić zawsze, a nie chciałem przerywać tego momentu.
Teraz mogę pokazać mentalny środkowy palec tym wszystkich specjalistom, którzy chcieli mi wmówić, że Harry nie będzie reagował na świat zewnętrzny, ani mówił.
Będzie. Już ja się o to postaram. Wtedy sam im powie, jakimi są imbecylami.
S.S. 19 sierpień 19xx
