Szli już naprawdę długo. Mijały dni, mijały noce, a oni nieustannie parli naprzód. Stawiali krok za krokiem, jednak zdawali się nawet nie zbliżyć do celu podróży - wszędzie tylko piach, skały i palące słońca.

- Już nie mogę! - wykrzyknął Tailgate i padł płasko na piach, wzbijając chmurę kurzu.

- Nie zaczynaj znowu - warknął idący przed nim Cyclonus.

- Nie zaczynam… Tym razem naprawdę nie dam rady…

- Zawsze tak mówisz.

- Nie! Czuję, że topię się w tym słońcu. Do tego jestem wykończony i głodny - jęknął płaczliwie minibot. - Cyclonusie, daj mi trochę energonu…

- Mowy nie ma! Już raz ci powiedziałem - następny sześcian otworzymy dopiero, gdy miniemy najbliższą górę.

- Ale to tak daleko…

- Nie idziesz, nie jesz - twój wybór.

Choć Tailgate'owi trudno było się z tym pogodzić, Cyclonus mówił całkiem rozsądnie. Nim jednak dał za wygraną, poleżał jeszcze chwilę. Dopiero gdy odgłosy kroków towarzysza wydawały się wyjątkowo odległe, Tailgate z jękiem podniósł się z ziemi. Pokonał niecałe dwa metry, lecz zaraz z paniką odkrył, że znów leży w piachu. Nie mógł się ruszyć, ani nawet krzyknąć. Nim stracił świadomość, pomyślał tylko, że tym razem Cyclonus się pomylił…

Najpierw poczuł kołysanie. Zaniepokoiło go to. Zaraz jednak posłyszał nucenie, w którym rozpoznał znajomą melodię, a gdy jego wzrok w pełni się wyostrzył, dostrzegł nad sobą znajomą, pozbawioną jednego rogu głowę…

- Cyclonusie! Wróciłeś po mnie! - powiedział nie kryjąc zdziwienia. - Ale powiedziałeś… Skąd wiedziałeś, że tym razem…

- Przestałeś marudzić - to wydało mi się niepokojące.