Rozdział pierwszy – I gave you all Autor: Tino Słowem wstępu:
Beta: dr – ost
Każdy z rozdziałów inspirowany jest inną piosenką zespołu Mumford & Sons.
Spraw tu raczej zbyt wiele nie ma, bo też nie nastawiałam się na pisanie caseficka. Raczej romantyczny romans romansowy, poprzedzony angstami.
John po raz setny chyba tej nocy przekręcił się na drugi bok. Zacisnął mocniej oczy, ale nie - sen nie nadchodził. Uchylił powieki, wpatrując się w ścianę zalaną światłem ulicznej latarni.
Kolejną noc nie mógł spać. Ale dzisiaj przynajmniej miał się czym zająć.
John spędził na pakowaniu cały dzień. Swoje klamoty wrzucił niedbale do jednej walizki i zaraz o nich zapomniał. Większym problemem było pakowanie rzeczy Sherlocka. Nie tylko dlatego, że było ich znacznie więcej. Po prostu każdy przedmiot, którego jeszcze tak niedawno dotykał detektyw przywoływał żywe wspomnienia, teraz niewymownie bolesne. John przez cały dzień składał jego sprzęt naukowy. Starał się wyłączyć myślenie podczas tej czynności, ale mu się to nie udawało, jakby jego własny umysł z niego drwił. Pod wieczór już płakał psychicznie. Bez łez, po prostu łkał w duchu.
Teraz było już lepiej. Opanował się nieco, ale uparte myśli i tak nie dawały mu spać. Myśli i wspomnienia. Tak.
Nie zastanawiając się dłużej, usiadł na łóżku. Przetarł dłońmi twarz, ostatecznie się rozbudzając.
Potem zszedł piętro niżej, starając się nie potknąć w ciemnościach. Nie chciał zapalać światła. Nie chciał, żeby pani Hudson się o niego niepokoiła. I tak już martwiła się bardziej, niż na to zasługiwał. W końcu to właśnie ON zostawił Sherlocka w rozstrzygającym momencie, bo uwierzył w historyjkę stworzoną dla odciągnięcia jego uwagi. Mało tego, na pożegnanie nazwał Sherlocka maszyną. Nie mógł sobie tego wybaczyć i nie sądził, żeby kiedykolwiek miałoby mu się to udać.
Wkroczył do dużego pokoju. Panował tu teraz jeszcze większy nieporządek, niż zazwyczaj, bo poza zwykłym bałaganem było tu mnóstwo kartonów i porzuconych bezładnie arkuszy papieru do pakowania.
John rozejrzał się po pomieszczeniu. Jego wzrok przyzwyczaił się już do półmroku.
Sprzęt naukowy Sherlocka leżał, zapakowany, pod ścianą. John nawet nie spojrzał w jego stronę. Czaszka Sherlocka, skrzypce... Nie, skrzypiec nie był w stanie jeszcze spakować. Były rzeczą, do której Sherlock był najbardziej przywiązany. Niech leżą.
John już na samym początku pakowania powiedział sobie, że ubrania Sherlocka zostawi na koniec. Tam, w jego szafie, wspomnienia polatywały między idealnie skrojonymi garniturami, żeby uderzyć Johna z całą mocą, kiedy tylko otworzy drzwi. Razem z jego zapachem pozostałym na materiałach.
John już raz to przeżył. Poczuł zapach Sherlocka, kiedy sprzątał w szafce w łazience, i strącił jego źle zakręconą wodę kolońską. Szklana buteleczka potoczyła się, zalewając swoją zawartością połowę podłogi.
Zapach, który uderzył Johna, był wspaniale znajomy. Boleśnie znajomy. Do tej pory czuć go było w łazience, chociaż John wszystko posprzątał.
Więc ubrania odpadają... John znów się rozejrzał. Jego wzrok wylądował na rzuconym niedbale na fotel laptopie Sherlocka. Nigdy nie udało mu się złamać hasła, chociaż Sherlock za każdym razem odgadywał jego, nawet gdyby doktor zmieniał je trzy razy dziennie.
Nagle gdzieś w tył głowy uderzyła go głupia myśl. Nie, to raczej niemożliwe. Zupełnie nieprawdopodobne. A jednak...
John usiadł ciężko na wolnym miejscu na zagraconej kanapie. Patrzył na włączający się komputer. Przez jego głowę przewalały się wspomnienia.
i"Sentyment to chemiczny defekt, cechujący stronę przegrywającą", mówił Sherlock do Irene Adler. "Dziękuję za ostateczny dowód." /i
i"Sentyment? Nie, nie wiem."/i stwierdził, upijając łyk z kubka.
i"Głupie sentymenty! " /imruknął, wywracając oczami ze skrajną dezaprobatą.
Komputer wyświetlił nazwę użytkownika, biały napis "Sherlock".
John bez wahania zaczął wpisywać hasło.
i"John Wats-"
Zatrzymał się na moment. Nie, nie tak.
i"John"
Wcisnął enter. Laptop odegrał powitalną melodyjkę.
-Sentyment...
I znów zapłakał bez łez.
