Elipsa czasu jest wytworem mojej lekko chorej wyobraźni. Dlatego czasem będzie smutno i sentymentalnie, czasem brutalnie, czasem uroczo, a czasem po prostu zwariowanie. Niczego nie obiecuję. Pomysłów mam wiele, ale nieraz zdarzają mi się problemy w przelewaniu mojej fantazji na klawiaturę.


Ostrzeżenia:

Jest to alternatywa, więc kanon poszedł w las. Chociaż możliwe, że będę się opierać na niektórych wydarzeniach z książek.

Niektóre postaci będą miały nieco inny charakter aniżeli ten znany czytelnikom.

Sporadycznie będą pojawiać się sceny erotyczne i czasem graficzne opisy tortur oraz przekleństwa.

Jeżeli do głowy przyjdzie mi coś jeszcze będę informować o tym nad kolejnymi rozdziałami.

To chyba wszystko.

Enjoy.


Weston-super-Mare, North Somerset, 14 sierpnia 1984

Albus Dumbledore był absolutnie wściekły. Pojawił się w tym miasteczku zaalarmowany przez jedno ze swoich urządzeń, które było odpowiedzialne za wskazywanie stanu osłon wokół domu Harrego Pottera.

Gdy rankiem wszedł do swojego gabinetu dyrektora Hogwartu nie przypuszczał, że ten dzień okaże się tak zadziwiający. Z początku wszystko toczyło się normalnym rytmem. Stos raportów piętrzących się na biurku wyraźnie prosił o uwagę. Korespondencja grzecznie czekała na swoją kolej w zgrabnej kupce na małym stoliczku. Fawkes czyścił swoje pióra i raz po raz leniwie rozglądał się po pomieszczeniu. Zaraz po drugim śniadaniu wpadła do niego Minerwa McGonagall, nauczycielka transmutacji i zastępca dyrektora, w sprawie wybuchającej samoistnie zbroi. Mieli z nią problem od czerwca, ale jak dotąd nikt nie potrafił jej odczarować. Obiecał zająć się tym w wolnej chwili. Tiara Przydziału chciała omówić z nim tekst najnowszej piosenki powitalnej, a woźny, Argus Filch przyszedł ponownie błagać o przywrócenie kar cielesnych. Tej prośbie musiał znów odmówić, nie kłopocząc się nawet z wyjaśnieniami, których zrozpaczony dozorca i tak by nie słuchał. Do południa przeżył jeszcze kłótnię z Fineasem Nigellusem Blackiem, trudną rozmowę z Sybillą Trelawney, która przepowiadała po raz wtóry wielką zagładę i atak swojego własnego przycisku do pergaminu.

Jednak w porze obiadowej odważył się zerknąć na srebrny, kulisty obiekt, który powinna wypełniać intensywnie zielona mgiełka. Kiedy zamiast spodziewanego trawiastego koloru ujrzał soczystą purpurę zerwał się jak oparzony i zupełnie nie zwracając uwagi na naglące obowiązki rzucił się w stronę kominka, by jak najszybciej skontaktować się z Arabellą Figg. Ku jego zgrozie kobieta oznajmiła, że Dursley'owie z chłopcami wyjechali na tygodniowe wakacje. Całe szczęście wiedziała gdzie. Weston-super-Mare.

I teraz stał w obskurnym, prawie pustym salonie przed Petunią i Vernonem, żądając wyjaśnień. Z początku łudził się jeszcze, że może po prostu się przeprowadzili, więc osłony się dezaktywowały. Nadzieja ta jednak upadla sromotnie, wraz z pierwszym zdaniem wypowiedzianym przez ciotkę chłopaka.

- Zniknął.

Takiej wściekłości nie czuł chyba od czasu pojedynku z Grindelwaldem. Widok przysłoniła mu czerwona mgiełka i teraz nikt, kto by na niego spojrzał, nie dojrzałby w nim dobrotliwego staruszka.

- Co się stało? - wywarczał, jednocześnie siląc się na spokój.

I usłyszał. Stek wyzwisk pod adresem chłopca, przeplatanych relacją z ostatnich wydarzeń. A w każdym razie tak mu się wydawało.

- Kiedy to było?

- Dwunastego. Vernon kazał mu się wynosić. Powiedział, że być może przyjdzie po niego później. Chciał bachora potrzymać trochę w niepewności, może by zmądrzał. Przez okno widziałam, jak idzie w stronę plaży. Poszliśmy tam razem, na spacer, jakoś po kolacji. Nie było go nigdzie.

- I nie przyszło wam do głowy, żeby kogoś zawiadomić? Kogokolwiek? Od tamtej pory minęły już dwa dni! - patrzył na nich w głębokim szoku – Czterolatek sam z siebie nie może zniknąć!

Kobieta wzruszyła ramionami jakby los Harrego był równie ważny co zeszłoroczny śnieg.

- Pewnie wzięli go inni odmieńcy, tacy jak on.

Albus poczuł, że jeszcze chwila, a Wizengamot będzie go sądził za podwójne morderstwo. O ironio. Sam siebie będzie sądził jako Naczelny Mag.

Wzial dwa glebokie wdechy.

- Petunio. Kiedy zostawiłem pod twoją pieczą to dziecko zobowiązałaś się do zapewnienia mu ochrony. Zamiast tego wypędziłaś go z domu, a teraz zniknął.

- To zróbcie te wasze hokus-pokus i go znajdźcie.

- Oh, doprawdy? Nigdy bym na to nie wpadł – stanowczo zbyt dużo czasu spędzał z Severusem – Próbowaliśmy. Nie ma go. Zupełnie. Zniknął z akt i rejestrów. Jakby nigdy nie istniał.

Kobieta zbladła.

- To znaczy... że nie żyje?

- Nie wiem. Nawet jeśli, to w jakiś niewytłumaczalny sposób. W innym przypadku jego akta by się nie skasowały, a jedynie zawierały informacje o zgonie.

- Cóż... zatem nie pomożemy więcej. I chwała bogu, że nie musimy opiekować się już tym dziwakiem.

Zastanawiając się jakim cudem tak wyrodna kobieta może być matką opuścił domek. Na pożegnanie rzucił malutki, niewykrywalny czar na ich samochód. Tak na osłodę.

Zgodnie z ich słowami udał się na plażę. Nie kłopotał się jednak z chodzeniem, tylko po prostu deportował się na skraju małego zagajnika, zlewającego się z linią piasku. Rzucił najsilniejsze zaklęcie wykrywające jakie dotychczas wymyślono i w napięciu czekał na wyniki. Niestety, srogo się zawiódł. Mimo wszystko było kilka opcji. Chłopiec nigdy tu nie był albo opuścił tę plażę o własnych siłach, albo nie użyto tutaj magii, lub deportowano się z malcem do miejsca skrytego pod potężnymi barierami. Zadrżał na samą myśl.


Po powrocie do Hogwartu miał przed sobą tylko jedną możliwość.

Nie zamierzał informować o wszystkim Ministerstwa, które znając życie, zawaliłoby sprawę na całej linii. Minerwa także odpadała. Mimo swojej surowej powierzchowności, zbyt często dawała się ponieść swoim uśpionym uczuciom macierzyńskim. Filius przez godzinę rozpaczałby nad losem biednego dziecka, z czym oczywiście się zgadzał, jednak w żaden sposób nie mogło mu to pomoc. Sybilla oznajmiłaby, że chłopak nie żyje, albo jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie, co było możliwe, ale nie potrzebował teraz stwierdzania oczywistości. Pomona nawet nie wysłuchałaby go do końca, tylko zaczęła lamentować wzorem Filiusa. Aurora była całkowicie nieprzydana, jako że bardziej interesowały ją gwiazdozbiory niż uczniowie, nawet ci przyszli. Septima zużyłaby cały pergamin dostępny w gabinecie, by zapisać skomplikowane działania numerologiczne, które tylko ona rozumie, jakoby mające wskazać miejsce pobytu chłopca. Charity usiłowałaby tłumaczyć zachowanie Dursley'ów, jednocześnie współczując dziecku. Cuthberta nawet nie było sensu zawiadamiać, bo ledwo zapamiętywał obecnych studentów. Argus swoim zwyczajem wypytywałby o kary stosowane na Harrym, a następnie rozpływałby się nad nimi. Poppy sprawiłaby mu długie kazanie, że ma znaleźć jej małego pacjenta, bo trzeba podać mu całą masę eliksirów zdrowotnych. Irma zapewne wypytywałaby, czy Harry umie już czytać, a jeśli tak, to radziłaby jakie książki powinien doczytać. A Hagrid... był najgorszym z możliwych wyborów. Przywiązał się do chłopca już wtedy, gdy leciał z nim na motorze. Nie zniósłby tego, a Albus nie zamierzał kopać mu grobu. Zostawała jedna właściwa osoba, Severus Snape.

- Severusie! - krzyknął Albus, jednocześnie wrzucając garść szmaragdowo zielonego proszku do kominka – Przyjdź proszę do mojego gabinetu, to pilne!

Wycofał się, nie usiadł jednak w fotelu, jak to zwykle czynił czekając na gościa, tylko nerwowo głaskał pióra swojego feniksa.

Nie minęło nawet pięć minut gdy w kominku buchnęły płomienie, a do pomieszczenia, otrzepując czarną szatę, wszedł obecny Mistrz Eliksirów z miną wyrażającą głębokie niezadowolenie.

- Dyrektorze, mam nadzieje, że naprawdę jest to coś pilnego. Jestem w trakcie warzenia bardzo skomplikowanej mikstury.

- Owszem, Severusie, to naprawdę coś pilnego. Myślę, że w tej sytuacji mikstura ma małe znaczenie.

Młodszy mężczyzna najeżył się, jednak zapytał:

- Jakiej sytuacji? Mogę prosić jaśniej?

- Harry Potter zniknął.

Snape zbladł, następnie poczerwieniał i znów zbladł. Albus z zaciekawieniem obserwował mozaikę kolorów na twarzy swojego najmłodszego, zazwyczaj perfekcyjnie opanowanego, nauczyciela.

- Jak to, zniknął? - syknął przez zaciśnięte zęby. - Podobno w miejscu gdzie go umieściłeś miał być bezpieczniejszy niż w Hogwarcie.

- Owszem. Jednak chłopiec opuścił swoje wujostwo pod przymusem.

- Wujostwo?! Czyś ty oszalał?! Tak sobie wyobrażasz bezpieczeństwo? Mieszkając pod jednym dachem z tą, tą...

Albus podniósł dłoń zanim Severus dokończył.

- Nie było to rozwiązanie idealne – zignorował prychnięcie – Jednak w tamtym czasie jedyne akceptowalne. Znam warunki ochrony, Severusie. Gdyby istniała jakakolwiek furtka z pewnością bym ją wykorzystał. Jednak nie jest to odpowiedni czas ani miejsce na tę rozmowę – wbił w rozmówcę przeszywające spojrzenie – Możemy kontynuować?

Snape krótko skinął głową.

- Jego akta zniknęły – powiedział na wydechu.

- Nie mogły tak po prostu zniknąć!

- Zapewniam cię, drogi chłopcze – Severus skrzywił się na ten zwrot – że była to jedna z pierwszych rzeczy jaką sprawdziłem. Nie ma ich. Co więcej, ostatnie wtargnięcie do Wydziału Narodzin miało miejsce prawie siedemnaście lat temu. Poza tym przypominam, że z tamtego pomieszczenia nie da się wynieść żadnej teczki. Więcej, nie można ich również zniszczyć, uszkodzić, poprawić ani przechytrzyć. Stosowane tam są bardzo stare czary. O wiele starsze niż samo Ministerstwo.

- Zatem...?

- Nie wiem, Severusie. Naprawdę, nie wiem – po raz pierwszy, odkąd Snape poznał dyrektora, ten wyglądał na szczerze załamanego – W tej chwili wygląda to tak, jakby ktoś o takim nazwisku nigdy nie istniał. Niestety, sprawdziłem również teczki Lily i Jamesa. Czarno na białym napisano tam, że byli bezdzietni.

- Bzdura! To niemożliwe! Rzuć zaklęcie namierzające.

- Próbowałem. Różdżka wariuje. Jest jednak jeszcze jedna opcja. Chciałem ją jednak wypróbować w twojej obecności, ponieważ to pierwsza próba tego wynalazku – mówiąc to, wyjął z szuflady piękne, złote pióro i ustawił je pionowo na pustym pergaminie.

- Co to za pióro? - mimo powagi sytuacji Severus wyglądał na szczerze zaciekawionego.

- To, mój drogi, jest najnowszy projekt Filiusa. W założeniu, po wypowiedzeniu nazwiska ma wskazywać miejsce pobytu danej osoby. Nawet w przypadku bardzo silnych osłon, zapisana zostanie przybliżona lokalizacja.

- Z czego jest zrobione? Pierwszy raz widzę taki kolor. I po co w ogóle wymyślił coś takiego?

- Już, już. Powoli. Wiec wraz z naszym drogim Filiusem stwierdziliśmy, że warto byłoby wymyślić coś, co może wskazać położenie bardziej... zbuntowanych uczniów. Natomiast odpowiedzią na pierwsze pytanie jest pegaz. Hagridowi udało się zdobyć kilka piór tego niezwykłego stworzenia.

- Dobrze – zaczął powoli – Myślę jednak, że warto byłoby najpierw przeprowadzić próbę na osobie, co do której jesteśmy pewni gdzie się znajduje.

Dyrektor skinął głową na znak zgody i delikatnie stuknął końcem różdżki w czubek pióra i powiedział:

- Severus Snape.

Pióro drgnęło, zaświeciło słabym światłem, zgasło i zaczęło pisać. Obaj mężczyźni pochylili się nad pergaminem, by po chwili odczytać:

Severus Snape

Gabinet Dyrektora, Hogwart

Dumbledore się rozpromienił, ale Snape nadal nie wyglądał na przekonanego.

- Myślę, że nie jest to wymierna próba. Znajdowałem się w tym samym pomieszczeniu, w odległości nie większej niż kilka stop od tego... czegoś.

- Kogo więc proponujesz?

- Lucjusz Malfoy – zwrócił się do pióra, które ponowiło cały proces i znów zaczęło pisać:

Lucjusz Malfoy

Wiltshire

Snape skinął głową, usatysfakcjonowany.

- Jego posiadłość otaczają naprawdę silne bariery.

- Tak. No dobrze. Czas sprawdzić gdzie jest nasza zguba – przeniósł wzrok na złote pióro – Harry Potter.

Obaj w napięciu czekali na to, co się pojawi:

Harry Potter

Brak pobytu

Spojrzeli na siebie niepewnie.

- Może jest w innym kraju?

- Nie, Severusie – Albus potrząsnął głową, a jego długa broda zafalowała – To nie ma znaczenia. Wskazałoby miejsce nawet, gdyby aktualnie przebywał w El-Dorado.

- Gdzie?

- Nie ważne – mruknął dyrektor – Ten napis pojawia się tylko wtedy, gdy ktoś taki nie istnieje. Dajmy na to... Czy ktokolwiek w twojej rodzinie nazywał się lub nazywa Anna?

- Nie, dyrektorze.

- Anna Snape – pióro ponownie drgnęło i czwarty raz zaczęło pisać.

Anna Snape

Brak pobytu

- Widzisz? W przypadku osób nie żyjących wskazuje, że ta osoba nie żyje. Jeśli jest duchem, to również zapisuje miejsce.

- Ale... dyrektorze, jak to w ogóle jest możliwe?

Albus zamyślił się na chwilę i spojrzał przez okno na szczyty drzew w Zakazanym Lesie. W takim razie pozostawała tylko jedna opcja.

- Obawiam się, Severusie, że możemy nigdy nie odnaleźć Harrego, chyba, że jego nowi opiekunowie zdecydują się wyjawić nam prawdę.

- Jak... co?! Mamy być uzależnieni od porywaczy?!

- Nie unoś się, chłopcze. To nie jest jedna z moich fanaberii. Wygląda na to, że na panu Potterze dokonano Adopcji Krwi.

- Przykro mi, dyrektorze, ale nie jestem zaznajomiony z tym tematem – burknął wyraźnie z tego niezadowolony.

- Ah, oczywiście, wybacz. Już tłumaczę. Taka adopcja jest zupełnie rożna od tej którą znamy. W normalnej adopcji dziecko jest przysposabiane przez rodziców zastępczych, a w aktach znajduje się na ten temat odpowiednia notatka. Ta szczególna adopcja zaś powoduje, że rodzice przyjmują dziecko do rodziny, a w dokumentach nie ma po tym śladu. Stara tożsamość jest wymazywana, w jej miejsce wkracza zaś zupełnie nowa. To jedyne wyjaśnienie, skoro chłopiec zniknął nawet z dokumentacji rodziców.

- Rozumiem – zaczął powoli – Ale dlaczego jesteśmy uzależnieni od nowych rodziców?

- Nie jestem w stanie dokładnie ci odpowiedzieć, bo nikt tak naprawdę nie zna pełnego działania rytuału. Nie są znane również żadne dane dotyczące opiekunów.

Snape ścisnął nasadę nosa i spróbował ponownie:

- Potter nie może sam nam o tym powiedzieć?

Albus pokręcił głową.

- Nie, Severusie. Ta adopcja opiera się w dużej mierze na Magii Krwi. Powoduje nie tylko przyjmowanie cech wyglądu nowych rodziców. Chociaż powinienem powiedzieć, rodziców biologicznych – zawahał się na kilka sekund - Zmienia charakter dziecka na zgodny z rodzicami, a także modyfikuje jego wspomnienia. Czyli, upraszczając – najdalej za tydzień Harry nie będzie w ogóle pamiętał Dursley'ów, co akurat można zaliczyć na plus, ani poprzednich rodziców. Nic. Jego życie z chwilą zakończenia rytuału zaczęło się od nowa. Zaklęcie jest jednak w pewnym sensie inteligentne, więc nie wyzeruje nagle wieku dziecka. Wygeneruje jednak inną datę narodzin. Rok będzie się zgadzał, dzień i miesiąc nie.

- Nowa data nie będzie tożsama z datą adopcji? To by wszystko ułatwiło. Wystarczyłoby przemaglować rodziców wszystkich chłopców urodzonych między... kiedy to się stało tak właściwie?

- Harry zaginął dwunastego sierpnia.

- Czyli urodzonych między dwunastym, a czternastym sierpnia, 1980 roku.

- Masz rację, Severusie, ale niestety nie. Data nie będzie taka sama. Może to być grudzień, a może być znów lipiec. Nikt tego nie wie.

- To od czego w zasadzie zależy ta cholerna data? - warknął.

- Od magii, chłopcze, od magii. To ona wybiera odpowiedni dzień. Nigdy nie zauważono żadnego wzoru w jej postępowaniu, chociaż niektórzy numerologowie spierają się w obliczeniach, wedle których data ta jest w jakiś dziwny sposób obliczona z dat narodzin rodziców. Dlatego prawie w ogóle się jej nie stosuje. Ostatni przypadek miał miejsce w XVII wieku, od tamtego czasu jest zakazana, chociaż nie oficjalnie.

- Dlaczego? Co się wtedy stalo?

Albus westchnął i przetarł okulary skrajem szaty.

- Dwa zwaśnione rody toczyły spór o jedno z hrabstw. Wybacz mi proszę, ale bez zaglądania do odpowiedniej książki nie podam ci żadnych szczegółów. W każdym razie, mężczyzna z jednego rodu, porwał jedynego syna, a zarazem dziedzica tej drugiej rodziny, i dokonał na nim Adopcji Krwi. Osłabił tym samym ród przeciwnika, który zaczął się wykruszać. Dziś nie pozostali żadni członkowie tej rodziny, a społeczeństwo dowiedziało się o sprawie dopiero po śmierci mężczyzny, który dokonał adopcji, i to tylko dlatego, że był na tyle nieostrożny, że zostawił po sobie dzienniki. Aż do dziś ta adopcja symbolizuje zdradę i kradzież w najgorszym wydaniu. W końcu kradniemy komuś dziecko nie pozostawiając żadnych śladów. Oczywiście w przypadku Harrego sprawa wygląda zgoła inaczej. W końcu jego prawdziwi rodzice nie żyją, więc obiektywnie obecni nikogo nie okradli.

- Czy rytuał musi być przeprowadzony za zgodą dziecka?

- Nie. Chociaż ułatwia to cały przebieg. W trakcie rytuału formuły wypowiadają jedynie rodzice. Od dziecka wymaga się tylko nacięcia dłoni.

Severus był już blady jak śmierć.

- Czyli... - odchrząknął – Czyli... dziecka Lily już nie ma?

Albus zawahał się nad odpowiedzią, wiedząc, że zawali ona cały świat, jaki pozostał Severusowi. Od czasu śmierci ukochanej żył jedynie myślą o ochronie jej jedynego syna, nie bacząc nawet na fakt, kto jest jego ojcem. Chłopiec był jedynym żywym, namacalnym dowodem na to, że Lily Potter kiedyś żyła. Nie mógł jednak oszukiwać Severusa, byłoby to haniebne wobec tego, co dla wszystkich zrobił.

- Nie, Severusie – powiedział łagodnie – Przykro mi. Tego dziecka już nie ma.

Coś zgasło w oczach Snape'a, które dla osób postronnych mogły wydawać się ciemne i puste, niczym dwa tunele bez światła. Albus jednak wiedział, że dopiero teraz naprawdę stały się puste, dlatego dodał:

- Jednak nie ustaniemy w poszukiwaniach. Nie posiadamy dokładnych danych na temat tego czaru. Zaczniemy gromadzić księgi na ten temat i rozpoczniemy badania. Tobie zaś radziłbym, byś rozejrzał się dyskretnie wśród dawnych znajomych. Znasz ich wszystkich bardzo dobrze, więc z pewnością zauważysz, jeśli komuś nagle przybyło dziecko.

- Wiec... istnieje możliwość, że to zwolennicy Czarnego Pana? - Albus prawie zaklaskał w dłonie, gdy maleńka iskierka znów zapłonęła w tych konkretnych oczach.

- Prawdę powiedziawszy, Severusie, to ich podejrzewam najmocniej. Zaraz po nich znajduje się każda bezdzietna, zdesperowana para czarodziejów. Chociaż krąg poszukiwanych może się zawęzić jeszcze bardziej – z rozmysłem popukał się po nosie – Widzisz, żeby przeprowadzić ten rytuał należy wykonać nacięcie dłoni sztyletem. Ale nie byle jakim. Musi to być srebro wykute przez gobliny, jeszcze przed rewolucją z 1654 roku. Sam dobrze wiesz, jakie one są drogie...

- To mało powiedziane. One kosztują prawdziwą fortunę – wtrącił.

- Właśnie – dyrektor skinął głową – Czyli zatem bezdzietne pary, które są dostatecznie bogate, lub mogły taki sztylet odziedziczyć. Przychodzi ci ktoś do głowy?

- Gdybyś nie wspomniał, dyrektorze, o braku potomstwa, stawiałbym na Malfoya, ale w tej sytuacji... Avery, Lestrange, Jugson i Dołohow. Tylko przy Rudolfusie jest ten problem, że gnije w Azkabanie, a Dołohow'owi nigdy nie spieszyło się by zostać ojcem. Chociaż może jego żona... Bylem na ich ślubie. Bodajże w roku mojego ukończenia Hogwartu, jeśli dobrze pamiętam.

- Nie pamiętam jego żony.

- Nic dziwnego. Jest ze Szwecji. Annika. W moim wieku. Na polecenie Czarnego Pana wyjechali z kraju dwa lata przed jego upadkiem.

- A jak z ich poglądami?

- Nie jestem pewien, ale z pewnością utrzymują dość intensywny kontakt z Malfoy'em, Nottem i cala resztą wesołej kontrabandy.

- Cóż... Rudolfusa i Bellatrix możemy od razu wykluczyć. Sadzę, że zostałbym poinformowany, gdyby z Azkabanu umknęła dwójka bardzo groźnych przestępców. Zostaje więc Avery, Jugson i Dołohow. Co na temat Averego i Jugsona?

- Avery się ukrywa. Ale myślę, że zauważyłbym, gdyby jego droga Alvena była w ciąży. Niewiadomę za to jest właśnie Jugson. Wiem, że ma żonę, bardzo długo starali się o dziedzica, ale z tego co słyszałem, bezskutecznie. Jednak nie mogę tego potwierdzić, bo nigdy jej nie widziałem. Nie było jej na żadnym spotkaniu. Ani politycznym, ani na rajdach, ani nawet na balach. Jugson zawsze tłumaczył, że jest słabego zdrowia i rzadko opuszcza mury ich rezydencji.

- Dobrze. Rozejrzyj się zatem dyskretnie. Przy okazji dobrze zrobi to na twój wizerunek lojalnego śmierciożercy.

- Oczywiście, dyrektorze. Zacznę jeszcze dziś – skinął głową i ruszył w stronę kominka. Gdy sięgał do wazy z proszkiem Fiuu, Dumbledore go zatrzymał.

- Severusie?

Odwrócił się i uniósł pytająco brwi.

- Znajdziemy go, nie zamartwiaj się. Dla Lily.

- Tak – kiwnął głową i wchodząc w płomienie wyszeptał – Dla Lily...