Szpital
na peryferiach
1.
Nic
nie pomagało. Mężczyzna leżący w szpitalnym łóżku w pokoju
numer 303 umierał.
-
Co mu, do cholery, jest? Powiecie mi wreszcie? – krzyknął
zdenerwowany blondyn.
Główny
Uzdrowiciel spojrzał mu w oczy.
-
Pana ojciec ma raka. To na ogół tylko mugolska choroba, ale
czasami, choć rzadko, występuje u czarodziejów. Nie jest
zaraźliwa, ale śmiertelna, jeśli długo nieleczona.
-
Ale go wyleczycie? – zapytał z nadzieją syn chorego. –
Pieniądze nie mają znaczenia, proszę o tym pamiętać.
-
Nie wiedzieliśmy, że to może być rak. Zdiagnozowanie choroby
zajęło nam dużo czasu. Zbyt dużo. Pana ojciec... to już agonia.
Może odejść w każdej chwili. Przykro mi. – Uzdrowiciel nie
patrzył blondynowi w oczy.
Mężczyzna
stał i patrzył przed siebie. Po chwili jednak spojrzał
Uzdrowicielowi prosto w oczy, napawając go lękiem, i powiedział:
-
Wyleczcie go za wszelką cenę. Jak już mówiłem, pieniądze nie
mają znaczenia. Zróbcie wszystko.
*
-
Severusie, on umiera.
-
Wiem.
-
I nadal?...
-
Tak.
-
Snape, ty parszywy draniu!... – wykrzyknął Lucjusz Snape
poczerwieniawszy na twarzy.
Albus
Dumbledore podniósł dłoń w uspokajającym geście.
-
Sądzę, że powinniśmy z Severusem porozmawiać na osobności.
Panowie wybaczą.
Dyrektor
Hogwartu skinął na Severusa i podszedł do drzwi. Otworzył je i
wyszedł. Snape podążył za nim, ani na chwilę nie zmieniając
wyrazu twarzy. Ściany były białe, sufit był biały. Tylko podłoga
szpitala była szara; brudna. Mijali różne drzwi, aż doszli do
tych z napisem „Adam Moore – Mistrz Zielarstwa. Severus Snape –
Mistrz Eliksirów". Dyrektor spojrzał na towarzyszącego mu
mężczyznę, który wykrzywił usta w brzydkim grymasie, ale
wypowiedział hasło:
-
Zające na łące.
Dumbledore,
mimo powagi sytuacji, zachichotał w myślach; Snape, mówiący
„zające na łące"!
Weszli
do środka. W pomieszczeniu stały obok siebie dwa brązowe biurka,
za jednym siedział brązowowłosy mężczyzna, który wstał i
przywitał się:
-
Dzień dobry, dyrektorze. Witaj, Severusie.
Snape
wymamrotał w odpowiedzi coś, co brzmiało jak 'witaj, ty
kretynie".
-
Dzień dobry, Adamie – powiedział Albus - niestety, muszę cię
przeprosić. Czy mógłbyś na czas mojej rozmowy z Severusem opuścić
gabinet? Wiem, że jest twój, ale to ważne.
-
Oczywiście – odparł Adam, uśmiechając się. Szybko wyszedł z
pokoju, cicho zamykając za sobą drzwi.
Dumbledore
usiadł na miejscu Moore'a i złączył czubki palców, poważnie
patrząc na Severusa sponad swoich okularów.
-
Nie wiem, co tobą powoduje, Severusie, ale...
-
Właśnie, nie wie pan! – wrzasnął Snape, krzyżując ręce na
piersi.
Starszy
mężczyzna westchnął.
-
Więc mi powiedz – rzekł dyrektor.
Mistrz
Eliksirów zacisnął usta. Ufał Dumbledore'owi tak samo, jak
tamten jemu – ale dyrektor nie wiedział o tylu rzeczach...
-
To on – powiedział wreszcie.
-
Co on? – nie zrozumiał Dumbledore.
-
On ich zabił. Zabił McKinnonów, Weasley'ów, Moody'ch i
Snape'ów. To on torturował moje ojca – wypluł z siebie Snape.
Albus
spojrzał poważnie na profesora.
-
To były straszne zbrodnie, Severusie. Wiem to równie dobrze, jak i
ty.
-
Pan nie musiał na to patrzeć! – wrzasnął Snape.
Dyrektor
nie zwrócił uwagi na jego wybuch.
-
Ale pomyśl o Lucjuszu.
-
Jest niewiele lepszy – wymamrotał Snape, odwracając wzrok.
-
Jest twoim najlepszym przyjacielem – przypomniał mu Dumbledore.
Severus
odwrócił się tyłem do staruszka i przygryzł dolną wargę. Oczy
mu pociemniały.
-
Jesteś odważny, Severusie. Ale odwaga to także wybaczanie i
zapominanie.
-
Cicho! Niech pan będzie CICHO! – Snape odwrócił się z powrotem
i wyglądał niczym uosobienie nienawiści. – Nie chcę ratować mu
życia, nie chcę, wybaczać, nie chcę!... Ale, do cholery... Pan ma
zawsze rację, czyż nie?
-
Severus...
-
Nie, niech mi pan nie przerywa – Snape podniósł dłoń w
uspokajającym geście. – Zrobię to. Ale tylko dla pana. I dla
Lucjusza, bo on go, o dziwo, chyba kocha – ostatnie słowo
zabrzmiało niczym przekleństwo.
Mistrz
Eliksirów deportował się, a zanim to uczynił rzucił milczącemu
Albusowi:
-
Będę za dwadzieścia minut.
Dyrektor
Hogwartu siedział za biurkiem swojego byłego wychowanka,
rozmyślając o Snape'ie. Jakiż z niego był dobry, mimo wszystko,
człowiek!
*
Albus
wszedł z powrotem do pokoju 303. Ledwie przekroczył próg, rzucił
się na niego Lucjusz Malfoy:
-
I co?
-
Spokojnie – odparł dyrektor, odsuwając go delikatnie od siebie. –
Severus będzie za kwadrans.
Malfoy
pokiwał głową i odsunął się od staruszka. Jego twarz wykrzywiła
się w brzydkim grymasie – dotykać przyjaciela szlam, to jak
dotykać samej szlamy! Zaczął nerwowo stukać laską o podłogę.
Mocno zacisnął palce na srebrnym wykończeniu laski w kształcie
głowy węża. Wyraźnie zaczął się nad czymś zastanawiać;
obserwujący o Dumbledore zauważył, jak oczy mężczyzny zwęziły
się, a usta zaczęły się poruszać, zupełnie jakby się modlił,
lub coś do kogoś mówił. Nagle mężczyźni usłyszeli za swoimi
plecami trzaska aportacji. To był Severus, trzymający w jednej ręce
słoik pełen fioletowej mazi, a w drugiej fiolkę z jakimś
eliksirem.
-
Proszę – powiedział ironicznie, podając oba przedmioty jednemu z
trzech stojących obok niego Uzdrowicieli. – Smarować miejsce,
gdzie rozwija się rak trzy razy dziennie. Raz dziennie podawać
doustnie eliksir, jeden łyczek. Na pewno pomoże.
-
Mistrzu... – zaczął jeden z mężczyzn, uśmiechając się.
-
Nie robię tego dla Malfoy'a - przerwał Uzdrowicielowi Snape - nie
obchodzi mnie jego parszywe życie.
Mężczyzna
momentalnie przestał się uśmiechać.
-
To dlaczego...
-
Nie twój interes – znów przerwał mu profesor swoim najbardziej
lodowatym tonem.
-
To... to rewolucja! – wykrzyknął w końcu główny Uzdrowiciel –
jeżeli ma pan tego więcej, możemy uratować tylu ludzi! To
przełom!...
-
Nie mam tego więcej – uśmiechnął się jadowicie Snape. – Do
zobaczenia, dyrektorze – skłonił się milczącemu Albusowi i
deportował się.
Wszyscy
stali w ciszy, nie wierząc w to, co zobaczyli i usłyszeli.
-
Może zaczniecie wreszcie ratować mojego ojca, kretyni – wycedził
Lucjusz Malfoy.
Wszyscy
Uzdrowiciele jakby się przebudzili; zaczęli na nowo się krzątać
i podawać lekarstwa.
*
Rozmowa dwóch Uzdrowicieli-stażystów
-
I co, wyzdrowiał?
-
Zupełnie! Jest w lepszej formie niż wcześniej.
-
A Snape nie dał tego leku?
-
Nie, właśnie nie. Nikt i nic nie może go przekonać, by go uwarzył
jeszcze raz, lub chociaż zdradził recepturę.
-
A to drań!
-
Taak... Ale ma klasę, to trzeba przyznać.
