Death of Strawberry

Rukia stała z szeroko otwartymi oczami patrząc na stojąca przed nią postać. Ichigo w żaden sposób nie przypominał siebie: biała maska z czarnymi pasami biegnącymi pionowo po obu stronach i zakrzywionymi rogami zakrywała całą twarz, a na środku klatki piersiowej zionęła pustką dziura. To nie był już ten Kurosaki, którego znała. W obecnej chwili niczym nie różnił się od wygłodniałych, rządnych krwi Pustych, których likwidowanie było jej zadaniem.

- Przestań Ichigo! - krzyknęła lecz jedyna odpowiedzią był głośny nieludzki krzyk. Hollow całkowicie przejął kontrolę nad ciałem chłopaka.

Nie wiedziała co powinna zrobić. W tej chwili Pusty skoczył do przodu wprost na nią. Nie myśląc do robi podniosła miecz gotowa w każdej chwili odeprzeć atak napastnika. Lecz tym razem atak nie nastąpił. Śnieżnobiała klinga przebiła ciało barwiąc bladą skórę na kolor karmazynu. Shinigami stała w bezruchu nie mogąc wydusić z siebie słowa. Spojrzała w górę na osobę przebita przez jej katanę. Maska pękła ukazując tak dobrze znaną jej twarz.

Ichigo nie miał siły ustać; kolana załamały się pod nim, a on sam utrzymywany był jedynie przez ostrze Sode no Shirayuki nadal tkwiące w jego ciele . Rukia szybko wyciągnęła miecz odrzucając go daleko od siebie; nie potrafiła znieść widoku białej katany zabarwionej szkarłatem krwi Kurosakiego. Chłopak zachwiał się, jednak w porę objęła go podtrzymując, by nie upadł , a on kurczowo zacisnął dłoń na jej szacie opierając głową na ramieniu przyjaciółki.

- Dzięki, Rukia - powiedział słabym głosem. Skrzywił się kiedy mimowolny skurcz mięśni przebiegł po jego ciele jak prąd. Zakaszlał, a z kącika ust wypłynęła stróżka szkarłatnej krwi.

- Przestań idioto. Proszę... proszę... - nie wiedziała o co dokładnie prosi; czy o to, żeby nie umierał, czy może o przebaczenie, ale teraz nie miało to większego znaczenia. Przed oczami przesuwały się oddzielone obrazy jak urywki z filmu. Pamiętała każdą z tych chwil tak, jakby wydarzyła się poprzedniego dnia. Każde pożegnanie, każdy uśmiech, każde słowo… Nadzieja, ratunek… Ich pierwsze spotkanie… Tamtego wieczoru jej miecz wykonał ten sam ruch, ten sam gest z tą różnicą, że wtedy jej celem było ocalenie życia, a nie odebranie go. Nie potrafiła powstrzymać słonych łez przelewających się przez kąciki jej oczu.

- Rukia ja… - jego głos był coraz słabszy. Czuła jak porusza wargami, jednak nie potrafiła usłyszeć tego, co próbował jej przekazać. Zakończenie zdania utkwiło gdzieś w powietrzu nie potrafiąc znaleźć drogi do jej uszu. To wszystko było jak okropny koszmar. Nie mogła uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Sytuacja za bardzo przypominała tą sprzed ponad 50 lat.

- Ichigo...! - zduszony krzyk stłumiony został przez ramię chłopaka. - Ichigo, Ichigo, Ichigo... – wołała w nieskończoność nie zdając sobie sprawy z tego ze serce Kurosakiego przestało już bić. Przycisnęła twarz do ciała chłopaka nadal powtarzając jego imię jak mantrę. Powoli docierało do niej, ze on już nie wróci, nie uśmiechnie się, nie spojrzy na nią swoimi brązowymi oczami i nie powie jej żeby się nie martwiła, że wszystko będzie dobrze…

Nie zauważyła kiedy deszcz zaczął padać.