Rozdział I

Don't regret"

Paradise, Nevada. Rok 1983.

Wszyscy mieszkańcy Dalton Drive spali wygodnie w swoich łóżkach po ciężkim dniu pracy. Wszyscy poza jednym mężczyzną, który siedział w kuchni przy nikłym świetle lampki i czyszcząc rewolwer czekał na swoją żonę, która miała wrócić zaraz z pracy. Jack Weelsh miał naprawdę trudny dzień. Z samego rana był zmuszony pojechać do Vegas i zrobić porządek z panoszącą się tam mantykorą, a potem musiał zająć się swoimi córkami – bliźniaczkami, które właśnie zaczęły ząbkować. Nagle usłyszał szczęk zamka i w drzwiach frontowych pojawiła się Andrea. Uśmiechnęła się do niego, zdjęła botki i zmęczona usiadła obok.

- Znów to robisz…

- Co robię? – Zdziwiony odłożył broń.

- Czekasz na mnie w kuchni z bronią w ręku. Gdyby któryś z sąsiadów zajrzał przez okno pomyślałby, że chcesz mnie zabić.

- Przyzwyczajenie. – Mruknął wstając i podając żonie kawę.

- Jack… Skarbie, nie pomyślałeś może, żeby skończyć z przeszłością?

- Dlaczego? Przecież wiesz, że zawsze jestem…

- Bezpieczny. Tak wiem, ale pomyśl o dziewczynkach. Nie damy rady utrzymać się tylko z moich dochodów, a przecież ty za łowy nic nie dostajesz. – Powiedziała ostrym tonem.

- An nie mogę zrezygnować. To rodzinna tradycja. – Wymamrotał. Czyżby zapowiadała się kolejna wieczorna kłótnia? – Z resztą rozmawialiśmy o tym. Robię wszystko, aby wasze otoczenie i wy były bezpieczne.

- Ale nie myślisz o sobie. Co będzie jeżeli któregoś dnia nie wrócisz? Albo jeżeli znajdzie nas demon? Słyszałeś o Mary Winchester? Albo oglądałeś dziennik? Wiesz jakie dziwne rzeczy dzieją się w całym kraju?

- Andre… - Nie zdążył nic odpowiedzieć żonie, gdyż pośrodku kuchni zajaśniało ciepłe, białe światło, które uformowało się w kobiecy kształt.

Chwilę później przed państwem Weelsh stanęła blondynka w biało – złotej sukni, przyciskająca do piersi małe zawiniątko i gdyby nie szybka reakcja Jacka upadłaby na podłogę. Mężczyzna posadził przybyszkę na jednym z krzeseł i odebrał od niej tobołek. Zamarł, gdy zobaczył co trzyma.

- Arello? Co się stało? Dlaczego jesteś umazana krwią? I czyje to dziecko?

- Spokojnie An… Daj jej dojść do słowa.

- Jack, Andreo przepraszam was za najście, ale musicie mi pomóc…

Na rogu ulicy zjawiła się zakapturzona postać. Pojawiła się tak nagle i bezszelestnie, iż można było pomyśleć, że wyrosła spod ziemi. Spod głębokiego kaptura wyjrzały żółte, jaskrawe oczy. Nieznajomy pstryknął palcami i lampy uliczne zamrugały, a potem zgasły. Następnie ruszył w stronę domu o numerze 67 i gdy zobaczył, że w jednym z pomieszczeń rozbłysło nienaturalne światło uśmiechną się. W końcu zrobiła to, o co ją prosił.

Blondwłosa anielica pojawiła się na opuszczonej stacji benzynowej. Pluła sobie w brodę, że nie posłuchała go wcześniej. Wcześniej, czyli jakieś pół roku temu, gdy zjawił się u jej naczynia tuż po narodzinach dziecka. Teraz jednak nie miało to dla niej już znaczenia. Ważne, że mała jest bezpieczna. Arella przycupnęła na krawężniku. Z rany na żebrach wypływało coraz więcej krwi. Zastanawiała się skąd Dagon miał Anielski Nóż, ale i to nie było dla niej teraz ważne. Wiedziała, że za chwilę umrze. Nie wiedziała tylko jak długo będą kazali jej cierpieć.

Wenden, Arizona. Rok 2001.

Usłyszałam nieznośny dźwięk, który z każdą chwilą narastał i świdrował w moich uszach. W końcu nie wytrzymałam, złapałam źródło dźwięku i cisnęłam o ścianę. Odgłos rozwalającego się przedmioty rozbudził mnie już zupełnie. Podniosłam się z łóżka i zobaczyłam czarny, elektroniczny budzik leżący pod ścianą. Muszę sprawić sobie wytrzymalszy budzik. Zwlekłam się z łóżka i podeszłam do zegarka. Był całkowicie rozwalony. Westchnęłam i wyrzuciłam go do kosza stojącego przy biurku. Splątałam niesforne włosy w warkocz, ubrałam dresy i najciszej jak tylko potrafiłam wyszłam z pokoju, a potem z domu. Nad Wenden wstawało właśnie czerwone słońce. Uwielbiałam ten widok. Wszystko budziło się z nadzieją na lepszy dzień. Szkoda tylko, że nie ja. Po półgodzinnej rozgrzewce obrałam trasę biegnącą przez jałowe stepy i pobiegłam przed siebie. Miałam zamiar rozładować złość, która nie opuściła mnie jeszcze z poprzedniego wieczoru. Jednak uczucie towarzyszące mi od przebudzenia potęgowało mój gniew. Miałam tylko nadzieję, że nie chodzi o ojca. Zawsze martwiłam się o niego, gdy długo nie wracał z łowów.

Tak, mój ojciec jest łowcą, ale nie byle jakim. Nie poluje na Bogu ducha winne zwierzątka, poluje na kreatury, bestie, które czyhają w każdym cieniu i mrocznym zakamarku. I jestem dumna, że mam takiego ojca. Pamiętam dokładnie jak kilka lat temu zabrał mnie na moje pierwsze polowanie i jak matka prawie dostała zawału, gdy się potem o tym dowiedziała. Mama zawsze chciała, żebyśmy byli normalną rodziną, czyli taką jak każda i chyba po części jej się to udało, bo bliźniaczki wcale nie interesowały się „rodzinnym biznesem". Jasmine i Katherine poszły w jej ślady. Jedna miała ambicję na dziennikarkę, druga chciała prowadzić w przyszłości własną firmę. Naprawdę nie wiem, jakim cudem jesteśmy trojaczkami. Łączy nas tylko wspólna data urodzin i rodzina. Nawet nie jesteśmy do siebie podobne. Jass i Kath wyglądają jak dwie krople wody. Gdyby nie to, że Jass zawsze przypina sobie czerwoną wstążkę do ubrań, nawet ja bym ich nie rozróżniła. Obie brązowookie, o czekoladowych włosach i lekko oliwkowym odcieniu skóry. Różnię się od nich tak bardzo, że niektóry uważają, że nie jesteśmy rodzeństwem. Ja mam jasną karnację, czarne włosy, które nie wiedzieć czemu w świetle błyszczą ciemnym granatem oraz heterochromię oczu: jedno mam zielone z żółtymi plamkami, drugie niebieskie. Wygląda to bardzo dziwacznie, ale nie przejmuję się tym bardzo.

Dobiegłam do samotnego, usychającego drzewa na jednym z niewielu wzniesień. Odsapnęłam chwilę i postanowiłam zawrócić. Nie chciałam spóźnić się do szkoły już pierwszego dnia. Wbiegając na posesję zauważyłam, że brakuje jednego z samochodów. Czyżbym naprawdę straciła rachubę czasu? Weszłam do środka, lecz zamiast ciszy dotarły do mnie krzyki bliźniaczek.

- Gdzie mój sweterek? Jass! Oddaj mi sweterek!

- Odczep się Kath. Nie ma mojej wstążki. Gdzie moja wstążka?

Szerokim łukiem ominęłam schody i weszłam do kuchni. Przy stole siedziała matka i czytała poranną gazetę. Spojrzała na mnie przelotnie i powróciła do przerwanej lektury.

- Nie ma jeszcze taty? – Spytałam zaglądając do lodówki.

- Nie, nie ma.

- Coś się stało? – Zapytałam lekko podenerwowana i złapałam jogurt truskawkowy, stojący na ściance lodówki.

- Jest cały i zdrowy. Gorzej z samochodem. Stanął na środku drogi.

- Ale już wszystko ok.? – Skinęła głową.

- O której dziś wrócisz?

- Zajęcia mam do trzynastej. A potem siedzę w barze do 16.30., więc na siedemnastą powinnam być w domu.

- Dobrze. O osiemnastej będzie kolacja. – Skinęłam głową. Wyrzuciłam pusty kubeczek po jogurcie i poszłam się umyć i przebrać.

Wchodząc na górę o mało nie zostałam stratowana przez Kath, a następnie przez Jass. Gdyby nie refleks leżałabym pewnie z rozwaloną głową u podnóża schodów. Wzniosłam oczy ku niebu i poszłam dalej. Po skończonym prysznicu i ubraniu się w czystą odzież spakowałam książki do torby i zabrałam kluczyki z biurka do mojego wozu.

- Panie, jedziemy bo się spóźnimy! – Krzyknęłam nakładając trampki.

- Zaraz! Nie skończyłam śniadania.

- Miałaś całe dwadzieścia minut Kath. – Warknęłam na brunetkę. – Zaraz będziesz biec za samochodem! – Dodałam wychodząc.

Odpaliłam silnik i włączyłam pierwszą lepszą kasetę, która wpadła mi w dłonie. Z głośników popłynęła „Highway to hell". W lusterkach zobaczyłam bliźniaczki biegnące w stronę samochodu, a po chwili usłyszałam trzaskanie drzwi i śmiech należący do Jass.

- Nie, proszę Indi wyłącz to. – Zawyła Kath siedząca na tyle.

- Cicho bądź. Nie wyłączę tego.

- Ale mi argument.

- Kath. Przestań marudzić. Nie tylko ty się nie wyspałaś.

- Może włącz radio, to coś…

- Jass. Wasz pop nie nadaje się do słuchania…

- Ten twój szmelc też nie.

- Ale jest dobry na rozbudzenie. – Dokończyłam i spojrzałam w wsteczne lusterko. Kath skuliła się na siedzeniu.

- Następnym razem gdy przyjadą Winchesterowie nie pozwól jej dobrać się do ich kaset Jass. – Mruknęła Kath spoglądając za okno.

- Tak, tak. I mam też nie pozwolić Deanowi dobrać się do ciebie, czy tak? – Zapytała Jasmine odwracając się do tyłu.

- Jak to? – Zapytałam.

- Indiana patrz na drogę nie na nią! – Krzyknęła Jass, kiedy odwróciłam się w stronę Kath.

- Przecież nic się nam nie stanie. Przynajmniej dopóki ja prowadzę.

- Mam taką nadzieję.

Zajechałyśmy na szkolny parking dokładnie pięć minut przed dzwonkiem. Bliźniaczki wybiegły jakby ktoś je gonił. Wysiadając, zabrałam swoja torbę i trzasnęłam drzwiami. Cholera! Nigdy mnie nie słuchają! Tyle razy prosiłam żeby nie trzaskały drzwiami! A sama to robisz.Przeszłam przez zapełniony plac i weszłam do budynku. Odszukałam swoją szafkę. Włożyłam do niej swoje rzeczy prócz książki do historii. Zapowiada się nieciekawy dzień. Już miałam ją zamykać, kiedy ktoś mnie ubiegł. Zobaczyłam męską dłoń na drzwiczkach. Odwróciłam się i stanęłam oko w oko z kapitanem drużyny futbolowej. Spojrzałam w brązowe oczy Taylora Sheparda i zastanowiłam się co mogło go tak rozwścieczyć: to że zajęłam jego miejsce na parkingu, czy wyzwanie Daisy od dziwek.

- O co znów chodzi? – Zapytałam znudzona.

- Daisy…

- Tak wiem nie musisz mnie uświadamiać.

- Ty…

- Ja, a jeżeli mi nie wierzysz zapytaj się któregokolwiek ze swoich kumpli. Zdadzą Ci relację ze wszystkiego. A teraz przepraszam. Idę na nudną lekcję.

Wyminęłam górę mięśni i udałam się do klasy. Usiadłam w najdalszej ławce pod oknem i spojrzałam w nie. Poczułam szarpnięcie i odwróciłam wzrok od monotonnego krajobrazu Wenden. Przede mną siedział wysoki brunet o śmiejących się, piwnych oczach.

- Słyszałem, że nieźle nagadałaś wczoraj Królowej Idiotek.

- Spłyń Jared. Nie mam nastroju do żartów.

- Nigdy go nie masz, ale zawsze jest sposób by go przywrócić. Zapomniałaś do czego jestem zdolny?

- Nie, nie zapomniałam.

Wybiegłam z budynku i rozejrzałam się po placu. Wokół stało mnóstwo ludzi śmiejących się, żegnających, bądź rozmawiających. Ale nigdzie nie było widać jej. Zauważyłam Jareda i podbiegłam do niego.

- Widziałeś ją.

- Nie. Normalnie jakby zapadła się pod ziemię. Albo po prostu się zerwała.

- Pierwszego dnia szkoły?

- Irmę na to stać.

- Chyba jej szaloną, złą siostrę bliźniaczkę.

- To też jest opcja. Chociaż bardziej stawiałbym na któreś z tych dziwadeł…

- Jay przestań!

- Dobra, dobra. Wrzuć na luz.

- Pamiętaj, że masz odwieźć Jass i Kath. Tylko w całości!

Wyskoczyłam szybko z samochodu i popędziłam do tylnego wyjścia. Wpadłam, dosłownie, do środka i zatrzymałam się dopiero przed magazynem. Uspokoiłam oddech i poszłam na zaplecze, wpadając po drodze na Marthę, która uświadomiła mi, że prawie się spóźniłam. Założyłam fartuszek i zmieniłam Lilly za barem. Przez Teen Bar przewijało się wiele osób. Zwykle była to młodzież, która chciała uciec od codziennych obowiązków i spotkać się z rówieśnikami. Byli również starsi lub przejezdni, ale każdy z nich nie zatrzymywał się tu dłużej niż pół godziny. Niosłam właśnie Colę do jednego ze stolików, gdy do baru weszła Irma. Obsłużyłam klientów i udałam się do jej stolika. Z każdym krokiem rósł we mnie niepokój.

- Gdzieś ty była? – Spytałam. Popatrzyła na mnie zamglonymi oczyma, a potem zaśmiała się. – Brałaś coś?

- Tak. Najpierw kokainę, a potem marihuanę.

- Irma. To nie jest śmieszne.

- Jak ty bierzesz to jest?

- Tylko wtedy gdy muszę. – Syknęłam przez zaciśnięte zęby. - Bądź ciszej.

- Oh, zapomniałam, że wielka obrończyni uciśnionych ma koszmary o różowych króliczkach.

- Irma!

- No i o piekle. Powiedz śniło ci się dziś coś ciekawego? Może znów cerber rozrywający ludzi.

- Irma do jasnej cholery! – Złapałam ją za ramię. – Uspokój swoje zapędy. Najpierw nie przychodzisz do szkoły, a teraz jeszcze…

- Nie jesteś moją matką Weelsh! – Warknęła i wstała wyszarpując się z mojego uścisku. Skąd ona ma tyle siły? – Widać, że nawet tu nie dacie mi spokoju.

- Indiana! Kolacja! – Zwlekłam się z fotela i odłożyłam na bok książki.

Nie miałam ochoty na jedzenie. Piętnaście minut temu dzwonił Jared. Wdział Irmę, która zachowywała się naprawdę jak jej zła siostra bliźniaczka. Nie wiedziałam co o tym myśleć. Może wspomnieć o tym ojcu? Może opętał ją demon? Usiadłam i spojrzałam na talerz. Lazania wyglądała naprawdę pysznie.

- Ziemia do Indiany. Haloo… Odpływasz. – Ojciec jak zwykle się wygłupiał.

- Tato… Czy człowiek opętany może…

- Indiana! Ile razy mam powtarzać? Nie przy kolacji.

- Ale to ważne!

- Nie. Nawet jeżeli chodzi o apokalipsę.

- Ale…

- Powiedziałam coś. – Prychnęłam i ponownie zaczęłam grzebać w talerzu.

Zadzwonił dzwonek do drzwi. Spojrzałam zdziwiona na rodziców. Czyżbyśmy spodziewali się gości? Oni jednak wyglądali na tak samo zaskoczonych jak ja. Dzwonek rozbrzmiał ponownie.

- Spodziewałeś się kogoś Jack? – Ojciec pokręcił głową.

Matka wstała od stołu i poszła otworzyć drzwi. Usłyszałam głos Irmy i jakiegoś chłopaka, a potem krzyk i strzał. Jass siedząca obok podskoczyła, Kath oderwała się od pisania sms'ów po kryjomu. Ojciec wstał, wyjął zza drzwi dubeltówkę i wyszedł, bliźniaczki krzyknęły słysząc kolejną salwę strzałów. Kazałam im schować się za mną, a sama wyjęłam z szuflady pistolet typu Jackal. Usłyszałam kolejny strzał, a potem zrobiło się cicho. Tylko Jass skulona z tyłu łkała co jakiś czas. Przed oczami przeleciało mi ciało ojca, które uderzyło z hukiem o ścianę i nim się osunęło zostało przybite czymś co wyglądało jak dzida albo lanca. Do kuchni weszła najpierw Irma, a potem nieznajomy mężczyzna. Kath pisnęła widząc co ciągnie za sobą blondynka. Cofnęłam się o krok, ale przełamałam się i wycelowałam w pseudo Irmę.

- Chcesz strzelić do własnej przyjaciółki? – Zapytał mężczyzna o żółtych oczach.

- To nie jest Irma.

- Masz rację Kira przejęła odpowiednie ciało by o wszystkim mnie informować, ale pamiętaj, że zabijając demona zabijesz i Irmę.

- Nie mam czasu na bawienie się z tobą, kimkolwiek jesteś.

- Nazywam się Dagon i miło mi cię w końcu poznać Indiano Virginio, ale obawiam się, że to nie będzie towarzyskie spotkanie.

Demon skiną na Irmę – Kirę i blondynka z szybkością błyskawicy wytrąciła mi z ręki pistolet, strzeliła do Kath, a potem uderzyła mnie w żebra, łamiąc kilka z nich. Odbiłam się od ściany i zjechałam po niej zostawiając na białej farbie czerwoną posokę. Patrzyłam jak Dagon podchodzi do Jass, łapie za gardło i podnosi do góry.

- Tylko nie ona. – Zachrypiałam i spróbowałam się podnieść, ale Kira kopnęła mnie w twarz i ponownie wylądowałam na panelach. – Nie waż się jej krzywdzić. – Nie poddawałam się.

- Jakie to słodkie. Ale dziś nici z rodzinnej kolacji. – Demon skinął na Kirę, która podniosła z podłogi ledwo dyszącą Kath, która oberwała w brzuch. Stanęła tak bym mogła wszystko widzieć i… wbiła jej pięść w klatkę piersiowa. Zamarłam w połowie ruchu. Jass zamknęła oczy by dalej nie patrzeć. Kira wyszarpnęła Kath serce, a następnie cisnęła nim o ścianę. Brunetka zamarła z grymasem na twarzy. Jass trzymaj się. Nie umrzesz. Obiecuję. Tylko wytrzymaj jeszcze trochę. Blondwłosa podniosła nóż i podcięła swojej ofierze gardło, a potem z szuflady wyjęła tasak i przybiła nim Kath do ściany, tak jak mojego ojca. Chciałam podnieść drugi nóż, ale poczułam rozrywający ból w nodze, gdy Kira ponownie wystrzeliła. Dla Jass Dagon był bardziej „miłosierny". Po prostu skręcił jej kark. Upadła jak szmaciana lalka u jego stóp. Nie zwracając na nią uwagi podszedł do mnie i wziął za podbródek. Próbowałam się wyrwać, lecz on skutecznie mnie unieszkodliwił, uderzając kilka razy w twarz, a potem kopiąc w brzuch.

- Witamy w piekle. – Usłyszałam zanim świadomość odmówiła mi posłuszeństwa.