I'm here.
Xanxus obudził się nagle w środku nocy. Był zlany zimnym potem, miał przyspieszony oddech, jego serce waliło jak szalone, a w jego oczach kryło się istne przerażenie.
Znów ten koszmar, pomyślał, próbując bezskutecznie się uspokoić.
Nienawidził, kiedy śniło mu się, że po raz kolejny zostaje zamrożony. To była jedyna rzecz, której się bał. Tego wszechogarniającego zimna, niczym nie zakłóconej ciszy, totalnego odosobnienia. Prawie niemożliwego do zniesienia bólu przeszywającego całe ciało. Poczucia bezsilności. Nienawidził tego wszystkiego. I nigdy więcej nie chciał tego przeżywać.
– Jestem przy tobie – usłyszał obok siebie cichy, chrypliwy głos.
Squalo.
Szermierz podniósł głowę z klatki piersiowej Xanxusa i spojrzał na jego spoconą twarz. Serce czarnowłosego biło tak mocno i szybko, że Superbi obudził się wyczulony na każdy podejrzany odgłos.
Boss Varii poczuł, jak palce drugiego mężczyzny chwilę gładzą jego włosy, potem przesuwają się wzdłuż jego szczęki, aż wreszcie splatają się z jego własnymi.
– Dlatego idź spać, durny Bossie, jest jeszcze wcześnie – mówił dalej szeptem i wtulił się leniwie w Xanxusa.
Czarnowłosy uśmiechnął się do siebie delikatnie mimochodem. Wyciągnął dłoń i zaczął gładzić oraz bawić się białymi jedwabnymi kosmykami. Niedługo potem znów zasnął, całkowicie spokojny, z palcami wplątanymi we włosy Squalo.
