Rozdział I
Zepsuta wskazówka (?)
- Hermiono, ja cię błagam! - Dziewczyna po raz kolejny poczuła ten nieprzyjemny ucisk w żołądku, ale nie powstrzymało ją to przed wolnym pokręceniem głową. Chłopak jęknął głosem tak rozdzierającym, że przez jedną krótką chwilę chciała dać się złamać, po prostu spełnić jego prośbę, żeby nie musieć nigdy więcej doświadczać widoku takiego bólu. Od dawna z twarzy George'a zniknął ten firmowy uśmiech bliźniaków, na rzecz pustej i nieobecnej maski, która bardziej niż noże raniła wszystkich dookoła, a w szczególności panią Weasley.
- Wybacz mi George, wiesz że już dawno nie mam zmieniacza czasu, o który ci chodzi.. a nawet gdybym miała, to nie mogłabym go do tego wykorzystać – dodała, mając nadzieję, że tym argumentem na zawsze zamknie temat. Chłopak spojrzał na nią jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, ale jakby rozmyślił się i odszedł, pozostawiając po sobie niewypowiedziany żal, który owiał Hermionę jak lodowate powietrze, przywodzące na myśl uczucia jakie zawsze towarzyszyły jej (a jak doskonale wiedziała, nie tylko) w pobliżu dementorów. Zamknął drzwi, a dziewczyna z cichym westchnieniem opadła na łóżko, którego stare sprężyny zaskrzypiały od ciężaru ciała.
Od kiedy, po wygranej wojnie z Voldemortem, wraz z Harrym skorzystała z gościnności państwa Weasleyów w Norze, cały czas czuła presję, którą wywierał na nią ocalały z bitwy bliźniak. Tak jakby uczepił się jej jako jedynej możliwości, która pozwalała mu utrzymać się na powierzchni... z tą chorą nadzieją. Przecież doskonale wiedział, że przyjaciółka jego brata już pod koniec trzeciego roku nauki w Hogwarcie, bezpowrotnie straciła jeden ze zmieniaczy czasu, a ponadto, pozostałe egzemplarze, które posiadało Ministerstwo, zostały zniszczone z rozporządzenia byłego ministra Knota. Wiedziała też, że nie może mieć do niego pretensji… bo… zresztą, nie było to wcale ważne, poza nią nikt przecież nie wiedział...
Zdawała sobie sprawę, że spośród rodziny to on najciężej zniósł śmierć swojego brata, a przy tym najlepszego przyjaciela i partnera biznesowego – Freda. Tylko ktoś kto ma bliźniacze rodzeństwo może znać skalę tak wielkiej więzi, która jest niezwykła i wyjątkowa, i na zawsze pieczętuje dwójkę, relacją tak odmienną od zwykłej braterskiej, czy siostrzanej. Nawet zwykle pojmowane relacje rodzinne nie mogły się równać z tą, dlatego też Hermiona była skłonna stwierdzić, jakkolwiek odważnie posuwała się ze swoimi wnioskami, że cierpienie George'a mogło być silniejsze nawet od cierpienia pani Weasley, a przecież matki.
Wszyscy naokoło jeszcze dotkliwiej odczuli brak Freda właśnie przez jego brata. Każdy chodził po jego śmierci smutny i przygaszony, ale powoli zaczęto wracać do życia, które nieubłaganie toczyło się dalej. Tylko on nie potrafił wypłynąć z tych mętnych wód żalu i tęsknoty, tym samym pozbawiając rodziny nie tylko Freda, ale za jednym zamachem, dwójki bliźniaków. Dawnego George'a już nie było. Zniknęła radość, którą roztaczali we dwójkę, zniknęła bezpowrotnie. Tak jakby czuł, że bluźniercze byłoby być takim jak wcześniej, bez przyjaciela, brata, towarzysza, który przecież stanowił nierozerwalną część tamtej przeszłości. Nikt nie był w stanie wyrwać go z jego odrętwienia i tylko czasami on sam, jakby przebudzał się z długiego snu i w wielkim podekscytowaniu biegł do Hermiony, błagając ją by użyła zmieniacza czasu, że przecież mogłaby uratować jego brata. Niestety za każdym razem dziewczyna musiała z przykrością sprowadzić go do rzeczywistości, czując się odpowiedzialna za te powroty w stan niebytu, w którym zatracał się ze zdwojoną siłą po każdej takiej rozmowie. Tym razem nie było inaczej. Jedyne co się zmieniło to okoliczności, które nastąpiły po. Zawsze po tego typu rozmowie miała czas dla siebie, aby pozbierać siły i utwierdzić się w przekonaniu, że zrobiła dobrze, że nie miała innego wyjścia. Tego wieczoru jednak nie długo cieszyła się (o ile szczęście jest tu trafnym określeniem) samotnością, gdy do pokoju, bez pukania wtargnął jej chłopak, a przez wiele lat najlepszy przyjaciel – Ron.
- Wybacz, przechodziłem kiedy usłyszałem waszą rozmowę – zaczął się tłumaczyć, ale dziewczyna nie wydawała się być zła faktem bezczelnego jego podsłuchiwania. Czuła się wystarczająco zmęczona i przytłoczona tą sytuacją żeby zareagować w zwykły dla niej sposób. Zamiast tego poklepała wolne miejsce obok siebie na łóżku, dając mu znak by zajął je szybko. Tak też uczynił, a ona oparła z westchnieniem głowę, która wydawała jej się być o wiele cięższa niż zwykle. W tej chwili wdzięczna była losowi za to w jaki sposób posunęła się ich znajomość, że mogła mieć kogoś na kim mogła wesprzeć siebie i cały ciężar, który nosiła w sercu. Tego było jej właśnie potrzeba. Jednocześnie też, w głębi serca czuła, że takim myślom sprzyjają jedynie okoliczności, tak jakby bez nich miało być zupełnie inaczej. Ale jak, nad tym nie chciała się zastanawiać.
- Od jak dawna już cię tym męczy? - zapytał, głaszcząc ją delikatnie po włosach. Ten nawyk został mu jeszcze z czasów, gdy razem z Harrym podróżowali w poszukiwaniu Horkruksów. Dziewczyna z pewnym żalem zaobserwowała, że tym razem gest nie podziałał na nią tak jak działał wtedy.
Ostatnio w ogóle nie miała czasu zbyt wielu rzeczy analizować, ale wiedziała, że od zakończenia wojny coś nieodwracalnie się w niej zmieniło. Coś co niewątpliwie kładło cień na ich relację, ale na razie tylko cień, który dostrzegała sama Hermiona. W duchu też miała nadzieję, że nie zauważy go Ron do czasu gdy sama dokładnie go nie zbada i nie zrozumie. Póki co nie chciała zajmować się poważniejszymi sprawami dotyczącymi ich związku. Czuła jakby nie był to odpowiedni czas na tego typu problemy. Z niemałym też wyrzutem patrzyła jak Harry i Ginny bez skrępowania oddali się nowym możliwościom, które odsłoniły się dla nich po zniknięciu Voldemorta. Hermiona czuła się przez to w pewien sposób zdradzona. Jakby liczyła, że chociaż Harry, który przecież na swoich ramionach dźwigał największe brzemię związane z wojną, będzie tak jak ona reagował na rzeczywistość. Niestety pomyliła się. Zaczęła nawet podejrzewać, że to z nią jest coś nie tak, że nie potrafi wrócić do rzeczywistości pozbawionej niebezpieczeństw i ciągłego strachu przed śmiercią. Tak jakby nie potrafiła odnaleźć się w świecie bez wojny, której przecież tak bardzo pragnęła położyć kres.
Ciężar wojny, której już nie była, niejasna relacja z Ronem, a także ciągłe nagabywanie przez George'a sprawiało, że dziewczyna marzyła jedynie o tym aby uciec gdzieś daleko, zaszyć się w lesie, samotnie. Nałożyć czary ochronne jak wtedy, gdy we trójkę ukrywali się w lesie przed śmierciożercami i pozostać tak niezauważoną, w ciszy, na zawsze. Próbować powoli leczyć blizny i zapomnieć - ale głównie zapomnieć.
- Gdzie odpłynęłaś? - Z rozmyśleń wyrwało ją pytanie zadane przez rudzielca. Spojrzała na niego i uśmiechnęła się przepraszająco.
- Wybacz, ostatnio często mi się to zdarza, prawda? O czym mówiłeś?
- Pytałem się czy George długo już cię tak nagabuje.
- Ach to… nie masz czym się martwić, to nie jest takie ciężkie. Na pewno nie od ciężaru, z którym sam walczy. Myślę, że po prostu potrzebuje trochę czasu.
- Jak my wszyscy – przytaknął chłopak, delikatnie obejmując Hermionę w talii i całując ją w czoło. Normalnie czułaby się wzruszona tym czułym gestem, ale w tym momencie to nie działało. Widocznie i sam Ron wyczuł, że coś jest nie tak, ponieważ wyprostował się i chwycił dziewczynę za ramiona, zmuszając by spojrzała mu w oczu.
- Hermiono, od kiedy wróciliśmy do Nory zachowujesz się jakoś inaczej. Czy zrobiłem coś nie tak? Mam wrażenie, że instynktownie mnie odpychasz za każdym razem kiedy staram się zbliżyć. Jesteś taka oziębła i oschła, sztywniejesz kiedy okazuję ci czułość, albo po prostu gdy jestem zbyt blisko. Jakbym był intruzem.
- Ron, nie jesteś intruzem – zaprzeczyła, choć i dla niej samej zabrzmiało to nie dość przekonująco. Chłopak uśmiechnął się na te słowa krzywo i wstał.
- Widzisz? Nawet tak proste kłamstwo nie bardzo ci wychodzi. Nie chcę się narzucać. Kiedy już wszystko sobie poukładasz to przyjdź do mnie. Kocham cię i wiesz, że będę czekał tak długo jak będziesz tego potrzebowała.
- Ron – Hermiona zawołała za nim łamiącym się głosem. Jeszcze tego brakowało żeby się od niej teraz odwrócił. - Nie, proszę. Nie wiem czy zniosę kolejną stratę, kiedy tak po prostu się ode mnie odwrócisz.
- Hermiono, przecież ty zrobiłaś to pierwsza. Nie widzisz tego? Nie potrzebujesz mnie tylko pewności, że jestem. A sam nie wiem czy jestem gotowy dłużej znaczyć dla kogoś tylko tyle. Naprawdę myślę, że potrzebujesz trochę czasu. Nie zrywam z tobą… po prostu wydaje mi się, że musisz na spokojnie wszystko przemyśleć, bez mojej osoby, która trochę to wszystko mąci. - Gryfonka jeszcze nigdy nie słyszała z jego ust tylu bolesnych słów, tyle bolesnej prawdy, choć sama nie chciała do końca tego przed sobą przyznać. Czuła też, że nie ma prawa egoistycznie próbować trzymać go w tej sytuacji przy sobie. Zasługiwał na coś o wiele lepszego niż była w stanie mu zaoferować. Musiała przyznać mu rację, że nie w porządku byłoby go w tym momencie zatrzymywać przy sobie siłą.
Stał jeszcze chwilę, licząc na jakiś ruch z jej strony, jednak kiedy wciąż siedziała tam gdzie ją zastał jedynie uśmiechnął się krzywo i wyszedł, zamykając cicho za sobą drzwi. Przez krótki moment myślała, że po jego odejściu jeszcze bardziej się załamie ale ku jej zdumieniu poczuła jedynie wszechogarniającą ulgę. Tak jakby całe jej ciało marzyło jedynie o tej chwili samotności, bez nadwyrężania i gestów, na które nie było gotowe.
W tej ciszy zastał ją wieczór i dopiero donośne „Kolacja na stole!" pani Weasley zmusiło dziewczynę do opuszczenia pokoju. Co prawda dzieliła go wspólnie z Ginny, ale ostatnimi czasy ta druga była bardziej nieuchwytna niż znicz. Cały czas z Harrym ciesząc się zwróconym im czasem, który oczywiści im się należał. Należał jak nikomu. Niemniej Hermiona ciągle nie mogła pozbyć się tego poczucia zdrady. Ale nie pozwoliła swoim myślom znów zatopić się w odmętach. Zamiast tego zmusiła się do zejścia na dół.
Jak zwykle pani Weasley krzątała się po kuchni, co chwilę doglądając garnków, w których chochle samoistnie mieszały potrawy. Pan Weasley wrócił z Ministerstwa i z wypiekami na twarzy, i żywą gestykulacją opowiadał o „kolejnym niesamowitym wynalazku tych mugoli", który oczywiście nie był wcale tak spektakularny, ale nikt z grzeczności nie przerywał. Percy z napuszoną pozą ważniaka kartkował jakieś notatki z pracy, ale i w tym schematycznym zachowaniu wyczuć można było pewną wystudiowaną grę, sztuczną i mało przekonywującą grę pozorów. Ale każdy w obecnej chwili udawał, że w nią wierzy. Ginny i Harry siedzieli blisko siebie, kurczowo trzymając się za ręce, jakby za chwilę miał się ktoś pojawić i ich siłą rozdzielić. Ron pochmurnie gmerał w swojej misce, choć ta była jeszcze pusta, ale on nie wydawał się tym drobnym faktem przejmować. Charlie zdążył już wrócić do Rumuni. Hermiona bardzo zazdrościła mu tego azylu, który pozwalał uciec mu od tej odgrywanej szopki. Bill i Fleur byli oczywiście w Muszelce, póki co biorąc na siebie odpowiedzialność za wychowanie Teddy'ego. Choć chcieli zająć się nim rodzice Tonks, zgodnie stwierdzili, że to dobra decyzja, zwłaszcza że młode małżeństwo borykało się ostatnio z problemem bezpłodności Fleur, którą oczywiście skutecznie zamiatano pod dywan. Nikt nie był gotowy na tego typu nowe problemy. W rzeczywistości nikt jeszcze nie uporał się z tymi, które wisiały nad nimi od momentu zakończenia wojny, choć minęłoyod tego czasu już cztery miesiące. George'a nie było przy kolacji, co również od śmierci brata było stałym obrazkiem towarzyszącym mieszkańcom Nory.
- Myślałam już, że nie zejdziesz – zagaiła wesoło pani Weasley, choć i dla Hermiony ta wesołość była wystudiowana i prawie perfekcyjnie markowała prawdziwe uczucia kobiety.
- Jak mogłabym odpuścić pyszności przygotowane przez panią? - zapytała dziewczyna, siląc się na równie wesoły ton, co w jej wykonaniu wyszło bardzo groteskowo. Nawet pan Weasley przerwał swoją opowieść, którą zadręczał Percy'ego nawet nie udającego, że słucha i spojrzał na dziewczynę z dziwną mieszaniną litości i zrozumienia. Hermiona poczuła jak palą ją policzki. Nie wiedziała skąd wzięła się tak nagła złość, ale nie mogła nic na to poradzić. Nie chciała żeby ktokolwiek patrzył na nią w ten sposób. Czuła się z tym fatalnie, tak jakby każdy stawał nad „biedną dziewczyną, która nie może powrócić do życia". Tak właśnie się czuła. Jakby wszyscy perfekcyjnie odnaleźli się w tym całym kłamstwie, a ją wybrali na ofiarę, której zarzucają tkwienie w ciągłym marazmie. Był jeszcze George, ale nikt nie odważyłby się w tej chwili tak na niego patrzeć. Wiedzieli, że ocalały bliźniak był w tym czasie bardzo niestabilny i wrażliwy na każde bodźce. Każdy skakał nad nim, a właściwiej byłoby rzeczy, że omijał szerokim łukiem.
I tak właśnie wyglądało to błędne koło. Każdy starał się na głos nie wypowiadać słów, które ciążyły wszystkim w głowach. Każdy grał jak mógł, a ten kto nie potrafił się dostosować był traktowany jak bardzo kruche jajko. A takie taktowanie raniło każdego i „jajko" i tego, który akurat musiał je trzymać.
- Hermiono zbladłaś, wszystko w porządku? - Ginny wyciągnęła dłoń w stronę przyjaciółki, która pokręciła tylko głową i schowała ręce pod stół na znak, że nie ma o czym mówić.
- No, kolacja gotowa. Zjadajcie póki gorące – przerwała ciszę pani Weasley, a po chwili na półmiskach każdego z obecnych pojawiły się parujące dania. Wszyscy chwycili sztućce i przez kilkanaście minut panowała kompletna cisza, przerywana jedynie ich szczękiem i tykaniem wielkiego zegara naściennego, który posiadał głowy wszystkich członków rodziny. W obecnej chwili każda z nich znajdowała się na tarczy w miejscu „Bezpiecznie w domu", co świadczyło, że nawet Bill i Charlie mieli się dobrze. Jedynie jedna wskazówka znajdowała się na „Śmiertelnym zagrożeniu" i niestety nie miała już nigdy zmienić swojego położenia. Hermiona przełknęła kawałek mięsa z gulaszu i z dziwnie ściśniętym żołądkiem zapatrzyła się na tego jednego domownika, który na zawsze utknął na zegarze w tym jednym punkcie – Freda. Nagle coś przykuło jej uwagę, a mianowicie jakby nieznaczny ruch, który wskazówka Freda poczyniła.
„Musiało mi się przewidzieć" pomyślała, ale nie mogła pozbyć się dziwnego wrażenia, że było jednak inaczej. Postanowiła więc zapytać delikatnie o to panią Weasley.
- Ekhm… pani Weasley – zaczęła niepewnie.
- Och mówiłam kochana, mów mi Molly – uśmiechnęła się kobieta znad swojej miski i spojrzała na dziewczynę z całym ciepłem jakim dysponowała ta wspaniała matka i żona.
- Tak tylko się zastanawiałam… czysto teoretycznie, rzecz jasna. Czy ten zegar… na ścianie, czy on… Czy istnieje możliwość żeby przypadkiem… - czuła jak nie może znaleźć odpowiednich słów żeby nie poruszyć tak bolesnego tematu jakim był niewątpliwie nieżyjący już bliźniak. Pani Weasley uśmiechnęła się jeszcze szerzej, zachęcając dziewczynę do większej śmiałości.
- Tak?
- Czy on się kiedykolwiek zepsuł? - Zapytała, postanawiając obejść temat nieco naokoło.
- Och oczywiście, że nie. To magiczny zegar, i tak długo jak działają na niego poprawnie rzucone czary, tak długo jest sprawny. A dlaczego tak cię on teraz zainteresował?
- A nie, tak tylko się zastanawiałam. Ale to oczywiście nie może być prawda – dokończyła już bardziej do siebie. Pani Weasley wydawała się być zdziwiona jej zachowaniem, ale nie drążyła tematu. Zamiast tego postanowiła uczepić się Rona, który dalej gmerał, tym razem w pełnej misce, z tym samym ponurym wyrazem twarzy.
- Ronaldzie, mógłbyś zachowywać się przy stole. Przez ciebie mam wrażenie jakbym robiła ci krzywdę, albo trzymała cię tu za karę.
- Przepraszam mamo – bąknął, choć w jego głosie nie słychać było grama skruchy.
- Coś taki markotny? W ogóle wszyscy wy jesteście jacyś tacy przygaszeni. Powinniście od czasu do czasu gdzieś wyskoczyć. Już dawno nie widziałam waszej trójki razem dłużej niż przy śniadaniu, obiedzie czy kolacji – zaczęła od argumentu, który zawsze stanowił dla mnie powód do zmartwień, że jej syn i jego przyjaciele znów szukają guza. - Wyglądacie jakbyście unikali swojego towarzystwa. Nie podoba mi się to ani trochę. Ponadto myślałam, że kiedy pomieszkacie tutaj po… po tym wszystkim, to że wakacje wystarczą. Mamy początek września, cztery miesiące. Ginny – powinnaś, WY wszyscy powinniście wrócić do szkoły. Hermiono, po tobie szczególnie bym się nie spodziewała, że pozwolisz sobie na nieukończenie siódmego roku. Zeszły rok dla każdego był ciężki, ale… chyba jestem dla was zbyt pobłażliwa – mówiła prawie bez przerwy, a z każdą chwilą piersi falowały jej coraz szybciej z emocji, które tak długo w sobie dusiła. - Wcale nie mówię, że mi przeszkadzacie – broń Merlinie! Po prostu… nie mogę już znieść tego, że, że… jesteście, a jakby wcale was nie było! To nie przywróci zmarłych do życia, jakkolwiek nie jest to teraz brutalne w jaki sposób wam o tym mówię! - Rosnący krzyk, zmieszany ze szlochem przerwało pojawienie się George'a. Było to tak rzadkie zdarzenie, że nawet sama pani Weasley zamarła. Chłopak rozejrzał się po zebranych.
- Strasznie was słychać wszędzie. Myślę, że nawet w Hogsmeade już co bardziej wścibskie uszy naostrzyły się na nasz dom – powiedział, a kiedy odpowiedziała mu cisza i otwarte ze zdumienia oczy, zaśmiał się i przysunął krzesło do stołu i zasiadł. - A wy co? Ducha zobaczyliście?
- Cóż, myślę, że coś nawet rzadszego… - zaczął Ron, ale przerwała mu matka, trzaskając go w głowę ścierką, po czym szybkim machnięciem napełniła kolejną miskę, która pofrunęła w stronę George'a, który jednym ruchem zatrzymał ją i zawrócił.
- Nie będę jadł, dzięki mamo. Ja chciałem coś tylko ogłosić – zaczął, po czym zawiesił swój wzrok na Hermionie, która odpowiedziała mu pytającym spojrzeniem. Nie wiedziała czego może od niej chcieć. - Myślę, że prędzej czy później i tak musiałbym to zrobić, więc po co odwlekać na jutro coś co można zrobić dziś, prawda? - Zapytał siląc się na wesoły ton, ale równie dobrze mógłby próbować tym tonem przekonać jakąś uczennicę Beauxbatons do zamążpójścia za jednego z ich ogrodowych gnomów, zapewniając że to dobry materiał na męża. Widząc też, że nikogo nie przekonał porzucił próby udawania dawnego, wesołego siebie i spoważniał.
- Postanowiłem wyjechać…
- Co?
- George?
- Oszalałeś?
- Synku…?
- Czy to przeze mnie? - To ostatnie pytanie padło z ust Hermiony i skupiło na niej ciekawość wszystkich zebranych. Wszystkich z wyjątkiem George'a, który nie uraczył jej nawet jednym spojrzeniem.
- Oj Granger, nie wszystko na tym świecie kręci się wokół ciebie. Śmiem nawet twierdzić, że takich rzeczy jest nawet stosunkowo mniej…
- George…!
- Spokojnie pani Weasley, nie obraził mnie… ja rozumiem jego złość. Ma prawo.
- Och, czymże zasłużyłem na to ciche przyzwolenie? - Ironia w głosie chłopaka ubodła boleśnie, ale dziewczyna postanowiła robić dobrą minę do złej gry.
- Jeśli uważasz, że twoje odejście coś zmieni to śmiało, możesz uważać, że to moja wina. Ale mówiłam ci, że nie mam, a nawet gdybym miała… ryzyko…
- No tak, miałbym oczekiwać, że panna wydalenie-ze-szkoły-gorsze-niż-śmierć miałaby podjąć się jakiegokolwiek ryzyka? Głupi bym bym gdybym posądzał cię o coś tak heroicznego – sarknął, czym zaskoczył samego siebie, ale nie dał tego po sobie poznać. Zamiast tego wzburzył Ginny, która zerwała się z krzesła, odpychając od siebie dłoń Harry'ego, która starała się ją posadzić na miejsce.
- Chyba trochę się zagalopowałeś! Zapominasz chyba ile zawdzięczamy Hermionie… A no tak, ale ty jesteś już tak zanurzony w tym swoim świecie, że nie dostrzegasz, że nie jesteś jedyny, którego śmierć Freda nie obeszła – wzięła głęboki wdech, rozglądając się po domownikach, na których zrobiła nie małe wrażenie. Pani Weasley trzymała się za klatkę piersiową i ciężko oddychała, nawet Percy oderwał wreszcie wzrok od notatek i z bólem w oczach przyglądał się całej scenie. - I tak, przestańmy wreszcie omijać ten temat jak śmierdzące jajko, bo mam tego dość, że w tym domu zaczęto jedynie szeptać na niektóre tematy. Straciłeś brata George… MY wszyscy go straciliśmy, jego, Remusa, Tonks i wielu innych. Ale nie daje ci to żadnego przywileju do obarczania winą żywych. Hermiona go nie zabiła, nie rozumiem dlaczego to na nią spada cały twój gniew! Myślisz, że nie wiemy po co cały czas ją nawiedzasz, kiedy myślisz, że nikt nie słyszy? Hermiona już dawno pozbyła się zmieniacza czasu, a nawet gdyby go miała – w tej wojnie zmarł nie tylko Fred, i tak to jego odejście boli nas najmocniej, ale gdyby on, to należałoby i innych… to jest za duże ryzyko. Ministerstwo nie bez powodów usunęło wszystkie, tak WSZYSTKIE zmieniacze! - Zakończyła, uderzając pięścią w stół. Hermiona patrzyła na nią przez zasłonę łez, które zebrały się w jej oczach. Nie czuła jednak ulgi, że ktoś wreszcie otwarcie przerwał tę szopkę i stanął w jej obronie. Zamiast tego czuła coś zupełnie innego. Spojrzała w stronę George'a, który wpatrywał się w nią z wyrzutem. Wiedziała, że jej nie wierzy, wiedziała, że nie wierzy w jej pozbycie się zmieniacza czasu. Wiedziała o tym doskonale, jak również wiedziała, że miał rację. To właśnie dlatego tak bardzo raniły ją te słowa.
„ - Panno Granger, jak mniemam zrobiła pani to co należało ze zmieniaczem? - Dumbledore spojrzał w jej oczy z nieprzeniknioną miną. Dziewczyna kiwnęła tylko głową, niezauważalnie krzyżując palce za plecami.
- Myślę, że w szczególności TY rozumiesz z jakim niebezpieczeństwem wiązałby się fakt gdyby było inaczej, i gdyby przyszło CI kiedyś do głowy ponownie go użyć? - Zaskoczył ją nagły, bezpośredni zwrot. Ponownie kiwnęła tylko głową, czując jak policzki powoli zaczynają palić ją gorącym poczuciem winy.
- Cóż, myślę, że piękną mamy dziś pogodę panno Granger, nieprawdaż? - Zapytał dyrektor wesoło i pomachał do niej, odwracając się i odchodząc. Dziewczyna spojrzała za nim, a w głowie wciąż tkwiło jej jego nieprzeniknione, świdrujące spojrzenie. Tak jakby wiedział."
- Tak, najwyraźniej musiałem się zapomnieć. Wybacz – szepnął George bez cienia skruchy. Hermiona odwróciła szybko głowę i zerknęła na zegar. Wskazówka Freda ponownie poruszyła się nieznacznie.
