1 września 2008 roku

Do Akademii Sztuki w Seattle przyjechała młoda dziewczyna. Jasna brunetka, o niebieskich tęczówkach, cerze białej jak kreda bez niedoskonałości. Jakby zbudowana z dobrze wygładzonego marmuru. Shayna Grey - to właśnie ja, malarka. Kończ 20 wiosnę w swoim życiu właśnie dzisiaj, 1 września. Ale mi się trafiło, pierwszy dzień roku szkolnego. Pff... Pomyślałam i z głośnym hukiem zamknęłam drzwi od swojego samochodu. Rozejrzała się. Na około pełno budynków, głównie są to domy. Jednak na środku tego wszystkiego, przede mną, rozpościerała się akademia, o której marzyłam przez ostatnie kilkanaście lat swojego życia. Mimo iż byłam zmęczona podróżą to uśmiechnęłam się szeroko na myśl co mnie tu spotka. Powoli weszłam po 20 schodkach, taszcząc 2 ogromne walizki, torbę podróżną na ramieniu i płótno "pod pachą". Ledwo co przeszłam całe schody to spotkała mnie kompromitacja na oczach wielu studentów. Ktoś podłożył mi nogę, a wszystko co miałam przy sobie, poleciało 1 metr przede mną. Jasna cholera. Popatrzyłam na siebie i otrzepałam się z niewidzialnego brudu. Nie zdążyłam mrugnąć, gdy pod nos miałam podsunięte torby i materiał artystyczny. Spojrzałam w górę i napotkałam parę złotych tęczówek oraz rozwalone miedziane włosy. Oniemiałam... Młody mężczyzna spoglądał na mnie tajemniczo, nie uśmiechał się. Napewno było w nim coś przerażającego, wiedziałam to od początku. Wzięłam swój bagaż.

-Dziękuję. -burknęłam czerwona i szybko ruszyłam ku wejściu. Gdy znalazłam się już przy ladzie, sekretarka uśmiechnęła się do mnie, a ja odetchnęłam głęboko.

-Ciężki dzień, kochanieńka? -zapytała starsza kobieta z uśmiechem.

-Nawet nie wie pani jak. Mogę się już zameldować i dostać kluczyk do pokoju?

-Ah, tak! Proszę się tu podpisać, jak się nazywasz?

-Shayna Grey. Jestem na wydziale malarstwa. -odparłam szybko.

-To tłumaczy to płótno. To twój kluczyk, mieszkasz z... -spojrzała na listę studentów i przekartkowała ją kilka razy- Alice Cullen. Pokój numer 304, miłego pobytu! -krzyknęła za mną, gdy zdążyłam wchodzić po schodach. Podziękowałam serdecznie, po czym ruszyłam w górę...

Pokój 304, 304... Nie zauważyłam, gdy uderzyłam głową o drzwi i wleciałam przez nie do środka. Co mi się jeszcze stanie?! Wrzasnęłam w myślach i wstałam na równe nogi. Przede mną osobą głośno chichotała niska kobietka. Wyglądem przypominała dobrą wróżkę, chochlika.

-Nieźle. Nie ma to jak wlecieć przez otwarte drzwi i rąbnąć się w głowę. Ał, cholera. -powiedziałam do siebie, a owa ciemno włosa chochliczka nadal się śmiała. Jednak teraz nieco się uspokoiła i z piskiem mnie przytuliła.

-Jestem Alice, twoja nowa współlokatorka. Miło cię poznać Shay! -oderwała się ode mnie.

-Ah, to ty. Mi też miło, jednak wolałabym odegrać to spotkanie w nieco lepszych okolicznościach.

-Humorek. Wiesz... nikt z mojego rodzeństwa nie ma humoru. Ale nie liczmy Emmetta, który wymyśla coraz to głupsze stwierdzenia. Siadaj! -krzyknęła i niemalże popchnęła niebieskooką na łóżko.

-Masz rodzeństwo? -zapytałam zaciekawiona.

-Tak, jest nas pięcioro. Ja, Emmett, Rosalie, Jasper oraz Edward. A ty?

-Nie. Chociaż chciałabym mieć. -westchnęłam dosyć głośno. -Ale nie mam. Ja się rozpakuję, a ty rób co chcesz. Przecież to także twój pok... -nie dokończyłam, ponieważ do pomieszczenia weszły 3 osoby. Mięśniak, blondynka, która wyglądem przypominała miss świata oraz wyprostowany chłopak o trochę rudawych włosach. Alice podbiegła do niego i pocałowała szybko.

-Emm, Rose, Jasper to Shayna. Shayna to Emmett, Rosalie oraz Jasper. A gdzie Edward? -zapytała dźwięcznym głosem. A wtedy znowu otworzyły się drzwi, a do pokoju weszedł ten sam chłopak, który pomógł mi godzinę temu.

-Tutaj. -odparł niskim tonem.

C.D.N