Tytuł oryginału: His Royal Highness Owns a Frog

Autorka: MeLoNnAiSE

Beta oryginału: AmbiguousThoughts (rozdziały 1-12), KandiedTaikou (rozdziały 13-26)

Język oryginału: angielski

Oryginał: s/5446208/1/

Tłumaczenie: Areki-chan

Pomoc w tłumaczeniu: Yaoorin

Beta tłumaczenia (rozdziały 1-4): Gin Gajad

Beta tłumaczenia (rozdział 5): San-san

Beta tłumaczenia (rozdziały 6-26 i poprawa 1-5): Karenaj


Od tłumacza: Moje pierwsze tłumaczenie czegokolwiek innego niż piosenki. Przetłumaczone, aby pokazać tego wspaniałego fanfika tym, którzy nie znają angielskiego. I za mało jest BF po polsku.

Od autorki: Hej… to mój pierwszy fanfik po angielsku, więc... proszę, pomóżcie mi, jeśli robię cokolwiek źle.

KHR nie należy do mnie.

I… NIE nie lubię Varii w jakikolwiek sposób. Właściwie, WIELBIĘ I KOCHAM ICH POD KAŻDYM WZGLĘDEM. Ale jeśli występuje jakakolwiek krytyka na ich temat, proszę, pamiętajcie o tym, że to pomysły Frana, nie moje~!


Fran w łazience kwatery głównej Varii gapił się w lustro na swoją nową czapkę, do której noszenia został zmuszony przez osobę, która sama siebie nazywała „księciem".

Był to pierwszy dzień Frana w grupie zabójców zwanej Varią. Zastępował on Mammon, ich byłą iluzjonistkę, która, przynajmniej według plotek, zginęła. Fran nie mógł powiedzieć, że podobało mu się pierwsze wrażenie, jakie uczyniła na nim owa słynna grupa zabójców.

Szef, Xanxus, zawsze był zły na wszystko i wypoczywał na swoim fotelu jak król, bez końca krzycząc na innych i wyzywając ich. Najczęściej per „śmieciami". Nie powitał Frana w żaden inny sposób niż kiwnięcie głową na potwierdzenie, że go zobaczył. Na odchodne rzucił kieliszkiem w Squalo, aby ten przedstawił „nowego śmiecia" reszcie Varii.

Squalo. Rekin. Imię było dziwne, ale istota jeszcze dziwniejsza, według Frana oczywiście. Squalo był o wiele za głośny, aby móc go polubić, a jego krzykactwo Fran uważał za całkowicie zbędne. Jego długie, eleganckie, srebrne włosy także były trochę dziwne. Właściwie, Fran przy pierwszym spotkaniu pomyślał, że Squalo jest ładną kobietą. Cóż, Squalo mógłby być typową „irytującą kobietą" z tym całym krzyczeniem, wrzeszczeniem i protestowaniem… a sposób w jaki patrzył na szefa jasno wskazywał, że go kochał – co według Frana było kolejną głupotą.

Dalej, Lussuria – a raczej "gejlord" z perspektywy Frana i wszystkich w Varii. Ten ostentacyjnie pół-kobieto-mężczyzna ze swoją ekstremalną fryzurą i dziwnie wyglądającymi okularami przeciwsłonecznymi był o wiele zbyt energiczny i piszczący, żeby Fran mógł go polubić. Powitał Frana wielkim wrzaskiem „KAWAIIIIII~!" prosto w twarz, zanim chłopak został zaatakowany przez falę gejowskiej istoty zwanej Lussuria. Fran wzdrygnął się na samo wspomnienie.

Następnie był Levi, zachowujący się jak prześladowca Xanxusa. To, jak podążał wszędzie za szefem i to, z jaką chęcią wypełniał najmniejszy nawet rozkaz pochodzący od szefa wydawało się Franowi dziwne, zwłaszcza że Xanxus zupełnie nie zwracał uwagi na biedaka. A te wąsy… Ugh! – Fran wzdrygnął się na samą myśl.

I potem… potem był Belphegor – którego spotkanie z Franem było najmniej oczekiwane.

Był wysoki i szczupły, z blond włosami postrzępionymi na wszystkie strony. Jego grzywka całkowicie zasłaniała mu oczy i zastanawiające było jak może cokolwiek widzieć. Jego głowę dekorowała tiara, nazywana przez niego koroną, z którą chyba nigdy się nie rozstawał, nawet podczas snu. Nie wspominając o jego przerażającym uśmiechu.

Belphegor siedział cicho w kuchni, kiedy przybył Fran, a w rękach trzymał kilka bardzo dziwnie wyglądających noży. Kroił świeże mięso, a podczas tej czynności błogim głosem powtarzał niczym mantrę sposoby zabijania ludzi. Fran uznał to za irytujące. Gdy tylko nowo przybyły postawił swój pierwszy krok w kuchni, Bel obrócił się i natychmiast przyłożył mu nóż do gardła.

- Kim, do cholery, jesteś? – Bel zapytał groźnie z szerokim, przerażającym uśmiechem na twarzy.

- Jestem Fran. Nowy członek Varii w zastępstwie za Mammon – odpowiedział niezmiennym głosem młody iluzjonista. Jego twarz była bez wyrazu, gdy spojrzał dokładnie w miejsce, gdzie powinny się znajdować oczy Bela, jeśli tylko jego grzywka by ich mu nie zasłaniała.

Bel przekrzywił głowę w zastanowieniu, gdy uważnie przyglądał się przybyszowi. Chwilę potem Bel znowu pojawił się blisko Frana i nałożył mu na głowę smoliście czarną czapkę w kształcie głowy żaby.

- Co ty robisz? – zapytał Fran, nie zmieniając tonu.

- Jesteś teraz moim kouhaiem. Jestem Belphegor, ale będziesz się zwracał do mnie Bel-senpai albo książę – rozkazał Bel.

- Ale dlaczego miałbym…? – Fran próbował się kłócić, ale Bel dźgnął go trzymanym w dłoni nożem w rękę.

- Będziesz robił co ci każę – rozkazał znów Bel, nim puścił swojego nowego kouhaia.

Fran był zmieszany. Nie rozumiał, czego chciał ten "książę" ani dlaczego założył mu tą dziwnie wyglądającą czapkę. Ale kiedy Fran spróbował ją zdjąć aby bliżej się jej przyjrzeć, kolejny nóż został wbity w jego rękę, po czym został znów wyciągnięty przez Bela.

- Ałć. Dlaczego to zrobiłeś? – zapytał Fran tym samym niezmiennym tonem i z taką samą ekspresją.

- Nie ściągaj tej czapki. Będziesz ją nosił aż umrzesz. I zwracaj się do mnie senpai – odpowiedział Bel.

- Dlaczego… Senpai? – Chciał wiedzieć Fran.

- Ushishishi… bo jesteś żabą. – Odpowiedź Bela była równie kłopocząca.

Jednakże Fran nie odważył się już znów zdjąć czapki. Nawet teraz, kiedy był już w piżamie, w swojej własnej sypialni. Fran spojrzał na swoje odbicie w lustrze… Jego urocza twarz, blada skóra i drobne ciało idealnie komponowało się z krótkimi, turkusowymi włosami, które były tego samego koloru co jego oczy w lustrzanym odbiciu. Jednakże twarz, mimo całego swojego uroku była całkowicie bez wyrazu. Albo bardziej trafnie, bez śladu jakichkolwiek emocji.

Palce Frana powoli przesunęły się po dwóch znakach pod oczami… Znakach, które były podobne do tych należących do kogoś innego…

- Mammon…


Trzy miesiące później

- Oi, Żabciu… Przynieś mi coś do picia – rozkazał Bel podczas leniwego wypoczynku na kanapie.

- Nie jestem twoim niewolnikiem, Senpai – zaprotestował monotonnie Fran, ale i tak poszedł do kuchni i przyniósł Belowi picie.

- Ushishishi, każdy chłop jest niewolnikiem Księcia – powiedział Belphegor z szerokim, promiennym uśmiechem.

- Tak, tak… Tylko upadły Książę, taki jak Senpai, mógłby to powiedzieć.

Uśmiech Bela znikł niemal natychmiast, gdy tylko Fran wypowiedział te słowa, a następnie ostry nóż znów trafił w plecy Frana.

- Nie jestem upadłym Księciem, głupia Żabo – wycedził przez zaciśnięte zęby Bel, po czym szeroki uśmiech znów zagościł na jego twarzy, a jego ręka puściła nóż.

Fran wyjął niezakrwawiony nóż ze swojego ciała bez narzekania i obejrzał go. W ciągu miesięcy, które minęły, Fran zaznajomił się z tymi nożami Bela o dziwnym kształcie. Relacja Księcia i jego kouhaia szybko się rozwinęła, gdy Fran został wyznaczony na jego partnera na misjach. Jednakże czy była to zmiana pozytywna czy negatywna, trudno było stwierdzić.

Fran odkrył, że Bel nie był tylko dziwny… ale szalony. Był draniem z obsesją na punkcie noży i krwi, nie przejmującym się zupełnie, co inni o nim myślą. Lussuria powiedział Franowi, że Bel zabił swojego brata bliźniaka, kiedy byli bardzo mali i po tym doświadczeniu Bel stał się tak uzależniony od przyjemności płynącej z mordowania i krwi, że stał się notorycznym mordercą i uciekał z Varii w celu doświadczenia jeszcze więcej tych przyjemności. Dla Varii, jeśli spojrzeć tylko na umiejętności walki, Bel był geniuszem – ku zaskoczeniu Frana. Ludzie nazywali go „Księciem Rozpruwaczem", a Fran nie mógł się nie zgodzić, gdy zobaczył roześmianego Bela rozpruwającego ciało człowieka. Prawie jakby doświadczał ekstazy.

Fran wiedział też, że z jakiegoś powodu Bel był bardzo oddalony od swojej królewskiej rodziny… i tak, Fran używał tego by obrazić Bela nazywając go „upadłym Księciem" –przezwiskiem, które Belowi się bardzo nie podobało.

- Oczywiście, że jesteś. Głupi, idiotyczny książę jak ty na pewno został wyrzucony z królewskiej rodziny, bo nie mogli zaakceptować faktu, że mają tak szalonego dziwoląga noszącego ich imię – powiedział Fran płynnie znudzonym tonem jakby zwyczajnie stwierdził najbardziej oczywisty fakt na Ziemi.

- Zamknij się, Żabo. To nie twój interes – syknął Bel, podczas gdy dwa następne noże trafiły we Frana, który nadal stał nieruchomo.

Jeśli chodzi o Bela, odkrył u Frana niesamowicie rozwiniętą zdolność do obrażania ludzi, a z tą spokojną miną, nie wyrażającą żadnych emocji, obelgi irytowały jeszcze bardziej. Bel wiedział o tym najlepiej ze wszystkich, jako że jego kouhai miał tendencję do ćwiczenia tej umiejętności na nim i grania mu na nerwach cały dzień.

- Ałć, Senpai. Proszę, przestań. Krzywdzisz mnie – zaprotestował Fran, ale raczej sarkastycznym niż naprawdę proszącym głosem, co w cholerę zirytowało Bela.

- Ushishishi… Nie obchodzi mnie to, Żabciu. – Książę uśmiechnął się, rzucając trzema kolejnymi nożami we Frana… i tym razem lepka czerwona ciecz rzeczywiście wypłynęła z ran i pojawiła się na czarnym ubraniu drobnego iluzjonisty.

Zielonowłosy kouhai chciał znów zaprotestować, jednakże…

- VOIIIIIII~! Wy tam, śmiecie! Co wy wyprawiacie? – Niepowtarzalny głos Squalo rozbrzmiał echem w dół schodów. Fran pokazał oskarżycielsko palcem na Bela.

- Długowłosy kapitanie, idiota senpai rzuca we mnie nożami, a to tak bardzo boli. – Fran zaskomlał monotonnie z wypraną z emocji twarzą, a jego głos nie ukazywał nawet najmniejszych oznak bólu.

- VOIIII~! Wy głupie bachory! Bel! Wyciągnij ten pieprzony nóż z Frana zanim śmieć wykrwawi się na śmierć, do cholery! – krzyknął Squalo na tę dwójkę jak tylko zszedł ze schodów. Bel wydął wargi, ale wypełnił rozkaz, ku uldze Frana.

- To wasza misja, wy dwaj. A teraz idźcie ją wypełnić zanim szef znów roztrzaska na mnie kolejny pieprzony kieliszek! – rozkazał długowłosy kapitan, rzucając dużo papierów na stół.

- Masz ma myśli, że szef zgwałci cię jak dziwkę, którą jesteś, kapitanie? – Fran nie mógł oprzeć się pokusie obrażenia przystojnego, srebrnowłosego mężczyzny.

- VOIIIIIIIIIIIIIIIIIIII~! Ty śmieciu! Zaraz cię, kurwa, zabiję! – reakcja Squalo była przewidywalna. Zaatakował Frana. Ale Fran, który był na to gotowy, uniknął ataku i wybiegł z kwatery głównej Varii, kiedy Squalo wściekle zawył.

Bel szybko podążył za swoim kouhaiem, trzymając w rękach papiery i lawirując między potencjalnie niebezpiecznymi przedmiotami fruwającymi po pokoju, które za cel obrały sobie Frana.

- VOIIIIIIII~! Wracaj tu, ty śmieciu! – wrzasnął za nimi Squalo, kiedy znikali mu z oczu. Jednakże…

- …zamknijże się, do cholery, Rekini Śmieciu. – Rekin Varii poczuł zimne dreszcze wzdłuż kręgosłupa, słysząc znajomy głos. Jedyna osoba w Varii, która nazywała go śmieciem. Jedyna osoba, która w hierarchii grupy stała wyżej niż on.

- Xanxus… – wyszeptał jego imię Squalo, po czym powoli zaczął kurczyć się pod czerwonym, ognistym spojrzeniem na karku.

- Chodź tu, do cholery, Śmieciu – rozkazał Xanxus z wkurzoną miną.

Squalo niechętnie usłuchał, po czym został zmuszony do brutalnego pocałunku, gdy tylko wszedł na pierwsze piętro.

- Nn… Szefie…

Squalo szamotał się w silnych rękach swojego szefa, nim został zmuszony do poddania się, gdy Xanxus pogłębił pocałunek do momentu, aż nie usłyszał jęku płynącego z ust szermierza.

- Zapłacisz za to, że obudziłeś mnie tym swoim pieprzonym wrzaskiem, Śmieciu – wyszeptał Xanxus do ucha Squalo, a a jego gorący oddech sprawił, że Rekin Varii dostał gęsiej skórki. Xanxus wrzucił szermierza do swojej sypialni, zatrzasnął drzwi i przekręcił klucz.


- Ushishishi, jak wychodziłem, widziałem, że pojawił się szef. Wygląda na to, że Squalo ma DUŻE kłopoty – powiedział Bel z uśmiechem, który pojawił się na jego twarzy, gdy siedzieli w swoim samochodzie poruszając się w kierunku celu ich misji.

- Nasz szef zamierza znów zgwałcić długowłosego kapitana. Ale to właściwie nie gwałt, skoro głupi kapitan jest wyraźnie w nim zakochany – stwierdził fakt Fran.

- Ushishi, jakbyś wiedział cokolwiek o seksie i gwałcie, Żabko.

- To samo mógłbym powiedzieć o tobie, Senpai.

- Ushishi… Jesteś tego pewien, Żabo? – Uśmiechnął się szaleńczo Bel i przysunął do swojego kouhaia, jakby chciał dokuczyć młodemu iluzjoniście.

Zielonowłosy chłopak zwyczajnie odsunął się od księcia i wyjrzał przez okno. Nie przyzwyczaił się jeszcze do bliskości Bela, podczas gdy Squalo zachowywał się wręcz odwrotnie. Traktował Bela jak powietrze, gdy ten zawieszał się na nim jak dziecko.

Przyciemniane okno, które oddzielało kierowcę od ludzi na tylnych siedzeniach otworzyło się, po czym zabójca o niskim statusie zdał raport swoim szefom:

- Jesteśmy na miejscu, Bel-sama, Fran-sama.


- Ushishishi… Ledwo starczyło tej krwi, żeby mnie zadowolić – powiedział pokryty krwią Bel, wypoczywając na siedzeniu samochodu.

- Bel-senpai, jesteś już przesiąknięty krwią… i to nie wymówka, żeby rzucać we mnie swoimi nożami, Senpai – westchnął Fran, wyciągając ze swojej ręki trzy niezakrwawione noże, tylko po to żeby znów zostać trafionym kolejnymi pięcioma. – Bel-senpai, mógłbyś przestać we mnie rzucać? Walka się już skończyła.

- Nie dzięki tobie, głupia Żabo. – Bel zignorował Frana i kontynuował rzucanie w swojego kouhaia, podczas gdy ten tylko wzdychał i wyciągał noże po jednym ze swojej ręki.

- Ushishi… Dlaczego nie krwawisz? – zapytał Bel, zauważając wszystkie niezakrwawione noże wyciągane ze skóry Frana.

- Z jakiegoś powodu nazywa się to iluzją, idioto-senpai – odpowiedział Fran, przewracając oczami.

- Hmm. Powinieneś używać swoich iluzji w walce, ty głupia żabo. – Bel rzucił we Frana kolejnymi trzema nożami.

Fran znów westchnął, decydując się na zginanie cennych noży Bela – tylko po to, aby zirytować swojego senpaia.

- Nie niszcz własności księcia – zażądał Bel niskim głosem wyrywając noże z bladych dłoni Frana, powodując tym ruchem głębokie, otwarte skaleczenia na skórze kouhaia.

- Ałć, Bel-senpai. Skaleczyłeś mnie – jęknął Fran monotonnie.

Obaj obserwowali na zranienia, z których zaczęła płynąć czerwona, świeża krew. Ciecz powoli spłynęła po dłoni Frana, który siedział nie okazując żadnych emocji, jakby w ogóle nie czuł bólu, mimo że jego dłoń była poważnie zraniona.

Bel podniósł zakrwawioną dłoń blisko swojej twarzy, a jego oczy utkwione były w czerwonej cieczy. Książę poczuł jak wszystko zaczyna mu zachodzić mgłą przed oczami.

- Ah… Senpai, co ty ro-

Zlizał krew z dłoni Frana.

Fran nic nie zrobił, tylko gapił się na szalonego księcia, zszokowany. Bel trzymał dłoń Frana delikatnie, przejeżdżając językiem wzdłuż świeżych ran.

Kouhai mógł poczuć język księcia na skórze – ciepły i miękki, a także wargi swojego senpaia na dłoni – poruszające się i czasami ssące jego skórę. Było to tak jakby Bel całował jego dłoń.

Fran spojrzał na księcia, który lizał i skubał jego dłoń i poczuł, że się prawie instynktownie rumieni, kiedy Bel włożył jego palce do swoich ciepłych ust i zassał.

Iluzjonista szybko oprzytomniał, gdy poczuł gorąco na policzkach i wyciągnął dłoń z uścisku senpaia.

- Przestań, Senpai – powiedział Fran i ten jeden raz jego głos wydawał się odrobinę drżeć.

Oczy Bela podążyły za dłonią Frana wyrażając irytację – taką jak dziecka, któremu właśnie zabrano jego ulubioną zabawkę. Ale książę się tym nie przejął, skoncentrował się za to na próbie naprawy uszkodzonych noży.

Obaj nie rozmawiali już przez całą drogę, a Fran nie mógł powstrzymać się od rozmyślań…

Dlaczego się zarumieniłem?


Tej nocy Fran śnił o księciu.

Znów byli w samochodzie, a Bel zlizywał krew z dłoni Frana. Tym razem jednak, jego senpai nie zatrzymał się na tym.

Jego usta przeniosły się z dłoni Frana, po jego ręce, zatrzymując się kusząco na krzywiźnie szyi kouhaia. Fran czuł gorący oddech księcia na swojej skórze, czuł też, że wydobywa z siebie cichy jęk, kiedy długie palce zaczęły masować twardość w jego spodniach…

Iluzjonista obudził się, oddychając ciężko. Natychmiast dotknął pościeli i poczuł ulgę, gdy spostrzegł, że nie była pobrudzona pewną cieczą. Sam jednakże czuł wiele silnych emocji i musiał coś z tym zrobić.

Przypomniał sobie pierwszą noc, kiedy miał mokry sen i swoje zdezorientowanie widząc gęstą ciecz na swoim łóżku.

- To się zwie spermą, ty idioto. Kim ty jesteś, że nie wiesz? – Mammon potrząsnęła głową.

- Ale… ja nic nie zrobiłem – odpowiedział szybko Fran. Mammon tylko westchnęła.

- Spójrz, zdarza się. Jesteś facetem i dojrzewasz, przyzwyczaj się. Och, i spróbuj sprawić, żeby nie zdarzało się to zbyt często, kontroluj to trochę. Pranie pościeli kosztuje – stwierdziła Mammon ze znudzoną miną.

- Ale jak to kontrolować? – spytał Fran niewinnie, podczas gdy Mammon prawie uderzyła głową w stół z frustracji.

- Kim ty jesteś? Nawet ja wiem jak wy, chłopcy, to robicie.

- Hm?

- Nazywa się to "masturbacją", idioto. Zapłać mi, a opowiem ci o tym – zakończyła Mammon, nigdy nie pozwalając zejść na długo z tematu pieniędzy.

Fran westchnął na wspomnienie Mammon, którą widział zarówno jako siostrę, jak i nauczycielkę. Usiadł na łóżku, po czym powoli wstał i poszedł do łazienki, zapalając światła.

Światło migotało przez chwilę, zanim łazienka została rozświetlona komfortowym, ciepłym, pomarańczowym światłem. Fran zdjął bieliznę i ułożył się w suchej wannie, opierając się plecami o jej zimną, gładką powierzchnię.

Jego drobne palce powoli owinęły się wokół jego przyrodzenia, po czym zaczął poruszać ręką… zaczynając powoli i miarowo.

Tak jak zawsze to robisz… Nie myśl o niczym…

Powiedział do siebie Fran, ale kiedy poczuł wzrastającą przyjemność i jego ręka przyspieszyła rytm, zamknął oczy i nie mógł powstrzymać pojawiającej się w jego myślach twarzy pewnej osoby.

- Co robisz sam o tak późnej godzinie, Żabko?

- Nn… – Cichy jęk wymsknął się z ust Frana, kiedy poczuł kilka kropel nasienia spływających po jego palcach. Zaczął poruszać ręką szybciej i usłyszał kolejny jęk opuszczający jego usta.

- Chodź tu… Pozwól księciu ci pomóc…

- Ah… nn… – Fran wykręcił się trochę, kiedy poczuł, że zbliża się do swojego limitu.

- Ushishi… Podoba ci się, Żabko?

- Nnn…! Sen… pai…! – Fran zajęczał głośno, gdy kremowa ciecz wytrysnęła na jego ręce. Iluzjonista otworzył oczy i gapił się na nią kilka chwil, po czym spłukał ją do wanny i umył się.

Dlaczego pomyślałem o głupim senpai…?

Zastanowił się Fran, ochlapując swoją twarz zimną wodą.

Ale to było takie rzeczywiste… Każdy dotyk, każde uczucie…

Czy ja… sam sobie pokazałem iluzję?

Iluzjoniście nie podobał się ten pomysł. Ubrał się i wrócił do swojej sypialni, po czym położył się do łóżka, nakrywając kołdrą swoje drobne ciało.

Nie myśl o tym. Nie myśl o nim.

Powiedział do siebie Fran, aby zasnąć.


Następnego ranka

- Voi, ten głupi szef… – wymamrotał Squalo, masując swoje plecy maścią.

Szermierz próbował znaleźć usprawiedliwienie swojego bólu pleców, ale żadne nie było przekonywujące, skoro malinki na jego bladym ciele były wyraźnie widoczne. Było oczywiste, że znowu szef Varii i jego kapitan robili ze sobą sprośne rzeczy. Levi, dla porównania, sztyletował Squalo wzorkiem i był wyraźnie zazdrosny, że uwaga szefa nie była skupiona na nim.

Lussuria jednakże był dziwnie cicho tego ranka. Zamiast jego zwyczajnych ostentacyjnie gejowskich zachowań i komentarzy, siedział bardzo spokojnie na kanapie, delikatnie obgryzając paznokcie, jakby był bardzo zamyślony. Właściwie, był zamyślony.

Zeszłej nocy, kiedy Lussuria wyszedł ze swojej sypialni, aby pójść do łazienki, usłyszał ze środka hałasy. Ciężkie oddechy i dyszenie, do tego czasami jęki przyjemności. Głos należał do osoby, po której się tego zupełnie nie spodziewał – Frana.

Fran, według Lussurii, był niesamowicie uroczym chłopcem – z drobnym ciałem, chudymi rękoma i „moe" twarzą otoczoną kosmykami morskich włosów, które pasowały mu do oczu. Przypominał trochę Mammon z tymi znakami pod oczami, które były jednak odrobinę mniejsze niż te należące do iluzjonistki arcobaleno. Wyobrażenie sobie młodego członka Varii robiącego coś, co mogło spowodować taki jęk było niespodziewane.

Na dodatek, Lussuria usłyszał nawet jak chłopak powiedział „senpai" zanim jęki ucichły i bardzo dobrze wiedział, kto był osobą, którą Fran nazywał „senpaiem".

Czy była to osobista sprawa, czy sprawa między tymi dwoma, Lussuria nie był pewien, ale wiedział, że jako „rzekoma niania" Varii musiał coś zrobić z dwoma najmłodszymi osobami w grupie. Nie chciał interweniować, ale musiał się upewnić, że ta dwójka była bezpieczna, szczególnie z obsesją Bela na punkcie noży i krwi.

I tak, kiedy tylko śpiący Fran zszedł na dół, Lussuria szybko zabrał go do salonu, z dala od jadalni, gdzie przebywała reszta Varii.

- O co chodzi, Lussuria? – zapytał Fran, po czym ziewnął.

- Um, Fran-chan… Zeszłej nocy, gdzieś około pierwszej… – Lussuria powoli podszedł do tematu, ale Fran od razu zdał sobie sprawę z tego, co tamten chciał powiedzieć.

Morskie oczy otworzyły się szerzej w szoku, że ktoś odkrył, co Fran robił wczoraj w nocy. Chłopak przeklął w myślach tego, kto zadecydował o nie posiadaniu prywatnych łazienek w kwaterze głównej Varii.

- Możesz zapomnieć o tym, co słyszałeś, Lussuria? – spytał cicho Fran, ale jego słowa nie brzmiały zbyt prosząco, gdy wypowiedział je takim tonem. Monotonnym.

- Nie, nie… Nie chciałem cię szantażować ani nic, Fran-chan. Chciałem ci tylko powiedzieć, że cokolwiek robisz, uważaj na Bel-chana. Wygląda na to, że jest bardzo brutalny ze swoimi nożami – stwierdziła Niania Varii tak, jak matka mówi do dziecka i to zdenerwowało Frana jeszcze bardziej.

Fran przeklinał się i przeklinał w myślach, że nie zrobił tego we własnej sypialni. Nie powinien być na tyle nieuważny, żeby myśleć, że nikt nie wyjdzie w nocy. Co więcej, Lussuria, ze wszystkich osób, usłyszał imię, które bez zastanowienia wypowiedział! Iluzjonista szybko rozważył wszystkie wyjaśnienia jakich mógł użyć, aby przekonać Lussurię i modlił się, żeby Gejlord mu uwierzył.


W międzyczasie, Belphegor właśnie zszedł ze schodów, z włosami potarganymi na wszystkie strony w bardzo interesujący sposób. Niemniej jednak, jego włosy dekorowała korona, którą zresztą nosił przez cały czas.

Squalo jadł śniadanie przy stole w jadalni i cicho narzekał na ból w plecach i wygłaszał negatywne komentarze dotyczące szefa Varii, gdy Bel podszedł do Rekina i zarzucił mu ręce na szyję.

- Ushishishi… Squalo znów bolą plecy. Książę zastanawia się dlaczego~ – Bel zaśmiał się złośliwie, podczas gdy Squalo uderzył księcia.

- Voi, zamknij się, zanim cię zranię – zagroził Squalo i Belphegor zostawił temat, widząc, że szermierz nie ma nastroju do kłótni.

Minęło tylko kilka minut ciszy, zanim Bel zaczął szturchać rękę Squalo. Szermierz zignorował to i kontynuował jedzenie, ale książę nie zamierzał się tak łatwo poddać. Zaczął szturchać twarz szermierza i szarpnął za mały kosmyk włosów. Po kilku sekundach Squalo zareagował.

- VOIIIII~! Czego, do cholery, chcesz, Bel? – krzyknął sfrustrowany Squalo na Bela, który idealnie udawał niewiniątko.

- Ushishishi… Ne, ne, Squalo, widziałeś może głupią żabę? – zapytał Bel z szerokim, beztroskim uśmiechem, który sprawił, że Squalo chciał trzasnąć księciem w ścianę, po prostu po to, żeby spróbować zetrzeć ten uśmieszek z jego twarzy.

- Lussuria przed chwilą zaciągnął go do salonu… Czemu pytasz? – spytał Squalo kończąc zdanie, ale kiedy podniósł głowę, zauważył, że blond włosego księcia nigdzie nie ma.

- VOIII~! Ty głupi księciu! Zabiję cię kiedyś~! – stęknął do siebie Rekin, po czym znów powrócił do jedzenia śniadania.


- Nie, powiedziałem, że nic się nie dzieje między mną i tym głupim senpaiem, Lussuria.

- Och, Fran-chan, nie musisz się wstydzić.

- Ale naprawdę nic między nami nie ma.

- Tak, tak, Fran-chan. Możesz uciec ode mnie, ale nigdy nie uciekniesz od swojego serca.

- O co ci chodzi? Powiedziałem, że nie chodzę ani nic z tym idiotą-senpai.

Belphegor natychmiast się zatrzymał, kiedy usłyszał głosy swojego kouhaia i Lussurii. Zdecydował się ukryć za ścianą i posłuchać, o czym ta dwójka rozmawia.

- Chciałem tylko przypomnieć ci, żebyś uważał, Fran-chan.

- Ale nie ma nic, na co miałbym uważać; nie łapiesz tego, Lussuria?

- Nie musisz tego ukrywać, to w porządku. Spójrz na mnie, wyrażam siebie, widzisz?

- I ty, ze wszystkich osób, używasz siebie jako przykładu dla mnie?

- Co to miało znaczyć? Nieważne, po prostu upewnij się, że uważasz na Bel-chana. Nie chcę, żeby cię skrzywdził, kiedy razem śpicie.

- Nie śpimy razem, Lussuria, dlaczego tak ciężko jest ci to zrozumieć?

- Cóż, może nie teraz, bo nie znacie się jeszcze zbyt długo. Ale wkrótce, pocałunki i przytulanie zmienią się w coś bardziej intymnego, Fran-chan.

- Co? Nie robię żadnych takich rzeczy z tym bezmózgim księciem.

- Fran-chan, jeśli chodzisz z Bel-chanem…

- Nie, po raz setny, Lussuria, nie chodzę z tym głupim senpaiem – powtórzył znów Fran, z irytacją wyraźnie widoczną w jego słowach, ale nie w tonie głosu.

- Ale jeślibyś z nim nie chodził, nie wypowiedziałbyś jego imienia podczas masturbacji, prawda, Fran-chan? – argumentował Lussuria, a Belphegor, który cały czas siedział cicho, wydał z siebie ciche „ech?", zanim skupił się z powrotem na rozmowie.

- To było… to było co innego. I nie mów słowa masturbacja tak bezwstydnie. – Fran poczuł, że się rumieni i użył całej swojej mocy, żeby spróbować uspokoić się i pokonać gorąco wypełzające na policzki.

- Ale nie ma czego się wstydzić, prawda? Och… Czekaj chwilę… – Lussuria wydawał się mieć nowy pomysł. – Fran-chan, czy to, być może, jest nieodwzajemniona miłość do Bel-chana? – To zdanie Lussurii sprawiło, że obaj, Fran i Bel, otworzyli szerzej oczy.

Ale zanim Fran zdążył zaprotestować, dobiegł ich głos z drugiej strony pokoju. Pokój przedzielony był ścianą, w której w dwóch różnych miejscach znajdowały się otwory drzwiowe.

- VOIIII~! Co ty robisz, kucając tutaj, Bel? – usłyszeli głos Squalo, ale Fran był bardziej skupiony na tym, co szermierz powiedział.

Iluzjonista szybko przebiegł przez przejście i rzeczywiście, był tam jego senpai siedzący tuż obok w na tyle małej odległości, aby bez przeszkód podsłuchać jego rozmowę z Lussurią.

Książę spojrzał na swojego kouhaia w niedowierzaniu; nie było uśmiechu na jego twarzy.

- Żabo, ty… – Bel zaczął mówić, zanim przerwały mu papiery, które Squalo upuścił na niego.

- Voi, to twoja nowa misja, Bel, szef przydzielił ci ją zeszłej nocy, zapomniałem ci je dać – powiedział Squalo, po czym spojrzał na Frana. – I twoja też, Fran, skoro jesteście partnerami.

Szermierz opuścił pokój, ciągnąc za sobą księcia, mamrocząc coś o szczegółach misji. Fran nie robił nic, tylko stał w ciszy, powoli oceniając sytuację.

Idiota-senpai był tutaj cały ten czas, więc usłyszał rozmowę.

I ta rozmowa była tylko bzdurami oprócz…

- Cholera. – Było jedynym komentarzem Frana, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że jego senpai teraz wiedział o jego masturbacji zeszłej nocy, o tym, że wypowiedział imię Księcia i teraz Bel pewnie myślał, że Fran jest w nim zakochany.

Lussuria, który widział wszystko i natychmiast zrozumiał sytuację, podszedł do Frana i położył mu współczująco rękę na ramieniu.

- Ojej.


Sytuacja pomiędzy "Księciem Rozpruwaczem" i jego kouhaiem była w rzeczywistości bardzo dziwna. Jednakże, jakby ktoś chciał jeszcze wszystko pogorszyć, wybrano okropny czas na ich szczególną misję. Nie byłoby problemu, gdyby była to zwykła idź zabij dzisiaj tę grupę misja, nie, musiała być długa, trwająca ponad miesiąc w Japonii.

Dwaj zabójcy siedzieli teraz w samolocie, Fran przy oknie, a Bel na siedzeniu tuż po jego prawej stronie. Niezbyt dobre ułożenie dla ich sytuacji.

Tego popołudnia zostali wysłani niemal natychmiast na lotnisko, więc obaj Fran i Bel byli zajęci różnymi rzeczami i nie mieli szansy porozmawiać. Jednakże, właśnie wtedy, gdy siedzieli w samolocie obok siebie, z mnóstwem czasu i idealnych momentów na rozmowę, obaj siedzieli cicho. Głowa Frana dosłownie przykleiła się do okna samolotu, gdy tylko usiadł, podczas gdy Bel słuchał swojej mp3 – włączając na pełną głośność powtarzające się głosy krzyczących ludzi, przerażając każdego, kto akurat zbliżył się na tyle, żeby to usłyszeć.

Tym razem ich misja polegała na zraportowaniu w japońskiej bazie Vongoli o bieżącej sytuacji Varii, a także zerknięciu na japońską bazę, która dopiero co oddana została pod kontrolę Vongoli Decimo – innymi słowy, lecieli zobaczyć czy Sawada Tsunayoshi i jego strażnicy dobrze sobie radzą jako Dziesiąte Pokolenie Rodziny Vongoli.

Xanxus teoretycznie miał wykonać tę misję osobiście, ale kiedy obejrzał papiery i zobaczył na nich imię Tsuny, natychmiast ją odrzucił. Squalo, który był następny, także był niedysponowany, bo szef Varii nie chciał, aby jego Rekin był daleko z tak błahego powodu na aż tak długi czas. Levi także nalegał, aby zostać i służyć/prześladować szefa. Belphegor i Lussuria, z drugiej strony, nie mieli nic przeciwko – ale strażnicy chcieli spotkać Frana, nowego iluzjonistę Varii, więc wysłanie go z Belem było najlepszym pomysłem.

Niech cholera weźmie samolubnego szefa i jego długowłosą dziwkę, przeklął Fran w myślach.

Godzina minęła, a Fran nadal miał głowę przyklejoną do okna samolotu. Jednakże, zaczynał czuć się śpiący z powodu braku snu zeszłej nocy. Zielonowłosy iluzjonista zerknął ukradkiem na księcia i poczuł ulgę widząc swojego senpaia śpiącego z głową na poduszce, którą jego ręce ciasno tuliły do siebie.

Fran oderwał swoje czoło od szyby i odwrócił się w stronę księcia. Badał wzrokiem niewinnie wyglądającą twarz, zastanawiając się, dlaczego jego senpai wygląda tak samo jak na zdjęciach zrobionych dziesięć lat temu. Jedyną różnicą były jego włosy i ubrania. Morskie oczy spojrzały na usta, które wczoraj ssały jego dłoń i Fran pomyślał o swojej wyobraźni, w której te same usta ssały coś innego…

Fran potrząsnął głową, żeby pozbyć się tej myśli. Spojrzał jeszcze raz na księcia, próbując wymyślić sposób wytłumaczenia księciu incydentu z masturbacją, a także o nieporozumieniu spowodowanym tym, co Lussuria powiedział. Ale jak mógł wytłumaczyć fakt, że pomyślał o Belu, robiąc coś tak erotycznego?

- Chcą panowie coś do picia? – Słodki i grzeczny głos stewardesy zakłócił myśli Frana. Pokręcił głową, a ona się uśmiechnęła. – Ty i twój chłopak wyglądacie razem naprawdę uroczo. Tak nawiasem mówiąc, zazdroszczę. – Uśmiechnęła się i odeszła do innych pasażerów, ale jej komentarz pozostał w myślach Frana.

Ten głupi, bezmózgi senpai wygląda jakby był moim chłopakiem?

Fran gapił się na śpiącą twarz księcia w niedowierzaniu, ale kiedy spojrzał na szczegóły tej twarzy, która zawsze wydawała się gościć uśmiech maniaka, nie mógł nic na to poradzić, ale zauważył jak pociągający był jego senpai – prawie bez żadnej skazy. Jeśli tylko mógłby zobaczyć jego oczy…

Nie, nie. Czy ja właśnie pomyślałem o tym senpaiu jako "pociągającym"? Postradałem zmysły?

Fran użył swoich dłoni, aby przywrócić sobie spokój ducha poprzez delikatne uderzenie, zanim powiedział sobie, żeby iść spać.

Nie myśl o nim.

- Nn…

Bel został obudzony, kiedy szczególnie duży, aksamitny przedmiot oparł się o niego. Już miał zacząć narzekać, kiedy przerwała mu bliskość twarzy jego kouhaia w stosunku do jego własnej. Przedmiot, który spoczywał na jego ramieniu był w rzeczywistości czapką Frana w kształcie głowy żaby, do której noszenia Książę zmusił iluzjonistę już pierwszego dnia ich spotkania i powiedział, żeby nigdy jej nie zdejmował.

Książę nadal pamiętał, co pomyślał sobie pierwszego dnia o nowo przybyłym. Siedział tam tylko, krojąc świeże mięso, aby wyładować się z powodu zniknięcia Mammon, kiedy nagle Fran wszedł do środka.

Fran wyglądał jak kosmita – ale nie kosmita z dużymi oczami, zieloną skórą i płetwami. Wyglądał jak coś nie z tego świata, piękno, którego Bel nigdy wcześniej nie widział. Jego oczy były jak szmaragdy i pięknie komponowały się z jego włosami, które były w tym samym kolorze co oczy. Jego usta były bladoróżowe i błyszczące, a jednocześnie cienkie i gładkie. Bel przypomniał sobie jak zastanawiał się, jak te usta smakują. Jego skóra była blada i kremowa, wyglądała na delikatną i miękką w dotyku. Fran był już ubrany w mundur Varii, ale wciąż pozostawał niezaprzeczalnie uroczy.

Ta „uroczość", którą Bel ujrzał tamtego dnia, szybko została przez niego zapomniana, gdy sam został przez Frana wielokrotnie obrażony. Ta twarz i głos, które nigdy nie ukazywały ani trochę uczuć i emocji irytowała Bela, i tak, zgadza się, dlatego ciągle rzucał w kouhaia swoimi nożami bez żadnego powodu.

Ale teraz, kiedy spoglądał na twarz Frana spod swojej grzywki, „uroczość", którą zobaczył pierwszego dnia wydawała się wzrastać. Włosy Frana urosły od tamtego czasu, a dlatego że zamknął oczy, Bel mógł podziwiać jego długie rzęsy. Jego policzki ten jeden raz były delikatnie zaróżowione, a można to było dostrzec tylko dzięki małej odległości między nimi. Jego usta – które wyglądały bardziej kusząco niż kiedykolwiek – były lekko rozchylone, w idealnym brzoskwiniowym odcieniu.

Bel nadal pamiętał smak krwi Frana z wczoraj. Nie wiedział, dlaczego zdecydował się zlizać krew z dłoni swojego kouhaia w ten sposób, ale chęć, żeby to zrobić była tak wielka, że przezwyciężyła wszystkie powody. Krew, która wyciekła z świeżo przeciętych ran była słona i miała smak żelaza… ale kiedy Bel smakował dłoń iluzjonisty, odkrył, że krew miała dziwny, słodki posmak. Zapach i smak, którym nie mógł – nie potrafił – się oprzeć sprawiła, że prawie podświadomie książę zaczął ssać i całować dłoń.

Wtedy, usłyszał rozmowę Lussurii z Franem. Bel nie mógł uwierzyć własnym uszom, kiedy usłyszał, że Fran wypowiedział jego imię podczas masturbacji, kiedy on wyobrażał sobie sto sposobów na „pożarcie" swojego uroczego kouhaia. Nie była to miłość, było to zdecydowanie pożądanie. Ale teraz, kiedy wiedział, co Fran o nim myślał, zastanowił się, co tak naprawdę czuł.

Bel nie był pewien czy teoria Lussurii – że Fran był w nim zakochany – była prawidłowa. Książę słyszał jak jego kouhai kłócił się z Lussurią, który był przy tym nieustępliwy i uparty. Było raczej widoczne, że Fran nic o nim nie myślał; Bel nie był na tyle głupi żeby tego nie zauważyć – ale to było zanim pojawił się temat masturbacji. Wtedy, Bel już nie był taki pewien. Mogło to być zwykłe pożądanie, takie jakie on czuł do kouhaia.

Książę nagle odkrył, że bawi się kosmykiem bladozielonych włosów Frana, które wcześniej spoczywały na policzkach kouhaia. Odległość między nimi była niewielka, a gdy Bel nie mógł się powstrzymać od patrzenia na zapraszającą minę, przysunął się i odległość między nimi zmniejszyła się jeszcze bardziej.

Byli tak blisko, że Bel czuł ich łączące się oddechy, a jego palce przeniosły się z włosów Frana na miękkie policzki. Przesunął płynnie kciukiem wzdłuż policzka aż do ust, gdzie pozostał, zahipnotyzowany ich uwodzicielskim pięknem. Pokusa urosła i usta Bela dzieliły milimetry od warg jego kouhaia, kiedy nagle szmaragdowe oczy otworzyły się.

Fran zamrugał widząc twarz księcia tak blisko, a jego małe dłonie odepchnęły Bela. Poczuł, że się zarumienił.

- Co próbowałeś zrobić, Senpai? – wyszeptał Fran, zbyt zszokowany aby wydać jakikolwiek głośniejszy dźwięk.

Bel nie odpowiedział. Patrzył tylko na swojego kouhaia, po czym odwrócił się, zmieszany. Fran czuł się tak samo i rozważył, co książę mógłby zrobić, gdyby tylko go nie odepchnął.

Czy Bel senpai chciał mnie pocałować? Ale dlaczego?

Fran poczuł dziwne uczucie kłębiące się w sercu, kiedy pomyślał o całowaniu Bela, o uczuciu tego ciepłego języka na swoim. Szybko pozbył się tych myśli, ale zanim zdążył znowu oprzeć czoło o okno, Bel dotknął jego dłoni. Kouhai cofnął swoją niemal natychmiast i gapił się na siedzenie, zamiast na twarz senpaia, ale jeśli Bel się obraził, nie pokazał tego.

- Ej, Żabko… – wyszeptał Bel Franowi do ucha, gorącym oddechem sprawiając, że na rękach Frana pojawiła się gęsia skórka.

- C-co, Senpai? – Fran próbował utrzymać swój zwykły i monotonny ton głosu, ale odkrył, że było to coraz trudniejsze. Bel oddychający wprost na jego szyję zdecydowanie nie pomagał.

- Naprawdę wypowiedziałeś moje imię? – spytał Bel, bardzo cichym głosem.

Fran nie spodziewał się tego. Szybko przeszukał myśli w poszukiwaniu odpowiedzi, która by go nie zawstydziła za bardzo, ale wtedy pomyślał, że będzie musiał odpowiedzieć na więcej pytań i jeszcze więcej kłamać, więc zdecydował się być szczerym.

- Tak, Senpai, tak było – szepnął Fran monotonnie, mając nadzieję, że nie pokazał swojego zdenerwowania.

Bel poczuł, że jego serce szarpnęło się dziwnie, kiedy usłyszał odpowiedź kouhaia. Stwierdzenie, że był szczęśliwy, nie byłoby zgodne z prawdą, ale zdecydowanie nie rozczarował się.

- Dlaczego? – zapytał dalej Bel, nadal szeptem.

- Ja… – Fran zatrzymał się, niepewny, czy powinien pozwolić prawdzie wyjść na jaw, zdecydował się mówić dalej. – Pomyślałem o tobie, Senpai. Nie wiem, dlaczego – szepnął szczerze. Nie rozumiał, dlaczego tak się otworzył w stosunku do Bela w tym momencie… przez chłodne powietrze? Cichą atmosferę? Fran nie wiedział.

Bela zadowoliła ta odpowiedź i zdecydował nie wypytywać iluzjonisty o nic więcej. Czuł silną potrzebę pocałowania Frana, ale oparł się jej i odsunął z powrotem na swoje siedzenie.

Obaj zabójcy byli głęboko zamyśleni tej nocy, żaden z nich nie rozumiał co czuł do drugiego.


- Hej, Bel~! Tutaj~! – Wesoły głos zawołał księcia jak tylko on i Fran wyszli z lotniska. Bel podążył za głosem, spotykając Yamamoto Takeshiego i Gokuderę Hayato stojących obok siebie w garniturach. Yamamoto machał im, a Gokudera się krzywił. Jak zwykle.

- Bel-senpai, kim są ten zbyt wesoły mężczyzna i ta srebrnowłosa kobieta, która wygląda jakby cierpiała na zespół napięcia przedmiesiączkowego? – spytał Fran, a Bel uśmiechnął się na jego komentarz.

- Ushishi… Machający to Yamamoto Takeshi, strażnik deszczu Vongoli, a ten drugi to Gokudera Hayato, strażnik burzy, znany też jako „Smoking Bomb". Znamy ich z bitwy o pierścienie Vongoli. Smoking Bomb nie jest jednak dziewczyną, nawet jeśli tak wygląda – wyjaśnił Bel ze swoim zwyczajnym szalonym uśmieszkiem zanim zaciągnął iluzjonistę na spotkanie strażników.

- Hej, Księciu Rozpruwaczu, dawno się nie widzieliśmy. – Yamamoto uśmiechnął się ciepło do Bela, a ten odpowiedział mu szalonym uśmiechem.

- Ushishi… Księciu miło was znów widzieć - powiedział Bel, patrząc głównie na Gokuderę, który nadal nie chciał spojrzeć mu w oczy.

- Dużo czasu zajęło wam przybycie tutaj – Gokudera powiedział na powitanie.

Gokudera i Belphegor byli w odrobinę dziwnym związku, który skończył się dawno temu. Obaj byli strażnikami burzy i walczyli ze sobą w walce o pierścienie, ale kiedy walka się skończyła i czas mijał, stali się kochankami. Fizycznie byli ze sobą bardzo blisko, jednak ich charaktery nie były do siebie dopasowane. Bel miał zbyt wybuchowy charakter, szalony i dziwny, aby Gokudera mógł go zaakceptować i zrozumieć. Dlatego też zerwali ze sobą. Było, minęło, tak szybko i nagle jak burza, którą obaj byli.

Jednakże, burza zawsze zostawia jakieś zniszczenia i nawet jeśli obaj dalej żyli na własny sposób, niezręczność między nimi nadal pozostała.

- Łał, Bel, czy to ten nowy iluzjonista Varii? – Yamamoto poruszył się w kierunku Frana, który stał bardzo spokojnie, z twarzą nie wyrażającą żadnych emocji.

- Ushishi, właśnie tak. Ta żaba nazywa się Fran – przedstawił go Bel, a Fran skinął głową na strażników.

- Maa, maa, jesteś uroczy, Fran, haha. – Lekki komentarz Yamamoto sprawił, że natychmiast trzy spojrzenia zostały skierowane w jego stronę.

Frana, które mówiło: Nie-nazywaj-mnie-uroczym.

Bela, które mówiło: Nawet-o-tym-nie-myśl.

I Gokudery, które mówiło: Ośmielasz-się-nazywać-przy-mnie-innych-facetów-uro czymi?

Ale Yamamoto, będąc Yamamoto, nie zauważył tych spojrzeń i tylko zaśmiał się jak zawsze. Cała czwórka usiadła w samochodzie, gotowa jechać do japońskiej bazy Vongoli.

Podczas jazdy Fran myślał o sobie i swoim senpaiu. Po owym incydencie w trakcie lotu nie rozmawiali ze sobą już więcej i niemal wrócili do normalności po wylądowaniu. Bel rzucał w niego nożami, a on obrażał swojego senpaia… Było tak jak zwykle, jakby nic się między nimi nie wydarzyło. Fran nie był pewien co robić ani co to wszystko znaczy. Właściwie, nie wiedział nawet co on sam czuł w tej sytuacji. Wiedział jedynie, że czuł się zupełnie inaczej w stosunku do senpaia. Zaczynał przyglądać się ruchom księcia, wsłuchiwać w jego mowę – nie podobało mu się to uczucie.

Bel myślał o tym samym. Cały czas obserwował swojego kouhaia i nie mógł powstrzymać się od myślenia jak te usta mogłyby smakować, jakie to ciało mogłoby być w dotyku, jak byłoby je przytulać. Nie spuszczał wzroku ze swojej „żaby" i nie mógł przestać zwracać uwagę na to jak inni ludzie go postrzegali. Książę czuł, jakby zaraz miał wbić dziesięć sztyletów w ciało Yamamoto, kiedy ten pochwalił Frana, tak samo jak wszystkich innych, którzy ośmielili się nawet spojrzeć na jego kouhaia. Jednak ku jego uldze, Fran był drętwy i milczący, nie zwracał na nikogo uwagi ani nie okazywał nikomu uczuć.

Yamamoto, który prowadził, nie mógł powstrzymać uśmiechu, kiedy patrzył w lusterko na Frana i Bela. Nawet jeśli szermierz wiedział o dawnym związku Belphegora i Gokudery – który był teraz jego kochankiem – nie żywił jednak do księcia urazy. Według niego, słodko było widzieć jak Fran zawsze miał tendencję do odwracania wzroku, kiedy Bel patrzył i jak Bel zawsze odwracał wzrok, gdy Fran na niego patrzył. Uważał związek dwóch członków Varii za niezaprzeczalnie uroczy.

Z kolei Gokudera burzył się ze złości. Zauważył jak Yamamoto cały czas patrzy w lusterko i uśmiecha się. Źle to zrozumiał. Myślał, że Yamamoto zerka na Frana i nie mógł się powstrzymać od sztyletowania za to swojego kochanka wzrokiem. Innym powodem zdenerwowania Gokudery było to, że nie mógł pogodzić się z faktem, że Bel jest jego byłym kochankiem i za każdym razem kiedy się spotykali, atmosfera między nimi była napięta.

Podsumowując, w samochodzie, nawet mimo wysiłków Yamamoto, panowała niezbyt przyjemna atmosfera.


Spotkanie z Tsuną nie odbiegało zbytnio od oczekiwań Bela. Młody dziesiąty był nadal tak uroczy i słodki jak zawsze, nawet kiedy miał na sobie garnitur i siedział na krześle szefa. Tsuna nie wyglądał na starszego niż wcześniej, ale widać było, że dojrzał przez ostatnie kilka lat, odkąd się nie widzieli. Powitał Bela w przyjazny i grzeczny sposób, mimo że był wyżej rangą w rodzinie; tak bardzo nie przypominał szefa Varii. Było to jak porównywanie czystego nieba do nieba burzowego.

Jeśli chodzi o Frana, jego pierwsze wrażenie na temat dziesiątego było zdecydowanie nieoczekiwane. Kouhai wyobrażał go sobie jako jeszcze bardziej groźnego Xanxusa – potężnego, wymagającego i siejącego postrach. No i obowiązkowo musiał być władczy. Nie wyobrażał sobie, że szef rodziny Vongoli może być tak… niewinny. Iluzjonista nie oczekiwał też, że Tsunayoshi będzie się tak ciepło do niego uśmiechał ani że wypowie to zdanie przy akompaniamencie wspomnianego uśmiechu:

- Miło mi cię poznać, Fran. Cieszę się, że jesteś teraz częścią rodziny. – Vongola zatrzymał się na chwilę, po czym uśmiech zmienił się w raczej współczujący. – …i przykro mi słyszeć o Mammon. Słyszałem, że była dla ciebie jak siostra.

Fran nie spodziewał się, że Tsuna zacznie ten temat i nie mógł wymyślić właściwej odpowiedzi. Zamiast tego iluzjonista po prostu stał, gapiąc się na Tsunę, który tylko uśmiechnął się do niego, jakby nie miał nic przeciwko temu. Właściwie, Dziesiąty Vongola wyglądał jakby rozumiał jak Fran się czuje.

Tsuna rozmawiał jeszcze chwilę z dwoma zabójcami Varii, zanim dał im klucze, aby ulokowali się w szykownym hotelu, mówiąc, że wie, że byłoby to dla nich niekomfortowe spać w bazie albo w jednym z domów strażników. Nawet znalazł osobę, która by ich tam zawiozła, i mimo protestów Frana, Bel, będąc leniem, z zadowoleniem skorzystał z oferty.

Bezpiecznie dotarli do hotelu, w którym mieli dwie sypialnie, jedną łazienkę i salon łączący pozostałe trzy pomieszczenia. Książę natychmiast rzucił się na luksusową kanapę, gdy tylko tam dotarli, podczas gdy Fran ściągnął płaszcz i powiesił go.

- Oi, Żabko, przyniósłbyś mi coś z lodówki? – wymamrotał Bel w poduszkę i Fran niechętnie podszedł do lodówki w salonie i otworzył ją.

- Co chcesz, Senpai? – zapytał Fran, jego głos jak zwykle był perfekcyjnie monotonny.

- Coś słodkiego. Cokolwiek. Zmęczony jestem – wymamrotał Bel w odpowiedzi.

Fran westchnął, po czym przeszukał lodówkę w poszukiwaniu "czegoś słodkiego". W końcu znalazł duży wybór lodów i podniósł te w średniej wielkości kubeczku – o smaku truskawkowym, ulubione Bela.

Kouhai położył kubeczek na stole z małą metalową łyżeczką, po czym trącił łokciem swojego senpaia. Bel jęknął cicho w poduszkę jakby został wybudzony z drzemki, zanim obrócił się w stronę sufitu.

- Lody truskawkowe, Bel-senpai – powiedział Fran, poruszając zimnym kubeczkiem.

W normalnych okolicznościach Bel natychmiast podskoczyłby i zjadł zawartość pudełka w ciągu kilku sekund. Jednakże dzisiaj książę tylko położył rękę na czole i skinął głową.

- Senpai? – Fran spojrzał na Bela, zastanawiając się co mogło aż tak wyczerpać księcia.

nie mówcie mi, że ten idiota senpai cierpi na chorobę lotniczą.

Pomyślał Fran, ale kiedy spojrzał na senpaia, rozłożonego na kanapie, wyglądającego na zmęczonego jak nigdy, wiedział, że trafił w dziesiątkę.

- Głupi Senpai, jak słabym księciem jesteś, żeby cierpieć na chorobę lotniczą? Dramat – skomentował Fran, ale Bel nie wyglądał jakby był w nastroju na kłótnie.

Zamiast tego, książę tylko westchnął i pociągnął za koszulę swojego kouhaia.

- …nakarmić księcia? – Było to bardziej jak delikatna prośba lub pytanie niż rozkaz.

Fran rozważał to przez kilka sekund. Nie chciał robić czegoś tak czułego dla Bela, ale kiedy zobaczył w jakim stanie jest jego senpai, nie mógł nic na to poradzić i postanowił zrobić to, o co go poproszono.

Małe, blade palce otworzyły kubeczek lodów, ukazując gładką, różową, miękką zawartość z czerwonymi plamami świeżych truskawek. Fran użył metalowej łyżeczki do zeskrobania trochę, zanim wyjął ją, pełną zimnej słodkości. Przysunął się bliżej swojego senpaia, niepewny co robić. Iluzjonista zdecydował położyć zimną, metalową łyżeczkę na ustach senpaia, a ten je otworzył i wziął ją do ust.

- Mmm… – Bel jęknął cicho, gdy łyżeczka z jego ulubionymi lodami opuściła jego usta. – Więcej – zażądał od swojego kouhaia, nie wiedząc, że to słowo brzmiało specyficznie w myślach iluzjonisty.

Fran kontynuował karmienie swojego senpaia, powoli, delikatnie, łyżeczka po łyżeczce aż do czasu, kiedy Bel miał dość. Nie zjadł wszystkiego. Książę uśmiechnął się błogo, zanim pokręcił się na kanapie. Prawie natychmiast zapadł w sen. Fran westchnął, widząc senpaia śpiącego jak dziecko, po czym włożył lody z powrotem do lodówki i umył łyżeczkę w zlewie.

Następnie iluzjonista przygotował się do snu.. Wykąpał się, umył zęby i przebrał w piżamę przed wyjściem z łazienki. Kouhai usiadł na miękkim dywanie przed swoim senpaiem i zbadał jeszcze raz śpiącą twarz Bela. W takich momentach książę wyglądał tak niewinnie i nieszkodliwie. Ciężko było go sobie wyobrazić rozcinającego ludzi swoimi nożami.

Fran zbliżył się do księcia, tak blisko, że mógł słyszeć jego oddech, poczuć go na swojej twarzy.

co ja wyprawiam?

Iluzjonista delikatnie pokręcił głową i wstał, przenosząc się do swojego pokoju, przed wyjściem jednak nie zapomniał przykryć cienkim kocem księcia. Wiedział, że jego senpai ciągle by mu potem wypominał, że ośmielił się zostawić "jego królewską mość" nieprzykrytą na noc.

- Dobranoc, Senpai – wymamrotał Fran, prawie szeptem, po czym zamknął za sobą drzwi do sypialni, nie słysząc, co książę wymruczał przez sen.

- Żabko…