Widziałem ich twarze. Ich ciała. Oraz to, co było dookoła. Widziałem krew. Całe mnóstwo krwi zbierającej się powoli wokół ich ciał. Ciemnej, wypływającej z głębokich ran. Widziałem ich oczy. Zimne. Puste. Przerażone. Widziałem ich usta. Zastygłe w niemym błaganiu o pomoc. Widziałem ich śmierć.

Czułem zapach krwi. Czułem nieprzyjemnie słodkawy zapach krwi unoszący się wokół ich ciał. Czułem jej smak na języku. Czułem ją między palcami, gdy zatapiałem ręce w ich ciałach. Czułem ją na sobie, gdy spływała powoli ze mnie. Czułem krew pod stopami, gdy szedłem przez pole. Czułem odór śmierci.

Słyszałem ich śmiechy. Gdy mnie zobaczyli. Słyszałem ich drwi. Później słyszałem ich okrzyki. Słyszałem ich błagania. Prośby. Groźby. Słyszałem dźwięk łamanych kości. Miażdżonych organów. Rozbijanych głów. Słyszałem dźwięk przelewanej krwi. Słyszałem upadające ciała. Słyszałem ich śmierć.

Widziałem jej ciało. Słyszałem jej krew. Czułem ją w powietrzu. Wziąłem ją w ramiona. Nie czułem jej serca. Nie widziałem unoszącej się piersi. Nie słyszałem oddechu. Czułem ciepłą i mokrą od krwi skórę. Widziałem spokojną twarz. Słyszałem szelest jej ubrań.

Ale ona nie żyła.

Leżała nieruchomo w moich ramionach.

A na jej ciało kapały moje łzy.

Tuliłem ją do siebie.

Szeptałem jej słowa otuchy.

Obiecałem nowe jutro.

Obiecałem nowy świat.

.

.

.

Umarłem.