Szedłem korytarzem, jak to w każdy piątek od dwóch miesięcy. Najpierw do szafki po monstrualne lektury z angielskiego, potem szybkie zerknięcie w lustro w toalecie obok i można spokojnie iść do domu. Dalej się zastanawiam o czym myślałem, kiedy zgłaszałem się jako ochotnik na dodatkowe lekcje francuskiego w piątki. Widać moje wrodzone zamiłowanie do nauki w końcu się obudziło. Szkoda tylko, że na zamiłowaniu się też kończy. Cóż, w sumie dodatkowa godzina plotkowania z Mercedes, kiedy pani Holiday rozwodzi się nad sensem chodzenia w spodniach z 'obniżonym stanem' z nieudolnym francuskim akcentem nie jest tak wielkim wyrzeczeniem.
Akurat zacząłem obmyślać wszystkie za i przeciw w kolejnym związku Finna i Rachel, która po dwóch dniach w związku zdąrzyło zadać około stu pięćdziesięciu pytań, jednocześnie przyglądając z zachwytem swoim nowym, granatowym Nike'om ze srebrnymi wstawkami, kiedy poczułem ostre ukłucie w klatce piersiowe. Może nie tyle ukłucie, co zatykający dech w piersi ból, jakby ktoś przebił ci jedno z płuc.
I nagle zimna, brudna podłoga przy moim policzku.
Szarpanie w kieszeni ulubionego granatowego płaszcza.
Zobaczcie, ten pedał ma przy sobie całe pięćdziesiąt dolców!
Krew na języku.
Nawet leży jak baba!
Łzy pod powiekami.
Przynajmniej zasilisz tych, którym pieniądze potrzebne są na coś więcej niż buty i puder, frajerze!
Strach przed otworzeniem oczu.
iPhone? Oj mały, chyba ci za dobrze robią w domu.
Jakbym zaraz miał obudzić się w trumnie i usłyszeć płacz taty nad moim własnym grobem.
Jeszcze tylko dwa kopniaki w brzuch i cios w twarz. Teraz nie mogłem nie unieść powiek. Chociażby z bólu, który zrywał po kolei każdy nerw moim ciele i próbował wydostać się nawet przez oczy.
Wtedy - te wielkie, piwne oczy. Mimo perspektywy mogłem wyraźnie zobaczyć ich nietypowy kolor. W sumie burza loków, dość nietypowa jak na dresów, również nie miała szans gdzieś umknąć. Stał w czarnej koszuli i patrzył się prosto na mnie. Zaraz. Nie może być. Nie, jednak on też uciekł. Choć jako jedyny nie miał w ręku żadnej z moich rzeczy. Ani wielkiej bluzy, czy lśniącej w świetle księżyca łysej głowy.
Czy widok współczucia i przemykającej przez oczy troski u, jak widać, nowego czonka gangu jest w ogóle możliwy?
Boże, właśnie uderzyłem w impetem o kamienną podłogę i dostałem solidnego kopniaka prosto w twarz. Równie dobrze mogłem zobaczyć purpurowego nosorożca, a zastanawiam się nad światełkiem w oku chłopaka stojącego pięć metrów ode mnie.
W ostatniej chwili poczułem, że pod wpływem uderzeń zbiera mi się na wymioty. Samego faktu już nie zapamiętałem. Film, z korzyścią dla mnie, zdąrzył się już urwać na dobre.
- Halo? Halo, proszę pana? Wszystko w porządku? O matko, co z nim teraz zrobić... - wysoki głosik ćwierkał mi prosto do ucha, próbując jednocześnie unieść do pozycji siedzącej moje widocznie poturbowane ciało.
Ostrożnie rozchyliłem powieki, jakbym bał się, że zaraz ujrzę ciąg dalszy niekoniecznie przyjemnej konfrontacji ze szkolnym marginesem społeczeństwa. Jednak jedyną osobą, jaką zobaczyłem w ciemnościach panujących już na szkolnych korytarzu była niewysoka dziewczynka z długimi, czarnymi lokami i mocno zielonymi oczami świecącymi ostro w mroku zapadającej nocy. Nie było mowy, żeby chodziła do McKinley'a, wyglądała na najwyżej 14 lat, choć sądząc po wzroście godnym dużego krasnala ogrodowego ktoś mniej wnikliwy dałby jej ich najwyżej dziesięć.
- Obudził się pan! Nawet pan nie- - zaczęła znów melodyjnie układać słowa z prędkością jakiej nie powstydziłby się jeden z tych drogich samochodów, którymi noszą się takie osobistości jak Lady Gaga, czy Beyonce, kiedy uciąłem jej w połowie zdania:
- Kurt... Kurt Hummel - wyszeptałem niezdarnie starając się ułożyć w pozycji siedzącej, kiedy w reakcji na przenikliwy ból w lewym nadgarstu wydałem z siebie donośny syk.
- Proszę się nie nadwyrężać, zaraz przyjedzie pogotowie. Właśnie chciałam przystąpić do akcji reanimacyjnej, ale niestety twój oddech był bardzo wyraźny.
- Wybacz, że nie dałem ci okazji do uratowania ludzkiego życia - nawet w takich warunkach nie mogło zabraknąć mojego słynnego poczucia humoru. Sam nie wiem, czemu się tak zachowywałem. Dziewczyna, nie dość, że w ogóle zainteresowała się moją osobą i wezwała pogotowie, postanowiła się mną zająć, mając z tego dużą satysfakcję. Zaraz... Pogotowie?
- P-Pogotowie? Nie, nie ma takiej-
- Owszem, jest nawet i to nawet duża potrzeba - tym razem to ona przerwała mi w połowie zdania, modelując przy tym swój uroczy głosik tak, by sprawiał wrażenie nieznoszącego sprzeciwu. - Masz rozległą ranę na głowie, złamany nos, sądząc po wymiotach dostałeś w brzuch i prawdopodobnie lewa ręka też jest złamana.
Ledwo nadążałem z samym zrozumieniem znaczenia pojedyńczych słów, więc po kilkunastu sekundach analizowania wszystkich objawów byłem w stanie cokolwiek powiedzieć.
- Wymioty, ręka, głowa... - nareszcie oparłem się całą rozpiętością pleców o szafkę i dotknąłem pulsującego bólem miejsca na głowie, po czym przyjrzałem się własnej dłoni pokrytej lepką, ciepłą krwią. - Zaraz, zaraz. Jako poszkodowany chciałbym wiedzieć, co mój wybawca robi w takim miejscu o tej porze.
- Wracałam z zajęć tanecznych, kiedy brat zadzwonił, że zostawił pieniądze dla mnie w swojej szafce, a że miałam po drodze, to szybko wpadłam odebrać to, co należy do mnie. Szłam akurat w stronę wyjścia, kiedy chcąc nie chcąc przykułeś moją uwagę, a ja jako przykładny obywatel chciałam ci pomóc - dziewczyna stwierdziła na jednym wydechu nie okazując żadnych oznak przejęcia i wyjęła z olbrzymiej, w dodatku jak na nastolatkę jej wzrostu, torby: wodę utlenioną, krótki kawałek bandaża, gazę i plastry. - A tak w ogóle, to nazywam się Lindsay. Lindsay Anderson.
- Och. Bardzo mi miło. - Wpatrywałem się w nią z zainteresowaniem wypisanym na twarzy. Zarówno z powodu burzy loków zwisających z głowy, widocznych teraz dzięki światłom z ulicy, całej apteczki, którą prawdopodobnie miała w torbie, melodyjnego głosu, jak i znajomego nazwiska. Pytanie tylko skąd jest mi znajome.
Przyglądałem się tak przez dłuższą chwilę, aż Lindsay w końcu przerwała ciszę:
- Daj mi rękę. Trochę ją usztywnię, będzie mniej bolała przy poruszaniu.
Tak, ta dziewczyna miała coś w sobie. Gdybym był hetero, nie zastanawiałbym się ani chwili.
Zdziwiło mnie tempo, w jakim się do siebie zbliżyliśmy. W trakcie czekania na karetkę, przez około dwadzieścia minut, zdążyliśmy omówić ulubione seriale, musicale, utwory i celebrytów, z małą przerwą na przemycie cora gorzej wyglądającej rany na granicy czoła i lini włosów. Prawdopodobnie przed nikim nie otworzyłem się tak bardzo, a przynajmniej w tak krótkim czasie, jak przed tą nastolatką. Dzięki tak ożywionej konwersacji nie miałem też sposobności myśleć o zajściach dzisiejszego dnia, co raczej wychodziło mi w tej sytuacji na dobre.
Karetki nie było w dalszym ciągu, a mimo miło spędzanego czasu obrażenia zaczęły dawać coraz wyraźniejsze znaki swojej obecności. W dalszym ciągu nie mogłem ustać na nogach. Każda próba zmiany pozycji kończyła się paraliżującym bólem pod prawym płucem. Cały ten czas czułem niezaschniętą krew na głowie oraz coraz częstsze zawroty głowy, prawdopodobnie spowodowane coraz większym wycieńczeniem. Prawdę mówiąc, planowo miałem opuścić szkołę o godzinie czwartej, a aktualnie dochodziła ósma. Moja towarzyszka najwyraźniej też to zauważyła, bo wyrywając mnie z chwilowego zamyślenia powiedziała:
- Kurt, co się dzieje? Zbladłeś, o ile to jeszcze możliwe. Pomoc zaraz tu będzie, wytrzymaj jeszcze trochę.
Dzięki Bogu, w którego nie wierzę, miała rację. Dalsza część wydarzeń była już tylko obrazami i ledwo słyszalnymi głosami. Podłącznie do tlenu. Opatrunek. Zdiagnozowanie złamania trzeciego żebra i nosa. Mały krwotok wenętrzny. Telefon do taty.
Obudziłem się nazajutrz rano, zegar wskazywał wpół do dziewiątej. Odruchowo sięgnąłem do twarzy by przetrzeć mocno zaspane oczy, kiedy ujrzałem swoją lewą rekę opatrzoną w tzw. szynę i prawą, z jednym wenflonem wbitym w zewnętrzną część dłoni. Przerażenie wzrosło jeszcze bardziej, kiedy zjechałem dłonią w dół i poczułem dziwny materiał na nosie, który najwyraźniej miał służyć jako jego usztywnienie. W niewielkiej odległości od łóżka siedział ojciec z rękami skrzyżowanymi na piersi i niezdarnie zwisającą głową, informującą mnie, że mimo niekomfortowej pozycji zasnął bardzo głęboko. Dopiero wtedy całkowicie ocnknąłem się z porannego amoku i uświadomiłem sobie, że znajduję się w szpitalnej sali, z kroplówką nad łóżkiem, stalowym łóżkiem, czterema białymi ścianami i coraz wyraźniejszym obrazem wczorajszych wydarzeń.
Francuski. Szafka. Dresy. Brzuch. iPhone. Lindsay. I ten... ten chłopak.
Czemu akurat on musiał stanąć mi teraz przed oczami? Czemu nie przyszedł mi do głowy ten, który zniszczył telefon? Albo ten, od którego dostałem w twarz? Tylko te krótkie loki delikatnie opadające na czoło, czarna koszula, z rozpiętymi dwoma guzikami i wielkie, piwne oczy. Właśnie, te oczy. Te, które zatrzymały się na mnie, skulonym z bólu na podłodze, z krwią kapiącą z nosa, i patrzyły z nieukrywanym przejęciem. Jakby zaraz miał podbiec, przytulić mnie i odpłacić reszcie za to, co właśnie zrobili. Niestety, miło jest pobyć nieuleczalnym romantykiem, jednak przeżycie wyidealizowanego pierwszego spotkania, spojrzenia w oczy, czy pocałunku w rzeczywistości może mieć miejsce tylko w głębokich zakamarkach mojej wyobraźni. Co najciekawsze, w szkole widziałem go, z tego co pamiętam, zaledwie kilka razy. To by wyjaśniało brak podobieństwa do nowych przyjaciół. Kurt Hummel po powrocie do zdrowia będzie musiał zrobić dogłębne dochodzenie.
Z rozmyślań wyrwał mnie gwałtownie tata, którego szyja widocznie nie wytrzymała i zmusiła do uniesienia się zmęczoną pozycją dotychczasowego odpoczynku głowę, a on sam przysunął się do łóżka zaraz po otwarciu zaczerwienionych i podkrążonych oczu.
- Cześć, młody. Jak się trzymasz? Długo nie śpisz? - ostatnie zdanie praktycznie wyziewał. Przykro było na niego patrzeć w takim stanie. Widać, że zszarpał sobie nerwy zeszłej nocy. Pomyśleć, co taki stres mógł zrobić jego sercu.
- Tak. Nie. Tato, ja... - i nagle, jakby znikąd, poczułem łzy pod powiekami. Przed chwilą czułem się jak podczas zwykłego poranka w domu, a w tej chwili całe emocje nagle nie mogły usiedzieć w środku mojego poobijanego ciała. Czy było ze mną tak źle? Im bardziej czułem, że chce mi się płakać, tym mocniej czułem się winny całemu temu zajściu. Nie dość, że dałem doprowadzić się do takiego stanu, to nie mogłem zwyczajnie poprowadzić rozmowy. Zacisnąłem powieki, by powstrzymać coraz większą ilość łez gromadzących się w oczach. - S-strasznie przepraszam. Ja n-nie...
I wtedy poczułem drobne krople spływające po policzkach i usta wykrzywiające się w niekontrolowany sposób. Wypuściłem nerwowo cały czas gromadzone powietrze i otworzyłem oczy. Po twarzy Burta błąkało się kilka emocji. Najpierw wyglądał na zaskoczonego, potem chyba ogarnął go smutek, następnie w oczach było coś na kszałt złości, kiedy w końcu zebrał się w sobie, zmierzył mnie wzrokiem pełnym troski oraz jednocześnie powagi, i wziął wolno, lecz mocno, w ramiona. Westchnął tylko. Żadnych łez, czy pokrzepiających słów. Wiedział, że w takiej chwili potrzebuję jedynie takiej bliskości. Siedzieliśmy w ciszy, przerywanej co jakiś czas moim, podchodzącym już pod histeryczny, szlochem. Kilkanaście minut później zdecydowałem się jednak zacząć rozmowę.
- Tato, j-ja naprawdę przepraszam. N-nie chciałem, żeby to tak wyszło. Nawet nie wiedziałem co, kiedy i jak, a-a potem ta dziewczyna i k-karetka... - wyjąkałem wyjątkowo niezdarnie, nawet jak na mnie. O ile wczoraj myślałem, że wszystko będzie dobrze, to dziś uczucia rozsadzały mi głowę.
- Już dobrze, nic się nie stało. Nie masz za co przepraszać, mały. Takie rzeczy się zdarzają, a teraz trzeba skupić się na tym, żeby ci, którym dało to tyle satysfkacji, dostali to na co zasługują. Moment... Powiedziałeś "dziewczyna"? - Burt poluźnił uścisk i spojrzał mi w oczy pytająco.
- Przykro mi, a-ale nie w tym sensie - poczułem mimowolny uśmiech na ustach. - Dziwnym trafem znalazła się akurat w szkole i zajęła mną z wielką chęcią. Miałem duże szczęście, że m-mnie znalazła - dalej nie panowałem do końca nad roztrzęsionym głosem.
- Ach, to wszystko wyjaśnia. Zastanawiałem się czemu zamiast sanitariuszy dzwoniła do mnie jakaś dziewczynka. Mam rozumieć, że zaprzyjaźniłeś się z dziesięciolatką?
- Jestem pewien, że miała ich więcej niż dziesięć.
- Jedenastolatką? - obojgu nam zaczął wracać humor.
- Tato! Wyglądała na jakieś czternaście lat.
Szybką zmianę nastrojów i ambitną konwersację przerwała pani doktor z szerokim uśmiechem na mocno opalonej, kragłej twarzy.
- Witaj, Kurt. Miałeś wczoraj ciężki dzień. Aktualnie znajdujesz się w szpitalu. Ja jestem doktor Carter i od wczoraj zajmuję się twoich przypadkiem. Jak się czujesz? Odczuwasz jakikolwiek ból, zawroty głowy? - spytała czytając kartę przy łóżku i jednocześnie spisując coś do skórzanego notesu, jakby znała tą regułkę na pamięć, jak pracownik McDrive'a w McDonaldzie.
- Kiedy staram się gwałtowniej oddychać odrobinę bolą mnie żebra. Oprócz tego wszystko wydaje się być w porządku... Będę mógł dziś wyjść? - wypaliłem niespodziewanie ze słyszalną nadzieją w głosie, na co urocza doktor uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
- Jeżeli do godziny drugiej wszystko zostanie w takim samym stanie, to myślę, że masz duże szanse. Ale najpierw muszę się upewnić, czy na skutek uderzenia nie doszło do wstrząsu. Dasz radę usiąść?
Nie odpowiedziałem, po prostu spełniłem polecenie z delikatnym grymasem na twarzy, kiedy kręgosłup formował się w pozycji siedzącej. Kobieta usiadła na wprost mnie i spędziła kilka sekund na świecenie małą latarką po oczach, potem nastąpiła seria tradycyjnych pytań "Jak się nazywasz, kim jestem, kim jest mężczyzna siedzący na krześle, czy pamiętasz co się wczoraj wydarzyło".
- Wszystko wydaje się być na swoim miejscu. Teraz tylko przeanalizujemy wyniki badań i miejmy nadzieję, że dzisiejszy wieczór spędzisz już w domu. - powiedziała wesoło, z uśmiechem stale towarzyszącym lekkiemu, ale zdecydowanemu tonowi i zniknęła za drzwiami.
Nie zdążyłem odpowiedzieć, ale odprowadziłem ją długim uśmiechem, którym również przywitałem wchodzącą ostrożnie Carole.
- Cześć, chłopaki. Byłam pewna, że oboje będziecie jeszcze odpoczywać - tu uśmiech na moment zniknął z jej oczu i dało się zauważyć w nutę zmartwienia na widok zmęczonego Burta, ale dalej nie schodził jej z ust. - Kurt, widzę, że nastrój dopisuje od samego rana. Jak się czujesz, skarbie? Finn za niedługo przyjedzie.
- Całe szczęście szybko wracam do formy. Niepotrzebnie wszyscy zawracacie sobie tym głowę - mimowolnie westchnąłem głośno. Wbrew pozorom wcale nie chciałem zostać męczennikiem, którego wszyscy głaszczą po głowie. Pragnąłem być już w swoim pokoju i udawać, że nic się nie stało. Może tylko odwiedziłbym do Lindsay. Chyba zdążyła wcisnąć mi do torby kartkę ze swoim adresem. Nie wypadłbym najlepiej, gdybym po tym, co zrobiła nie odezwał się ani słowem. Poza tym podświadomie chciałem utrzymać tę znajomość. Ta dziewczyna była zbyt... trudno znaleźć na nią określenie, ale z nią czułem się jak z prawdziwym przyjacielem. I koniecznie trzeba sprawdzić skąd kojarzę to nazwisko. - Wypiszą mnie popołudniu i wszystko będzie w jak najlepszym porządku.
Ostatnie zdanie chciałem ozdobić uśmiechem, ale usta prawdopodobnie ułożyły się tylko w wydłużony grymas, co można było wywnioskować po jeszcze większej trosce w oczach tej ciepłej kobiety i niepewnego uścisku jakim obdarzyła mnie po powieszeniu płaszcza. Po dłuższej chwili odkleiła się ode mnie i zwórciła w kierunku ojca:
- Burt, zdajesz sobie sprawę jak wyglądasz? Bierz swoje rzeczy, jedź do domu i zdrzemnij się trochę. Zajmę się nim i razem z Finnem weźmiemy go później do domu, o to nie musisz się martwić. I nawet nie próbuj dyskutować. - Usta mężczyzny szybko otworzyły się, ale równie szybko wróciły do poprzedniej pozycji. Z Carole nie można było się spierać. Nie było warto, bo mimo iż była ona kobietą-aniołem, to wszelka konfrontacja w sprawach dbania o siebie i zdrowia była bezcelowa, bo natychmiast umieszczała na tobie swoje ciemnoniebieskie oczy, jak lufę od pistoletu i podnosiła grożąco palec, jakby zaraz miała nim pociągnąć za spust. Ja również patrzyłem na niego kiwając zachęcająco głową.
Ojciec widocznie poddał się sile sugestii, bo w milczeniu przenosił wzrok ze mnie na Carole i z Carole na mnie po kilka razy, aż ziewnął donośnie, zgarnął ze stolika resztki prowiantu do skórzanej torby i podszedł do łóżka.
- Jesteś pewien, że chcesz żebym pojechał?
Spuściłem wzrok i uśmiechnąłem nieznacznie, ale bardziej do siebie niż do tych dwojga. Nawet w takich okolicznościach miło było widzieć, że ktoś tak się tobą przejmuje.
- Tak, tato. Dosyć wysiedziałeś dziś w nocy. Zobaczymy się w domu.
Skinął głową z wyraźną ulgą i pocałował mnie w czubek głowy, przejeżdżając palcami po zadrapaniach na policzku.
- Trzymaj się, młody.
Wolnym krokiem kierowałem się ku własnemu pokojowi, stawiając każdy pojedyńczy krok na każdym stopniu schodów. Lekarka po zobaczeniu jakie trudności sprawia mi poruszanie się o mało nie cofnęła pozwolenia na opuszczenie budynku.
Najgorsze w tym jest jednak nie tymczasowe kalectwo, a fakt, że chyba powoli zacząłem się przyzwyczajać do traktowania, które kończyło się w taki sposób. Oczywiście akcje kończące się, tak jak ta, pobytem w szpitalu i szkodami materialnymi wymagały interwencji prawnej, ale powoli zaczynałem akceptować siebie w roli ofiary. Przyzwyczaiłem się do popychania na korytarzu, wpadania na szafkę, czy okrzyków zachwytu mą niebanalną osobą za plecami. Podświadomie miałem nadzieję, że kiedyś wszystkim przejdzie, znudzą im się prześladowania oraz uprzykrzanie życia i w końcu dadzą sobie spokój. I tu po raz kolejny przegrywa moja, najwidoczniej nieograniczona naiwność. Taki typ ludzi nigdy nie przestaje. Zaczyna się od oblewania napojami, przechodzi przez oblegi i sponiewieranie na korytarzu, a kończy pobytem w śpiączce. Nie wie kiedy skończyć, nie zna granicy dopóki naprawdę komuś nie stanie się krzywda. A najgorszy w tym wszyskim jest fakt, iż nie dość, że większość osób daży szkolnych chuliganów nieuzasadnionym szacunkiem (który często wywodzi się ze strachu), to jeszcze coraz więcej ludzi pragnie dołączać do tej grupy społecznej. Uważają bluzę ze znaczkiem adidasa lub bejsbolówkę na plecach za znak wyższości, a w rzeczywistości poza szerokimi ramionami dobrymi do wrzucania innych do śmietnika możnaby znaleźć w nich pełno innych, pozytywnych cech. Tak jak w tym niskim chłopaku. Widać, że jeszcze nie poddał się demoralizacji. Można było poznać, że musi wywodzić się z lepszej rodziny niż reszta blokowego gangu. Niekoniecznie bogatej, ale był typowym ułożonym chłopczykiem, który zapragnął zasmakować złej strony świata, a nie wie, od której strony ma ugryźć. Widocznie nowe otoczenie nie zaczęło jeszcze wywierać na niego wpływu.
Prawdę mówiąc, nie miałem pojęcia z jakiego powodu zacząłem się przejmowac jego życiem, sprawami, problemami, czemu chciałem żeby umiał wyrwać się z tego marginesu społeczeństwa. Może przez jego oczy. Tak, znowu te oczy. Krótkie sekundy, które dawały wrażenie, jakbym zdążył poznać go w tej ulotnej chwili na wylot. Przejęcie. Strach. Inteligencja. Zdezorientowanie. I banalnie brzmiące dobro. Nie pasował tam. Nie powinien nawet próbować się wpasować. Nie zasługiwał trafienie do grupy osób, przez które teraz ja, jak i zapewnie wiele innych osób, nie mogę się głośno zaśmiać, ponieważ moja klatka piersiowa reaguje na każdy gwałtowniejszy ruch bólem przypierającym swą siłą do najbliższej ściany.
Pewnie kontynuowałbym swoje filozoficzne rozmyślania przez nawet kilka następnych godzin, ale podróż powrotna do domu, a potem do samego pokoju sprawiła, że mój umysł i ciało skupiło się już tylko na miękkim łóżku, na którym miałem spędzić pozostałą część dnia pogrążony w głębokim, aczkolwiek niespokojnym śnie.
- Dzień dobry, nazywam się Kurt Hummel. Czy zastałem Lindsay?
Po ponad tygodniu dochodzenia do siebie w zaciszu domu pod opieką domowników wszyscy uznaliśmy, że w tą sobotę mogę w końcu udać się samotny spacer. Nie chciałem opowiadać do kogo zmierzam w odwiedziny, bo zapewne skończyłoby się to godzinnym wywiadem i pytaniami typu: "Jesteś pewien, że to tylko koleżanka?". Było dziś wyjątkowo słonecznie jak na koniec października. Postanowiłem zaprezentować się dziś jak najlepiej, chociaż plaster na zadartym nosie skutecznie odwracał uwagę od reszty starannie wyszykowanej twarzy. Odgarnąłem całą grzywkę do tyłu, włożyłem średnio obcisłe dżinsy z delikatnie zdartymi kolanami oraz prosty, biały t-shirt i małą, czarną, skórzaną kamizelkę z trzema szarymi guzikami. Całość dopełniały niskie, czarne Conversy, na które przepuściłem dwie ostatnie wypłaty z Breadstix. Promienie przyjemnie ogrzewały moją starannie wykremowaną i nieznacznie przypudrowaną cerę. Normalnie nie używam kosmetyków maskujących, ale zadrapania na policzku i gojący ślad na czole nie wyglądały najprzyjemniej dla osób postronnych.
- Tak, zaraz ją zawołam. Ach, ty pewnie jesteś tym chłopakiem, którego znalazła tydzień temu - niewysoka, lekko opalona kobieta z piwnymi oczami bardziej stwierdziła, niż zapytała. Na mój widok w jej oczach odbiło się lekkie zdziwienie, ale ułamek sekundy później jej twarz rozjaśnił wielki, bo określenie 'duży' nie z pewnością nie byłoby wystarczające, biały uśmiech i zniknęła głębi korytarza.
Ledwo zdążyłem podeprzeć się o futrynę, a stanęła przede mną Lindsay, wzrostem prawdopodobnie dorównującym Rachel i radością wymalowaną na twarzy.
- Kurt! Świetnie wyglądasz! Naprawdę, nie kłamię, świetnie wyglądasz. Jak się czujesz? Jak ręka? - Tu spojrzała na moją dłoń, zawiniętą w pokaźne połącznie gipsu i bandaży, ale widok ten chyba tylko poprawił jej humor. - I czemu tak stoisz na zewnątrz? Wchodź szybko do środka!
Ta dziewczyna musiała przedawkowywać regularnie cukier, kofeinę lub napoje energetyzujące, bo chyba żaden człowiek nie miał takich pokładów energii, jakie ona mogła zapewne przechować w jednym palcu.
Wszedłem wolnym krokiem uważnie rozglądając się po ładnie urządzonym przedpokoju. Ktoś w tym domu z pewnością miał dobry gust. Mimo niewielkich rozmiarów można było się w niej swobodnie poruszać, jak i przechować sporą ilość ubrań, zachowując jednocześnie przyjemny dla oka wystrój. Oparłem się o ścianę i zacząłem powoli schylać w celu rozwiązania sznurówek. Mimo ćwiczeń i braku nadwyrężania się niektóre czynności wciąż lubiły sprawiać problemy. Natomiast młodsza dziewczyna stała cierpliwie, ubrana w czarne legginsy, o kilka rozmiarów za duży podkoszulek z Myszką Miki i kręconymi włosami zebranymi wysoko w kucyk.
Po niespełna minucie walki ze skomplikowanym systemem utrzymującym buty na swoim miejscu wyprostowałem się, ale nim zacząłem przepraszać za wolne tempo wykonywania tak prostych czynności ona zdążyła się odezwać pierwsza:
- Naprawdę cieszę się, że przyszedłeś... Martwiłam się, że może o mnie zapomnisz, nie będziesz chciał mnie widzieć, albo znajdziesz jakiś inny powód - jej wysoki głos zszedł kilka decybel w dół, a uśmiech pobladł smutno.
- Nie było możliwości żebym zapomniał, czy tym bardziej nie chciał cię widzieć. Wciąż jestem ci bardzo wdzięczny i w końcu mam u ciebie dług - odparłem szybko uśmiechając się i patrząc jej w oczy. Nie spodziewałem się, że ktoś taki jak ona może być kiedykolwiek smutny, a ona tymczasem i tak pozostawała urocza i słodka.
- Ależ skąd. Chodź, porozmawiamy o tym u mnie w pokoju. Musisz poznać mojego brata.
Lindsay otworzyła mi drzwi i kazała iść przodek. Wszedłem, patrząc z podziwem na minimalistyczny wystrój salonu, przechodzącego po lewej stronie w kuchnię odgrodzoną ścianką działową. Cały dom, a przynajmniej parter był urządzony w kremowych tonacjach, od białej czekolady po przybrudzony beż. Zrobiłem kilku kroków wprzód z zamiarem podziwiania niemałego telewizora, kiedy mój wzrok utkwił na osobie wychodzącej z łazienki, w wyniku czego poczułem, jak żołądek zaczyna zwężać się do rozmiarów kubka do kawy, a dech utwkił mi w piersi ze zdumienia.
Oto on stał przede mną. Ubrany w obcisłe, czarne dżinsy i brązowy, gładki t-shirt. Te same loki. Ta sama twarz. Te same oczy. Oczy, które patrzyły teraz na mnie z niedowierzaniem pomieszanym ze strachem. Czy to możliwe? Zamrugałem kilka razy, z nogami przyklejonymi do podłogi. Nie, to nie był ani sen, ani nawet najbardziej realistyczna fantazja. Poczułem dreszcze przechodzące przez ciało. Zapragnąłem jak najszybciej opuścić to pomieszczenie, chciałem wyjśc z tego domu i nigdy więcej tu nie wrócić. Czy się bałem? Chyba tak. Cały czas wmawiałem sobie, że prawie nic się nie stało, a już na pewno nic nie groziło mi ze strony tego chłopaka. Przez głowę przemknęła mi myśl, że przecież równie dobrze może on być tylko kolegą brata Lindsay, który tak naprawdę jest zupełnie inną osobą. Niestety, nadzieję i ciszę, która zapanowała w opustoszałym salonie przerwała wesołym tonem najmłodsza z naszej trójki:
- Kurt, a oto mój brat, dzięki któremu miałam możliwość cię poznać - Blaine Anderson.
