Luna była piękna. Nie każdy potrafił to zobaczyć, przeskoczyć przez barwny murek utworzony z jej nieobecnych spojrzeń, jeszcze bardziej nieobecnych opowieści i rozdawanych przechodniom numerów Żonglera. Była poza kategorią. Wypadła z niej już wchodząc jako pierwszoroczna do Wielkiej Sali ze słonecznikami wplecionymi we włosy, lekkim, beztroskim krokiem. Kategoria wypadła z hukiem spoza jej zasięgu, pociągając za sobą rówieśników i nauczycieli. Przynależność do Ravenclawu niczego nie zmieniała, osiągnięć edukacyjnych Luny nigdy nie traktowano poważniej od jej opinii.
Piękne było w niej podejście do ludzi. Nigdy nie krzyczała, nie płakała, nie oskarżała, nie próbowała się mścić; nawet nie czyniła nikomu wyrzutów ruszając na poszukiwanie ukrytych butów.
- Uciekają ode mnie jak szalone – powiedziała kiedyś Harry'emu. – Urządzają sobie wycieczki po Hogwarcie, hulają po nim w prawdziwie gryfońskim duchu. Naprawdę nie wiem, skąd im się to bierze. Jakby im było mało spacerów na moich nogach. Ale może po prostu przeszkadzają im stupotki jaskrawe, one przyczepiają się czasem do nóg i świecą w ciemnościach. Może moje buty mają coś przeciwko nim? Pójdę do sowiarni, powinnam jeszcze zdążyć napisać przed trasmutacją list do taty. Ależ tu dzisiaj tłum, jakby wszyscy szli do tej samej klasy…
A Harry uśmiechnął się smutno, gdy odchodziła zatłoczonym korytarzem bez trudu, bez przeciskania się między uczniami.
Ludzie uciekali od niej tak samo szybko jak buty. Tak samo szalenie.
