七つの大罪
7 grzechów głównych
Zagrajmy w grę, Croco. Gonię!
Część 1
傲慢
Pycha
Donquixote Doflamingo. Różowy flaming. Mister Różowy. Cholerny pirat na usługach Światowego rządu. Jak niegdyś on sam.
- Mów mi Don – powiedział beztrosko Schichibukai, wykrzywiając usta w uśmiechu.
- A zatem, Doflamingo – głos Crocodile'a zatrzeszczał, gdy akcentował ostatnie słowo – czego chcesz?
- A gdybym powiedział, że… - Doflamingo zawiesił głos na chwilę – wszystkiego?
Crocodile zmrużył oczy, które zaczęły niepokojąco przypominać szparki zwierzęcia, którego był żywą reprezentacją.
- Czego chcesz? – jego głos brzmiał niemal beznamiętnie.
W odpowiedzi Doflamingo zaprosił go gestem na kanapę. Przy okropnie różowej konstrukcji zawalonej niesamowitą ilością poduszek serduszek jak z koszmaru emo nastolatki stał stolik, a na nim fikuśne filiżanki do kawy.
- Napijemy się? – zaproponował gospodarz, uśmiechając się szeroko.
Crocodile niemal niezauważalnie uniósł kącik brwi w niemym zapytaniu, po czym usiadł, rozgarniając brutalnie poduszki. Różowy wpakował się tuż obok niego, rozwalając się wygodnie.
- Ubijmy interes, Croco .
Crocodile mocował się z filiżanką, usiłując wsunąć filigranowe uszko w palec. Don obserwował go z pewnego rodzaju rozbawieniem, po czym wyjął delikatną porcelanę z ogromnych rąk.
- Croco, Croco, pozwól.
Położył mu rękę na ramieniu i przysunął się, podsuwając filiżankę do ust. Crocodile wzdrygnął się, zaskoczony nieoczekiwaną bliskością. Cholerny ptak, tak dać się podejść! Poczuł silny ucisk dłoni na karku, a jego szyja się zgięła niemal poddańczo.
- No pij – usłyszał tuż przy uchu uspokajający, niemal delikatny szept. – Jest dokładnie taka jak lubisz.
Próbował się odsunąć, ale nie mógł. Próbował rozwiać się w chmurze piasku, ale… nie mógł. Czuł jego oddech tuż przy swojej szyi. Doflamingo napoił go delikatnie kawą, mimo jego wzrastających sprzeciwów. Ciemna strużka pociekła po podbródku, plamiąc zielony fular. Cholera, jego ulubiony! Crocodile szarpnął się, wypuszczając z ust cygaro, Don go puścił. Don, jeszcze czego!
- Podobno miałeś jakiś interes – wycedził zimno.
- Chcesz mi spalić dywan? Trochę kosztował – powiedział nadal rozbawiony Doflamingo.
Crocodile rozejrzał się. Różowe obicia, różowy dywan, zielony krokodyl, różowy Doflamingo… Zaraz, co? Jak on mógł tego nie zauważyć? Parszywy pluszak łypał na niego z drugiej kanapy w towarzystwie równie paskudnego różowego ptaszyska, oplątującego jego pysk swoją szyją. Bardzo zabawny żart, Doflamingo. Prawie tak zabawny, jak flaming igrający z krokodylem.
Nie zauważył, że pierzasty pochylił się na wysokości jego kolan, by zgnieść cygaro, które upadło.
- Ach, interes. Chcę ponowić moją propozycję – uśmiechnął się Don, opierając z powrotem wygodnie o poduszki i wypuszczając z rąk ledwo tlące się resztki. - Zbrataj się ze mną. Nie udało ci się w Alabaście, ale twoja siła przydałaby mi się w Dressrosie.
- Mówiłem już, że nie jestem zainteresowany – powiedział ochrypłym głosem Crocodile.
- Ale ja jestem zainteresowany, Crocodile – Doflamingo położył mu rękę na kolanie, zwracając się do niego.
Crocodile nienawidził, kiedy tamten to robił. A Doflamingo uwielbiał okazywać swoją wyższość i poniżać słabszych. Że niby on, Crocodile, był słabszy?
- Poza tym, szaliczek ci się poplamił – dodał wrednie, dotykając jego policzka i sunąc w dół. – Pozwolisz?
Zaczął metodycznie rozwiązywać materiał, ale Crocodile zatrzymał go, chwytając go za rękę.
- Przestań – powiedział patrząc na niego zimno.
Doflamingo tylko się roześmiał głośno.
- Ależ chciałem tylko pomóc. A ty myślałeś, że co, że kradnę ci szalik? Za mało różowy jak dla mnie.
Zsunął fular z szyi Crocodile'a jednym miękkim ruchem i ułożył go pieczołowicie na oparciu kanapy, poza zasięgiem tamtego.
- Oddaj – warknął Crocodile.
- Weź sobie – powiedział różowy, patrząc na niego znad okularów prowokująco.
Crocodile wyciągnął rękę, a Doflamingo ją złapał i zachichotał.
- Nieładnie tak, wiesz, Croco? No, ale skoro już dajesz…
Były Shichibukai szarpnął się.. i zastygł w miejscu. Żyły wystąpiły mu na szyi, gdy spróbował się choć o centymetr poruszyć. Doflamingo misternie tkał swoją sieć już od jakiegoś czasu…
- Mam cię – powiedział z wrednym uśmiechem pierzasty. – Co by teraz z tobą zrobić, krokodylku, hm?
Przeklęty skurwiel! Oplótł go tymi sznurkami jak świąteczną szynkę! Szew jego marynarki pękł z cichym trzaskiem. Doflamingo pogładził jego ramię z udawaną troską.
- Przydałaby ci się nowa marynarka. Może wybierzesz coś z mojej szafy?
Z duszy Crocodile'a wydarł się cichy jęk. Paskudny pierzak podszedł do ściany i rozsunął ją. Ze środka wyglądała sterta płaszczy, marynarek i innych okropności w różowym kolorze. Doflamingo wyjął szal boa i odwrócił się. Odsunął zastawę ze stolika i przysiadł na nim, zarzucając szal na Crocodile'a i przyciągając go do siebie.
- Twoim grzechem jest pycha, Crocodile – powiedział, odsłaniając w uśmiechu wszystkie zęby. –Wydaje ci się, że jesteś niezwyciężony. Niepokonany. Niezdobyty. Zbyt dumny…
- A ja z kolei nie sądziłem, że potrafisz złożyć tyle mądrze brzmiących słów w jeden ciąg, Doflamingo – zachrypiał Crocodile.
Nici napięły się i zalśniły na czerwono, niepokojąco. Pierzak pokiwał jedynie głową.
- I właśnie o tym mówię.
- Wal się.
- Nic nie mów, Croc. Już nie – wyszeptał i pochylił się nad nim.
Crocodile'm wstrząsnął dreszcz, gdy poczuł jego usta na swoich. Jak muśnięcie płatków kwiatu. Jak powiew piasku na pustyni omiatający policzki.
Nie pamiętał już, kiedy po raz ostatni czuł coś takiego. Podbijanie Alabasty i pobyt w Impel Down zdecydowanie nie sprzyjały amorom.
Doflamingo oderwał się od niego i spojrzał w prosto w zimne oczy, w których bardzo wyraźnie czaiła się zapowiedź tego, co może go spotkać, gdy wypuści Croco.
- Nigdy więcej – powiedział ponuro Crocodile. - To koniec… Don.
- To zaledwie początek – wyszczerzył się Doflamingo.
