PoV Tarzana

Była noc. Około czterech godzin temu myśliwi zostali złapani i w klatkach dostarczeni na plażę, z której miał zabrać ich statek płynący do Anglii, razem z Jane i profesorem Porterem. Po powrocie mieli natychmiast złożyć sprawę do czegoś, co ludzie nazywali „sądem". A moje życie znów diametralnie się zmieni. Kerchak nie żyje, a przed śmiercią zostawił mi rolę przywódcy i obrońcy rodziny. Mnie, Tarzanowi, którego od dziecka zwał „bezwłosym przybłędą", zostawił rolę Króla Dżungli. Nadal nie mogłem uwierzyć w to, co zastanę w chwili powrotu do stada. Bo tam nie byłem. Odprowadziłem Porterów do polany, na której mieli obóz, pilnowałem goryli, kiedy kładły się spać. Potem Terk i Tantor mnie zastąpili, a ja poszedłem na samotny spacer po dziczy. Usiadłem na wysokiej gałęzi drzewa na opodal noclegowiska i starałem się zebrać myśli. W pewnym momencie usłyszałem ciche kroki, lecz nie brzmiały one wrogo, a… ostrożnie i nieśmiało.

- Tarzan? Mogę…? – to była moja matka. Ta, która od zawsze była najbliższą mi istotą, kochającą i opiekującą się mną. Którą kochałem ponad własne życie.

- Mamo? Oczywiście, tak, jasne. – odsunąłem się trochę, robiąc jej miejsce tuż obok siebie i kryjąc twarz w mroku. Tak, aby nie zauważyła zaczerwienionych policzków i spuchniętych od płaczu oczu. Usiadła przy mnie i objęła mnie ramieniem.

- Co cię gryzie? – spytała troskliwie.

- To wszystko mnie przytłacza. Rodzina, śmierć Kerchaka…

- I Jane. – to było bardziej jak stwierdzenie, jak pytanie.

- Od jutra już jej nigdy więcej nie zobaczę. Bo przecież nie chcę, ani nie mogę wyjechać.

- Kochasz ją. – to był kubeł zimnej wody. Pokazała mi prawdę, od której cały czas uciekałem. Mimowolnie wybuchłem kolejną falą płaczu, wtulając się w nią, jak gdy byłem mały. A ona zaczęła kołysać nami powoli na boki, śpiewając cicho tą samą kołysankę, którą nuciła, gdy byłem dzieckiem i nie mogłem spać. Chociaż parę słów zmieniła.

Już nie płacz więcej, swoją daj mi dłoń
Ty moją chwyć, ściśnij ją

Złapała mnie za rękę, przyciskając sobie do piersi.

Nie drżyj, maleńki, bo w każdej chwili
Ja będę tu, nie płacz już

Twa wielka moc zadziwia mnie
Nie jesteś mały, lecz przytul się
To, co nas łączy, nie przeminie
Ja jestem tu, nie płacz już

Tu przyłączyłem się do niej szeptem.

W mym sercu twój dom
W mym sercu twój dom
Zamieszkaj w nim i ciesz się chwilą tą

Przestałem nucić, powoli zasypiając.

Z najdalszych stron
Z nadzieją możesz iść
W mym sercu jest twój dom
Nie od dziś…

Od dziś…

Ostatnie, co pamiętam to jej słowa „Śpij, synku" i nieustanne kołysanie. Budząc się rano, zauważyłem, że mama też zasnęła, a słońce już wschodzi. Obudziłem ją i razem dołączyliśmy do stada, nim zaczęli się budzić. Potem poszedłem do Jane, zobaczyć ją, jak mi się wtedy wydawało, po raz ostatni.