Chris siedział samotnie w swoim pokoju na Grimmauld Place i rozmyślał o tym, co się ostatnio wydarzyło. Rozmyślał o tym, że nawet Ci, których uważał za przyjaciół do końca mogą zdradzić dla pozyskania władzy, lub zgłupieć. Nie wiedział, co kierowało Kate. Chciał również, by Ann wreszcie wróciła, bo tylko ona mogła uspokoić teraz Michaela i doprowadzić do tego, że choć raz chłopak zejdzie na dół i zje śniadanie z e wszystkimi. Próbował kilkakrotnie namówić Michaela do tego, by zszedł do nich, jednak ten nie dawał się przekonać. Siedział sam w swoim pokoju i czytał listy, które przez te wszystkie lata napisał do dziewczyny. Oglądał wspólne zdjęcia i wspominał, a także medytował. Próbował znaleźć rozwiązanie, tak przynajmniej im to tłumaczył. Robił podróże astralne, jednak Chris i Herbert wiedzieli, że do niczego nie doszedł. Nie musiał im tego mówić. Znali go wystarczająco długo, żeby wiedzieć, że wcale mu teraz łatwo nie jest i szybko o niej nie zapomni. Nikt z nich przecież o niej szybko nie zapomni. Spędziła z nimi wiele lat i przeżyła wiele przygód, tych mniej ważnych i ważnych. Chris siedział i myślał. Drugi tydzień Michael nie schodzi na dół i Chrisa powoli zaczęło to denerwować. Musiał coś z tym zrobić, jednak nie wiedział co. Postanowił jednak porozmawiać o tym z Syriuszem i Jamesem. Zszedł na dół i odnalazł starszych mężczyzn siedzących w jadalni. Podszedł do nich i zaczął rozmowę. *** Śmierć. Dla Michaela była ona wybawieniem. Nie mógł sobie jednak pozwolić, by teraz odejść. Wiedział, że musiał wypełnić swoją misję i podjął decyzję o jej wypełnieniu. Teraz jednak siedział samotnie w swoim pokoju i myślał, co ma teraz zrobić. Jedna z najważniejszych dla niego osób straciła życie przez jego przyjaciela. Michael wiedział, że Chris chciał dla niego jak najlepiej. Nie wiedział jednak, że Chris posunie się do czegoś takiego. Ciągle miał nadzieję, że to tylko kolejny głupi żart. Miał nadzieję, że gdy wrócą do Hogwartu, Kate podbiegnie do niego, jak gdyby nigdy nic, uwiesi mu się na szyi spyta, jak minęły mu wakacje, albo, że zaprosi ją jeszcze następnego dnia, i że przyjedzie tu właśnie dla niego… Rozmyślania Michaela przerwał ktoś łomoczący do drzwi pokoju. - Otwarte! – warknął Michael. Drzwi pokoju otworzyły się z wielkim łomotem i do środka wtoczyli się Chris, Herbert, Syriusz oraz James. - Przyszliśmy ci zakomunikować – odezwał się Syriusz – że mamy dość tego, że ciągle siedzisz w tym pokoju i nawet się stąd nie ruszysz. - Postanowiliśmy – wtrącił się James – że wszyscy pojedziemy na jakąś fajną wycieczkę. To znaczy… Wy pojedziecie. My zostajemy w domu - Było trzeba tego nie mówić – zaprotestował Syriusz. – Teraz znów będzie próbował znaleźć jakąś wymówkę, żeby nigdzie się stąd nie ruszyć. - Ale ja nigdzie nie jadę – odezwał się Michael. - A nie mówiłem? - spytał z groźną miną James. – Nie ma czegoś takiego, że nigdzie nie jedziesz. Pakuj się i to bez dyskusji. - Ale – próbował protestować Michael. – Ale ja tu muszę czekać, bo… - Żadne ale – stwierdził głosem nieznoszącym sprzeciwu James. – Pakuj manaty i wypad. - Ale mi tu jest dobrze! – kontynuował Michael. – nic nie muszę robić, a z tymi debilami jak gdziekolwiek pojadę, to znów wpakują się w jakieś problemy i to ja będę musiał ich z nich wyciągać! - I bardzo dobrze! – stwierdził milczący dotąd Chris. – Przynajmniej się trochę rozerwiesz i przestaniesz myśleć o tym, czego nie mogłeś zmienić. *** Po półtorej godziny wszyscy byli już gotowi do drogi. Nie wiedzieli jeszcze, gdzie jadą, jednak Chris i Herbert cieszyli się, że nie będą już musieli siedzieć w domu. Nikomu z nich nie chciało się spędzać wakacji na Grimmauld Place, gdyż ten dom nie nastrajał optymistycznie do życia. Co z tego, że znaleźli zarośnięty ogród za domem, skoro i tak nie mogli tam bardziej wyluzować. Chris twierdził, że męczy go siedzenie w domu. Herbert też miał dość i nawet Emily nie była w stanie poprawić mu humoru. Cieszyli się więc, że Michael wreszcie dał się wyciągnąć z pokoju i razem pojadą na jakieś wakacje. Nie obchodziło ich to, że sami nie wiedzieli gdzie ich wysyłają. Wzięli tylko najbardziej potrzebne rzeczy. Ubrania, różdżki i namiot. *** Aportowali się na jakimś polu wśród rosnących nieopodal drzewek i innych chwastów niewiadomego przeznaczenia. Nie wiedzieli, gdzie są dokładnie. Michael jak zwykle jako jeden z najbardziej poważnych i przezornych z ich czwórki, gdyż Harry również się z nimi zabrał postanowił sprawdzić, a przynajmniej spróbować sprawdzić, gdzie tak właściwie oni są. W tym celu rzucił zaklęcie współrzędnych geograficznych. Zaklęcie jednak zdawało się nie działać. Michael spróbował jeszcze kilkakrotnie uzyskać informacje o położeniu geograficznym, jednak bez powodzenia. - Spróbujcie rzucić to zaklęcie – zarządził. – Mi albo to nie wychodzi, albo mam uszkodzoną różdżkę. Chris machnął różdżką, wypowiadając w myślach formułkę zaklęcia, jednak nic się nie stało. Spróbował jeszcze dwukrotnie, jednak za każdym razem nic się nie działo. Po nim spróbował to samo zrobić Herbert, jednak jemu też nic się nie udało. Michael spojrzał na nich ze złością. - Wiedzieliście, że tak będzie? – spytał cicho. Chris spojrzał w ziemię, zaś Harry zaczął przechadzać się nucąc jakąś sobie tylko znaną piosenkę. - No nie! – ryknął Michael. – Czy wyście do reszty oszaleli? - Po co się tak denerwujesz, chłopczyku? – spytał Chris. – Nie ma przecież powodów do nerwów. - Nie jestem żadnym chłopczykiem! – warknął Michael. – Albo mi natychmiast powiecie, gdzie jesteśmy, albo was tu zostawię i wrócę do domu. - Nie wrócisz – stwierdził siedzący do tej pory cicho Harry. – Na to miejsce nałożone są silne i bardzo rozległe bariery antydeportacyjne. - Ty sobie ze mnie żartujesz! – jęknął Herbert. – To ja myślałem, że jeszcze sobie zaproszę tu Emily, a ty mi mówisz takie rzeczy… - Ale aportować się tu da – uspokajał go Harry. – Przecież my się tu aportowaliśmy. Zresztą nigdzie nie musimy iść. Mamy zwierzynę w lesie, niedaleko jest sklep… Jak czegoś nam zabraknie, to będziemy mogli sobie po prostu to kupić. - Ponoć niedaleko jest jakiś nawiedzony dom – dorzucił Chris z uśmiechem. – Będziemy mogli go sobie zwiedzić. - Nie będę zwiedzał z wami żadnego nawiedzonego domu – powiedział Michael. – Ja sobie tu zostanę, a wy możecie sobie iść go zwiedzać. - Ale ty jesteś nudny – stwierdził Chris. – Ptaki w locie spadają, jak cię słuchają. - Nikt ci nie kazał nigdzie mnie ciągnąć – odgryzł się Michael. – Zresztą ty nigdy nie potrafisz być poważny. - Poważny będę po śmierci – uśmiechnął się Chris. – Życie jest od tego, by się bawić, a przynajmniej w moim wieku. - Ja naprawdę nie mam siły na twoje durne żarty – warknął brunet. - A ja nie mam siły na twoje żałosne humorki! – krzyknął rozwścieczony Chris. – Ciągle tylko Kate i Kate! Zrozum, że ona już nie istnieje i nie wróci! Powinieneś się z tym pogodzić! To dla Michaela było zbyt wiele. Z rykiem ranionego zwierzęcia rzucił się na Chrisa i obaj przyjaciele potoczyli się po trawiasto-liściasto-gałęziastym podłożu, tłukąc się gdzie popadnie. Michael zahaczył nogą o jakieś drzewo. Chris myśląc, że już go ma, próbował połamać mu rękę, jednak ten odbił się od ziemi i uderzył całym ciężarem swojego ciała w Chrisa. Chris odtoczył się oszołomiony na drugą stronę ścieżki, a Michael wstał i podszedł do niego. Spojrzał na przyjaciela z góry i powiedział: - Nigdy nie mów do mnie w ten sposób. Chris jednak go nie słuchał. Poderwał się szybko z ziemi i uderzył barkiem w ramię Michaela. Chłopak odsunął się lekko, a wtedy Chris wyskoczył w powietrze i potężnym, dwunożnym kopniakiem w klatkę piersiową posłał przyjaciela z powrotem na ziemię. Michaelowi powietrze uciekło z płuc. Starał się złapać oddech, jednak przez jakiś czas nie mógł tego zrobić. Zaraz gdy udało mu się to zrobić, podniósł się zataczając się lekko i rąbnął Chrisowi pięścią w twarz. Chris nie był mu dłużny i obaj przyjaciele zaczęli się tłuc i lać. Michael uderzył Chrisa pięścią między oczy, a Chris strzelił mu w podbródek. Michaelowi z trzaskiem głowa odskoczyła do tyłu, jednak chłopak zdawał się tego nie zauważać. Uderzył Chrisa w bok szczęki. Rozległ się trzask łamanych kości i Chris oszołomiony odsunął się dosłownie na chwilę. Michael wykorzystał sytuację. Zrobił dokładnie to, co Chris poprzednio. Skoczył w powietrze i potężnym dwunożnym kopniakiem w brzuch posłał go na ziemię. Na tym jednak nie poprzestał. Usiadł na klatce piersiowej przyjaciela i zaczął go dusić. Dopiero w tym momencie do całego starcia wtrącił się Herbert. - Czy wyście do końca powariowali! – ryknął blondyn. – Przecież mogliście się pozabijać! Chłopak próbował ściągnąć Michaela z Chrisa, jednak nie udało mu się to, gdyż Michael wydobył różdżkę z kieszeni i posłał niewerbalne zaklęcie pięści wprost w żołądek swojego przyjaciela. Herbert potoczył się po trawniku, plując dookoła krwią. W chwilę później udało mu się wstać i podbiec z powrotem do przyjaciół. Musiał jak najszybciej ich rozdzielić, gdyż Chris zaczynał już sinieć. Nie musiał jednak tego robić. W przypływie potężnej siły, ciało Chrisa spięło się, wystrzeliło w górę i owinęło się dookoła Michaela, niczym dusiciel. Teraz to Michael był na straconej pozycji. Nie mógł ani się ruszyć, ani nabrać tchu. - I co teraz? - warknął mu do ucha. – Teraz już nie jesteś taki mądry, co? - Puść mnie – wystękał Mike. – Nie mogę oddychać. - A co mnie to obchodzi? – spytał lodowatym głosem Chris. – Ja też nie mogłem oddychać i gdyby nie to, że jestem od ciebie silniejszy, teraz prawdopodobnie witałbym się z twoją żałosną zeszmaconą dziewczynką. - Chcesz mnie zabić? – spytał niedowierzająco Michael. – Po tym wszystkim, co razem przeżyliśmy? – Puść go! – wydarł się Harry. – Przecież go zabijesz! – Nie zabiję go – starał się uspokoić go Chris. – Niech tylko przez chwilę poczuje się tak, jak ja przed momentem. - Ale on już wie, jak to jest! – zawodził dalej Bliznowaty. – Puść go wreszcie! - Dobra już, dobra! – odpuścił Chris. – Strasznie miękki się zrobiłeś, Potter! - Nie miękki – zaprzeczył Harry. – Po prostu nie chcę, by stała mu się krzywda. - Taa? – sarknął Chris. – A jakoś nie sprzeciwiałeś się, gdy to on mnie dusił. Chris wstał, otrzepał się z ziemi i jakichś gałązek, po czym zbliżył się do miejsca, na którym poprzednio siedział i usiadł zdyszany na ziemi. - Bo wiedziałem, że sobie poradzisz – kontynuował Harry. – Zresztą przecież Herbert się wtrącił, więc moja pomoc nie była już potrzebna. – Taa – wyrzęził Herbert. – I przez to teraz ciągle pluję krwią. – Ojejej, jakiś ty biedny – zakpił Chris. – Przestań się nad sobą użalać, jak ten mazgaj i lepiej pomóż mu się podnieść, bo chyba będzie leżał tam do końca świata. – Nie trzeba – wystękał Michael podnosząc się i otrzepując się z ziemi. – Poradzę sobie sam. A Ty – zwrócił się do Chrisa – trzymaj się ode mnie z daleka. - Jak sobie życzysz – odparł Chris kładąc się wygodnie na ziemi. – Żebyś tylko później tego nie żałował. – Ja miałbym tego żałować? – spytał natychmiast Michael. – A kto ciągle wpada w kłopoty? - Już ci powiedziałem – rzekł spokojnie Chris czując, że zaraz może znów się zdenerwować – że nie będę takim poważnym, wiecznie nadętym kretynem, jakim jesteś Ty. Wystarczy nam jeden kręgosłup moralny. – Tak? – warknął Michael. – To skoro jestem debilem, to po co się ze mną zadajesz? - Przestańcie, do kurwy nędzy, się wreszcie kłócić! – wycedził Harry. – Nie po to tu jesteśmy, żeby się ciągle żreć! – No właśnie! – zgodził się Herbert. – Mieliśmy przecież zwiedzić jakiś nawiedzony dom… No i tak w ogóle, mieliśmy się rozerwać i wypocząć, a nie się kłócić! Chris nie miał ochoty już się odzywać. Wiedział, że miał rację rzucając się na Michaela. Wszyscy mieli przecież dość tego, jak się zachowywał. Tylko dlaczego oni nie potrafili zrozumieć tego, że taki silny kopniak może pomóc ich przyjacielowi wziąć się wreszcie w garść? Czy naprawdę wszyscy byli aż tak ślepi, że nie potrafili tego pojąć? A może to on był tak mądry? Kątem oka dostrzegł coś dziwnego. Nie chciał jednak dzielić się tym z przyjaciółmi. Wydawało mu się, że na niebie zobaczył tak znajomą im wszystkim twarz. - Zaraz! – odezwał się nagle Herbert. – Czy ty rzuciłeś we mnie zaklęcie? - No tak, a co? – odparł Chris. – Chcesz mi oddać? – Nie wierzę – odezwał się Michael. – Ja po prostu w to nie wierzę… – Taaa – mruknął Harry. – Też mi się tak wydaje. – Czyli co? – dociekał Herbert. – Czyżby tylko to zaklęcie nie chciało działać? - Zaraz się przekonamy – odezwał się Chris wyciągając różdżkę z kieszeni. – wskaż mi. Różdżka posłusznie obróciła się w kierunku, w którym mógł się udać. Chris spojrzał na Herberta, następnie na Harry'ego, na końcu zaś na Michaela mając nadzieję, że domyślili się, o czym pomyślał. - No cóż – burknął Michael. – Skoro musimy tam iść… *** Wyruszyli w chwilę później. Nie mieli ze sobą zbyt wielu rzeczy, toteż mogli spokojnie kroczyć przez nawet najgęstsze chaszcze, gdyby jakimś cudem na takowe natrafili. Na razie jednak było spokojnie. Harry wiedział jednak, że ten pozorny spokój w każdej chwili może zakłócić jakiś poplecznik Voldemorta. Chłopak miał podejrzenia, dlaczego zaklęcie lokalizacyjne nie chciało działać. Nie chciał jednak na razie dzielić się nimi z resztą, gdyż nie był do końca pewny. Zresztą nawet, gdyby im o tym powiedział, zapewne żaden z nich nie potraktowałby ich poważnie. Zapewne stwierdziliby, że przecież Syriusz nie wysłałby ich w nieznane. Harry'emu zdawało się jednak, że Syriusz zamierzał wysłać ich gdzieś indziej, niż tu. Nie wiedział, co interesującego było w przemierzaniu rozległych, bagiennych i leśnych terenów. Jego rozmyślania przerwał potężny ból głowy. W chwilę później usłyszał donośny śmiech jednego ze swoich przyjaciół. - Nie umiesz łazić? – spytał ledwo powstrzymując śmiech Michael. Harry rozejrzał się zdezorientowany i dostrzegł, że powodem nagłego bólu głowy było potężne, wyschnięte drzewo, stojące samotnie pośród krzewów i innych wyschniętych roślin. Rozmasował sobie bolące czoło i ruszył dalej. Po chwili jednak zatrzymał się, nie słysząc kroków swoich przyjaciół za sobą. - Co jest z wami– spytał spoglądając przez ramię. - Zastanawiam się – rzekł Herbert – gdzie ty tak właściwie teraz idziesz. - Przecież mieliśmy iść do tego nawiedzonego domu, czyż nie tak? - No to dlaczego idziesz w tamtą stronę? – dociekał przyjaciel. - NO bo… – Harry wzruszył ramionami. – Szedłem za wami… - Ale myśmy się zatrzymali – wtrącił się Chris. – Powinniśmy skręcić teraz w lewo. – W te największe zarośla? – zdziwił się Harry. – Chcecie się zgubić? – A od czego mamy różdżkę, tępaku? – wycedził Michael. – Co się z Tobą dzisiaj dzieje? – A zdawało mi się, że to ty byłeś najbardziej niechętny, by pakować się w jakieś kłopoty! – Nie wydaje mi się, że możemy wpaść w jeszcze większe niż te, w których jesteśmy teraz – odparł spokojnie Michael, po czym wraz z Chrisem i Herbertem skręcili w zarośniętą ścieżynkę, wijącą się niczym wąż i niknącą w oddali. Chcąc nie chcąc, Harry zrobił to samo. Przedzierali się teraz przez gęste zarośla, które jakimś cudem uchowały się przed zeszłoroczną, niszczycielską siłą zaklęcia Lorda Voldemorta. Przyjaciele pamiętali to, jakby się to wydarzyło dziś. Nie chcieli, by zdarzyło się to ponownie, gdy w dodatku byli bez dachu nad głową. Kroczyli tak i kroczyli, przedzierając się przez zarośla. Harry potknął się w pewnym momencie o jakiś potężny, wystający z ziemi korzeń i runąłby na ziemię, gdyby nie zatrzymał się rękoma na łodydze wystającej z ziemi rośliny. Poczuł niewyobrażalny ból przechodzący przez całe ramię. Odskoczył do tyłu z bezgłośnym krzykiem na ustach. - Ależ oferma z Ciebie – roześmiał się Herbert. – Dzisiaj już drugi raz na coś wpadasz. - Mógłbyś przestać się ze mnie śmiać – warknął Harry. – Zamiast tego mógłbyś mi pomóc! Herbert podszedł do Harry'ego. Dotknął jego ramienia i odskoczył jak oparzony. Poczuł niewyobrażalny ból przechodzący przez całe ramię. - Co to jest? – spytał po chwili. – Nie mogę odkleić ręki od tej rośliny – odparł Harry. Chris podszedł do przyjaciela i chwycił go za ramię. Nie przejął się bólem, który poczuł, jakby tysiąc igieł wbijało mu się w całą rękę. Zamiast tego odciągnął przyjaciela od rośliny i ruszyli dalej. Mijali pnie wielkich drzew, wysokie łodygi jakichś roślin, spróchniałe pniaki starych drzew, walające się tu i ówdzie po leśnej ściółce i inne tego typu rzeczy. Po jakiejś godzinie marszu wreszcie doszli do miejsca, w które zmierzali. Przed nimi, wyglądając niczym nie z tego świata, wyłaniał się poczerniały ze starości budynek. Zbudowany ze zmurszałych ze starości desek, stał dumnie górując nad okolicą. Budynek ów był wyższy od jakiegokolwiek drzewa, które przyjaciele mijali wcześniej. Chwilę jeszcze stali, przypatrując się staremu budynkowi, po czym Herbert chciał ruszyć do środka. Michael jednak nie miał zamiaru dopuścić do tego, by uruchomił jakieś starodawne zaklęcie rzucone na ten dom, więc złapał Herberta za ramię. - Czy tobie już do końca padło na łeb? – spytał groźnie. – Nie wiesz, czy nie ma tu żadnych zaklęć! - Najprawdopodobniej są – odparł nonszalancko Herbert. – Ale co to byłaby za frajda, gdybym żadnego nie uruchomił. Próbował wyrwać się Herbertowi, jednak ten trzymał go mocno. Nie zauważył jednak Harry'ego, kroczącego jak w jakimś transie w kierunku budynku. Spostrzegł to dopiero, gdy było już za późno na jakąkolwiek reakcję. Harry przekroczył drzwi budynku, ledwo trzymające się na starych, przerdzewiałych zawiasach, a wokół rozszedł się potężny dźwięk gongu, nie zwiastujący niczego dobrego. - Po co tam polazłeś! – ryknął za nim Michael, jednak Harry zdawał się tego nie słyszeć. – Wracaj! Reszta przyjaciół puściła się pędem za Harrym, wpadając do wnętrza domu. Śmierdziało tam dawno niewietrzonym pomieszczeniem. Dało się czuć zapach stęchlizny, a powietrze było aż ciężkie od magii. Mrocznej magii. Nikt z nich nie zauważył, ani nie usłyszał, że drzwi, które były jedynym wyjściem z domu, z donośnym hukiem zatrzasnęły się za nimi odcinając im możliwość opuszczenia budynku. Skupieni byli na innej rzeczy. Musieli jak najszybciej znaleźć Harry'ego, nim sprowadzi na nich jeszcze większe kłopoty. Okazało się, że nie musieli długo szukać. Chłopak stał w drzwiach jakiegoś pokoju wpatrując się w przeciwległą ścianę, na której wisiał jakiś obraz. Przedstawiał on czarownice płonącą na stosie. To właśnie zza tego obrazu emanowała najczarniejsza magia. - Po co tu wlazłeś? – spytał Michael szarpiąc Harry'ego za ramię, aż ten obrócił się w jego stronę. – Czy ty wiesz, co się może stać? - On tam jest – powiedział cicho Harry. Jego oczy zasnute były mgłą. – On tam jest. - Jaki on? – dociekał Michael. - Jeden z nich – stwierdził Harry ponownie odwracając się w kierunku obrazu. - Muszę go stamtąd zabrać i zniszczyć. - Mówisz o… - Tak – przerwał mu Harry. – Nie mów o tym głośno, bo nie wiadomo, czy nie ma tu jakichś podsłuchów. - No to do dzieła! – wykrzyknął radośnie Chris i rzucił się w kierunku obrazu. Nie zdążył jednak doń dotrzeć, gdyż jakaś potężna siła rzuciła go w kierunku Herberta, Michaela i Harry'ego. Przyjaciele odsunęli się od lecącego Chrisa, który rozbił się o drzwi wejściowe. Podniósł się chwiejnie z podłogi, na którą się przewrócił i jęknął: - Moja biedna głowa. - Tobie to już i tak nie zaszkodziło – mruknął Herbert szczerząc się radośnie. - Spierdalaj – jęknął cicho Chris zataczając się w kierunku przyjaciół. – To był dramat. - Co poczułeś – zaciekawił się Harry. - Wielki, wielki ból – powiedział Chris wzdrygając się. – Już nigdy nie chcę tego poczuć. - Biedaczkiem jesteś – mruknął Herbert rzucając się w kierunku obrazu. Po chwili stało się to samo, co z Chrisem. Herbert przefrunął przez cały pokój, korytarz i rąbnął w ścianę obok drzwi. Pozbierał się szybko z ziemi, po czym podszedł ponownie do przyjaciół. - Ehh – westchnął. – Mam tego dość. Wyciągnął różdżkę z kieszeni, wycelował w obraz i ryknął: - Ambustio infernalis! Z jego różdżki wyleciał potężny strumień ognia piekielnego, który przy zetknięciu się z obrazem rozszerzył się pochłaniając cały obraz. Po chwili zza malunku dało się usłyszeć jęki palonej duszy Lorda Voldemorta. Gdy spłonęła całkowicie Herbert zakończył zaklęcie, jednak ogień wcale nie zgasł. Rozprzestrzenił się na całą ścianę, potem spadł na podłogę i popełzł w kierunku przyjaciół. Ci rzucili się w kierunku drzwi, starając się opuścić dom i uciec przed ogniem, jednak drzwi nie dały się otworzyć. Harry próbował wysadzić je zaklęciem, jednak te ani drgnęły. Przyjaciele zrobili więc najgłupszą rzecz pod słońcem. Wbiegli na piętro. *** Lord Voldemort był wyjątkowo zadowolony. Mogłoby się wydawać, że zniszczenie kolejnego horkruksa powinno spowodować, że będzie on wściekły i szybko poleci zabezpieczyć resztę swych horkruksów. Voldemort jednak nie czuł tego, że jedna z części jego duszy, umieszczona w diademie Roweny Ravenclaw została zniszczona. Był zadowolony z tego, że Chris, Chłopiec, który zdechnie, Herbert i Michael zostali wysłani nie na wakacje, lecz tam, skąd sami, bez pomocy z zewnątrz się nie wydostaną. Cieszył się, gdyż żaden z nich nie zdąży już pokrzyżować mu żadnego planu. Chłopiec, który przeżył umrze w zaciszach magicznej puszczy, reszta jego przyjaciół zdechnie wraz z nim, a rodzinka Weasley'ów wreszcie będzie mogła zostać zniszczona. I ta ruda córka tego wielbiciela szlam, Artura. Voldemort skądś ją kojarzył. Głęboko w jego pamięci przebłyskiwały gdzieś wspomnienia z jedenastoletnią córką wielbiciela szlam. Voldemort miał nadzieję, że to nie oznacza tego, o czym właśnie myślał. Dziennik musiał być na swoim miejscu. Czarnoksiężnik chciał być tego pewien, jednak nie był. Pomyślał jeszcze chwilę, po czym wezwał do siebie śmierciożerców. *** Syriusz zastanawiał się, co zrobił nie tak. Czy ktoś rzucił zaklęcie na świstoklik? Czy to James nie jest prawdziwym Jamesem, i sam rzucił zaklęcie na świstoklik? Tą tezę jednak mógł wykluczyć. Przecież sam pomagał w wskrzeszaniu Jamesa i Lily w poprzednie wakacje. Wiedział więc, że nie mógł to być James, ani Lily. Musiał się rozejrzeć po kwaterze zakonu Feniksa, i swoim własnym domu w jednym. Musiał sprawdzić, kto rzucał zaklęcie na świstoklik, którym Harry, Chris, Herbert i Michael polecieli na wakacje. Syriusz chciał ich wysłać na cichą, dość ciekawą wyspę. Zamiast tego, Harry i przyjaciele polecieli do Albanii. Mężczyzna na razie nie miał zamiaru mówić o tym Jamesowi. Nie chciał, by przyjaciel wyruszył w poszukiwaniu swojego syna i jego przyjaciół. Postanowił zwołać szybko zebranie zakonu Feniksa, by tam poinformować wszystkich o tym, że przyjaciele, a jednocześnie ich podopieczni zaginęli. *** - Spotykamy się tu po to – rozpoczął Syriusz – by omówić pewną kwestię. Jak zapewne wszyscy wiecie… – Nie miałem racji?! – ryknął Crunch patrząc ze złością na Blacka. – Wiedziałem, że tak będzie! - Zamknij się i daj mi dojść do słowa. – warknął Syriusz. – Chciałbym poinformować was o zaginięciu czwórki naszych podopiecznych. Harry, Chris, Herbert i Michael wysłani przez nas na wakacje na pewną wyspę, zostali odesłani w nieco inne miejsce, w którym są narażeni na niebezpieczeństwo. - Mówiłem ci, że tak będzie! – wtrącił się znów Crunch. – Było trzeba ich trzymać na miejscu, a nie ich wysyłać nie wiadomo gdzie! - Możesz przestać się drzeć?! – ryknął James patrząc na niego ze złością. – Potrzebuję dowiedzieć się więcej, a ty ciągle mi przeszkadzasz! - Zamknij ryj! – ryknął rozwścieczony Crunch patrząc ze złością na Jamesa i wyciągając różdżkę z kieszeni. – Ja od samego początku mówiłem Blackowi, że to nie jest najlepszy pomysł! - Co z tego, że to był zły pomysł! – wrzasnął wreszcie Syriusz. – Nie każdy chce siedzieć na dupie tak, jak ty! - Ja przynajmniej nigdy nie wpadam w kłopoty i nigdzie się nie gubię! - Co nie zmienia faktu, że nie wszyscy lubią siedzieć w domu! - Możecie przestać się kłócić? – wtrącił się Remus. – Kłótnie nam nic nie dadzą. - Zgadzam się – odezwała się McGonagall. – Musimy ustalić jakiś plan działania. Syriuszu? - Ja myślę – kontynuował Syriusz – że dobrze by było, gdybyśmy spróbowali zorganizować jakąś odsiecz dla chłopaków. - A to nie jest przypadkiem w tym miejscu – odezwał się znów Remus – gdzie Voldemort zatrzymał się, gdy stracił ciało? - Tak – potwierdził Syriusz. – Musimy więc czym prędzej wysłać odsiecz dla chłopaków.
