Chciałabym ciepło podziękować kokoszowi za komentarz pod moim wcześniejszym one-shotem. Jego część natchnęła mnie do napisana tego opowiadania. Także: dziękuję!

W sumie to dopiero się rozkręcam i ostatecznie w Magnusa wczuję się w rozdziale drugim, który – być może – pojawi się przed sylwestrem, o ile się wyrobię. C:

Wesołych świąt wszystkim życzę.

OSTRZEŻENIA:

- Zbyt dużo angstu w kolejnych rozdziałach.

- 2-3 „przekleństwa" się pojawią, również w kolejnych częściach.

- Polecam zapoznać się przed rozpoczęciem czytania z 5 etapami psychologicznymi, dzięki którym o wiele łatwiej zrozumieć sens tego opowiadania. Jako, iż jeszcze nie ogarniam systemu linkowego , na wikipedii można to znaleźć pod nazwiskiem Elisabeth Kubler-Ross.


1. Zaprzeczenie

W listopadzie wybrał się do baru. Dawno w nim nie bywał, uznał więc, że to najwyższa pora, aby porozmawiać z kimś więcej niż ze ścianą lub sufitem. Nie tęsknił za ludnością, z którą tam przesiadywał; tęsknił za socjalizowaniem się, za żywą duszą w jego otoczeniu. (Prezes Meow, pomimo wszystkich za i przeciw, nadal zostawał kotem. A w ostatnim czasie niezbyt towarzyskim).

Już z daleka mógł ujrzeć niewyraźny zarys budynku, jednakże Podziemni hałasowali tam za cały lud Przyziemnych, zebranych w jednym miejscu. Nabrał powietrza, wdychając go jak najwięcej w swoje płuca. Czuł dziwny ucisk w brzuchu – nigdzie dalej nie bywał, niż w sklepie, położonym obok jego domu.

Od pięciu lat.

Tak, to z pewnością stres w tej chwili wyżerał mu żołądek.

Szczerze mówiąc, w swoim osiemsetnym życiu nigdy nie został tak hucznie i wesoło powitany, jak teraz. I tego również się nie spodziewał. Uśmiechnął się blado, ale w duszy uradował się z tego. Ktoś na niego jednak czekał. I to cała gromada.

Czas wcale nie stanął w miejscu. Kolejne kłamstwo. Wyłączyć.

Po pięciu minutach wylądował przy stoliku obok baru, popijając kunsztowne wino i rozprawiając o niczym. Jego samotność, tworząca bariery wokół serca oraz odgradzająca go od żyjących stworzeń schowała się głęboko w sercu. Jego samotność.

Bo czasem miał wrażenie, że tylko ona mówi prawdę.

Swoich towarzyszy przy stole znał wyłącznie z widzenia. Wcześniej, kiedy przychodził tu niemalże codziennie i balował do rana, zadawał się jedynie z wybranymi i zaufanymi Podziemnymi. Unikał nieznajomych, chociaż odpowiadał im od czasu do czasu na powitania, czasem pomachał na pożegnanie, wzniósł toast za obojętnie mu jaką okazję.

Zdał sobie sprawę z tego, że każdy co jakiś czas powinien otworzyć swój umysł – serce niekoniecznie, to był zamknięty ogród, pokryty bluszczem. Pod ogromnymi, rozkwitniętymi chwastami jedynie bliscy temu przejściu mogli odnaleźć w zamęcie, w uporządkowanym chaosie klamkę – na nieznajomych, zawrzeć parę nowych relacji.

Zerknął na wilkołaka, siedzącego po jego prawej stronie. Mężczyzna sprawiał wrażenie zdenerwowanego, zawstydzonego, ale Magnus nie miał pojęcia, dlaczego. Obserwował go uważnie, to, jak przełykał ślinę, jak starał się odgarnąć włosy z czoła, sekretnie wycierają krople potu. Znał to zachowanie.

- Coś się stało? – zapytał uprzejmie.

Swoimi kocimi oczami przewiercał wręcz zielone, rozbiegane tęczówki.

Nieważne, kim się jest, emocje wygrywają.

Nie obronisz się w nieuczciwej walce.

- Alec Lightwood wyszedł za mąż.

Niepozlepiane serce rozbija się na miliardy kawałków.

- Aha.

Chciałbym je zszyć, ale chyba się nie da. Nikt nie preferuje rozbitego serce. A ono właśnie się dusi. Może to ja. Nie wiem.

- Dobrze się czujesz?

Każdy ubiera maski. To źle? Nie, oczywiście, że nie. Źle, kiedy maska stapia się z twarzą.

- Czemu mam czuć się źle?

Powinien podziękować swojej samotności. To było wiadome. Przecież zajęła miejsce Aleca. Kochanka, żona, siostra, przyjaciółka, matka. Obiecał, że później z nią porozmawia.

Upił łyk wina. Jego myśli przestały galopować i przechodzić przez głowę z prędkością świetlną, zatrzymały się i rozpłynęły ostatecznie w powietrzu.

- Możemy zagrać w pokera. Idealne na rozerwanie się!

Zagrał. Miał dziwną świadomość, że po raz pierwszy od pięciu lat żył. Osobliwe doświadczenie, ale bardzo prawdziwe. Wciągając się w wir zabawy poznawał coraz to nowszych Podziemnych, a hazard sprawiał mu taką przyjemność, jakiej oczekiwał. Po finale podsumował swoje wygrane (oraz przegrane, chociaż niezbyt lubił o nich myśleć) – stracił butelkę białego, słodkawego wina, ale dostał w zamian półlitrówkę wódki i szklaną kulę.

Czuł na sobie wzrok wilkołaka, którego imię poznał przed samym wyjściem z baru. Magnus z ciekawością zerknął na niego, ale coś w jego oczach sprawiło, że wpatrywał się w niego o sekundę więcej, niż powinien.

Od pożądania ciemnieją oczy.

Gdy o trzeciej w nocy wyszedł z baru i udał się do domu – wciąż trzeźwy, co postanowił, że zapisze w swoim notatniku – uśmiechał się do siebie, przepełniony masą dobrej energii. Mimo wszystko stwierdził, że warto czasem wyjść. Pobyć z kimś. W końcu to on urządzał imprezy na cały Brooklyn, prawda?

Doszedłszy do mieszkania, oparł się o drzwi. Trzymał wciąż w dłoniach kulę i butelkę wódki, ona natomiast w blasku nocy wyglądała jak czarna maź.

Roześmiał się. Czarownik poczuł, jak krew przyśpiesza i dudni mu w uszach.

Prezes Meow zerknął na niego; Magnus wyczuł wzrok kota i również na niego spojrzał, ale nie przestawał się śmiać. Wręcz przeciwnie, jego śmiech z każdą chwilą stawał się głośniejszy.

- Nie! – wykrztusił, siłując się z własnym głosem. – Nie. To niemożliwe. To oczywiste i niemożliwe! Alec wyszedł za mąż? Nie. Nie. Nie. Nie.

Przecież ten wilkołak skłamał.

MUSIAŁ skłamać.

Nie wierzył mu.

Alexander nie mógł wyjść za mąż. Niedorzeczne. Nie ma innego wyjścia. To nieprawda. Prawie dał się nabrać. Przecież kalendarz wskazywał kwiecień. Prima Aprilis. Tak, to było to. Żart udał im się wszystkim. Prawie dał się nabrać. Prawda?

Opadł na kolana, a z jego stron wyślizgnęła się szklana kula, na szczęście nie poddając się większym uszczerbkom niż małe pęknięcie.

Skoro żartowali, to czemu miał wrażenie, że jego dusza się rozerwała na dwie połowy?