- Wiesz, właściwie to czasami tęsknię do tych dawnych czasów - Hermiona odstawiła filiżankę kawy na stół. Pansy spojrzała na nią z pytaniem w oczach. - No, do tych czasów, kiedy jeszcze byłyśmy uczennicami i nienawidziłyśmy się jak dwie...
- Ale ja przecież nigdy cię nie nienawidziłam! - Pansy przerwała jej gwałtownie.
- Wiem, wiem, kochanie, nie miałaś wyjścia, nie mogłaś przed resztą swoich znajomych powiedzieć tego, co o mnie myślisz, słyszałam to już wiele razy, chyba nawet aż za wiele razy, jeśli mam być szczera. I prawie w to uwierzyłam, więc nie psuj tego. Ale to było na swój sposób słodkie, rozumiesz, te wszystkie urywkowe spojrzenia, gesty... Na początku zupełnie tego nie kumałam, nigdy bym na przykład nie wpadła, że wtedy, w piątej klasie klepnęłaś mnie w tyłek dlatego, bo po prostu chciałaś mnie dotknąć, a nie zrzucić ze schodów.
- Bo nie chciałam... Naprawdę. Zresztą Weasley i tak cię złapał.
- Albo wtedy, kiedy dostałam tego wyjca-walentynkę. Zaraz, kak to szło... „Lękam się nawet jej cienia, jej głos sprawia, że płonę"
- Och, nie przypominaj... - Pansy zarumieniła się.
- „...Me serce drży z podniecenia, gdy tylko spojrzę w jej stronę". Na środku korytarza, tuż po zajęciach z eliksirów. A potem przez dwa tygodnie musiałam tego wysłuchiwać za każdym razem, kiedy tylko jakieś Ślizgony mnie mijały. Nie mówiąc już o tym, kto wykrzykiwał to najgłośniej...
- Przepraszałam cię już za to, ale jak miałam inaczej...
- Ale to było naprawdę słodkie! Teraz, kiedy o tym myślę, widzę, ile cię to kosztowało. Gdybyś napisała to w zwykłym liście, pewnie bym go wyrzuciła i uznała, że to zwykły, głupi żart albo jakieś zaloty zabujanego pierworoczniaka i zapomniała o tym po paru dniach. Ale ty już wiedziałaś jak sprawić, żebym o tym nie zapomniała, zresztą sama widzisz, pamiętam to do dzisiaj. Ta cała nasza gra przez lata nauki, było w niej coś, nie zaprzeczysz...
- Gra? „Ta głupia krowa Pansy Parkinson" albo „Ta durna maciora Pansy"...
- Ej no, przecież sama lubisz, gdy brzydko do ciebie mówię.
- Takie słowa to ja lubię słyszeć tylko w łóżku, skrabie, niekoniecznie zaś przy wszystkich - Pansy pochyliła się i oparła głowę na dłoniach, patrząc jej w oczy. - Zresztą, nie jest lepiej tak jak jest? Wtedy, podczas bitwy o Hogwart, kiedy zwiałam z mojej grupy, żeby uratowac twój śliczny tyłeczek, wiesz, ile mnie to kosztowało? Byłam pewna, że mnie zabiją, albo Śmierciożercy albo Ślizgoni albo reszta.
- Może i tak... Ale dalej tęsknię...
- Jak tak bardzo tęsknisz - w oczach Pansy coś zabłysło, podniosła głowę, sięgnęła do kieszeni i wyjęła z niej okulary, które założyła na nos - to proszę bardzo - jej głos nabrał bardziej zasadniczego tonu, przypominając teraz niepokojąco tembr Snapa. - Panno Granger, do dzisiejszych zajęć nie będzie nam potrzebny kociołek. Eliksir przygotuje pani sama - odsunęła sie nieco od stołu, unosząc spódniczkę - tutaj, własnym językiem.
- Och, naprawdę, przesadzasz...
- Gryfindor trafi pięć punktów - na twarzy Pansy wykwitł złośliwy uśmiech, który mógłby zważyć każde mleko. - A teraz do dzieła, bo w ramach szlabanu będziesz zmywać naczynia przez kolejny tydzień. I zaręczam, nie zgodzę się na żadne mugolskie sztuczki ze zmywarką.
- Przepraszam... pani profesor - Hermiona uklękła posłusznie między nogami Pansy. Tak, szkolne wspomnienia były piękną rzeczą.
