Ciemność daje moc

rozdz.1

Ucieczka

Harry poczuł, że leży na czymś twardym. Było mu zimno i nie mógł powstrzymać drżenia ciała jakie wywoływały wstrząsające nim dreszcze. Chciał się przesunąć, ale uniemożliwił mu to ból. Wszystko go bolało. Albo piekło. To było straszne uczucie. Usłyszał zduszony jęk. Dopiero kilka sekund zajęło mu uświadomienie sobie, że wydobywa się on z jego własnego gardła.

Skóra paliła go niemiłosiernie. W końcu, z trudem uchylił powieki tylko po to, by zaraz ponownie stracić przytomność. Usłyszał jeszcze mrożący krew w żyłach śmiech, gdy znów otoczyła go ciemność.

Merlinie, udało się, pomyślał, gdy przebudził się rano. Powoli docierały do niego wydarzenia z ostatnich dni. Jak przez mgłę przypomniał sobie dziwny list, z jeszcze dziwniejszymi informacjami. A on zgodził się na to. Co mu strzeliło do głowy? Powinien być grzecznym Złotym Chłopcem Dumbledore'a i siedzieć spokojnie (a raczej niespokojnie, mając takiego kuzyna jak Dudley) w domu wujostwa, gdzie był bezpieczny. A przynajmniej tak zapewniali członkowie Zakonu. Jednak dla Harry'ego niewiele znaczy ich słowo. Wie, że tylko powtarzają słowa Dumbledore'a i wierzą w nie ślepo, choćby były całkowicie pozbawione sensu. Gdyby był Syriusz ... On jeden rozumiał Harry'ego. Tylko, że ledwo zdążyli się poznać i ... koniec. To było takie nierealne... Dopiero pisał do Syriusza i zwierzał mu się z każdej błahostki... Ze strachu przed turniejem trójmagicznym, z kłótni ze Snape'em a nawet problemów z dziewczynami. Teraz nie ma już nikogo... Nikogo, komu mógłby zaufać, nikogo, kto by go zrozumiał, pocieszył. Nikogo, komu mógłby powiedzieć wszystko i dostać wsparcie zamiast litości i współczucia. Nikogo, kto pomógłby mu w jego planach i pomógł odnaleźć w nowej sytuacji. Harry juz postanowił. Nie może nikomu zaufać, musi zrealizować swój plan zemsty, poznać swoje nowe moce i być przy tym cholernie ostrożnym.

Dopiero niedawno dowiedział się o tajemnicy, którą Dumbledore skrywał przed nim od 15 lat! Nic mu nie powiedział, nie wytłumaczył ... Ba, nawet słowem o tym nie wspomniał! Mało tego, ZABLOKOWAŁ, żeby Harry nie mógł sam odkryć. Tak, Dumbledore wiedział o jego potężnych magicznych zdolnościach, prawdopodobnie większych nawet od Voldemorta! I co? Założył na jego umysł bezpieczną blokadę. "Niech Harry się nie dowie... Będzie się stresował... To takie niebezpieczne". Harry musiał się dowiadywać tak ważnych dla niego rzeczy od śmierciożercy! Można powiedzieć, że miał szczęście w nieszczęściu. Gdyby nie ta walka na cmentarzu i spotkanie ich bliźniaczych rdzeni nigdy nie złamałby blokady na swoim umyśle. Podczas tego pojedynku wszystkie zaklęcia dyrektora zostały zniszczone na skutek zetknięcia się z tak dużą mocą dwóch potężnych czarodziei i ich różdżek.

Oczywiście wtedy jeszcze o tym nie wiedział... Dopiero ten list od Lucjusza. No i plan! Pierwsza część się powiodła - ucieczka z domu i złapanie przez śmierciożerców. Nie przewidział tylko, że potraktują go aż tak brutalnie. Harry jęknął głośno. Wciąż nie może dojść do siebie po tych kilku Cruciatusach. Całe szczęście, że przyszedł Malfoy i ich powstrzymał. Prychnął. Od kiedy to cieszy się na widok któregokolwiek Malfoya? Ale teraz wszystko się zmieniło. Zawarli sojusz. Więc czas wprowadzić w życie kolejny etap planu.

Powoli, żeby nie naruszyć i tak już uszkodzonych mięśni, podniósł się do siadu. Z trudem opanował mdłości, po czym omiótł wzrokiem swoją celę. Było to małe, brudne pomieszczenie bez okien i cholernie zimne. Lochy. Harry po prostu nienawidził lochów! Zimne, paskudne, ciemne, zatęchłe i kojarzyły mu się przede wszystkim z klasą eliksirów oraz nauczecielem tegoż przedmiotu - Severusem Snape'em. Harry szczerze nie znosił tego mężczyzny. Nie wytrzymywali 5 minut w jednym pomieszczeniu, żeby się nie kłócić. Phi, kłócić... Harry chciałby się kłócić, ale nie miał takiej możliwości. Mógł tylko słuchać obelg, które z prędkością światła opuszczały cienkie, wykrzywione w drwiącym uśmiechu usta Mistrza Eliksirów. I nie miał prawa się sprzeciwić, bo to PROFESOR. Oczywiście i tak przeważnie dostawał szlaban, nawet jeśli ani razu nie otworzył ust. Snape zawsze znalazł dobry powód, a jego ulubionym było "bezczelne zachowanie w stosunku do nauczyciela". Harry nie miał zielonego pojęcia co takiego bezczelnego robi, gdyż starał się zachowywać przyzwoicie. Oczywiście jeśli nikt na niego nie wrzeszczał bez powodu.

Harry westchnął, odrzucając nieprzyjemne wspomnienia i oparł się o zimną, wilgotną ścianę lochu. Dobrze, że zabrał z domu sweter. Gdyby nie to... Brr.

Więc Potter czekał. Powoli już nudziło mu się rozmyślanie o bzdurach i studiowanie każdego zakamarka celi po raz setny i walnął ze złości pięścią w kamienną posadzkę.

W tym momencie zakratowane drzwi otworzyły się i do środka weszło dwóch mężczyzn. Jednego z nich Harry od razu rozpoznał po długich blond włosach, których po prostu nie dało się z nikim pomylić. Drugi, wyższy i dobrze zbudowany brunet przypominał kogoś Harry'emu ... Gdzieś już widział tego faceta...

Malfoy mruknął do mężczyzny, żeby zostawił ich samych i podszedł do Harry'ego. Brunet zniknął w drzwiach łopocąc swoją zgniło zieloną szatą.

- Potter - powiedział cicho Lucjusz, ciekawie spoglądając w dół, na chłopaka. Kucnął przy nim, tak że ich oczy znalazły się na tym samym poziomie. - Powiem krótko. Mamy mały problem. Voldemort zwołał wszystkich śmierciożerców. Wiesz co to znaczy?

Harry zbladł i spojrzał na mężczyznę, ale w jego oczach nie było strachu. Tylko determinacja i chęć zemsty.

- Rozumiem. Musimy działać szybko. Proszę się nie martwić, ćwiczyłem już zaklęcia bezróżdżkowe. Zrobię co w mojej mocy.

- Dobrze - powiedział Malfoy, najwyraźniej usatysfakcjonowany. - Teraz uważaj. Rzucę Imperius na Glizdogona… - zniżył głos do szeptu, jakby się bał, że ktoś może usłyszeć. - Patrz na mnie, dam ci znak. Masz zaatakować, kiedy Peter odwróci jego uwagę. Rozumiesz?

Harry nie odpowiedział, tylko wstał powoli i wyprostował się. Zaciskał pięści, a na jego twarzy pojawił się tajemniczy uśmiech.

- Mam już pewien pomysł...


Wysoka, zakapturzona postać, zupełnie nieświadoma tego, co za kilka godzin miała zobaczyć zmierzała właśnie przez błonia wprost do Zakazanego Lasu.

Severus Snape rozejrzał się wokół, upewniając się, że nikt go nie widział. Byłoby niezbyt ciekawie, łagodnie mówiąc, gdyby ktoś przyłapał go na nocnym spacerze w stroju śmierciożercy. Bezszelestnie pokonał odległość, która dzieliła go od lasu. Obejrzał się za siebie zanim wkroczył w ciemność. Cóż, przyzwyczajenie.

Syknął i złapał się za lewe przedramię, na którym pulsował mroczny znak. Starał się nie myśleć o syczącym wężu przesuwającym się po jego kościstym nadgarstku. Powstrzymał dreszcz obrzydzenia i deportował się z cichym trzaskiem.

Znalazł się w ogrodzie Szlachetnego Dworu. W każdym razie tak nazywał to miejsce Czarny Pan, chociaż nikt nie wiedział dlaczego. On i szlachetność? Prychnął. Co za paradoks. Niestety, z Lordem trzeba było się zgadzać, chyba że ktoś chciał otrzymać karę. Severus uśmiechnął się gorzko. Aż za dobrze znał skutki sprzeciwiania się swojemu panu.

Wyzbył się wszelkich emocji z twarzy i przyjął swoją zwykłą kamienną maskę. Podszedł do wielkich, dębowych drzwi, które otworzyły się przed nim ukazując mroczną komnatę. Powitała go fala chłodu i niezbyt przyjemnego zapachu. Wstrzymał oddech i wszedł stanowczym krokiem do jaskini węża.

Rozejrzał się po Sali Audiencyjnej. Była to ogromna komnata. Podłoże tworzyły wielkie, kamienne płyty, w większości poplamione krwią. Ze ścian zwisały łańcuchy i wystawały jakieś kamienie. Między nimi znajdowały się różnej wielkości kamienne węże, które sprawiały wrażenie żywych. Brr. Severus drgnął niezauważalnie i odwrócił wzrok od łuskowatych rzeźb. Pomieszczenie przypominało raczej jakieś zatęchłe lochy. Nie to, co u niego. Jego kochane komnaty w lochach przynajmniej wyglądały normalnie. No ... Prawie. Tutaj oczywiście nie było żadnych okien, co spotęgowało ciemność i mroczność. Przy suficie znajdowały się wielkie kule zielonkawego światła. Severus był pewny, że nie powstały one na skutek żadnego zaklęcia, a przynajmniej nie takiego, które by znał. W całym dworze było oczywiście chłodno. A właściwie cholernie zimno. Na szczęście Snape był przyzwyczajony do takiej temperatury.

Zgromadził się już praktycznie cały Wewnętrzny Krag. Skinął lekko głową Lucjuszowi i paru innym osobom.

- No proszę, proszę. Któż to zaszczycił nas swoją obecnością? - zimny, lekko piskliwy głos rozległ się w komnacie.

Severus odwrócił głowę.

Voldemort siedział wygodnie na potężnym, kamiennym tronie pośrodku Sali wbijając w niego swoje przerażające czerwone oczy, które teraz niebezpiecznie się zwężyły. Miał na sobie czarną szatę, jak zawsze i bawił się różdżką, leniwie turlajać ją między swoimi trupiobladymi, długimi palcami. Jak zawsze. U jego stóp kłębiło się wielkie, wężowate cielsko. Nagini.

Snape zbliżył się i uklęknął kilka metrów przed nim.

- Witaj, mój Panie. - powiedział obojętnym tonem schylając głowę.

Odpowiedział mu przerażający śmiech.

- Severusie, - odezwał się Lord - wstań.

Mężczyzna wykonał polecenie. Merlinie, jak on tego nie znosił. Tych rozkazów, zakazów i poleceń. Nigdy nie był osobą uległą, więc takie zachowanie było dla niego wysoce nienaturalne i poniżające. To cholernie irytujące tak przed kimś klękać. Niedługo zaczną mu wznosić ołtarze... Czasami Snape miał ochotę powiedzieć Czarnemu Panu, że odchodzi, ale wiedział, że jakby to zrobił, zostałby trupem zaledwie w kilka sekund. Czyli nie ma wyboru. Koniec. Sam wybrał taką drogę i teraz musi za to płacić. Jeden błąd i zniszczył całe życie...

Voldemort machnął ręką. Do komnaty wkroczyły dwie zakapturzone postacie prowadzące trzecią, niższą.

Severus spojrzał na więźnia. Miał wrażenie, że gdzieś go już widział. Zaraz ... Te czarne, rozczochrane włosy, blada skóra ... Na Merlina! To nie może być ...

W tym momencie chłopak uniósł głowę wbijając w niego spojrzenie tych nienaturalnie zielonych oczu.

Severus poczuł skurcz w żołądku. Co ON tutaj robi? Gdzie Dumbledore? Przecież chłopiec miał być chroniony do cholery!

Starał się z całych sił zachować obojętny wyraz twarzy, ukrywając targające nim uczucia. Nie może się zdradzić. Nie teraz. Cokolwiek planuje Czarny Pan, to z pewnością jego śmierć w niczym nie pomoże.

W tym momencie coś innego odwróciło jego uwagę. A mianowicie dziwna wymiana spojrzeń między Potterem a ... Lucjuszem.

- Coś się stało, Severusie? - Voldemort chyba zauważył zaskoczenie malujące się przez krótką chwilę na jego twarzy.

- Wszystko w porządku, Panie - odpowiedział beznamiętnie i poszedł na swoje miejsce obok Avery'ego, nie spuszczając wzroku z Pottera. Chłopak był strasznie blady i miał podkrążone oczy. Sprawiał wrażenie jakby nie sypiał od kilku dni. Szedł powłócząc nogami, podtrzymywany przez mężczyzn i rozglądał się nieprzytomnie po sali. Severus pomyślał, że nawet byłoby mu go żal... Gdyby to nie był Potter.

- Ach, Harry! - krzyknął Voldemort. - Witaj w moich skromnych progach!

Ktoś parsknął cicho.

Voldemort zdawał się tego nie dosłyszeć i ciągnął dalej:

- Powiedz mi, jak to się stało, że Dumbledore spuścił z oczu swojego pupilka? - podszedł bliżej do chłopca, który zadrżał nieznacznie.

Potter wyrwał się trzymającemu go mężczyźnie i spojrzał na niego z nienawiścią.

- Więc, Harry, - ciągnął Voldemort - jedynym powodem, dla którego jeszcze żyjesz jest fakt, że posiadasz pewne informacje, które bardzo mnie ... interesują.

- Nic ci nie powiem - warknął Potter. Za wszelką cenę starał się stać wyprostowany i przybrać obojętny wyraz twarzy, co było trudne, zważywszy że ledwo trzymał się na nogach.

Severus popatrzył na niego z niedowierzaniem. Po prostu ... Trzeba być Potterem, żeby zachowywać się tak niewiarygodnie głupio. W sumie, to chyba cecha rodzinna.

Zaciekawiło go jednak zachowanie chłopaka. Co chwilę rzucał krótkie spojrzenia na śmierciożerców, jakby na coś czekając.

Voldemort doskoczył do niego i chwycił mocno jego ramię, potrząsając nim.

- Coś ty powiedział? - wysyczał. - Wiem, że wiesz o przepowiedni. Co w niej jest? MÓW!

Potter odsunął się od niego najdalej jak mógł i patrząc w jego czerwone tęczówki powiedział cicho:

- Nie wiem, o co ci chodzi, Tom. Przepowiednia przecież się rozbiła. - wzruszył lekko ramionami.

W tym momencie wysunął się z szeregu niski, łysiejący mężczyzna, łypiący na wszystkie strony małymi, przerażonymi oczkami. Powoli zbliżył się do swojego pana.

- Pa.. Panie… - wyjąkał. - Ja wiem... Wiem, co było w przepowiedni.

Wszyscy obecni na sali zamarli i wbili oszołomione spojrzenia w przerażonego Glizdogona. No, prawie wszyscy.

Severus zauważył ulgę na twarzy Pottera. Przeniósł wzrok na Lucjusza. Mężczyzna wyglądał, jakby powstrzymywał się od śmiechu. Snape zmieszał się. O co tu chodzi?

Pewnie o tą przepowiednię, której kawałek usłyszał przed kilkoma laty. I powtórzył Voldemortowi. Ale jemu to nie wystarczyło. Chciał znać całość, nie tylko kawałek. Chciał wiedzieć, co go czeka i w jak dużym stopniu będzie to związane z Chłopcem Który Przeżył. Z tego co powiedział Dumbledore, to chłopak powinien znać całą przepowiednię. Severus jednak był pewien, że nie zdradzi jej nawet jakby miał umrzeć. Cholerny gryfoński charakter. Zero logicznego myślenia! I w końcu... Peter. Co on ma z tym wspólnego? I skąd może znać słowa przepowiedni? Istnieją 4 sposoby na poznanie jej: wyniesienie oryginału z Ministerstwa Magii, rozmowa z Trelawney, Dumbledore'm, albo Potterem. Dwa ostatnie odpadają, do Ministerstwa też raczej się nie włamał, a nawet jakby, to nie mógłby jej zabrać. Przepowiedni może dotknąć tylko osoba, której ona dotyczy. Więc Trelawney? Niee, ta stara wariatka nie wygadałaby się śmierciożercy, nawet jakby niewiadomo ile wypiła. Zresztą Snape podejrzewał, że nawet nie pamięta treści tej przepowiedni. Więc nie ma szans, aby Peter znał prawdę. W takim razie co on do cholery wyprawia? Nie żeby Snape'owi było szczególnie żal szczura, ale nie może uwierzyć, że ktoś potrafi być aż tak głupi.

Voldemort obrócił się powoli do Glizdogona. Jego oczy ciskały błyskawice. A może tylko tak się wydawało?

Zbliżył się powoli do mężczyzny, który skulił się jeszcze bardziej.

- Ty... - złowrogi szept wydobywający się z ust wykrzywionych wściekłym grymasem zmroził wszystkich dookoła, włącznie z Severusem. - Ty idioto. Dlaczego. Nic. Mi. Nie. Powiedziałeś?

- Panie .. Ja... - zaczął płaczliwie Peter.

- Crucio!

Czerwony błysk i po chwili mężczyzna upadł z krzykiem na podłogę zwijając się z bólu. Snape skrzywił się lekko. Nie miał nic przeciwko temu zaklęciu, zwłaszcza gdy cierpiał ten parszywy szczur, ale jego krzyki były nie do wytrzymania. Zakryłby sobie uszy dłońmi, ale to by było poniżej jego godności. Nie można okazywać słabości. Podobnie myśleli zapewne wszyscy inni, bo mieli miny jakby im ktoś podsunął smocze odchody pod nos, jednak nikt się nie odezwał, ani nie wykonał żadnego ruchu. Wszyscy cierpieli w milczeniu. A najbardziej Peter, chociaż niekoniecznie milcząc.

Nagle Severus wyczuł, że coś jest mocno nie w porządku. I bynajmniej nie miało to absolutnie nic wspólnego z Pettigrew. Rzucił okiem w stronę Pottera. Uśmiechnął się w duchu. To chyba przyzwyczajenie, że zawsze gdy coś dziwnego się dzieje przychodzi mu na myśl tylko jedna, czarnowłosa osoba. Zwykle miał rację. I tak było też i tym razem.

Wokół Pottera powietrze zaczęło falować i przybierać błękitnego koloru. Co to jest? Barwa stawała się coraz intensywniejsza.

Śmierciożercy też to zauważył, bo poruszyli się niespokojnie.

- Panie! - krzyknął Nott wskazując palcem na Pottera.

Voldemort w ułamku sekundy odwrócił się z różdżką skierowaną w stronę chłopaka. Na jego twarzy malowało się zaskoczenie i.. strach.

Severus wytrzeszczył oczy. Jeszcze nigdy, w całej swojej misji jako śmierciożerca ... W całym swoim życiu nie widział, żeby Voldemort się bał.

- Co to...? - spytał Czarny Pan z ciekawością w głosie oglądając niebieską poświatę wokół Pottera.

W tym momencie powietrze w komnacie zatrzymało się i całą przestrzeń wypełnił lodowaty chłód. Rozległ się głośny trzask, nieprzyjemnie kojarzący się z łamaniem kości.

To kamienny tron Voldemorta pękł na dwie części, tworząc przy tym sporą szczelinę w podłodze.

Voldemort spoglądał to na kamienne gruzy, to na Pottera. A Potter ... Cóż, Potter stał i uśmiechał się.

Co za bezczelny bachor! Co on wyprawia? Przecież Czarny Pan go zabije ... A ta jego magia ... Severus nie wiedział, co o tym myśleć. Słyszał kiedyś o przypadkach używania magii bezróżdżkowej, ale żeby tak potężna ... I to u nastolatka! Nie miał wątpliwości, że ten imponujący pokaz mocy to sprawka Pottera. Pytanie tylko - jak?

Nagini odskoczyła z sykiem od szczątków kamiennego tronu i wlepiła swoje wielkie, wredne ślepia w Pottera. Wyglądało to, jakby zaraz miała się na niego rzucić. Snape już chciał nawet uratować chłopaka, ale zanim wcielił tą absurdalną myśl w życie wybawił go Voldemort. Zasyczał coś do Nagini, a ta wycofała się powoli, jednak śledząc każdy ruch Harry'ego. Snape odetchnął z ulgą. Podziękował w duchu Voldemortowi, że uratował go od ocalenia chłopca, znajdującego się na samym szczycie listy najgłupszych i najbardziej bezczelnych bachorów, jakich kiedykolwiek gościł Hogwart. Listy Severusa, ma się rozumieć.

Voldemort tymczasem przezwyciężył szok, a na jego twarzy pojawiło się zrozumienie. Skierował różdżkę na szczerzącego się chłopaka.

- Zginiesz teraz, chłopcze - wycedził, zaciskając palce na różdżce.

Glizdogon jęknął cicho i zaczął niezdarnie podnosić się z podłogi.

Voldemort nie zwracał na niego uwagi, skupiając się całkowicie na swoim wrogu. Otworzył usta z zamiarem wypowiedzenia klątwy.

- Avada ...

- Lightex! - krzyknął Glizdogon przerywając mu.

Severus znał to zaklęcie. Powodowało porażenie ciała i urazy podobne do tych, które zadaje prąd elektryczny. Jednak zaklęcie Petera było zbyt słabe, by wyrządzić krzywdę Lordowi. Sprawiło tylko, że stracił na kilka sekund orientację.

Te kilka sekund zgrabnie wykorzystał Potter. Zebrał swoją moc i wyszeptał : "Hexium Inkante". W stronę Voldemorta wystrzelił jaskrawo niebieski promień trafiając go w pierś. Wtedy Chłopiec Który Znowu Przeżył uśmiechnął się i z triumfem na twarzy zniknął. Deportował się.

Na sali zapanowała śmiertelna cisza. Wszyscy skierowali swoje spojrzenie na Czarnego Pana, który wyglądał, jakby go naprawdę sparaliżowało. Wokół niego unosiła się delikatna mgiełka o takim samym kolorze jak ta Pottera. Po chwili rozpłynęła się i Voldemort zamrugał. Rozejrzał się z wściekłością po pomieszczeniu, a jego wzrok spoczął na Glizdogonie, który wygądał, jakby chciał znaleźć się tysiące kilometrów stąd.

- Severusie... - wyszeptał Lord. - Proszę, oddaj mi przysługę i... i zabij to! - wskazał na Petera, który rozglądał się dookoła zaczerwienionymi od płaczu oczyma, szukając pomocy. Pisnął cicho słysząc słowa Voldemorta.

Severus drgnął. Wiedział o co chodzi Voldemortowi. To próba, sprawdzenie lojalności. Podszedł do Petera i skierował na niego swoją różdżkę. Targały nim sprzeczne uczucia. Przecież go nienawidził. To Huncwot. Przebrzydły, obślizgły szczur! A jednak .. Ocalił Pottera i sprzeciwił się Czarnemu Panu. To było coś. Coś, czego nikt jeszcze nigdy nie odważył się dokonać. Zawahał się.

- O co chodzi? - spytał Voldemort niecierpliwiąc się. - Czyżby odezwały się wyrzuty sumienia? No zabij go.

- Panie, pozwól mi coś powiedzieć… - rozległ się jedwabisty głos należący do Lucjusza Malfoya.

- Słucham - warknął Lord przyglądając mu się podejrzliwie.

Wysoki, szczupły mężczyzna w czarnej pelerynie wysunął się przed oblicze Pana. Na twarzy miał maskę śmierciożercy i tylko długie, lśniące blond włosy zdradzały jego tożsamość.

- Panie... - zaczął Lucjusz. - Wiem, dlaczego on to zrobił - wskazał na Petera. - Miał dług życia wobec chłopaka.

Voldemort zmrużył oczy. Wyglądał, jakby przed chwilą dostał w twarz. Chociaż, gdyby się zastanowić, to z tym swoim image'm zawsze tak wyglądał, pomyślał Snape i zaśmiał się w duchu. Władca Mroku spojrzał na Glizdogona.

- Czy to prawda? - wycedził.

Pettigrew zajęczał cicho i powoli pokiwał głową. Voldemort syknął i zwrócił się spowrotem do Lucjusza.

- A ty… Skąd o tym wiesz?

Severus zauważył, że Malfoy zawahał się. Coś tu było ewidentnie nie tak.

- Panie .. Ja podsłuchałem, jak Dumbledore rozmawiał o tym z Potterem, w Hogwarcie. - powiedział ostrożnie. - Wtedy, podczas Turnieju Trójmagicznego. - dodał.

Severus miał niejasne przeczucie, że to kłamstwo. Może był bardziej wyczulony. W końcu 15 lat pracy z tymi bachorami łgającymi na każdym kroku ... Jednak Voldemort chyba to kupił, bo spojrzał na Lucjusza z miną wyrażającą głębokie skupienie.

- Taak, to może wyjaśnić, co zmusiło go do takiego czynu - powiedział powoli. - Jednak zdrajca pozostaje zdrajcą. Severusie!

Severus spojrzał na Petera, który utkwił w nim swój błagalny wzrok. Po raz drugi w swoim życiu nie wiedział. co zrobić. To znaczy, teoretycznie wiedział. Wykonać rozkaz - zabić - uszczęśliwić Lorda. Ale czy na pewno to takie proste? Nie mogę tego zrobić, pomyślał Snape. Nie jestem mordercą! Jednak nie było wyboru, chyba że sam chciał stać się ofiarą. Wiedział, że w jego przypadku kara byłaby dużo gorsza niż śmierć. Był jednym z ludzi, którym Voldemort niemal całkowicie ufał (czyt. najbardziej lubił się nimi wysługiwać, bo wiedział, że nie zawiodą), a więc zdrada równała się wielogodzinnym torturom, dopóki Jego Wężowatej Wysokości się nie znudzi. A potem oczywiście śmierć. Musiałby się zdarzyć cud, żeby go ocalić, a z jego parszywym szczęściem było to więcej niż niemożliwe. Czy Peter Pettigrew był tego wart...?

Severus uśmiechnął się drwiąco i powiedział stanowczym, opanowanym głosem:

- Avada Kedavra.


Po tym, jak Czarny Pan ich zwolnił, Severus deportował się spowrotem na teren Hogwartu. Jak wszyscy wiedzą, teoretycznie nie można się tam teleportować, ale Dumbledore zniósł to zaklęcie na okres wakacji, specjalnie dla niego. W końcu i tak nie ma tu żadnych uczniów.

Snape wrócił do lochów, do swoich komnat. Wnętrze było urządzone dosyć skromnie. Kamienny kominek, wielkie biurko zawalone papierami, sofa, dwa krzesła, mały stolik w rogu obok półki na książki, a na środku okrągły, puchaty dywan. Wszystko utrzymane w ciemnych odcieniach zieleni i szarości. Kolory Slytherinu.

Mistrz Eliksirów ściągnął płaszcz i maskę, po czym usiadł na krześle koło biurka. Tysiące myśli kłębiło mu się w głowie i prawie wszystkie dotyczyły Pottera. Co ten idiota tym razem wykombinował? Czy nie widzi w co się pakuje? To cholernie niebezpieczne, a on jest wciąż dzieckiem! Na miłość boską, ten chłopak ma tylko 15 lat. Co Dumbledore sobie myśli, żeby pakować go w jakieś...

Zaraz... Dumbledore. A co, jeśli on o niczym nie wie? No, pomyślał wesoło Severus, teraz Potter już się tak łatwo nie wykręci.

Przerwał na chwilę rozmyślania i obrzucił wzrokiem stertę prac do sprawdzenia. Merlinie, to jakiś koszmar. Są wakacje, a on, Severus musi sprawdzać egzaminy tych głąbów! Żeby jeszcze było co sprawdzać... W większości ich prace nadają się tylko na podpałkę w kominku. Chociaż... szkoda kominka.

Severus ziewnął głośno i przeciągając się sięgnął po kilka sprawdzianów. 5 klasa... Hmm, zobaczmy. Pierwsze pytanie: Co to jest bezoar? Wypisz wszystko, co wiesz na jego temat (gdzie można znaleźć, wygląd, zastosowanie).

Spojrzał na pierwszą pracę.

"Bezoar to kamień tworzący się w drogach oddechowych aligatorów. Bardzo trudno jest go zdobyć, bo aligatory gryzą..." A od czego jest różdżka imbecylu? A w ogóle to jakie znowu aligatory? "... i są bardzo wściekłe, a jak się podejdzie bliżej to plują jadem. Bezoar jest miękki, pokryty niebieskimi łuskami. Jest zaczarowany, żeby parzył każdego, kto chce go użyć w złym celu.." Nie.. Co za brednie! "...Jest to bardzo ważny składnik eliksiru prawdy dla fretek..." Że co takiego? To chyba jakiś żart. Nawet największy idiota wie, że nie ma takiego bezsensownego eliksiru! "...Gdy przyrządzi się ten eliksir bez niego, wówczas fretka zostaje bardzo ciężko zatruta, a na to nie ma odtrutki. W żadnym wypadku nie można go podawać człowiekowi, gdyż wywołuje wtedy silne mdłości brzuszne..." Tego było już za wiele jak na jednego, załamanego Mistrza Eliksirów.

Snape zamrugał oczami i ponownie spojrzał na pergamin. Nie, nie ma halucynacji. Boże, co za przygłupy przyszło mu nauczać! Założę się, że to Potter!

Spojrzał na brzeg kartki. Widniało tam czarnymi, krzywymi literami : Ron Weasley. Ach, więc to pan Weasley stworzył nowy eliksir dla fretek. Snape uśmiechnął się szatańsko. A więc, zobaczymy jak go przyrządzi we wrześniu. Taak, wrzesień. Wtedy się na nich wszystkich zemści za katowanie go bzdurami. Jeszcze im pokaże. Tymczasem postawił wielkie, zielone T pod nazwiskiem rudzielca.

Z miną wyrażającą głęboką irytację sięgnął po następny egzamin.

Pytanie: Do czego używa się trzonka Figozraszacza i czym różni się on od łodygi Pieprznika Anygo?

Ha, ciekawe co teraz powypisywali. To materiał z tego roku. MUSZĄ wiedzieć cokolwiek na ten temat.

"Figozraszacza używa się do zmiękczania skóry Boomslanga, głównego składnika eliksiru Wielosocznego..." Ludzie! WIELOSOCZNEGO? Tego im nie popuści. Spojrzał na nazwisko u góry pergaminu : Seamus Finnigan. Więc następny gryfon. Świetnie. Severus zanurzył koniuszek pióra w zielonym atramencie i napisał komentarz : Eliksiru WIELOSOCZNEGO, panie Finnigan? Pomyliły się panu litery, czy może ilość szklanek wypitego SOCZKU? To jest wypowiedź ucznia na poziomie pre-Hogwartowym!

Snape uśmiechnął się do siebie i czytał dalej:

"... Gotuje się z tego wywar, wrzucając kolce Figozraszacza, które puszczają pędy i oplatają..." Merlinie, zaraz mnie coś oplecie, wściekł się profesor. KOLCE? To miał być trzon. I do tego puszczają pędy? W kociołku? Trzymajcie mnie! "...oplatają skórę węża wrastając w nią i spulchniając..." Bez komentarza. "... Trzon Figozraszacza różni się od łodygi Pieprznika Anygo odcieniem zieleni. Figozraszasz ma zgniły odcień, podobny do liści dojrzałej palmy hawajskiej, Pieprznik Anygo raczej wpada w turkus..." Zaraz ty wpadniesz w kłopoty, idioto! Odcieniem zieleni... "...i to nie zwykły turkus, tylko taki niebieskawo czerwonawy, ale z przebłyskami intensywnej żółci. Łodyga pieprznika służy do tego samego co Figozraszacz, ale jest rzadsza i trudno ją zdobyć. Występuje tylko w norach Wąchołasic, które gromadzą je jako zapasy na zimę i robią z nich dziki gulasz.." Nie! Dosyć tych bredni. Przecież to jest nawet za słabe na T! Dopisał T minus, zostawił krótki, sarkastyczny komentarz i rzucił pergamin na biurko wzdychając głośno.

Nie ma siły na sprawdzanie reszty tych bredni. Dokończy to gdy będzie w gorszym humorze. Chociaż... dzisiaj i tak już jest w niezbyt wesołym.

I wracamy do Pottera. Co ten cholerny bałwan wyprawia?

W tym momencie przerwała mu wielka, puchata sowa, stukająca w okno. Niee, czego znowu? Nie można mieć chwili spokoju.

Severus podszedł i uchylił okno wpuszczając ptaka. Sięgnął po list i siadając na sofie zabrał się do czytania. Sowa nie czekając na podziękowanie, wyleciała spowrotem przez okno i po chwili zniknęła w ciemności.

Snape spojrzał na pożółkły pergamin zapisany dziwnym, niebieskawym atramentem.

Severusie!

Przeczytaj uważnie ten list. To bardzo ważne! Słyszałeś napewno o ataku na szkołę w Durmstrangu. Zaciekawi cię zapewne, że niedawno widziano na północy, właśnie w tamtych okolicach, naszą starą przyjaciółkę. Domyślasz się, o co mi chodzi? Pamiętasz Alessię, prawda? Przemyśl to, proszę. Jeśli to, co myślę jest prawdą, to będziemy mieli prawdziwe piekło.

Odpisz jak najszybciej. Dastin.

Severus opadł na sofę, wytrzeszczając oczy na pergamin. No to mamy problem.

Ale najpierw trzeba załatwić sprawę Pottera. I chyba wiem, kto mi w tym pomoże, Snape uśmiechnął się tajemniczo.