Tytuł oryginału: the sensation of falling as you just hit sleep, do obejrzenia archiveofourown works / 324584 / chapters / 522817
Autorka: greywash

Zgoda na tłumaczenie: jest
Tłumacz: Pirania
Beta: Mąka

Ostrzeżenia: angst, przemoc, przekleństwa, slash

to uczucie spadania, kiedy zasypiasz

Miłość motywuje o wiele okrutniej


1: 16 czerwca 2012 – 24 czerwca 2012

Gdy tylko mu pozwalają, John wraca do mieszkania. Jest popołudnie. John zdejmuje buty i zapala światła.

17:08 Nieodebrane połączenie - Harry Watson

17:08 Nowa wiadomość głosowa

17:19 Nieodebrane połączenie – Harry Watson

17:19 Nowa wiadomość głosowa

17:25 Nieodebrane połączenie – Sarah Sawyer

17:26 Nowa wiadomość głosowa

17:27 Nieodebrane połączenie – Mike Stamford

17:27 Nowa wiadomość głosowa

17:29 Nieodebrane połączenie – Harry Watson

17:29 Od: Harry Watson

Odbierz telefon

17:31 Nieodebrane połączenie – Greg Lestrade

17:32 Nowa wiadomość głosowa

17:37 Od: Harry Watson

John? Jak się masz?

17:40 Nieodebrane połączenie – Harry Watson

17:41 Nieodebrane połączenie – Harry Watson

17:43 Nieodebrane połączenie – Harry Watson

17:43 Od: Harry Watson

Odbierz telefon, draniu

Gdy telefon dzwoni kolejny raz, John go wyłącza.

- John.

John otwiera oczy.

- Kapiesz... kapiesz na mnie – mówi.

- Pada już półtorej godziny, cholero jedna – odpowiada Harry, odgarniając z twarzy kosmyk pociemniałych od wilgoci włosów. Po czym dodaje – Wielkie dzięki, że musiałam tu drałować w taką pogodę. Właśnie tego mi brakowało w ten weekend. Oglądania wiadomości i zastanawiania się, czy mój brat nie dostarczy materiału do następnych. - Jej spojrzenie jest łagodne.

John odwraca wzrok.

- Chryste – wzdycha Harry, po czym bierze jego telefon i wstaje. Włącza komórkę, odkłada ją na oparcie fotela i cofa się kilka kroków. - Dziękuję, pani Hudson. - John słyszy, jak zamykają się drzwi od mieszkania. Znów zaciska powieki.

Gdy naprawdę mocno się skupia, słyszy – słyszy dźwięki. Przede wszystkim kroki. „Jeśli poczekam jeszcze chwilkę" - myśli - „rozlegnie się maniackie mamrotanie albo..." O, proszę, jak na zawołanie. Zastanawia się, kiedy zacznie słyszeć skrzypce.

- No dobrze – mówi Harry, a John niemal wyskakuje z fotela. Podrywa głowę w zaskoczeniu. Siostra rzuca mu na kolana kurtkę i obraca w dłoni jego torbę podróżną, by wygodniej złapać uchwyt. - Chodź. Nic tu po nas.

xxx

Gdy John się budzi, bolą go plecy i zaczyna się zastanawiać, co robi na plastikowym materacu u Sary. Zawsze śpi na kanapie. Potem przypomina sobie, że jest niedziela, a ten materac nie należy do Sary. Znów zamyka oczy.

xxx

- Więc... - mówi Harry.

John otwiera oczy.

- Odebrałam zabawny telefon – kontynuuje Harry. Założyła dłonie na koszuli, która jest w takim odcieniu niebieskiego, jaki Clara zawsze wybierała i dla niego („podkreśli kolor twoich oczu"). - Od niejakiej doktor Hooper. Powiedziała, że zostałam wpisana jako osoba, którą należy powiadomić w razie twojego wypadku. Mogę się założyć, że to nieprawda. Pytała o ciebie. Pytała o twój wstrząs mózgu.

- Jest w porzo – mówi John. Znów zamyka oczy.

- Zabawne – odpowiada Harry. - Powiedziałam jej: „Naprawdę? Nic mi nie wspominał o wstrząsie mózgu".

- O niczym ci nie wspominałem – mamrocze John.

- Taa – mówi Harry. - Pamiętam. Dowiedziałam się z wiadomości.

John odwraca się twarzą do ściany.

- Czy tobie w ogóle wolno spać? - dopytuje się Harry. - Myślałam, że jak się ma wstrząs mózgu, to nie powinno się zasypiać.

John wzdycha.

- Nic mi nie jest – mówi. - Serio. Pamiętasz, że jestem lekarzem?

Siostra szturcha go w ramię. Mocno. Potem pyta:

- Coś tajskiego ci pasuje? Nie mam w domu nic do żarcia.

John nie odpowiada. Gdy przywożą jedzenie, siostra podaje mu pół miski ryżu z zielonym curry, więc je i o niczym nie myśli. Nawet nie chce mu się drażnić Harry mlaskaniem, chociaż wie, że to niezawodny sposób, by doprowadzić ją do szału.

xxx

Gdy się budzi, ma cztery kolejne wiadomości (Mycroft, pani Hudson, Molly, Bill) i o wiele za dużo SMS-ów. Większości nawet nie zamierza przeczytać. Jest poniedziałek rano, wpół do jedenastej. Przez chwilę myśli o śmierci, ale słyszy, jak Harry zasuwa w kuchni, więc pewnie nie warto nawet próbować.

xxx

- No dobra – mówi Harry we wtorek. - Wstawaj. Już. - W twarz uderza go ręcznik.

- Nie powinnaś być w pracy? - mamrocze John.

- Tak, powinnam, dzięki za troskę – odpowiada. - Prysznic. Golenie. Już. Wyglądasz jak bezdomny i zaraz zasmrodzisz mi mieszkanie.

Johna nie stać na ciętą ripostę, więc idzie pod prysznic. Harry postawiła na brzegu wanny jego szampon, razem z jego maszynką do golenia i sherlockową kostką supersilnego, wąglikobójczego, antybakteryjnego mydła. John wyłącza światło i myje się w ciemności. Harry ma imponującą kolekcję kosmetyków kąpielowych o zapachu gardenii. Musi włączyć światło, żeby się ogolić, ale w tym momencie to już nie ma takiego znaczenia – i tak nie czuje niczego poza kwiatami.

Okręca biodra ręcznikiem i otwiera drzwi. Harry już na niego czeka, trzymając czystą parę jeansów, nową koszulę i świeże bokserki. Johnowi wyrywa się warknięcie, ale bierze ubrania i z powrotem chowa się w łazience. Gdy dopina rozporek, słyszy, jak jego siostra woła przez drzwi:

- Umówiłam cię na spotkanie z twoją terapeutką. W czwartek o pierwszej.

John prycha, ale nie wie, co odpowiedzieć.

Skrzynka głosowa jest przepełniona, więc już nie dostaje nowych wiadomości. Co za ulga. Mycroft wreszcie się poddał i przestał dzwonić, zamiast tego wysyła SMS-em wszystkie szczegóły w nocy we wtorek. John patrzy na wiadomość jakąś jedną dziesiętną sekundy, po czym klika „Usuń".

xxx

W środę John przez większość czasu ma otwarte oczy i próbuje nie słuchać zegara.

xxx

Ostatecznie Harry idzie razem z nim i czeka w korytarzu, gdyż, jak to ujmuje:

- Znam cię od czterdzieści lat, myślisz że ufam ci na tyle, by puścić cię samego?

John nagle przypomina sobie, że nie lubił jej już, zanim zaczęła pić.

- Nie poszedłeś na pogrzeb – mówi Ella pod koniec sesji.

John patrzy za okno.

- John? - pyta.

- Tak, nie poszedłem – odpowiada John. - Pani Hudson napisała mi, że media urządziły istny cyrk.

- Ale to nie dlatego nie poszedłeś – naciska terapeutka.

- Nie – mówi John i przyciska dłoń do ust.

Gdy sesja kończy się dziewięć minut później, Ella wciąż milczy.

xxx

W piątek wieczorem Harry zmusza go kolejny raz, by się umył i ogolił, a potem zabiera do dobrze sobie znanego baru. Kelnerka, ładna blondynka przed trzydziestką, o szerokich, bujnych biodrach i skomplikowanym tatuażu zdobiącym dekolt, woła:

- Harry, skarbie! Kopę lat! - Bez pytania nalewa dwa szoty whiskey. Harry sadza Johna w kącie i idzie po szklanki. Wraca z whiskey i czymś przezroczystym i posykującym, zawierającym limonkę, wisienkę, plasterek ananasa i małą parasolkę. Podaje Johnowi whiskey.

John przyjmuje ją i wskazuje głową napój siostry.

- To dość... - mówi.

- ...owocowe? - podpowiada Harry. Drgają jej kąciki ust, gdy wyciąga ananasa na serwetkę. - Żarcik Meg. Powiedziałam jej, że nie piję, więc postanowiła ożywić moją mineralkę.

- Chryste – mruczy John.

- No nie? - przyznaje, ale zjada wisienkę.

Gdzieś w połowie trzeciej whiskey wzrok John zawiesza się na tatuażu, który, gdy kelnerka wybucha śmiechem, porusza się jak fala. Pyta:

- Pieprzyłaś się z nią?

- Z kim, z Meg? - pyta Harry, zerkając na niego sponad rosnącej sterty ananasa.

- No.

- Och, no – mówi Harry. - No wiesz.

- Nie – mówi John. - Nie... Nie wiem.

- Och – mówi Harry. - Nie byłyśmy parą ani nic.

- Mnie się nigdy nie udaje zaciągnąć takich dziewczyn do łóżka – przyznaje John.

- Nie żebyś nie próbował. - Kąciki ust Harry drgają, a on mówi:

- Ja... wypiję za to. - Unosi szklankę. Harry stuka o nią swoją szklanką, a John pyta:

- Zamierzasz jeść tego ananasa?

Kobieta przesuwa owoc w jego stronę.

- Jeszcze po jednym? - pyta, gdy John wcina ostatni plasterek.

- Jasne – odpowiada. Jest mu ciepło w brzuchu. Harry wstaje, przynosi im drinki, a on kończy ananasa akurat wtedy, gdy staje przed nim kolejna whiskey. Siostra bez słowa podaje mu plasterek z nowego napoju, ale John już nie jest bardzo głodny, więc odkłada go na serwetkę.

- Nie myślałam, że tak to będzie wyglądać – mówi Harry, gdy do połowy opróżnili szklanki.

- Mhm – zgadza się John.

- Myślałam, że cię upiję i wypłaczesz się, chowając twarz w moich włosach – dodaje.

Patrzy jej w twarz, w jej dobre oczy... Chryste, jakie to wkurzające.

- Wiesz, nie mam już piętnastu lat.

- Nie poszedłeś na pogrzeb – zauważa ona.

Obraca w dłoniach szklankę. W prawo, w lewo. Przełyka i mówi:

- Przy twoim domu nie czatowali żadni dziennikarze.

Harry drga.

- Nie – potwierdza.

John kiwa głową.

- A byli na Baker Street, gdy po mnie przyjechałaś? - pyta i bierze duży łyk.

Harry milczy przez chwilę.

- Nie – mówi cicho.

- I ten pub. Prawie pusty, chociaż jest wpół do dziewiątej w piątek – kontynuuje. - Nikt. Po. Prostu. Nikt. Nawet na mnie nie spojrzał. Nie no, jasne, nie jestem nikim ważnym, jestem tylko jedynym potencjalnym źródłem do najgorętszego tematu w Londynie. Chyba że... Znaczy, minął już prawie tydzień, sądzisz, że już zapomnieli?

Harry ociera dłonią usta. Są dziwnie wykręcone.

- Jasne – mówi John i wypija resztę whiskey. - Więc... Jutro... jutro pójdę... do hotelu.

- John – wzdycha ona.

- Zabił go – mówi John szybko, bolesnym, zduszonym głosem. - On... Jeśli ja, jeśli tamtej nocy, po uniwerku, gdybyśmy... Gdyby Clara nie przeżyła...

- Nie mówimy o Clarze – stwierdza ona cicho.

- A powinniśmy – odpiera John. - Czy byś...

- Z Clarą wszystko dobrze, ma chłopaka – warczy Harry. - A wy dwaj nawet nie...

- Nigdy byś się do mnie już nie odezwała – mówi John. Głos nawet mu nie drgnie. - Nigdy. Ani po śmierci taty, ani po Afganistanie, nie chciałabyś... on go zabił, Harry. Nawet gdyby stanął za nim i go pchnął, nie mógłby być bardziej odpowiedzialny, a ty... Ty pozwoliłaś mu...

- On chce ci pomóc – odpowiada cicho. - A ja nie wiem, jak to zrobić.

- No jasne – John wybucha śmiechem. Chwyta kurtkę. - Po prostu... Niech Bóg nas wszystkich zachowa przed pomocą Mycrofta Holmesa.

Nie uchodzi nawet dziesięciu metrów, gdy słyszy jej kroki, nieco przyspieszone by go dogonić. Jej niewysokie obcasiki postukują.

- Wracasz ze mną do mieszkania – mówi mu minutę po tym, jak dostosowała się do jego tempa.

- Nie – mówi John.

- Zdajesz sobie sprawę, że kilka dni temu ukradłam ci portfel?

Ręka Johna sięga do kieszeni, zanim zdąży ją powstrzymać. Kieszeń jest pusta. Harry uśmiecha się złośliwie. John patrzy przed siebie i idzie dalej.

Gdy docierają do mieszkania, leje od dłuższego czasu. John strząsa z siebie kurtkę i przekopuje się przez rzeczy, które Harry zapakowała mu w sobotę: jego oba garnitury, mniej używane koszule, sterta swetrów, spodnie do pracy i dwie pary jeansów, które Sherlock dał mu na Gwiazdkę i do zakładania których zmuszał, kiedy musiał zmanipulować świadka. Skarpetki, bokserki, piżama, szlafrok. Laptop. Ładowarka do telefonu. Kubek, owinięty w gazetę, wciśnięty w kącik. Dwie grube książki w miękkim okładkach, zabrane z jego szafki nocnej, z których tylko jedna naprawdę należy do niego.

Gdy Harry wychodzi z łazienki wycierając włosy, John siedzi na brzegu kanapy. Wciąż gapi się na swoje kolana. Kobieta zastyga i obserwuje go.

- Nawiasem mówiąc, wzięłaś złe mydło, moje było Pears – mówi John drżącym głosem. - I nigdy nie lubiłem rosyjskiej literatury.

Harry nie rusza się przez moment. Potem idzie do kuchni.

John przyciska kciuk i palec wskazujący do oczu i oddycha. Po kilku minutach siostra zabiera mu książkę z kolan, a gdy na nią spogląda, podaje mu kubek z herbatą.

John pije.

Harry siada obok. Po minucie opiera głowę o jego ramię, a on powoli wypuszcza z płuc powietrze.

xxx

John budzi się o drugiej popołudniu z nieznośnym bólem głowy. W ustach ma smak, przypominający mu poniedziałek, który spędzili z Sherlockiem w kanałach. Myśl jest gwałtowna, gorąca i John nagle czuje, że z trudem łapie oddech, tak jakby coś napierało na jego pierś. Przełyka i przełyka ślinę, mruga intensywnie, aż w końcu uczucie przytępia się na tyle, że jest w stanie je znieść.

Wypija półtorej szklanki wody, bierze dwa paracetamole i zjada cały tost. Bez niczego, bo Harry kupuje tylko i wyłącznie pieprzony dżem morelowy. Mieszkanie jest ciche. Harry zostawiła mu wiadomość na samoprzylepnej karteczce: „Jestem w Tesco, wyślij SMS-a, jeśli czegoś potrzebujesz." Niczego nie potrzebuje, więc idzie do łazienki i wchodzi pod prysznic tak gorący, że jego skóra robi się czerwona jak pomidor. Mydło Sherlocka zniknęło w nocy, ale John świetnie wiem gdzie było, na brzegu wanny, tuż obok jego własnego szamponu i maszynki do golenia. Ta myśl skręca mu wnętrzności, więc skupia wzrok na kafelkach na ścianie. Potem goli się starannie, upewniając się, że nie przeocza żadnego fragmentu skóry.

Włączenie telefonu zajmuje mu piętnaście minut. Kolejne dziesięć – wybranie numeru.

- Witam – mówi, gdy pani Hudson odbiera.

- Och, kochany – wzdycha kobieta. - Dobrze się czujesz?

- Nie – odpowiada i przełyka ślinę.

Zapada długa i bolesna cisza.

- Zastanawiałem się... - mówi on. - Bo ja nie... Nie mogłem. W środę. Więc zastanawiałem się, czy pani by mogła.

Znów przełyka. Nagle jego gardło robi się bardzo suche. Pociera szczękę, która jest gładka jak jego szczęka, a potem gardło, które boli jak nie jego gardło, a potem kolano, otulone dżinsami, które kazał mu zakładać Sherlock, gdy trzeba było zmanipulować świadka. Nadal brakuje mu słów.

- Jutro – mówi pani Hudson po chwili. - Herbata. A potem... Pojedziemy.

John pociera twarz i kiwa głową, chociaż ona nie może tego zobaczyć. Potem mówi:

- Ale czy mogłaby pani przyjechać do domu mojej siostry? Na herbatę?

xxx

Tego wieczoru zostają z Harry w domu, zamawiają jedzenie i oglądają na DVD cztery beznadziejne filmy. Ona zasypia w połowie ostatniego, ale John ogląda go do końca, a potem kradnie jej papierosy i wychodzi na balkon, bo w jej mieszkaniu nie ma alkoholu, a potrzebuje czegoś, co by mu pomogło przetrwać to, co musi zrobić.

xxx

Kiedy kończy, jest wpół do trzeciej. Wypalił połowę paczki, boli go gardło, boli go żołądek, ale odsłuchał i wykasował wszystkie. Poza czterema. Wiadomość od Grega jest prosta, prosto z serca, nie wspomina o niczym poza samym Johnem, a John nie może się zdecydować, czy mu wybaczyć, czy też nie. Dwie są od Mycrofta i nie może... po prostu nie może ich odsłuchać. Jeszcze nie. Za nic. Ostatnia musi być stara, źle przekierowana w systemie, bo została doręczona zbyt późno. John nie rozumie, jak to wszystko działa. Ale to już nieważne. I tak ją zachowuje.

xxx

Pani Hudson przynosi kwiaty. Harry wkłada je do wody w swoim starym dzbanku do margarity, żeby nie zwiędły, a John w tym czasie przygotowuje herbatę i wyciąga jakieś herbatniki. To lilie – od ich zapachu chce mu się rzygać. Harry gawędzi z panią Hudson o wszystkim i o niczym, gdy piją herbatę, ale bardzo grzecznie odrzuca sugestię, by pojechać z nimi. I dobrze, myśli John. Sherlock nigdy nie mógł jej znieść.

- Jestem zły – mówi do pani Hudson. I naprawdę jest, choć nie z tego powodu, który ona zakłada. Jest zły, bo Sherlock go oszukał, wykluczył, zostawił; bo Sherlock go do tego wszystkiego zmusił, zmusił by patrzył na furkoczący płaszcz i wiatrak z ramion, i krew wypływającą z uszu i włosów, zmusił, by go dotknął, by dotknął jego dłoni, jego zimnej dłoni, dłoni, która pod dotykiem Johna robiła się coraz chłodniejsza, a świat się kręcił i drżał i... Boże, John nie może tego znieść, nie może znieść tego wszystkiego, nie może znieść, że stoi sam z zimnym kamieniem (z jego zimną dłonią) pod palcami i mówi „Byłem taki samotny i tak wiele ci zawdzięczam", jakby to on leżał w ziemi i jakby to była jego ostatnia szansa, by wypowiedzieć te słowa, ostatnia szansa, by podziękować, ostatnia szansa, ostatnia szansa, podczas gdy to wcale nie jest szansa. Nie ma takiego kawałeczka na ciele Johna, który by nie bolał.

W końcu John odchodzi, bo nie ma w tym żadnego sensu, bo powiedział to na głos, to było głupie i puste, i w ogóle nie pomogło na ból; bo słyszy samego siebie błagającego o niemożliwe, to już nie ma znaczenia, nic nie ma znaczenia, bo Sherlock nie żyje i nie będzie żył jutro, a John żyje, jeszcze, i jeszcze będzie żył jakiś czas. Przełyka ślinę, prostuje się i od tej chwili kręgosłup przypomina mu, co powinien robić.

xxx

Nie wraca do mieszkania Harry. Zamiast tego idzie do jej pubu, siada przy barze i obserwuje blondwłosą kelnerkę z tatuażem, która żartuje z dwoma mężczyznami – ewidentnie stałymi klientami – na drugim końcu baru. Gdy, uśmiechnięta, podchodzi do niego, żeby przyjąć zamówienie, John nagle przypomina sobie, że to Harry ma jego portfel, o czym już dziś sobie raz przypomniał (i to boleśnie – pani Hudson musiała zapłacić za taksówkę), a potem natychmiast zapomniał.

- Co będzie? – pyta kelnerka.

- Kurwa – mówi John. Kobieta uśmiecha się i mówi:

- Skarbie, nie stać cię na mnie.

John czuje, jak palą go policzki i mówi:

- Ja... Chryste, nie, nie. Nie mam portfela.

Kelnerka wbija mu wzrok w twarz i po chwili mówi:

- Jesteś bratem Harry, nie?

John przełyka ślinę i kiwa głową.

Kobieta sięga pod bar, wyciąga szklankę i bierze whiskey.

- Na koszt firmy – mówi.

- Nie trzeba... - zaczyna, ale ona potrząsa głową.

- Na koszt firmy – powtarza, a gdy podaje mu szklankę, dotyka lekko jego dłoni.

John pije whiskey. Kelnerka – Meg, przypomina sobie – przynosi mu kolejną, więc pije dalej. Kiedy podaje trzecią, John mamrocze:

- Nie możesz mi dawać darmowych drinków.

Ona unosi brew i odpowiada:

- W gruncie rzeczy mogę robić, co chcę. - John wbija w nią wzrok, przełyka ślinę i mówi:

- Podoba mi się twój tatuaż.

Kobieta chwilę studiuje go wzrokiem, potem kiwnięciem głowy wskazuje na jego szklankę i mówi:

- Dopij. Skończyłam zmianę dziesięć minut temu, a druga kelnerka pewnie już zjadła obiad.

- Spałaś z moją siostrą – przypomina jej John. Ona opiera dłonie na barze, pochyla się i muska językiem jego ucho. John zaciska palce na szklance.

- W porządku? - mruczy ona.

John wypija resztę whiskey.

- Tak – odpowiada. - W porządku.

xxx

Gdy John otwiera drzwi do mieszkania Harry, jest już po północy, ale ona jeszcze nie śpi. Siedzi na kanapie i gryzie paznokieć kciuka. Nie rusza się, tylko siedzi i patrzy, jak on zdejmuje kurtkę.

- Słuchaj – mówi John, odwieszając ubranie. - Potrzebuję portfela.

- John – mówi ona.

- Nie – przerywa jej John. - Nie mogę... Nie możesz nie chodzić do pracy przez kolejny tydzień, a ja nie planuję ze sobą skończyć, więc oddaj mi portfel i pozwól być dorosłym.

- John – powtarza ona, a potem kiwa głową i John wszystko widzi – za późno, za wolno: dwa kubki, a Harry pije taką samą herbatę jak on, z mlekiem; ta druga jest czarna. Wnioskując z parasola opartego o podłokietnik kanapy, nie ma też w niej cukru.

- Witaj, John – mówi Mycroft, wchodząc do przedpokoju. John wbija w niego wzrok, bo nie wierzy, że Mycroft Holmes jest w mieszkaniu jego siostry, że pije jej herbatę, a już zupełnie nie wierzy w to, że właśnie skorzystał z jej toalety.

- Nie chcę z tobą rozmawiać – mówi John.

- To konieczne – odpowiada Mycroft.

John uśmiecha się do niego.

- Och, jasne, skoro twierdzisz, że to konieczne, to wszystko w porządku.

- John. - Prostuje się Harry.

- Nie no, serio – mówi John, nawet na nią nie patrząc. - Przypuszczam, że jestem trochę zdziwiony... czy my mamy teraz coś wspólnego ze sobą, panie Holmes? Jestem... Nie do końca rozumiem, czemu mielibyśmy się spotykać, skoro...

- Mam dla ciebie zlecenie – przerywa mu Mycroft. John drga, bo słyszał to już wcześniej, wiele cholernych razy wcześniej, ale po raz pierwszy zostało to skierowane do niego.

- Jakie zlecenie – mówi cicho – mógłbyś mieć dla mnie?

- Moriarty – odpowiada Mycroft, a John zamiera. Mycroft uśmiecha się trochę krzywo. - Chcę, żeby zdechł. Ty nie?