PrusPol - 5 minut od śmierci
Mrok. Ciemność. Wszędzie czerń. Nie wiem gdzie jestem, nic nie pamiętam. Jedyne czego jestem pewien to to, że lewituje w jakieś czasoprzestrzeni przepełnionej zupełnie niczym. Bladego pojęcia nie mam skąd się tu wziąłem. Na szczęście mam w pamięci swoje imię i tylko ono zaprząta mój umysł.
Nazywam się Gilbert Beilschmidt i jestem personifikacją Prus, dawniej Zakonu Krzyżackiego.
Brodzę całkiem nago przez ciemność. Myślę i myślę. W końcu uświadamiam sobie coś. Rzecz, dla której tu jestem.
Umieram.
Ostatnio bardzo podupadłem, a obydwie wojny światowe dobiły mnie całkowicie. Uznano mnie za zbyt słabe państwo i podjęto decyzję o mej likwidacji. Nikogo nie obchodziły moje uczucia. Nie liczyło się dla nich, że to mnie zabije. Żaden kraj nie wstawił się za mną, nie zaprotestował. Zatem zdałem się na łaskę losu.
A ten los ciągnie teraz me ciało i duszę ku śmierci.
W sumie już dawno pogodziłem się z tym, iż kiedyś zniknę, podobnie jak każde inne państwo. Nie sądziłem jednak, że nastąpi to w tak najmniej oczekiwanym momencie.
Po dłuższym zastanowieniu się, stwierdzam, iż jest mi nawet przyjemnie. Żadnego bólu. Żadnego cierpienia. Błogi spokój. Nawet krwawe rany zniknęły z mojego ciała. Czuję się dobrze. Jest mi przyjemnie.
Wiedząc, że nic już nie pocznę z mym losem, zamykam czerwone oczy, odchylam głowę do tyłu i pozwalam się ponieść magicznej sile. Jestem na to gotowy.
Jednak nic nie następuje. Wciąż dryfuję.
Oprócz swego imienia, mój umysł zaprząta imię wroga. Mego rywala. Przyjaciela. Kochanka.
Feliks Łukasiewicz.
To właśnie na niego liczyłem. Ufałem mu. Wierzyłem, że mnie ocali, zaprotestuje likwidacji. Lecz on mnie zawiódł. Zawiódł mnie jak reszta państw, która siedziała spokojnie przy stole podpisując dokument potwierdzający usunięcie mnie z mapy Europy.
Ale musimy wybaczać. I ja im przebaczyłem. Zwłaszcza Polsce.
W oddali widzę blask. Małe, jaśniutkie białe światełko, które staje się coraz większe, gdy się do niego zbliżam.
To koniec.
Pogodzony ze swą śmiercią rozkładam szeroko ręce. Jestem na to całkowicie gotów.
Wtem, nim mam musnąć ciałem jasny blask, coś chwyta mnie za rękę. Zdumiony otwieram oczy i wtedy go dostrzegam.
To Feliks. Uśmiecha się promiennie. Trzyma mnie mocno za nadgarstek i ciągnie ku sobie. Ze zdumieniem stwierdzam, że zostawiam i blask, i ciemność za sobą. Znów dostrzegam świat. Czuję świeże powietrze. Oddycham. Znów odczuwam jak krew pulsuje w mych żyłach. Słońce muska mą skórę. Ciało mam obolałe i nagie. Zaczynam się trząść.
Cały zziębnięty wtulam się w Polskę, a ten jeszcze bardziej przyciska mnie do siebie. Było blisko. Bardzo blisko.
Byłem 5 minut od śmierci.
